| | Autorem i właścicielem praw autorskich do materiałów zamieszczonych w blogu jest autor bloga [starszy]. Autor bloga umieszczając materiały na blogu zlokalizowanym w serwisie internetowym Radia Merkury S.A. godzi się jednocześnie na wykorzystanie tych materiałów w innych miejscach serwisu oraz na antenie radiowej Radia Merkury S.A. i przy transmisji internetowej realizowanej na zlecenie Radia Merkury S.A.
Jakiekolwiek wykorzystanie tych materiałów przez odbiorców serwisu Radia Merkury S.A. oraz czytelników blogu, wykraczające poza prawo do cytatu wymaga uzgodnienia z autorem.
Autor ponosi pełną odpowiedzialność za zamieszczone w nim materiały, jako jedyny odpowiada również za ewentualne naruszenia praw autorskich i majątkowych osób trzecich.
Radio Merkury S.A. nie odpowiada za działania autora bloga, zastrzegając sobie prawo do usunięcia z bloga materiałów naruszających przepisy prawa obowiązującego na terenie RP
2010-02-08 06:50:51 Bieg narciarski Jak ja lubię taką śnieżną zimę. Nie straszne mi wiatry i niska temperatura. Ubieram się starannie na tą okoliczność i póki co, nie miałem kataru ani
innych podobnych dolegliwości. Tylko szkoda, że jest tak mało słonecznych dni. Ale nie można mieć wszystkiego. A jak jest śnieg, to wyciągam z piwnicy
narty biegowe. Na polach leży dużo śniegu i trudno po nim chodzić pieszo z uwagi na zapadające się nogi. A na nartach idzie się w miarę swobodnie. Co
ja robię na tych polach? …. A no chodzę sobie z aparatami fotograficznymi i pstrykam różne dziwy przyrody i oczywiście pociągi parowe, które
przy mrozie pięknie zieją pióropuszem pary.
Jak to jest fajnie, kiedy wracam po swoim narciarskim śladzie, a on stał się ścieżką dla zwierząt. Są
na nim tropy dzików i saren. Raz spotkałem ogromne ślady nie wiem jakiego zwierza. Chyba to był jakiś duży jeleń, którego widziałem z daleka. Niestety
poruszanie się na nartach ma jedną wadę. Jak pokrywa śniegu ma zlodzoną powierzchnię, odpychanie się kijkami powoduje hałas i zwierzęta słysząc to z
oddali, szybko uciekają. Chociaż na dużym mrozie kwiczący pod nogami śnieg też płoszy zwierzęta.
Ale był jeszcze jeden pretekst używania tak ostro
nart. Radio Merkury zorganizowało wczoraj bieg narciarski wokół jeziora Rusałka. Trzeba było nabrać kondycji przed tym biegiem. Więc był dodatkowy
pretekst do wyjścia w teren. Zaskoczyło mnie jak dużo ludzi przyszło na tą imprezę. Nastrój uczestników był wspaniały. Przekrój wiekowy bardzo duży.
Niektórzy podobno pierwszy raz założyli narty biegowe.
Ruszyliśmy krótko po 11-tej. Była grupka można powiedzieć zawodników, która poszła jak
burza. Ja jednak jestem średniak i ruszyłem za czołówką. Trasa wiodąca wydeptaną ścieżką była średnio przyjemna z uwagi na śliskość nawierzchni. Jadąc
tak raczej ostro, ale bez „wyrypy” po 30 minutach okrążyłem jezioro. Podobno to było 5 km. Trochę odpocząłem, ale było mi mało. Poleciałem
na drugie okrążenie. Tym razem jechało się znacznie lepiej. Ślad założony obok wyślizganej ścieżki był bardzo przyjemny w jeździe. Nie przeszkadzali
inni narciarze. Tak że już po 25-ciu minutach byłem powtórnie na mecie.
Fajna impreza mobilizująca ludzi. A jak się wspaniale czułem po tym
wysiłku. To nic, że upocony. Szybko do samochodu, bo w domu czeka gorący prysznic. Jak było wspaniale, kiedy po prysznicu zasiadłem do herbatki z
cytrynką i poczułem się o 30 lat młodszy.
| |
2008-06-01 09:27:52 Poprzeczka Poprzeczka
Moja córka miała 30 maja urodziny. Z tej okazji trzeba ją odwiedzić. Wnuczki też czekają na dziadka. Tym bardziej, że starsza opanowała
jazdę rowerkiem po wybojach i chciała się tym przed dziadkiem popisać. Ostatnimi czasy pogoda jest ładna, więc postanowiłem przy okazji sprawdzić, czy
w moim ciele jeszcze jakakolwiek „młodość” istnieje. Samochodem do córki jest około120 km. Ale ja miałem pomysł pojechania do niej
rowerem. Wybrałem trasę inną od samochodowej przez drogi, które bardzo dawno nie odwiedzałem. Zaraz…jeszcze najważniejsze. Wieczorem naładowałem
zapas akumulatorków do mojego aparatu fotograficznego, bo przecież fotografowanie to moja pasja.
Więc na 3-cią rano ustawiłem budzik. Chciałem
wyruszyć skoro świt żeby uniknąć jazdy w upale. Wiem, że już w miarę jasno jest zaraz po 4-tej. Nic nie miałem uszykowane poza napompowaniem kół i
przesmarowaniem łańcucha, bo od jazdy w deszczach zaczynał dostawać nie ten kolorek. Zaraz po wstaniu odwiedziłem rowerek w garażu obarczając jego
grzbiet torbami rowerowymi. Tak kursując między domem a garażem zacząłem wypełniać torby różnymi przyborami. Torby przecież są pojemne. Tak szykując
się i zaglądając do neta czy są nowe wiadomości upłynął czas jakoś dziwnie szybko. Napisałem wcześniej bloga, ale jakoś nie trafił na forum.
Planowałem wyjazd na 4.30. Jeszcze wałówka na drogę i do przodu. Patrzę, a tu wiaterek robi się coraz silniejszy. Oceniam, że nie będzie w plecy ale
troszeczkę z boku. Patrzę na tego mojego wielbłąda i zmieniam decyzję. Torby rowerowe będą stanowiły za duży opór przy tym wietrze. Więc szybkie
przepakowanie do plecaka i tuż przed 5-tą wyruszam w drogę. Jedno sobie obiecuję nie pędzić za szybko, bo ostatnio taką trasę robiłem 10 lat temu.
Teraz nie miałem żadnego treningu oprócz codziennej jazdy na rowerze. A chciałbym jak się da jeszcze dzisiaj powrócić do domu.
Ruszam. Z rana
trochę zimnawo. Świeże powietrze orzeźwia, ale jednocześnie zimnawo po rękach. Kamizelka odblaskowa z kolei nie przepuszcza powietrza i plecy powoli
stają się mokrawe. Jednak taka typowa kamizelka samochodowa to nie jest dobry pomysł. Ale jadę do przodu w kierunku Mosiny. Nagle przejeżdżając przez
Puszczykówko ktoś prawie trafił mnie sporym kawałkiem kory. Sama spadła z drzewa … nie….to jest nie możliwe. Więc cofam się i co
zobaczyłem. Dzięcioł czarny obrabiał drzewo z kory. Ten to ma siłę zrzucając spore kawałki. Wiem co on potrafi. Mam gdzieś w domu drzazgi jakie on
powyrywał z drzewa budując przepaśne dziuple. Ale z jego pracy korzysta też ktoś inny. Obok kuje też dzięcioł duży….. O skubany, to co nie
wybierze dzięcioł czarny ten dokańcza. Pstrykam jakieś zdjęcia, ale jak tylko wyciągnąłem aparat ten czarny cały czas chowa się za drzewo. Ale w drogę
przez Nowinki w kierunku Czempinia. Droga dobra większości wiedzie przez lasy ….fajnie…to lubię. Licznik pokazuje prędkość między 20 a 25
km/h. Jest OK. Pachną akcje i zaczynają grać pszczelim szumem. Słychać to nawet jadąc rowerem. Ile setek pszczół tam musi być na jednym drzewie jeżeli
to słychać. Gdzieś za Czempiniem jadąc w kierunku na Racot spostrzegam na polu pasącą się sarnę. Więc na skraju lasu skręt w pole i drogą leśną w
pobliże sarny. Szybko mnie zwietrzyła, bo kierunek wzmagającego się wiatru był dla mnie niekorzystny. Coraz bardziej zacząłem się przekonywać, że
podjąłem bardzo słuszną decyzje rezygnując z torb rowerowych. Plecak będący w moim cieniu stawiał na wietrze znacznie mniejszy opór. Kamizelka
odblaskowa też już dawno powędrowała z moich pleców na plecak. Jak już stoję to zrobiłem sobie małe śniadanko. Wychodzę zza już dosyć wysokiego zboża,
a tam całe stado saren z młodymi. Tym razem udało mi się je dosyć blisko podejść. Trochę zdjęć i powrót do rowerka ponieważ nie chciałem je
niepokoić.
Pogoda super. Wiatr boczny, chwilami leciutko z tyłu ,czyli jest dobrze. Co chwilka staję fotografując. W pewnym momencie widzę bociana
spacerującego po świeżo ściętej trawie. Znowu postój. Zbliżam się do niego powoli … on mnie akceptuje. Tak tańczymy wokół siebie ze 20 minut.
Chcę go przyzwyczaić do siebie, ale koła zataczam coraz węższe. Już chodzimy w odległości 20 metrów. Ale facet w pewnym momencie się zdenerwował moim
natręctwem i wystartował. Tylko na to czekałem. Zrobiłem śliczne zdjęcie swoim kompaktem. Oj, gdybym miał jakąś lustrzankę zrobiłbym fajną serię ujęć.
Zaraz przeglądając zrobione zdjęcia stwierdziłem, że chociażby dla tego zdjęcia warto było podjąć trud wyjazdu. Wydaje mi się ono wartościowe. A
Racot?..oj tutaj trochę posiedziałem. Fajne światło, obiekty tylko fotografować. Jedno mnie tylko zmartwiło. Zakaz wstępu na tereny pałacowe. Powstała
jakaś Spółka z o.o. i rządzi się własnymi prawami. Dobrze, że kiedyś wcześniej tutaj byłem i nie było zakazu.
W drogę. Po drodze był piknik nad
Jeziorem Wonieść, wiatraki w Osiecznej. Niestety po wjechaniu na drogę Osieczna-Leszno tiry i duży ruch samochodowy. Byle od tego uciekać, ale nie ma
alternatywy. Godzina się zrobiła około południowa, a ja daleko w tyle. Mówię sobie koniec fotografowania i takich innych rzeczy. Jeszcze 50 km przed
nosem. Więc mocniej naciskam pedały. Zaczynają się telefony czy po mnie nie przyjechać bo już się dowiedzieli że jadę rowerem. Upał coraz mocniejszy.
Przypominają mi się młode lata. Licznik oscyluje około 25 km/h. Są momenty że wiatr daje się we znaki i jak jest górka muszę stawać na pedałach ostro
redukując przełożenia. Jest dobrze. Zupełnie nie czuje zmęczenia tylko siodełko zaczyna lekko gdzieś tam gnieść. Ale co tam, mam jeszcze tylko 25 km.
W zaplanowanym czasie o 13.30 docieram do celu. Wnuczki już czekają przy płocie. Okazuje się, że przyjechała też część rodziny. Więc szybki prysznic,
zabawy z wnuczkami, spacer po lesie, wypróbowanie jazdy samochodem terenowym oczywiście w terenie. Godziny lecą. Nie mam szans za jasnego dojechać do
domu. Decyzja, jadę do Leszna te około 40 km i dalej pociągiem do domu. Ale rodzina protestuje. Chcą mnie zabrać do domu samochodem. A mój rower.
Mówią wrócisz po niego. Żadne moje argumenty do nich nie trafiały … trudno! Szkoda, że nie mogłem zostać do następnego dnia. A teraz wstałem
wcześnie i pisze do Was. Dziwne? .. nic mnie nie boli poza może trochę przypaloną przez słonce twarzą.
Życzę Wam też takiej wspaniałej wyprawy.
Muszę ją powtórzyć w odwrotnym kierunku. Już powoli ustalam jaką trasą teraz pojadę.
| |
| |
autor: starszy o mnie kontakt prawa autorskie Poprzeczka
| |