2008-04-09 10:57:34 Pod leniwym pierogiem :-) „Polki podbijają serca Brytyjczyków” - przeczytałam wczoraj na wp i… czemu by nie sprawdzić tego własnym palcem i okiem ;-))))
Zrobić doświadczenie i na własnej skórze zbadać prawdomówność mediów, śmiało wyjechać i podbić teren jakiegoś dżentelmena:-))))?
Zanim jednak ta
myśl na postanowienie we mnie stwardniała, zanim krzyknęłam do boju i takie tam… doszłam do tekstu:
„Są bardzo ładne, mądre, kochają
rodzinę i potrafią świetnie gotować. To Polki, które na Wyspach coraz częściej podbijają serca Brytyjczyków - czytamy w "Metrze"”
Nie na
darmo w szkole powtarzali „czytaj do końca i ze zrozumieniem…” Do licha.
No więc nie wyjeżdżam.
Nawet jeśli podciągnę
się pod pierwsze trzy cechy:-D, to za żadne skarby nie dam rady dojść ostatniej.
Bo ja nie umiem gotować (że o świetnym kucharzeniu nie wspomnę).
Chociaż w sumie- nawet nie chodzi o umiejętności, bo je można nabyć - ale potrzebne są chęci, których mi brak.;-)))) Mi po prostu to zajęcie wydaje
się tak efemeryczne, że nie daję rady… Nie potrafię poświęcić kuchni więcej czasu niż ten wystarczający mi na jedzenie. W kuchni potrafię skupić
się tylko na moment spożywania:-)
Niestety mam tak, że MUSZĘ widzieć efekt swojej pracy dłużej niż przez godzinę, albo pół, albo tylko, no
proszę Was łakomczuchy – przez mały kwadrans… :-))
I naprawdę nie przekonuje mnie stwierdzenie gotujących, że frajdę sprawia im, jak
inni trzęsąc uszami jedzą ich potrawy.
Bo mam taka przerażającą wizję, że skrobię sobie coś tu teraz właśnie, niekoniecznie mądrego i bezcennego,
i niekoniecznie w wielkim znoju, ale piszę sobie. Zaglądam beztrosko dnia następnego, a tu pod datą 09.04.2008 zieje pustką… No bo odwiedziło
mnie kilka osób i zwinęli sobie po parę zdań; każdy wg gustu i uznania wchłonął żarłocznym okiem to, czego mu było trzeba, w czym zasmakował
najbardziej… no i nie wiem…? Fajnie, że ktoś zajrzał i czytał – w końcu po to, jak by nie było, się pisze;-)))), ale ja nie miałabym
nic.. nawet sterty brudnych naczyń do umycia – w dowód, że jednak coś było.
Lubię wszystkich kucharzy; lubię, cenię i podziwiam bardzo;
zjadam, co mi na stół podadzą z wdzięcznością i apetytem (o ile nie jest to wątróbka)… lubię sprawiać im radość ;-))))) i na tym mój kontakt z
kuchnią się kończy.
I niech tak zostanie.
I nie chcę więcej… bo…
Lubię, gdy efekt mojej pracy trwa. Lubię sobie na
niego popatrzeć, bez stresu, że za chwilę straci na wartości, bo wystygnie; Lubię czasem coś w nim poprawić, nie poganiana przez umykające z niego
ciepło. Lubię gromadzić efekty swojej (tej dobrej:-))) pracy. Otaczać się nimi i … i to jest chyba cecha lenia (no niestety) – który musi
w każdej chwili (i z tapczanu każdego;-))) być gotowy wszelkie oskarżenia o próżniactwo odeprzeć argumentami rzeczowymi… , a może to cecha
egocentryka.. albo… no nie wiem… dalej już nie wymieniam, bo pogrążę się całkowicie. I koniec końców nie tylko brytyjskiego, ale żadnego
terenu nie zdobędę.
:o)
PS.
W myśli ciągle mam łososia z homarem, o którym usłyszałam wczoraj w RM - w rozmowie z kucharzem.
A na koniec apeluję jednak, byście się tak nie ograniczali i serc żołądkiem nie tarasowali.;-))))))))))
| |