2009-06-19 11:39:54 W dniu imienin Gerwazego i Protazego, w ostatnim dniu szkoły
ośmielam się, wracając do tematu mojej poprzedniej notki, zauważyć, że od wczoraj na nasz świat
wstrętnie pochmurny zaczęły przychodzić potencjalne kandydatki na żonę dla pana Kaczyńskiego.
Położne! Niech czujności Wam nie
zbywa!
Ha!
A wczoraj, ledwo żem na trawie w słońcu usiadła, dopadły mnie smutne przemyślenia. Wszystko zaś przez statystyki odzieżowe, które -
w obliczu zbliżającego się przykurczu dnia - przedstawiają się nader żałośnie. Czy dacie wiarę, że w tym roku sandały miałam na sobie raz jeden?
Podobnie zresztą rzecz ma się z krótkimi spodenkami…heh… wprawdzie miałam je na sobie tylko w sklepie, podczas przymiarki, ale jednak
zaliczam, żeby nie popaść w skończony stupor. Natomiast sweter, kurtka i parasol - dziękują, miewają się świetnie, dna szafy w tym roku jeszcze nie
sięgnęły.
Nie tracę jednak nadziei:)
Oczekując tego momentu, o ironio!!!!!, jak dżdżu kania, dopasowując się do aury i w tłum się wtapiając -
zaczęłam czytać „Zmierzch”. Ha! O geniuszu mój!:). Po tym tekście (jak głosi okładka: bestsellerowym) leci się z górki na pazurki, aż w
uszach świszczą przewracające się kartki. Ahahahaha. A najlepsze w tej książce jest to, że miasteczko, w którym rozgrywa się akcja jest wiecznie
pochmurne, posępne, zimne i wilgotne (znajomość rzeczy poprawia mi humor - oczywista!:)))), no i, co najważniejsze!!!, podczas lektury czuję się jak
licealistka.
Bezcenne doprawdy:))))
A tak na koniec:
jak się Wam podobam w nowych
okularach?
:)
Ech…
No
to
pa
| |