2008-11-03 10:49:50 Króliczek W ogóle to jakoś tak smutno, bo czas skurczył mi się niesłychanie i dziś dopiero odzywam się zeszłotygodniową, deszczem zmoczoną historią.
Ech
mówię Wam…
Mamy listopadowy czas przemyśleń i refleksji głębokich, zatem niech zaduma Was ta opowieść. Dum, dum,
dum…;-)
- Boże, Justyna... Widzisz?
- Widzę.
- To ONA.
Kurtka z mijanej przypadkiem witryny sklepowej wpadła ze
stukiem w oko Agnieszki i przez nie dalej w jej głowę, gdzie idealnie wpasowała się w miejsce zajmowane do tej pory przez wypieszczone wyobrażenie o
idealnym zimowym odzieniu wierzchnim.
Bum cyk. I klik. Wizja stała się jawą.
- Zobacz TO, ale zobacz tylko, zobacz te guziki, ej, a
zobacz, tu te rękawy, ej… ojej, zobacz jak cudnie to się zapina, a tu odpina, no zobacz, zobacz…ej i ten pasek i TO… ej, … o
ja nie mogę!, dotknij kołnierza, tego cicika… zobacz jaki delikatny, nie taki wulgarny, jak w tamtym sklepie… ale milusi ten cicik, o
raju, raju… naprawdę… To ona, Justyna mówię ci, to naprawdę ona. Nareszcie …
- No fajna, naprawdę super. To dalej, na co
czekasz?! Przymierzaj.
- Zaraz, tylko najpierw metka, gdzie jest metka?
- Jejku… Aga no…
- Chwila… Gdzie ta metka? O mój
boże…
- Odczep się od tej metki i dalej, zakładaj!, daj, potrzymam ci torbę…
- Nie, ja nie mogę, NIE MOGĘ jej założyć!
- jak
nie, jak tak! Dalej!
- nie mogę Justyna, po prostu nie mogę, bo ONA BĘDZIE MI DOBRA.
- no pewnie, że będzie. Ona będzie idealna. Ty powinnaś w
niej na wystawie stać!
- boże, Justyna, ale ja jej nie założę. Nie jestem w stanie… Bo… bo zobacz, zobacz to…
I wtedy
Justyna zobaczyła.
I bielmo z oczu jej niebieskich spadło i w siną dal z rumorem się poturlało.
I stało się.
Oto metka swym bajońskim
ciężarem kotwiczyła przy wieszaku już nie tylko kurtkę marzenie, ale i dwie czule tulące kurtkę koleżanki.
Chwila trwała.
-
ej…Aga…to chyba jakaś pomyłka… ekhm… - Justyna wczepiła się w misia kołnierza niby w koło ratunkowe.
- no jasne,
jasne… lepiej stąd wyjdźmy – zaszeptała nerwowo Agnieszka, nie odrywając się jednak od puchu futerka.
- dzień dobry – zza
wzburzonej fali płaszczy wychynęła nagle uśmiechnięta głowa sprzedawczyni.
- dzień dobry – odpowiedziały mechanicznie koleżanki, bez wstydu
i ustanku nurzając swe pazury w cudownych miękkościach.
- Czym mogę służyć? – zapytała dalej pani.
- MY TYLKO OGLĄDAMY –
odpowiedziały zgodnie koleżanki.
- Oczywiście. Rozumiem. Piękne prawda?
- Mhm – zamruczały, jednocześnie załamując ręce nad bliską i
niechybną rozłąką z drogocenną kurtką i przytroczonym doń cudnym kołnierzem i zbierając w sobie siły do odpływu.
I tak na głupim medytowaniu
i na w oniemieniu trwaniu bezpowrotnie straciły chwil klika.
Nie wiedziały bowiem jeszcze, że ich wątpliwości są nader zbyteczne, a żale
niepotrzebne.
Jeszcze nie wiedziały, że…
- To króliczek… - zaszczebioce zaraz pani, bezwiednie, acz skutecznie je odcumowując.
-?!
- A tam za paniami równie piękny płaszczyk z liskiem… - doda z rozpędu, nadymając swym entuzjazmem żagle koleżanek i nieświadomie
przyspieszając ich dryf ku wyjściu.
TAK BYŁO
I nie ma że boli.
Miłego dnia
papapapapapap
| |