2009-06-01 13:49:18 Święto - Pęto Hej Kochani. No to świętujemy, nie?!;))))
Dzień dziecka przypomina mi, że jak byłam dzieckiem, to wcale a wcale tym dzieckiem być nie
chciałam, a już zwłaszcza w dniu dziecka. Bo w dniu dziecka w naszej szkole odwoływano lekcje w zamian podrzucając śmierdzące jajo w postaci dnia
sportu. W dniu dziecka zawsze wmuszano nam spartakiadę, czyli to, co dzieci (zwłaszcza małe złośliwe dziewczynki) lubią najbardziej: słodkie i
puszyste OBOWIĄZKOWE zawody dla wszystkich poniżej 15 roku życia.
I tak od progu świątecznego ranka w obroty brali nas wuefiści, stawiający
sobie za główne zadanie (z którego w moim przypadku spisali się na złoty medal): wyrugowanie z podopiecznych resztek spontanicznej radości z
uprawiania sportu. Podczas przydziału poszczególnych konkurencji żadne dziecko nie miało prawa zostać pominiętym. I nie było ZMIŁUJ, że „nie
ależ ja, panie trenerze? ależ to zbyt duże wyróżnienie, ja nie zasługuję na to, by brać udział w tym boskim, wspaniałym wyścigu o woreczek sztucznej
czerwonej oranżadki…” Wszelkie przejawy fałszywej skromności były duszone w zarodku. Wszyscy musieli przyjąć dyktowane im w prezencie
warunki i, chcąc nie chcąc, biegać wokół piaszczystego boiska, po bieżni, skakać w dal, wzwyż, przez skrzynię i kozła, grać w dwa ognie, koszykówkę,
siatkówkę, rzucać piłeczką tenisową i lekarską...
Dzięki tak mile podarowanym dniom dziecka znienawidziłam lekkoatletykę i od szkolnych
czasów jakikolwiek sportowy wysiłek fizyczny wzbudza we mnie protest, by nie rzec - odrazę. I od tamtego okresu nikomu nie udało się mnie doń
przekonać.
Zatem od paru dobrych lat:)) naprawdę w dniu dziecka świętuję. Nikt nie każe mi biegać ani robić przewrotów w tył. I nikt, nigdy i
przenigdy!, nie będzie już oceniał moich zdolności w tym zakresie.
Za to dziś wznoszę toast:))))
Wszystkiego najlepszego:)
| |