2010-01-27 08:28:32 Wielkije złyje morozy … I cóż ja w tym temacie?
Gdy człowiek stoi na dworcu, albo przystanku tramwajowym dochodzi do niego jedna prawda: mróz jest niezmordowany.
Prócz tego, ze likwiduje czucie w stopach i zmysł powonienia, rozrywa rury i mury, unieruchamia transport i wodę, w powietrzu kreśli nasze oddechy,
ścina krew…, to też i rozpycha czas. Wydłuża go i poszerza. Mróz jest strasznym manipulantem. Jedna sekunda w jego dłoni staje się niezgłębionym
rezerwuarem minut, które z kolei poczynają mieścić w sobie całe godziny. Mróz rozdyma czas niezgorzej od nudy. Z tym, że nudę można pacnąć, zatrzasnąć
jak obmierzłą muchę (ot choćby pierwszą z brzegu myślą), a mróz…?
mróz jest kolosem
trwa
i niezłomnie się utrzymuje.
Mróz
lubuje się w stagnacji. Zatrzymanych kadrach. Martwocie.
Mróz otwarcie staje w opozycji do tego, co nazywamy życiem. Do cyrkulacji, ruchu,
nieprzerwanej wymiany.
Mróz jest monumentalny.
Wprawdzie w końcu skruszeje, bo, jasna cholera!, już nie takie pomniki w tym kraju obalano!!!
I gdy Pan, Panie Waglewski, mówi, że ta zima minie – trudno nie przyznać racji. Minie. I przyjdzie (wyższa w termometrze) kryska na matyska.
Wiem to ja. Świadomość ta jednak nie podnosi ducha mego, gdyż i azaliż (że tak wejdę w swój ton) bardzo boli mnie fakt, że mróz w kilka chwil na
przystanku zdaje się zabierać mi całe lata.
Jedyne, co ja jeszcze mogę w temacie zimy, to powtórzyć po raz 646575854993300202,
że:
ulokowanie mnie w dniu narodzin w tym kraju raju uważam za wielce okrutny bezlitosny koszmarny żart.
Proszę o jeszcze jedno kart
rozdanie, kurka wodna!
ciao
| |