| |
2010-04-26 11:41:52 Logowanie Na monitorze przy każdym komputerze Bilbo umieściła napis (na kolorowej kartce) informujący, że przy logowaniu należy wybrać profil "Czytelnik", co
jest "oczywistą oczywistością", skoro korzystającymi są wyłącznie czytelnicy.
Co jakiś czas zdarza się jej jednak usłyszeć:
- Proszę
pani... A jako kto mam się zalogować? Jako Bibliotekarz?
...
| |
2010-04-21 11:58:03 Mania prześladowcza Czas akcji: marzec, piątkowe popołudnie;
Miejsce akcji: czytelnia książek
Osoby występujące:
- Bilbo - strażnik czytelni;
-
Czytelniczka Poszukująca;
- Czytelniczka Prasy;
Czytelniczka Poszukująca obłożyła się książkami naukowymi z zakresu literatury i sztuki.
Kilka stolików dalej usiadła Czytelniczka Prasy z gazetą lokalną w dłoni. Bilbo - jak zwykle za swoim biurkiem.
Czas płynął spokojnie i
zdawało się, że nic nie zakłóci tej sielanki... Minęło pół godziny. Czytelniczka Poszukująca spakowała się i poszła do domu. Czytelniczka Prasy wstała
i podeszła do stolika, przy którym wcześniej pracowała Poszukująca, przejrzała książki, które tam leżały, po czym zbliżyła się do Bilbo i
konspiracyjnym szeptem oświadczyła:
- Ja tam siedziałam i cały czas się przyglądałam tamtej pani. Ja pani powiem, że ona tu siedziała, żeby
mnie śledzić.
- ...???
- Tak, tak. Mówię pani. Ja cały czas na nią patrzyłam. Ona tu siedziała ze względu na mnie, bo niby z jakiego innego
powodu?
- ...?!
- Może mi pani nie wierzyć, ale ja swoje wiem.
I na tym zakończywszy - wyszła dumnie z czytelni.
Kiedy już
wyszłam z osłupienia, postawiłam sobie pytanie, kto tu tak naprawdę kogo śledził?...
| |
2010-04-20 11:41:22 Co przy kasie jest najważniejsze? Miejsca takie jak Urząd Skarbowy wzbudzają we mnie strach. Nie, żebym miała jakieś nieprzyjemności czy przykre doświadczenia. Z założenia takie
miejsca wolę obchodzić szerokim łukiem.
Ale czasami się nie da... Myślałam, że i w tym roku uda mi się od tego wymigać, a mój związek z PITem
ograniczy się do złożenia podpisu na ostatniej stronie.
Godziny otwarcia kasy zmusiły mnie jednak do osobistego stawienia się w
Urzędzie.
Bo Bilbo zwrotu podatku - tak jak większość szczęśliwców - nie dostaje. Bilbo musi dopłacać.
Stanęła więc dziś w kolejce do
kasy. Przed nią pan: młody, widać że przedsiębiorczy, energiczny i do tego przystojny. Dzieli los Bilbo i też musi dopłacać. W ręku dzierży plik
stuzłotówek (to nas różni, bo Bilbo dzierży w dłoni jednego złocisza).
Pani w kasie bierze blankiet i z uśmiechem mówi do pana:
- Tu
jeszcze datę i podpis proszę uzupełnić.
Pan podpis złożył i wręczył pani trzynaście banknotów stuzłotowych. Pani szeroko się uśmiechnęła,
wymieniła uprzejmości z panem i w tej przyjemnej atmosferze pan odszedł od kasy.
Podeszła Bilbo, podaje blankiet:
- Złotówkę poproszę -
powiedziała pani w okienku, przybiła pieczęć, dała pokwitowanie i wdała się w rozmowę z koleżanką siedzącą obok.
I teraz zastanawiam się, czy
pani była miła dla tego pana, bo był młody i przystojny, czy też dlatego, że dla petentów oddających państwu ponad tysiąc złotych tak trzeba?
Ja
dla pana też bym była miła. Nawet gdyby wpłacał tylko złotówkę.
Hmmm...
| |
2010-03-23 15:59:05 Profesor Wilczyński na tropie - Bo mnie interesuje taka powieść: "Profesor Wilczyński"... To były dwie części. O takim lekarzu... - zwraca się do bibliotekarki czytelniczka.
-
Pani myśli o książkach "Profesor Wilczur" i "Znachor".
- No "Profesor Wilczyński". To dobra powieść była. Ma pani taką? - dopytuje starsza
pani.
- Tak. Zaraz pani przyniosę.
Po wielu uwagach i komentarzach, na temat wydania, tytułu i w ogóle samej książki, starsza pani
powieść w końcu wzięła. Ufff...
Minęło kilka miesięcy.
W Wypożyczalni zjawia się ta sama czytelniczka z przeczytaną książką i
koleżanką-emerytką u boku:
- A ja wzięłam tę książkę (tu wskazuje swojej koleżance powieść Dołęgi-Mostowicza), ale wiesz... To nie to samo, co
kiedyś. Jakieś nowe wydanie (w znaczeniu, że nowa powieść), zupełnie nie tak napisane...
No cóż... Może autor zaczął pisać i wydawać zza
grobu, a my nic o tym nie wiemy?
| |
2010-03-14 13:49:46 Zawód Kiedy Bilbo była małą dziewczynką, uwielbiała grać w różne gry i zabawy. Jedną z najbardziej ulubionych była gra w "Państwa-miasta". Rysowało się
tabelką, wypisywało kategorie, które uzupełniało się rzeczownikami zaczynającymi się wylosowaną literą.
- No dobrze, to teraz zawód na A. Co
wpisaliście? - pyta Tata małej Bilbo.
Tu wszyscy gracze po kolei odczytują swoje zapisy...
- A ty co masz? - pytają Bilbo.
-
Apacz - odpowiedziała Bilbo :)
Biorąc pod uwagę, że pozostali gracze byli starsi od Bilbo co najmniej o kilka lat, jej szanse na wygranie
były stosunkowo małe... Ale za to nadrabiała pomysłowością :)
| |
2010-02-27 12:10:36 Konkurs szpiegowski Atmosfera w studiu sięga zenitu, bo od kilkunastu minut prowadzący w pewnym radiu napędzają konkurs iście szpiegowski.
Pytanie dotyczyło
hasła z jednego odcinków przygód kapitana Klossa. "Najlepsze kasztany są na placu Pigalle". I tu należało podać odzew. Punkt kulminacyjny...
połączenie ze słuchaczem:
Prowadzący: Uwaga... Proszę się skupić: Najlepsze kasztany są na placu Pigalle.
Słuchacz: Zuzanna lubi je
nocą.
Prowadzący: (tu pełna konsternacja) Kiedy??
Słuchacz: Yyyy... Wiosną?
Kiedy Zuzanna je lubi? Bądźcie ostrożni... Jak Kloss
:D
:)
| |
2010-02-25 09:16:43 Money, money, money... Lat temu naście (a może już dzieścia?), kiedy Bilbo była małą dziewczynką, toczyła się w domu rozmowa na temat jakiejś poważnej inwestycji. Inwestycji
domowej, na którą potrzeba było całkiem sporo pieniędzy.
Malutka Biblio przysłuchiwała się dyskusji, a kiedy Tata Bilbo rzucił retoryczne
pytanie:
- Ciekawe, skąd ja wezmę tyle pieniędzy?
... rezolutna i całkiem bystra Bilbo odpowiedziała:
- No jak to skąd? Z
bankomatu!
Widzicie, jakie to proste?
| |
2010-02-12 12:29:47 Jak w szwajcarskim zegarku O tym, że według polskich pociągów można regulować zegarki, każdy wie. Punktualność PKP (zwłaszcza o tej porze roku) jest powszechnie
znana...
Siedzę na dworcu, godzina 9.00. Do poczekalni wpada białogłowa z rozwianym włosem i zdyszanym głosem pyta panią kasjerkę:
-
Przepraszam, czy ten pociąg 8.56 był już zapowiadany?
- Nie - odpowiada spokojnie pani z okienka.
- A będzie miał jakieś spóźnienie?
-
Nie. Przyjedzie o czasie.
- Aha. To poproszę bilet studencki.
Pociąg był pospieszny i na stację wtoczył się 9.05. Dziesięciominutowe
opóźnienie dla PKP to przyjazd o czasie. Wszyscy przecież to wiedzą, prawda?
| |
2010-02-10 11:07:27 Trudne pytanie - Proszę pani...?
- Tak, słucham - tu zawiesiłam głos w oczekiwaniu na dalszy ciąg pytania.
- Ile stron Worda zmieści się na dyskietce?
W
tym momencie oczy otwierają mi się szeroko ze zdziwienia, ale odważnie odpowiadam:
- No wie pan, to zależy od dokumentu: czy ma pan tam ramki,
tabele, obrazki itd.
Pan dążący uparcie do uzyskania jednoznacznej odpowiedzi, naciska:
- Ale ile? Jedna książka? Dwie?
- ?!
| |
2010-02-02 13:57:27 Z czułością do czytelnika... z czułością! Rzecz miała miejsce któregoś pięknego dnia w Wypożyczalni. Pani, obsługująca czytelników (dla wtajemniczonych - bibliotekarka) myśląc, że w
Wypożyczalni jest tylko ona i roznosząca książki dziewczyna na stażu, zadaje zupełnie nieformalne i pełne uczucia pytanie:
- Kotku, czego tam
szukasz?
W tej oto chwili zza regałów wyłania się chłopak i w odpowiedzi na to pytanie, z uśmiechem podaje listę poszukiwanych książek
skonfundowanej Bibliotekarce.
Może to jest właśnie sposób na czytelnika? Traktować go spieszczeniami? E, mnie się nie podoba!:))
| |
2010-01-26 11:12:07 Książka, czyli Starsza Pani po raz drugi - Proszę pani, bo ja mam taki problem...
- Tak? - pytam rzeczowo.
- Wczoraj wzięłam z półki taką jedną książkę i dzisiaj nie mogę jej
znaleźć.
- Aha... A co to za książka? - pytam dalej rzeczowo.
- No właśnie nie pamiętam. Wiem tylko, że była taka mała, w czerwonej, sztywnej
oprawie. Na temat języka polskiego. Z któregoś z tych regałów - i tu wskazuje na regały, na których znajdują się wyłącznie książki z
językoznawstwa.
- Hm... Nie będzie łatwo, ale poszukajmy. - mówię już trochę mniej rzeczowo...
Podchodzimy do regałów (Starsza pani krok w
krok za mną i cały czas powtarza, jak książka wyglądała). Przejrzałyśmy wszystkie, które miały czerwoną lub czerwonopodobną sztywną okładkę... Po czym
wręczyłam jej małą, niepozorną książeczkę:
- Czy to ta?
- Tak! To jest właśnie ta! - krzyknęła z radością Starsza Pani, trzymając w ręce
książkę w białej obwolucie.
Nigdy nie wierzcie w te "dokładne" opisy, bo one rzadko pokrywają się z rzeczywistością. Właściwie... nigdy nie
pokrywają się z rzeczywistością :)
| |
2010-01-25 09:45:34 W szkole Lekcja polskiego, nauka odmiany czasownika "jeść". Jeden z uczniów za nic nie mógł zrozumieć, w jaki sposób należy ten czasownik
odmienić.
Pani nauczycielka postanowiła mu pomóc:
- Grzesiu, ja jem, a ty...? - i tu zawiesiła głos, żeby Grześ dokończył.
- A ja...
patrzę jak pani je. - odparł zadowolony z odpowiedzi uczeń.
| |
2010-01-22 12:04:25 Kalkulator, czyli Starsza Pani w akcji - Proszę pani...
- Tak? - tu odwracam się do pewnej Starszej Pani korzystającej akurat z komputerowego kalkulatora.
- Bo tu chyba coś nie
działa...
Zaintrygowana podchodzę bliżej i pytam w czym rzecz.
- Chciałam sobie policzyć iloraz tych dwóch liczb, które mam tutaj na kartce
wypisane. O, widzi pani - tu...(Spojrzałam. Rzeczywiście - były). No i proszę zobaczyć, co mi wychodzi.
Spoglądam na monitor, a tam wynik, jak
wynik... Są dwie możliwości: albo liczba całkowita, albo z resztą. Ten był z resztą, zapisaną po przecinku.
- No i chyba coś tu jest nie tak, bo
przecież to nie powinno tak być.
- Nie? A jest pani pewna? - pytam.
- Tak. Jestem pewna.
Tok myślenia był szybki... Albo babcia źle
wpisała liczby i wynik jest nieprawidłowy... albo? Drugie albo nie przychodziło mi akurat do głowy. Więc spróbowałam sama. Wpisywałam wszystkie
możliwe kombinacje, a kiedy zabrakło mi pomysłów, co by z tym zrobić, spytałam:
- A pani zna wynik, tak?
- Nie! Tego właśnie chciałam się
dowiedzieć!
- Ale wie pani, że to ma być liczba całkowita?
- Nie wiem.
- No to nie rozumiem, o co chodzi. Wynik wygląda na prawidłowy, bo
tak cały czas wychodzi. To co się pani tu nie zgadza? - pytam całkowicie skołowana.
- No, ale ten zapis...
- Jaki zapis? Tu ma pani całości i
reszta po przecinku...
I okazało się, że o ten przecinek chodziło od początku! Starsza Pani po raz pierwszy korzystała z kalkulatora i
nowością dla niej było, że resztę zapisuje się "po przecinku"...
Ufff...
| |
2010-01-21 10:34:02 O związkach... Działo się to już czas jakiś temu...
Wpada do mnie pan z karteczką w ręce. Rzuca "dzień dobry" i wręcza mi papierek. Spoglądam, a tam
wypisane od góry do dołu (po obu stronach) związki frazeologiczne. Spoglądam na pana pytająco i czekam, aż mi wyjaśni, o co mu chodzi.
A pan
nic... Więc pytam, czy chodzi o wyszukanie znaczenia tych związków? Pan kompletnie nie wiedział, o czym mówię, ale przytaknął. W tej sytuacji
poprosiłam go, by usiadł przy stoliku i przyniosłam mu wszystkie słowniki frazeologiczne, jakie mamy w księgozbiorze. A pan czeka nie wiadomo na co i
milczy...
Trochę sytuacja zaczęła mnie denerwować, wyjaśniłam więc panu, że musi poszukać znaczenia poszczególnych związków w słownikach,
chyba że zadanie polega na czym innym?
Pan spogląda na mnie coraz bardziej błędnym spojrzeniem:
- A może pani będzie wiedziała co z tym
zrobić?
No tu już zgłupiałam:
- Ja?? Skąd ja mam wiedzieć? Mnie na lekcji nie było.
- No, ale pani taka młoda, to chyba powinna
wiedzieć...
Odebrało mi mowę, serio. Ale to nie koniec. Pan chyba zrozumiał, że trzeba coś z tym fantem zrobić. Pozostał więc "telefon do
przyjaciela" (tu chyba do syna, właściciela zadania).
Poczekałam, aż zakończy i dałam mu słowniki. Na co pan:
- A mogłaby mi pani trochę
pomóc? Bo ja tak nie bardzo wiem, jak...
Przeliczyłam w myśli, co będzie lepsze... Wyszukanie mu tego, czy zostawienie go plus niepewność, że za
chwilę znowu będzie czegoś chciał. Wzięłam więc od niego kartkę z nieszczęsnymi wyrażeniami i zaczęłam szukać, zaznaczając strony
karteczkami.
Kiedy doszłam do ostatniego, pan był w szoku, że zajęło mi to kilka minut, spojrzał na mnie z wielkim podziwem i
powiedział:
- Ale to pani szybko poszło...
- Tak - i dodałam - to teraz wystarczy jak pan to sobie napisze...
- A pani nie mogłaby?
-
Niestety, nie mogłabym.
- A może chociaż pani mi podyktuje, bo tam są takie małe literki, że ja nic nie widzę...
Tu już chyba dym złości
wychodził mi uszami :D W każdym razie zakończyło się na tym, że skapitulowałam przy drugim frazeologizmie, który pan pisał na moje dyktando. Resztę
napisałam mu sama...
PS Bo fakt, że to nie uczeń przychodzi z zadaniem domowym, a jego rodzice, już mnie nie dziwi...
| |
2010-01-20 12:21:51 Jeśli czytać, to tylko w sezonie... Na Żeromskiego Wchodzi czytelnik do wypożyczalni i mówi:
- Dzień dobry. Czy są "Sezonowe prace"?
Bibliotekarka spogląda na niego i pyta
zaskoczona:
- "Sezonowe prace"? To coś z ogrodnictwa?
Czytelnik:
- Nie... - i tu z pełną powagą i mądrością w głosie dodaje - To jest
taka lektura.
Bibliotekarka powoli zaczyna rozumieć:
- To chyba "Syzyfowe prace"? Żeromskiego.
Czytelnik z uporem jednak będzie
twierdził, że chodzi o "Prace sezonowe", dopóki nie zobaczy na okładce, że się mylił. W skrajnych przypadkach i wtedy będzie się upierał, że nie o tę
lekturę chodziło i że on ma rację. Wiadomo... czytelnik zawsze ją ma.
| |
2010-01-15 14:40:23 Podsłuchane Maturzystka: I mówię ci... zaspałam! W sumie to dziwne, bo szłam spać koło północy. A wczoraj niczym się tak nie zmęczyłam, bo przecież nie byłam w
szkole.
Licealistka: Nie byłaś? Czemu?
Maturzystka (powiedziane tak, jakby od tego zależało jej życie): Nie miałam sukienki na
Studniówkę i musiałam jechać ją kupić, bo niby kiedy miałam to zrobić?
Licealistka: Aha. A kiedy macie Studniówkę?
Maturzystka: 5
lutego.
No tak... Nic dodać, nic ująć :)
| |
2010-01-13 15:08:08 Sztuka pytania Czy to pytanie jest głupie czy też nie, zależy od tego, z jakiego punktu widzenia się na nie spojrzy... Kto wie, może ono jest z serii
„podchwytliwe”?...
No bo co pomyśleć, jeśli ktoś wchodzi do instytucji zwanej BIBLIOTEKĄ i pyta:
- Przepraszam, gdzie jest
biblioteka?
| |
2009-11-25 14:19:26 Sztuka szukania... Ot, z życia wzięte :))
Nowoczesna dziewczyna: Dzień dobry.
Bilbo: Dzień dobry.
Nowoczesna dziewczyna: Potrzebuję CV.
Bilbo:
Rozumiem. Szuka pani książki z zasadami pisania CV?
Nowoczesna dziewczyna: Nie, ja chcę je wydrukować.
Bilbo: Aha. Ma pani to na jakimś
nośniku, tak?
Nowoczesna dziewczyna: Nie. Z Internetu chcę.
Bilbo: No to proszę najpierw usiąść przy komputerze i poszukać takiego wzoru, jaki
pani chce.
Nowoczesna dziewczyna: Sama??
Bilbo: (w myślach) Nie, ja za panią wyszukam i napiszę :)
| |
2009-11-12 22:05:43 Szurumburum Jak to człowiek (a zwłaszcza kobieta) potrafi być zmienny!
Zmywanie nigdy nie było moim ulubionym zajęciem. Przy tym, moje nieodparte i
stałe wrażenie było takie, że jakoś tych brudnych garów, talerzy i kubków jest tyle, jakby korzystała z nich cała armia. I że można by zmywać co
chwilę i stać przy kranie cały dzień... a i tak na koniec - zlew byłby pełny.
Stąd jednym z największych dobrodziejstw, które właśnie
poznaję, odkrywam i się zachwycam nim - jesy zmywarka.
Ach, aż się chce zmywać! Hahahaha... Tylko... w jakiś dziwny sposób... teraz to jakoś
naczyń brakuje i nic brudnego nie ma na podorędziu...
| |
2009-11-11 15:24:13 Rogaliki Dyskusja w niedzielę przy stole. Występują: BabaJ., Bilbo, Głowa Rodziny, Żona Głowy Rodziny.
Bilbo: To jak w tym roku robimy z rogalami
marcińskimi?
Głowa Rodziny: A jak mamy robić? Kupi się dwa, podzieli na pół i zjemy.
Bilbo i BabaJ.: Dwa na pół? No bez przesady...
Głowa
Rodziny: Co w tym złego?
Bilbo i BabaJ.: No... za mało ich będzie.
Głowa Rodziny: Rogale są duże i po połowie nam wystarczy.
BabaJ.: A
potem jak przychodzi 11 listopada, to nie mamy żadnego, bo wszystkie zjedzone...
Żona Głowy Rodziny (dotąd milcząca): No to trzeba kupić w
poniedziałek i wtorek. I wtedy nie będzie problemu.
Dyskusja została zamknięta. Przyszedł wtorek. Domownicy wracają do domu. Wchodzi Bilbo i
widzi na stole dwa rogale podzielone na pół, stawia obok siatkę z kupionymi przez siebie czterema rogalami. Niedługo potem wraca BabaJ. i... stawia na
stole kolejne cztery rogale...
I w ten sposób słodkości świętomarcińskie po 11 listopada najpewniej będą nam wychodzić uszami :D
| |
2009-09-07 21:27:12 „Dwa bilety proszę” Godzina 9.00, kasa przed wejściem na Wawel
Kasjerka: Słucham...
Pani Upierdliwa: Proszę pani, proszę mi powiedzieć komu przysługują
ulgi?
K: Osobom po 65 roku życia i młodzieży szkolnej.
PU: W takim razie poproszę dwa ulgowe...
K: Legitymacje pani ma?
PU: Nieeee...
A powinnam mieć?
K: (z miną, która wskazuje na to, że to pytanie pojawia się nie po raz pierwszy) Jeśli pani nie ma, może mieć pani problemy przy
wejściu
PU: hm... no to niech mi pani da normalny i ulgowy (i tu do siebie) skoro potem mają być problemy...
Kasjerka bilet wydrukowała i
tłumaczy Upierdliwej:
K: Jeden normalny, jeden ulgowy... przewodnik w języku polskim...
PU: A nie mógłby być przewodnik w języku
angielskim?
K: Mógłby.
Drukuje na nowo bilet.
K: No więc mamy tak: jeden normalny, jeden ulgowy... przewodnik w języku
angielskim, pierwsze wejście o 9.30...
PU: A to ja nie mogę z panią ustalić godzin wejścia? (przecież to, że czekała 15 minut na otwarcie kasy
wcale nie oznacza, że chce wejść od razu, prawda?...)
K: (zirytowana i zrezygnowana) Słucham, jakie ma pani propozycje?...
PU: No może tak po
12...
Na miejscu pani Kasjerki miałabym już wymalowaną śmierć w oczach. Ale – pewnie dlatego w kasie nie pracuję :) Trzeba mieć nie
lada cierpliwość, by się odważyć na konfrontację z turystami :D
| |
2009-07-17 12:06:20 W toalecie Niedobrze jest, jak w pracy udostępnia się tylko jedną toaletę. Za każdym razem trzeba czatować, czy akurat jest wolna i czy w najmniej odpowiednim
momencie ktoś nie wtargnie i nie zmąci nam tej - jakby nie było - chwili intymności.
Nie lubię przeszkadzać innym, nie lubię też, kiedy
przeszkadza się mnie... W związku z tym - zawsze dla pewności - delikatnie pukam, nie odzywając się przy tym.
Wchodzę do łazienki... cisza...
delikatnie pukam:
- Zajęte - słychać zza drzwi.
Wychodzę i czekam na zewnątrz. Po chwili, z toalety wychodzi sprzątaczka i mówi:
-
Aaaa... to pani! Nie poznałam po głosie!
- (???) ... aha...
| |
2009-07-14 08:42:49 Yyyy... a o jaką książkę chodziło? No... trochę czasu minęło... Pewnie sobie myślicie, że jednak zapomniałam, co chciałam napisać... Ha! Pamiętam doskonale...
Któregoś
słonecznego popołudnia wywiązała się niewinna rozmowa między mną a Babą Jagą na temat czytanych książek. Baba wspomniała o powieści, którą właśnie
czytała i o tym, że chętnie przeczytałaby coś jeszcze tej pisarki. Na co ja - że w bibliotece jest sporo książek tej autorki i przy okazji wypożyczę
odpowiedni tytuł.
Udałam się więc któregoś dnia do wypożyczalni (kilka dni po tej rozmowie). Wzięłam coś dla siebie, kiedy nagle olśniło
mnie, że miałam zapytać o książkę dla Baby Jagi. Myślałam niezwykle intensywnie, pani w wypożyczalni podsuwała różne możliwości skojarzeń... A TU NIC.
Kompletna pustka. W żaden sposób nie mogłam sobie przypomnieć, jaką książkę miałam wypożyczyć. Trzeba było wykonać "telefon do przyjaciela" i przyznać
się do wszystkiego :D
Ech...
| |
2009-06-23 11:21:11 Bilbo, czyli rzecz o konieczności nabycia Bilobilu Co najmniej od miesiąca noszę się z zamiarem umieszczenia nowego wpisu. Zaczyna się od tego, że próbuję sobie przypomnieć: "co też mi się ciekawego
ostatnio przydarzyło"... A że nic do głowy nie przychodzi, temat zostawiam odłogiem.
Dziś jednak poważnie się zaniepokoiłam... Bowiem już od
trzech dni ma miejsce takie oto zjawisko: zaskakujące wydarzenie, tudzież śmieszne i doskonale nadające się na wpis - zjawia się nagle, w chwili, w
której jestem na to nieprzygotowana! Myślę sobie wtedy: "To będzie świetne na blog, muszę zapamiętać".
I tu rzecz właściwie się kończy, bo kiedy
chcę spisać to, co trzeba - nie pamiętam zupełnie, o co chodziło...
Żeby nie było, że rzucam słowa na wiatr... mam doskonały przykład na to
zjawisko, ale to następnym razem. Nie bójcie się, nie zapomnę. A jakby co... BabaJaga mi przypomni, bo to miało z nią związek nie bylejaki :P
| |
2009-02-04 13:39:45 Dla chcącego - nic trudnego Od wczoraj można podziwiać nowiutką wystawę. Dziś uzupełniona została tylko niezbędnymi detalami w gablotach.
Zadziwiająco - w tym przypadku
inicjatywę przejęła Żyrafa, więc milcząco przeszłam obok tematu i postanowiłam się nie wtrącać.
Całe przedpołudnie praca w pokoju obok
blisko była temperatury wrzenia: kompletowanie materiałów, komponowanie estetycznego wizerunku i wszystkie niezbędne elementy konieczne w tym
przypadku.
W samo południe - praca została ukończona. Światło w holu triumfalnie zaświecone, a zebrane materiały ułożone na swoim miejscu. I
już już... Żyrafa wracała do siebie, gdy przypomniała sobie o jednej rzeczy... Pstryk!
Światło. No bo po co oświetlać ciemny hol z wyłożonymi
zdjęciami? Po ciemku - jeśli ktoś BARDZO chce - też obejrzy.
| |
2008-12-02 13:31:31 A kiedy wiatr wieje... Wiatr dziś od samego rana taki, że już się bałam, że zdmuchnie mnie z peronu. Ale - nie dałam się! Opatulona kurtką (wyglądem przypominając zimowego
bałwana) wytrzymałam atak!
Wsiadłam do pociągu, a tu... jak na złość, drzwi niedomknięte i wdziera się przez nie ten szatański wiatr.
Podjęłam trzy próby - za każdym razem drzwi otwierały się na nowo i - jak na złość - za każdym razem szerzej!
Zrezygnowałam, tłumacząc sobie,
że te 5 minut jakoś wytrzymam.
Aż tu nagle... staje przede mną konduktor, patrzy na mnie (widać mi było tylko oczy, reszta szczelnie
owinięta) i z szelmowskim uśmiechem zagaduje:
Konduktor: Ohoho, widzę, że kobitka się wietrzy. Pewnie gorąco, co?
Ja:
...?!
Taaaa... Nic dodać, nic ująć!
| |
2008-11-22 21:40:02 A po pani to wcale nie widać... Nie wiem, skąd to się bierze, ale kiedy jestem w pracy - współczynnik jedzenia, które pochłaniam, znacznie wzrasta. Dlatego też codziennie wyruszam
solidnie zaopatrzona w kanapki (no, już nie tak solidnie przygotowane, ale mniejsza z tym).
Któregoś dnia jeden pan przypatrywał mi się z
uwagą w czasie pałaszowania przeze mnie KOLEJNEGO już śniadania. Nie wiedziałam, że jestem obiektem obserwacji...
Pan: A po pani to wcale nie
widać, że lubi sobie pani porządnie zjeść. [Pan był świadkiem zjadania przeze mnie pierwszego śniadania]
Ja: [kanapka stanęła mi w gardle i o mało
się nie zakrztusiłam] ...
Może i nie widać... Ale od tego czasu, gdy jem śniadanie - mam przed oczami tę scenę. A pan jak mnie widzi,
dziwnie się uśmiecha... Też mu się to przypomina? Ech...
Jestem żarłokiem, powiedzmy sobie to szczerze.
| |
2008-11-10 08:55:21 Idealna fryzura Spotkałam się wczoraj z Milką. W pewnym momencie rozmowa zeszła na temat fryzur.
Milka: Kurczę, muszę znaleźć jakiegoś dobrego fryzjera.
Ja: Planujesz coś specjalnego?
Milka: Chcę, żeby mi doradził fryzurę, która będzie mi pasowała...
Ja: Nooo...
Milka: ...będzie łatwa
w zrobieniu, nie będzie wymagała ode mnie codziennego modelowania, nie będzie mi przeszkadzała i będę w niej dobrze wyglądać niezależnie od
okoliczności!
Ja: A to jest taka fryzura?
Milka: No pewnie! Muszę tylko tego fryzjera znaleźć...
Ja to bym tylko chciała, żeby moje
włosy były:
a) proste, gdy jest taka konieczność;
b) kręcone, kiedy mam taką fantazję.
No chyba nie wymagam za dużo???
| |
2008-10-15 11:09:30 Ja nie chcę! Buuuu... Pierwszy zdrajca pojawił się dokładnie dwa lata temu. Pamiętam, bo zauważyłam go, gdy akurat wychodziłam na jakąś uroczystość. Usunęłam go czym
prędzej.
Po jakimś czasie znowu się pojawił. W tym samym miejscu. Znowu go usunęłam. I przestałam o tym myśleć. Nawet mi się
udało.
Ale to, co się dzieje od miesiąca, napawa mnie coraz większą grozą! Zrobiłam się czujna i podejrzliwa... Średnio co tydzień odkrywam
jego nowe ślady.
Teraz - co i rusz w innym miejscu...
Jak tak dalej pójdzie, przed trzydziestką będę łysa. Bo jak na razie - każdy siwy
włos skrzętnie wyrywam :> Wrrr...
| |
2008-10-07 22:25:19 Cyganka prawdę ci powie... Ano, może i powie. Wpadła dziś do mnie kobieta, z wyglądu do Cyganki wcale niepodobna (gdzie te kolorowe spódnice, chusty na głowie, biżuteria?).
Chyba już nikt nie korzysta z jej porad, stąd musiała zrezygnowac z oryginalnego emploi.
Wracając do wątku - wpadła do mnie Cyganka i mówi:
Cyganka: czjda alkdah lkda a?
Ja: Słucham?
Cyganka: czjda alkdah lkda różyc?
Ja: ?? (już trochę zgłupiałam)
Cyganka: czjda alkdah
lkda różyc?
Ja: Nie. (choc nie wiedziałam, jakiemu pytaniu zaprzeczam)
Cyganka: Nie?
Ja: Nie.
No i poszła. I nie przyczynię się
do zmiany jej wizerunku. Za wywróżenie mi szczęśliwej przyszłości nie kupi sobie nowych spódnic i chust.
Ale - po chwili namysłu - doszłam do
wniosku, że nawet gdybym się zdecydowała na poznanie przyszłości... to - biorąc pod uwagę naszą konwersację - nie zrozumiałabym za dużo (o ile
cokolwiek)
| |
2008-09-30 10:27:05 Chłopcy... Jakiś tydzień temu - czekając na przyjazd pociągu - byłam świadkiem takiej oto scenki.
Grupka dziewczyn (wszystkie po kolei obowiązkowe "cmok
cmok" w policzek na powitanie). Rozmowa toczy się jak zwykle o sprawach życia i śmierci.
Dziewczyna I: No i wiecie jakie fajne butelki ze
smoczkami?? Kupujemy je naszym chłopakom.
Dziewczyna II: Ale kasy wam przecież nie starczy!
Dziewczyna I: Jak to nie? Policz sobie sama!
Jeszcze zostanie 6 złotych!
Dziewczyna III [dotąd milcząca]: Ej, a faktycznie, bo to Dzień Chłopaka będzie. Zupełnie zapomniałam. [ja
też]
Dziewczyna I: Nooo, w przyszłym tygodniu.
Dziewczyna III [wyraźnie zmartwiona]: No i co ja mu mam dać? Znowu trzeba
wymyślać...
Dziewczyna I: Mój ostatnio mówił, że mu się perfumy skończyły, więc mam problem z głowy.
Dziewczyna III: Ech...
Chłopcy
moi. Nie zamierzam rujnować mego skromnego budżetu na ten symboliczny dzień, wybaczcie.
Macie za to ode mnie buziaka. :-) No i parafrazując:
"Chłopcy, bądźcie dla nas dobrzy na jesień ;-)"
| |
2008-08-25 19:28:08 Boys, boys, boys...! Muszę przyznać, że z ciekawością czekałam na wczorajszy koncert Sopot Festival. Przede wszystkim ze względu na przeboje lat 80., które są w sposób
szczególny mi bliskie.
To, co zobaczyłam przeszło moje oczekiwania.. Ograniczę się do krótkiego komentarza na temat każdego z
występujących:
Shakin Stevens - wyglądał, jakby wyszedł do sklepu i przypadkiem trafił na sopocką scenę; twarz gładka, ale ciało zdradza, że
to nie młodzieniec...
Sandra - piosenki odtworzone z taśmy, a piosenkarce nawet nie chciało się udawać, że śpiewa; wstyd!
Samantha
Fox - pani za wszelką cenę starała się nie odróżniać od gnących się wokół niej we wszystkie strony młodych tancerek i może dlatego wszystkie piosenki
śpiewane były z wysiłkiem i zadyszką?
Limahl - ufff... prawdziwe wytchnienie dla ucha; pełen profesjonalizm, a do tego bardzo dobry kontakt z
publicznością; zdecydowanie za szybko zeszli ze sceny;
Sabrina - wpadła zaśpiewać jedną piosenkę; to, co zaprezentowała trudno w jakikolwiek
sposób sklasyfikować; refreny śpiewane na żywo, reszta z płyty; ale tu chodziło chyba tylko o to, by pokazać, że po 20 latach też można powyginać się
w tę i tamtą stronę. Czy panom się podobało?
Kim Wilde - oj, słabo, słabo... cierpiałam razem z nią; miała już dość zanim zaczęła... i to się
czuło;
Modern Talking - występ udany; publiczność porwana do śpiewania i tańczenia; wokal i muzyka na żywo, co akurat nie jest taką
oczywistością w przypadku tego zespołu.
Wniosek jest jeden i dla mnie - jako przedstawicielki płci kobiecej - smutny. Panowie górą. Ech...:x
| |
2008-08-02 19:45:53 Naga prawda o skarpetach! Grube, cienkie, długie, kolorowe, szare, bawełniane, wełniane... Nieważne.Problem jest ten sam. Dotyczy wszystkich. Nie? No to niech podniesie rękę
ten, komu nigdy nie zginęła chociaż jedna skarpetka. Ha!
No właśnie. Wszyscy o tym wiedzą, każdego to dotyczy, ale nikt o tym nie mówi.
Gdzie się podziewają? Co się z nimi dzieje? Zastanawialiście się kiedyś?
Ja znam odpowiedź. I nie wymyśliłam tego, ale usłyszałam. Skarpetki
nienawidzą siebie nawzajem. Nie wiadomo dlaczego. Ale fakt jest faktem, że przebywanie w jednym koszu więcej niż dwóch skarpet (jednej pary) grozi
utratą co najmniej jednej. Jak to się dzieje?
Ich nienawiść jest tak wielka, że - kiedy nikt nie widzi i nie słyszy - zjadają się! :o
Zastanawiacie się, dlaczego wakacyjną porą wygłaszam skarpetkowe teorie?
Gdy się wyjeżdża na wakacje, szału można dostać szukając
w całym domu jednej "całej" pary skarpet.
W takich chwilach jestem w stanie uwierzyć w każdą teorię - nawet w tę.
| |
2008-07-28 12:52:25 Bilbo! Ty naiwny czytelniku!!! Książki, które cenię, to te, które mnie zaskakują a tym samym trzymają tak długo aż ich nie przeczytam.
Dużego pola wyboru w zasadzie nie ma.
Można zaskoczyć formą (no, to nie wszystkim może odpowiadać) lub treścią. Mimo sporego (tak przynajmniej mi się wydaje) doświadczenia w czytaniu, od
czasu do czasu jestem robiona w przysłowiowego konia przez pisarzy i wtedy... jestem zła i zadowolona jednocześnie.
Zła - bo nie lubię kiedy
coś dzieje się nie po mojej myśli (budzi się we mnie wówczas naiwny czytelnik, który chce, by wszystko skończyło się tak, jak on sobie to
zaprojektował - najczęściej więc "happy endem").
Zadowolona - bo to znak, że autor zrobił coś, by wyzwolić się ze schematu tradycyjnej
powieści i by mnie zaskoczyć i wryć się w moją pamięć czytelniczą.
Z "Malowanym welonem" moje losy splatały się już od roku - tyle że to
raczej film z Edwardem Nortonem (ach!) mnie prześladował.
Wczoraj przeczytałam książkę. Jednym tchem - w ciągu kilku godzin. I byłam zła...,
i zadowolona...
| |
2008-07-21 21:02:41 Trzeba brać byka za rogi;-) Czasem zastanawiam się, jak to jest? przypadek?, przeznaczenie? czy mój własny wkład?
Trudne pytania i... czasem różne odpowiedzi. A jednak
mam wrażenie, że chociaż wszystko gdzieś tam jest w jakiś sposób ułożone, swemu losowi trzeba pomagać. :-) Nie siedzieć i przyglądać się upływającemu
życiu i myśleć:
"może i mnie się coś przydarzy ciekawego?",
"może i mnie to spotka?", a wyjść życiu naprzeciw.
Nie sztuką jest mieć
marzenia, ale je realizować. A do tego potrzeba przede wszystkim chęci i wiary, że się uda. Naprawdę!
| |
2008-07-06 18:12:45 Tak, tak, tak, to ja TIK TAK... Zegary. Mało kto je lubi, a jednak prawie każdy ma (prawie, bo podejrzewam, że są i tacy, co nie mają... To pewnie ci szczęśliwi, co to „czasu
nie liczą”).
Nie pamiętam od kiedy noszę zegarek na ręce, ale że idzie to już w dziesiątki lat :-o, zżyłam się z nim jak z własną skórą
i MUSZĘ go mieć. Oprócz niego w torebce zawsze gdzieś tam leży telefon komórkowy jako alternatywa, NA WSZELKI WYPADEK – W RAZIE GDYBY
COŚ...
Poza tym, trzeba mieć jakiś budzik przy łóżku (no bo jak inaczej się obudzić do pracy?!), oprócz tego drugi NA WSZELKI WYPADEK –
W RAZIE GDYBY COŚ..., no i jeden na biurku... dla ozdoby :-]
I tak, odmierza dla mnie czas 5 zegarów. :-) Widziałam wczoraj w sklepie piękny
budzik, taki w starym stylu... Już chciałam kupić, ale chyba by mnie z domu wyrzucili:x hihi... i ten argument mnie powstrzymał:x
Nie jestem
nieszczęśliwa ani pogrążona w rozpaczy. Podkreślam to na wypadek, gdyby ktoś myślał, że skoro czas tak skrzętnie liczę, to pewnie coś nie tego...
| |
2008-06-30 11:55:01 "Nie wiedziałam" "Czytelnia - sala przeznaczona do czytania książek, czasopism itp" (za "Słownikiem języka polskiego" pod red. M. Szymczaka)
Ja bym jeszcze
dodała, że sala, w której obowiązuje cisza umożliwiająca spokojne zatopienie się w lekturze. Zawsze wydawało mi się to oczywiste, ale - tak nie jest -
więc może należałoby definicję uzupełnić.
Kilka dni temu zjawiła się u mnie pani, która - chociaż niepozorna - wbija się w pamięć już za
pierwszym razem.
Pierwszy raz była u mnie w lutym. Kupiła sobie wtedy (dopiero co) nową komórkę i uznała, że świetnie znam się na obsłudze
wszelkich modeli telefonów komórkowych, bo średnio co minutę zadawała dziesięć pytań o obsługę nowego nabytku.
Nie przyjmowała do wiadomości, że
na niektóre z nich nie znam odpowiedzi i pytała tak długo aż doczekała się odpowiedzi. Jednym słowem - mogę śmiało składać CV do któregoś z salonów.
Hahahaha....
Wróćmy do pani. Przyszła kilka dni temu. Usiadła z tyłu z gazetą na kolanach... Niby nic szczególnego. Aż nagle wyjęła z torebki
telefon (chyba ten sam!) i - już biegła w jego obsłudze - zaczęła wykręcać co i rusz nowe numery.
Nie krępowała się za bardzo i wszyscy
wiedzieli, że dzwoni "w sprawie ogłoszenia" i interesuje ją najbardziej "kolor, płeć, wielkość i rasa". Po każdej rozmowie telefon dźwięcznie dawał
znać, że był w użyciu.
Po 10 razie nie wytrzymałam, podeszłam do niej i poprosiłam, żeby włączyła funkcję "milczenie", bo jakby nie było -
jesteśmy w czytelni...
Na co pani: "Przepraszam, nie wiedziałam...", schowała telefon i uciekła :-o
I powinna chyba dodać jeszcze
"nie widziałam" zakazu, który bije po oczach od samego wejścia... hihihi
| |
2008-06-22 14:40:34 Szalalalala zabawa trwa... Oto co mówi poradnik dla KOTÓW na temat postępowania z człowiekiem: „Problem miejsca do spania, jak i zresztą większość problemów, które stwarza
człowiek, można rozwiązać dzięki konsekwencji, z jaką obstaje się przy wybranych przez siebie rozwiązaniach. Literatura przedmiotu stwierdza, że
wystarczy około siedemdziesięciu pięciu razy wskazać, gdzie zamierza się zasnąć, żeby człowiek zrezygnował ze sprzeciwu.”
(fragment książki
J. Sosnowskiego - „Tak to ten”)
Z samego rana przygotowałam sobie strój na wieczorne "spotkanie po latach". No, trzeba było
przymierzyć, ocenić, czy dekolt w sukience nie za bardzo odważny i czy ogólny wygląd mnie w sukience "ujdzie w tłoku". Ocena była pozytywna, więc
nieostrożnie(!?) położyłam sukienkę na łóżku (swoim!).
Kiedy po chwili weszłam do pokoju, na łóżku (i na sukience) spał w najlepsze (można
by nawet podejrzewać, że śpi od kilku godzin) - ON.
Wygoniłam. Wracał dwukrotnie. Może faktycznie po siedemdziesiątym piątym razie bym
zrezygnowała, ale wolałam zamknąć drzwi.
| |
2008-06-20 11:15:12 Kaktus w oczy kole... No to dałam plamę... Ogromniastą... I nawet nie wiem, czy wytłumaczeniem może być moje roztrzepanie i wypowiadanie od czasu do czasu słów szybszych od
myśli...
A wszystko stało się wczoraj w świetle zachodzącego, ciepłego słońca. Ogród, ptaszki śpiewają, atmosfera letniego lenistwa... Żywa
dyskusja na temat kwiatów doniczkowych i ich pielęgnacji.
Mam w pracy kilka, które ostatnio trochę "oklapły", wśród nich kaktusy (jedyne,
które znam z nazwy).
Słucham rad mamy, która w tej sprawie jest prawdziwym ekspertem.
Ja: To, co mam zrobić z tym kwiatkiem ...(jakaś
specjalistyczna nazwa, której nie ośmielę się powtórzyć)? Bo liście usychają...
Mama: A podlewasz? (Pytanie jak najbardziej na miejscu, bo
różnie z tym u mnie bywa:x)
Ja: No pewnie, że podlewam! (W tym przypadku to prawda. Raz na tydzień staram się o tym pamiętać)
Mama:
To może przenieś w bardziej słoneczne miejsce. Tam, gdzie kaktusy.
Ja: A kaktusy powinny być w słońcu?
Ups...
...
I - jak widać - na nic się zdały oglądane w dzieciństwie bajki, gdzie cechą charakterystyczną pustyń były
wielkie, zielone, kolczaste kaktusy...
:D:D:D:D
PS Obok - kaktusy mojej mamy... w tle - nasz "Pan we futrze"
| |
2008-06-19 10:35:52 Spotkanie po latach... Grunt to dobra organizacja i zapał uczestników chętnych do wspominania lat przeszłych... Hihihi... A tego chyba jednak mojemu rocznikowi
brakuje.
Miało być odświętnie, okrągło, jubileuszowo... I może będzie, tyle że z rocznym poślizgiem. Ale, co się
odwlecze...
Wybieram się na "spotkanie po latach"... I, choć minęło tylko (?!) 6 lat, nie wiem, czy wszystkich poznam, hahaha...
:D:D
Chociaż... Co ja gadam?!... Przez portal nasza-klasa wpadka typu: "Czekaj, tak się zmieniłeś, że zupełnie cię nie kojarzę" jest
niewybaczalna :D:D
Chyba muszę się przygotować:x
| |
2008-06-18 09:39:41 "Kto zjada ostatki, ten jest piękny i gładki!" W mojej sytuacji to wspaniała wiadomość! Hihi...
Od pół roku przez pięć dni w tygodniu jako ostatnia zjadam obiad i to, co mi reszta rodziny
pozostawia w swej dobroci.
W obliczu tego, że już czuję na karku oddech okrągłych, no i posuwających mnie w latach - urodzin, to przysłowie
po prostu ratuje mi życie!
Zakładając, że jeszcze trochę popracuję w tym samym miejscu - mam zagwarantowane piękno i gładkość na długie lata!
Huraaaa! (A potem ktoś powie, że praca z książkami tak konserwuje... :D:D)
Ciekawe tylko, ile trzeba czekać na efekty? Hm... Bo spoglądam w
lustro... a tu: "pierwszy siwy włos na mojej skroni" :-o No nieeeee....
PS A na zdjęciu obiecany przed weekendem deser. Było kalorycznie, ale
- co tam! Od czasu do czasu można pozwolić na małą rozpustę!
| |
2008-06-16 14:03:34 O skutkach noszenia czerwonej parasolki Oczywistością jest, że po leniwym weekendzie czujność spada o połowę. Człowiek niby idzie do pracy, ale jednak jedną nogą ciągle jest w łóżku, a
myślami... no, gdzieś tam daleko.
Jaka pogoda jest - każdy widzi. Niby pada... ale tak skąpo, że nie wiadomo, czy to warto otwierać parasol,
czy machnąć na to ręką i udawać takiego, co to deszcz nie robi na nim żadnego wrażenia.
Parasolkę biorę ze sobą tylko wtedy, gdy pada
rzęsiście. A to z tego prostego powodu, że tylko wtedy o niej pamiętam.
Ale dziś parasolkę wzięłam. Pewnie dlatego, że dostałam ją już przy
wyjściu ze słowami: "Weź chociaż tę małą parasolkę".
Wzięłam. Już za furtką uznałam, że chyba mi się przyda... Rozłożyłam ją i tak oto na
dworzec zmierzałam pod czerwoną płachtą.
Tradycją jest już przechodzenie obok byka. Codziennie kontroluje, kto wyjeżdża planowo do pracy, no
i potem - obowiązkowo - o której się wraca.
Widok byka stał się dla mnie stałym elementem krajobrazu. I mój widok dla niego - też.
Ale
dziś...
Dziś ledwie mnie zobaczył, stracił zainteresowanie zieleniną na łące. Zaczął przyglądać mi się dziwnie i nawet wyczułam, że ma ochotę
podejść...
"Co jest? - myślę sobie - Dlaczego on mi się tak przygląda?"
Dopiero po chwili mój wzrok padł na parasolkę. CZERWONA!!!
"O matko! A więc to prawda z tą czerwoną płachtą na byka".
Powstrzymałam się od ucieczki, choć brałam to pod uwagę. Szybko skryłam się za
krzakami, które trochę mnie osłaniały. Ale nie przed jego wzrokiem. Patrzył tak długo aż zniknęłam na peronie.
Mam nadzieję, że nie
pomyślał, że mam ochotę na corridę :-o
| |
2008-06-13 13:09:08 Kwiatki, bratki i stokrotki... Hm...
Właśnie wstawiłam do wazonu z motywami chińskimi i postawiłam obok siebie. Udaję, że są moje, chociaż - prawdę powiedziawszy - nie
są.
No, ale wręczono je mnie! To jakieś prawo do nich mam, prawda? Piękne ogrodowe róże... o wiśniowym kolorze i delikatnym zapachu.
Ech, fajnie by było mieć jakiegoś cichego adoratora, który codziennie dostarczałby... no... nie mówię, że bukiet róż... chociaż... A
właściwie dlaczego nie?!
Bardzo lubię róże - choć wolę konwalie (ta ostatnia uwaga do ewentualnego wielbiciela).
No... To czekam
:]
PS A tymczasem przychodzi mi stwierdzić, że ślepak jestem i tyle! Żeby nie zauważyć, że się jest na TOP10? Hihihi Może z tej okazji - jak
wrócę do domu - przygotuję jakieś co nieco?
| |
2008-06-11 11:23:02 Jedzie pociąg z daleka, na nikogo nie czeka... Kiedy codziennie wracam do domu z pracy i czekam w "przedsionku" pociągu, zastanawiam się nad tym, czy otworzą się drzwi na mojej stacji, czy też nie
(bo automatyczne drzwi mają to do siebie, że bywają kapryśne).
Wymyślam sobie problem? Być może. Ale kiedy wysiadam na stacji sama, a
konduktor - ledwo postawię stopę na peronie - daje znak do odjazdu, to jednak trochę się boję...
Wczoraj moje obawy niespodziewanie się
urzeczywistniły, tyle że trochę przewrotnie.
Jechałam do Poznania. Z samego rana. Pociąg nadjechał punktualnie :o . Czekam ja i dwie
dziewczyny zajęte rozmową.
Pociąg zatrzymuje się, drzwi się otwierają, wsiada jedna z dziewczyn i kiedy jest na drugim stopniu - drzwi
powoli (acz stanowczo) zamykają się przytrzaskując ją!
Koleżanka, która nie zdążyła wejść na stopnie pociągu naciska "otwieranie na żądanie",
ale drzwi jakby się uparły i ani drgną.
Uwięziona dziewczyna nie ruszała się (zresztą - nie miała jak), my próbowałyśmy otworzyć drzwi siłą i
wejść do środka tam, gdzie było trochę wolnej przestrzeni...
I chociaż się udało, pozostanie mi na długie dni "pamiątka" z tej podróży -
wielki siniak na nodze (od rozpychania drzwi).
| |
2008-06-06 10:34:28 Skandal!!! No nieeee... Pojechałam wczoraj na delegację. Przechodzę obok dworcowego kiosku, patrzę... i co widzę?! Na całej ścianie wyłożony jeden tytuł pisma, a
na okładce - ja :o
Zdjęcie zostało zrobione w ostatni weekend, gdy skwapliwie korzystałam z ciepłego dnia i wylegiwałam się w ogrodzie.
Pewnie sen mnie zmorzył i nie zauważyłam czyhającego na dachu fotoreportera (bo pewnie tam się skrył!)
Jeszcze bym to jakoś może
przeżyła, no ale... sprzedawać pismo ze mną na okładce za jedyne 4 złote?!
Nie, tego nie mogłam puścić płazem. Weszłam i kupiłam wszystkie
egzemplarze :-]
hihi...
Ps Ten wpis jest z mojej strony taką małą prowokacją... Sami widzicie, że długo nie trzeba czekać, by się
znaleźć na pierwszych stronach, hahaha...
| |
2008-06-04 14:17:14 Kto chętny do umycia okien? Pod koniec kwietnia wstawiali nam nowe okna w pracy. Nareszcie! Wstawiali je całkiem sympatycznie panowie, którzy... ups... to nie o tym miało
być:x
Okna już od miesiąca zachwycają swoją nowością. Na ich cześć uprałam firany... na ich cześć niezawodny pan B. odświeżył parapety i
ściany wokół nich...
I wszystko byłoby już piękne... pozostał tylko jeden problem.
Okna są brudne.
Sprawa umycia ich
ciągnie się już od początku roku (zanim jeszcze do nas zawitały). Niby pytanie banalne, ale znaleźć odpowiedź nie jest tak łatwo. No bo: "Kto powinien
okna myć?"
Dwa tygodnie temu przyszła do mnie sprzątaczka i pyta:
-Była już u pani SZEFOWA w sprawie okien?
-Nie... - odpowiadam i
trochę zdziwiona kończę - a czemu miała być?
-Żeby zapytać, czy umyjecie okna - i uśmiecha się z zadowoleniem, jakby mi oświadczyła najlepszą
wiadomość tygodnia.
No tu mnie zaskoczyła... Zrobiłam :-o i brnę dalej:
-A czemu MY (my - ja i koleżanka) miałybyśmy je myć? Przecież to nie
jest nasz obowiązek. A jak nam się coś stanie? (Bo okna są przeogromne i do tego dosyć wysoko)
-W domu też pani myje przecież.
- ...
-Ja
ich myć nie będę na pewno. - zakończyła stanowczo i z tymi słowami wyszła.
Nie skusiła mnie wizja premii (zresztą, wcale nie taka pewna). No
bo co w końcu...?
| |
2008-06-02 21:09:26 Paparazzi... Ech, ci dziennkarze... Robią zdjęcia gdzieś z ukradka... kiedy akurat mina nie ta, fryzura jakaś dziwna... no i w ogóle... wygląda się
idiotycznie.
Sama - skrzętnie chowając się za aparatem w czasie wszelkich imprez - unikałam konieczności oglądania mojej głupkowatej miny na
fotkach robionych znienacka.
Ale... Przszła kryska na Matyska... I zaczęło się.
Kilka tygodni temu ujrzałam się w lokalnej gazecie.
Nie na pierwszym planie, ale na tyle wyraźnie, że koleżanka z pracy powiedziała (z zazdrością?:-o) "O, patrz! jesteś w gazecie!"
A zdjęcie,
które ujrzałam dziś - i to w internecie - jest chyba karą za ostatnią opowieść o Pannie Lulu. Oto na zdjęciu widać mnie i ją po tym, jak padło
stwierdzenie o niej jako uczennicy... Nie mam pojęcia, komu ani w jaki sposób udało się zrobić to zdjęcie... W każdym razie moja twarz na pewno nie
nadawała się w tej chwili do uwieczniania na pamiątkę. Ech...
Adamie, masz jakiś sposób na paparazzich?
| |
2008-05-29 09:41:15 O spotkaniu Sowy z Panną Lulu... O tym dniu mówiło się u nas od miesięcy. W ramach akcji "Autor na żądanie" przyjechała do nas Izabela Sowa. Dzień przed tym wydarzeniem odczułam
pewien niepokój... no bo jakże? iść na spotkanie autorskie i nie mieć pojęcia, w jaki sposób ten autor pisze?
Jedynym utworem pani Sowy,
który znalazłam w domu, było opowiadanie w wydaniu zbiorczym tekstów wydanych na Boże Narodzenie. Przeczytałam i z czystym sumieniem czekałam na
popołudnie. Powinnam napisać, że z niecierpliwością oczekiwałam spotkania z pisarką i jej powieściami. Ale nie napiszę :]
Przyszła też Panna
Lulu. Obowiązkowo i nie ukrywajmy - trochę służbowo (miała misję do wypełnienia). Spotkanie było udane, wywiązała się żywa dyskusja i tak na dobrą
sprawę nikt nie miał ochoty wychodzić. Punktem kulminacyjnym całego programu było podpisywanie książek przez naszego Gościa. Ustawiłyśmy się w
kolejce. Ja z tomem wspomnianych opowiadań i Panna Lulu z książką ze szkolnej biblioteki, która po dzisiejszym dniu miała nabrać jeszcze większej
wartości...
Kiedy zbliżyłyśmy się do stolika pisarki, Panna Lulu podała książkę i mówi:
"Proszę napisać, że to dla Biblioteki Zespołu
Szkół". Pani spojrzała na Pannę Lulu, uśmiechnęła się i zagadnęła: "Pewnie pani z biblioteki wysłała Cię z misją, co?"
Panna Lulu aż zaniemówiła:x
Spojrzała na mnie zdezorientowana, a ja nie mogąc ukryć śmiechu pocieszyłam ją: "No widzisz, jak łatwo Cię pomylić z gimnazjalistką? Nie wyglądasz na
panią z biblioteki"...
| |
2008-05-27 15:43:54 Imieniny w pracy... Hm... oj, to obszerny temat... Dziś całą naszą kobiecą gromadą poszłyśmy złożyć życzenia naszym koleżankom: Joannie i Magdalenie.
I tak w ten oto
sposób został nam zapewniony słodki byt na 8 godzin pracy. Na jedną godzinę pracy przypadła jedna wielka, czekoladowa i nieprzyzwoicie smaczna
pralina... mniammm
Takie świętowanie mogę jeszcze uznać. Kwiatki, życzenia, cukierek... i po sprawie...
Kłopoty się pojawiają, gdy
organizacja imienin w pracy przybiera formę co najmniej jubileuszu:
1. na samym początku trzeba zgłosić chęć przystąpienia do koleżeńskiego
komitetu składkowego (można też nie przystępować, ale wtedy... no wiadomo, życie w pracy raczej do przyjemnych nie należy);
2. skoro komitet
składkowy, to i składki - obowiązkowe; wysokość zrzuty ustalana raz w roku na posiedzeniu wszystkich pracowników; i tak w składkę wlicza się:
-
kwiaty (które każdy dostaje);
- "prezent" lub ekwiwalent w postaci pieniędzy, które jednak trzeba jak najszybciej "zmaterializować" i zamienić na
wymarzony prezent i pochwalić się przed wszystkimi;
3. przydzielenie do odpowiedniej grupy: imieniny wyprawia się w kilka osób (żeby
"zminimalizować" koszty przygotowania tej fety), trzeba więc ustalić, która "grupa" osób jest najbliżej danych imienin i... wejść z nią w
konszachty;
4. ustalenie menu:
- część przygotowuje desery w postaci dowolnej (różne bywały: ciasta, lody, ciasteczka...)
- część
zajmuje się zimnymi przekąskami (sałatki, mięsa lub inne)
- wszyscy solenizanci wspólnie kupują kawę i herbatę, serwetki, śmietanki i cukier
(talerzyki i filiżanki udostępnia zakład pracy, hihi...);
5. zaproszenie: oczywiście trzeba wszystkich składkowiczów zaprosić i nikogo nie
pominąć;
6. gorące przygotowania mają miejsce 45 minut przed tym doniosłym wydarzeniem; trzeba wszystko pokroić, przygotować... człowiek się
dwoi i troi...i...
7. wielkie wejście: kiedy już jesteśmy kompletnie wykończeni przygotowaniami i ledwo trzymamy się na nogach, w pełnym
splendorze wchodzi Dyrekcja z bukietem kwiatów i najlepszymi życzeniami...
8. po życzeniach Dyrekcji ustawia się do nas "sznur" kolegów i
koleżanek, którzy w pośpiechu rzucą życzenia i z wielką chęcią usiądą do stołu...
9. całość trwa nie więcej niż pół godziny; na więcej nie
zezwala szefostwo, bo przecież "jesteśmy w pracy"
10. podsumowanie: nic dodać, nic ująć... trzeba przeżyć:x
| |
2008-05-26 10:18:51 Spokojny piątek? Tylko w marzeniach... Po wielu uzgodnieniach i rozmowach - wypadło na mnie. Zamiast długiej laby w domu, trzeba było się zmobilizować i w piątek wcześnie wstać, żeby
przyjąć gościnnie wszystkich moich "klientów":>
Aby osłodzić sobie wizję piątku w pracy, pomyślałam: "Nieee... no przecież chyba wszyscy
wyjadą sobie w ten dzień na jakieś wycieczki krajoznawcze.. Komu się będzie chciało do mnie przychodzić?"
I z tą optymistyczną prognozą
zasiadałam w swoim fotelu przy komputerze. Miała wpaść Panna Lulu, więc zapowiadał się ciekawy dzień...
Oczywiście... ledwo wybiła 9.30,
otworzyły się drzwi i od progu padło ciche pytanie: "Można już, prawda?" Można, można... Następni już nie pytali, tylko wchodzili - bez skrupułów. I
tak aż do 16. W związku z tym, że na posterunku byłam sama, musiałam się dwoić, żeby zaspokoić wszystkie żądania wymagających czytelników
:>
Panna Lulu zjawiła się w gradowym nastroju. Była u fryzjera. Od trzech tygodni zastanawia się nad odpowiednim uczesaniem... Dziś była u
drugiej próby, która - co można było wywnioskować z jej miny - nie uzyskała akceptacji.
Moim zdaniem, było w porządku, ale Panna Lulu swoje wie -
kok za bardzo odstawał i nie ma szans, że pójdzie do tego fryzjera po raz drugi. Problem jest taki, że fryzury są niezadowalające, ale za usługę
trzeba płacić... Pocieszenie, że mnie fryzjerka nigdy nie obcina tak, jak sobie tego życzę, wydało mi się marnym pocieszeniem, więc
przemilczałam...
| |
2008-05-15 13:33:20 Niewidzialna Wczoraj przyszła Panna Lulu. Zapowiadało się na dłuższą pogawędkę, więc usiadłyśmy przy stoliczku. Przy stanowiskach komputerowych dwie studentki
omawiały jakieś ważne sprawy, wertując książki z zakresu prawa.
I tak - ja z Panną Lulu, dziewczyny obok - spędzałyśmy miło czas, nie
przeszkadzając sobie...
Na to wszedł pan. Dziwny pan - nieporządnie ubrany, z rozbieganym wzrokiem i niepewnością ruchów.
Rozejrzał się,
spojrzał na książki... Już otwierałam buzię, żeby zapytać, czy szuka czegoś konkretnego, ale w tej samej chwili pan (nie zwracając na mnie uwagi)
dziarsko ruszył w stronę jednego z regałów.
Postał przy nim chwilę, po czym zwrócił się do dziewczyn konferujących przy komputerze:
"Czy
macie Panie może kodeks cywilny?", zapytał pan myśląc, że dziewczyny tu pracują.
"Nie, nie mamy" - odpowiedziały studentki myśląc, że pan pyta o
książki, z których korzystają.
W tym momencie ja wstałam i powiedziałam: "Mamy kodeks cywilny". Pan usłyszał chyba tylko strzępy mojej
wypowiedzi, bo odwrócił się i zwrócił się do siedzącej Panny Lulu (ignorując fakt, że stoję tuż obok): "Ma pani kodeks cywilny?"
Panna Lulu
trochę się zdziwiła, dlaczego pan pyta akurat ją, więc spojrzała wymownie w moją stroną. Ja powiedziałam (podkreślając każdy wyraz): "TAK, MAMY. Zaraz
panu podam." Pan spojrzał zaskoczony, jakby mnie tu wcześniej nie było...
Hmmm...
| |
2008-05-08 20:40:25 Byk powraca Sprawa byka wcale nie jest sprawą przedawnioną. Jest sprawą bardzo aktualną i pilną. Na dzień dzisiejszy sytuacja nie wygląda tak źle, ale mam już za
sobą jedną ucieczkę przed atakującym zwierzem!
Korzystając z okazji, że miałam ze sobą (no zupełnie przypadkowo, hihi) aparat fotograficzny,
postanowiłam uwiecznić byka "na pamiątkę" (zastanawiam się tylko, na pamiątkę czego?)...
Leżał w trawie i korzystał z pięknego słońca
ogrzewającego jego cielsko. Wyciągnęłam aparat, ale on - jakby wyczuł, że go mam. I muszę powiedzieć, że mnie zaskoczył... Nie spodziewałam się takiej
reakcji. Myślałam, że odwróci się tyłem, albo - starym zwyczajem - ruszy do ataku.
A tymczasem... byk uznał, że poza "na siedząco" nie
uwypukla wszystkich jego walorów, wstał i profesjonalnie mi zapozował. Oto wynik sesji zdjęciowej.
| |
2008-05-08 20:38:43 Świętowanie Ten tydzień to nieustanne świętowanie i przyjmowanie lokalnych VIPów. A dzień dzisiejszy to ukonorowanie fetowania. Kto wie, pod jakim hasłem upływają
dni od 5 do 11 maja? Hihi...
Dziś skoro świt przemknęło mi przez myśl, że fajnie mam. Bo chociaż zmieniłam profesję, to jednak - mimo
wszystko - pozostanie dzień, w którym obchodzę swoje święto. Zmienia się tylko data :-) Z tą optymistyczną myślą pomknęłam do
pracy...
Dzisiejszy dzień to także okazja do spotkania z Panną Lulu - tym razem na gruncie zawodowym. Gadka-szmatka..., kawał pysznego tortu
na talerzyku, szampan w ręce i uśmiech na twarzy. I nagle...!
Muszę powiedzieć, że ta myśl przyplątała się niespodziewanie i o mało nie
wypadł mi talerzyk z ciastem. Oto zrodziła się w mojej głowie pewna analiza:
- ja: zmieniłam pracę, świętuję - tyle że innego dnia...
- Panna
Lulu: nie zmieniła pracy, świętuje w dniu, w którym i ja przyjmowałam kwiaty... a oprócz tego - świętuje razem ze mną teraz:> czyli...
podwójnie!
Wyjawiłam jej zawiły tok mojego myślenia a ona... tylko uśmiechnęła się szelmowsko... ech...
| |
2008-05-05 19:29:53 O przewadze snookera nad piłką nożną Są osoby, które krzywo na mnie patrzą (no, nie tylko na mnie:x) po tym weekendzie. I znam powód tej krzywizny... To Mistrzostwa Świata w
snookerze.
I dziwi mnie to, bo do tej pory nigdy nie dopatrzyłam się takich grymasów, gdy chodziło o piłkę nożną.
A przecież snooker ma nad
footballem przewagę:
1. zawody odbywają się niezależnie od pogody, bo w pomieszczeniu zadaszonym;
2. z punktu 1. wynikają od razu korzyści dla
zawodników, którzy nie zmokną i nie zmarzną;
3. nie ma tłoku na polu walki, bo gra tylko dwóch zawodników (a i tak przy stole może stać tylko
jeden);
4. zawodnicy są bardzo ładnie ubrani - koszule, kamizelki i muszki (pełna kultura - dżentelmeni);
5. kibice mogą mieć pewność, że
słuchu nie stracą, bo w czasie rozgrywania meczu obowiązuje cisza;
6. a co najważniejsze... panie szanowne... jest na czym oko
zawiesić...
hihi...
| |
2008-04-27 19:05:41 Samosia Adam Słodowy zachęcał: "Zrób to sam"...
Wiele rzeczy umiem zrobić sama:
- wbiję sobie gwoździk w ścianę i powieszę na nim obrazek;
-
wykręcę przepaloną żarówkę i wkręcę nową;
- posługuję się komputerem, drukarką, skanerem i innymi dziwnymi sprzętami...
- ugotuję, gdy trzeba,
smaczny obiad nie tylko dla siebie
...
- a w przypływie rodzinnych uczuć i chętki na coś mniammmm... sama robię coś takiego, jak
obok na zdjęciu...
| |
2008-04-26 20:11:06 Wyznanie Lubię stare książki; ich zapach, ich szorstki zółtawobrązowy papier, stare wyblakłe od słońca okładki. Lubię.
Pomyślałam sobie o tym właśnie
dziś, kiedy siedziałam w ogrodzie nad książką o Magdalenie Samozwaniec... Książka ma prawie tyle lat, ile mija od śmierci pisarki. To wspomnienia
czasów dawnych, często jeszcze przedwojennych.
Oprócz tego, że lubię stare książki, lubię książki o międzywojniu. To taki beztroski i radosny
czas! Dużo humoru i radości w literaturze - wiadomo dlaczego. I pewnie dlatego wszystko, co się o Dwudziestoleciu mówi jest barwne. Przynajmniej w
moim odczuciu takie jest.
Lubię jeszcze parę innych rzeczy :-) Ale o wszystkim mówić od razu nie można, a więc ciiii...
| |
2008-04-24 14:17:24 Hm... zaraźliwe? Jednym ze stałych punktów moich spotkań z Panną Lulu jest dyskusja na temat ostatnio przeczytanych książek. Często wymieniamy się tym, co
przeczytałyśmy i co było... no, co najmniej "dobre". Dwa tygodnie temu, kiedy zapytałam ją, co czyta, popatrzyła na mnie zbolałym
wzrokiem.
Zapytałam, co się stało, na co usłyszałam rzecz taką: "Przyszła dyrektorka z książkami, które chciała dać do czytania mojej
koleżance". No i? No i okazało się, że koleżanka już je podobno czytała, a że moja Panna Lulu zapytana o to, czy książki zna, odpowiedziała, że "nie"
- została nimi "obdarowana".
Może radość i entuzjazm byłyby większe, gdyby nie to, że były to wspomnienia, których Panna Lulu nie czyta. Ale
jak tu odmówić, kiedy WŁADZA sama przynosi i pożycza książki z własnej kolekcji?
Trzeba było wziąć i przebrnąć.
Pannę Lulu spotkałam dwa
dni temu. Odmienioną i rozpromienioną na pytanie o książki. Myślałam, że już przeczytała, złożyła recenzję i jest wolna. Okazało się, że nie do
końca.
Czyta właśnie wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec. "Czy ty wiesz, co to była za kobieta?? A jakie miała życie?? Coś fantastycznego!"
Zachęcona tym wybuchem, czym prędzej pobiegłam sprawdzać bogate zbiory naszego księgozbioru. Co prawda, nie znalazłam rekomendowanej
książki, ale mam trzy inne. Zaczęłam czytać i już mi się podoba.
Czyżby to wirus "Samozwaniec"? hihi...
| |
2008-04-22 14:01:32 Adamie! Pomocy! Nie wiem, co robić... Potrzebuję rady...
Szłam sobie dziś ścieżynką (jak zwykle zresztą), która prowadzi na perony PKP. Rozmyślałam nad
kwitnącą zielenią wokół i żałowałam, że nie wzięłam aparatu fotograficznego.
Tę sielską chwilę zepsuł mi jakiś dziwny dźwięk. Niee... To nie
pociąg, który przyjechał przed czasem (zresztą, widział ktoś pociąg, który przyjeżdża przed czasem? ja chyba tylko raz)... To najprawdziwszy byk,
który przechadzał się nie dalej jak 100 metrów ode mnie.
Patrzył na mnie i ryczał (do mnie? na mnie? przeze mnie?). Nie mam nic przeciwko bykom
(także ty zodiakalnym), no ale... jakoś nie mam ochoty na tak bliskie spotkania. Zwłaszcza, że nigdy nie mam pewności, czy on jest do czegoś uwiązany
(ale do czego może być przywiązany byk na łące?) i czy się na mnie nie rzuci...
Dlatego, proszę o pomoc. Jak sobie poradzić z ryczącym
byczyskiem?
Gotowa do walki z bykami (w charakterze Gladiatorki?:-o)
| |
2008-04-21 21:24:11 "Kto snom wierzy, oszukuje siebie" Niektórzy miewają sny prorocze. Nie wiem, czy bym chciała, żeby sprawdzało się wszystko, co się w nocy w mojej głowie dzieje. Przynajmniej nie zawsze.
Pamiętam, że zawsze po wielkich klasówkach w szkole śniło mi się, że dostawałam pały:x Dobrze, że się nie spełniało...
Ale czasem... No,
mogłoby... Nie?:> Miałam sen. Tej nocy, kiedy założyłam bloga. Śniło mi się, że rano pod moim wpisem widniało ponad 80 komentarzy :-o Czy to możliwe?
A może spróbujecie spełnić mój sen? Będę mogła opowiadać, że te miłe sny się sprawdzają ;-)
Trochę prowokacyjnie i zadziornie ;-)
| |
2008-04-20 16:14:12 "Kwiaty ł a g o d z ą kobiety"... Podobno. Faktem jednak jest, że to one najczęściej kwiaty dostają (czyżby mężczyźni stosowali się do tej maksymy?). Ja też czasem je dostaję...
Niestety, okazuje się, że kwiaty nie bardzo mnie lubią - zwłaszcza te doniczkowe. Jakoś zawsze usychają,a jak już zapewnię im odpowiednio
nawilżoną glebę, przestają kwitnąć... Ostatnio dostałam kwiatka, który podobno nie wymagał zbytniej troskliwości. A mimo to - zmarnował się...
Widocznie byłam zbyt troskliwa :-(
Dlatego - podjęłam heroiczną decyzję. Kupiłam sobie sama kwiatka w doniczce. Weszłam do sklepu i nabyłam.
Z mocnym postanowieniem: udowodnię innym, a przede wszystkim sobie, że mogę mieć trochę zieleni w pokoju! Oto mój kwiatek. Ma już ponad miesiąc.
Trzyma się nieźle, prawda? Może to zasługa kurki, a może jednak...?
Albo inaczej. Uwaga! Teza nader śmiała: Jestem tak łagodną kobietą, że na
nic mi kwiaty... Hahahaha... Aż się sama zaśmiałam!
| |
2008-04-18 21:33:33 O tym, jak bilbo chciała pisać poemat... Różnorodność form wypowiedzi na blogach tutejszych jest godna pochwały. Są dialogi, są wiersze, piosenki... Myślę sobie – „a co ja –
bilbo – miałabym być gorsza? Ha! Napisać wierszyk – nic wielkiego...”
I tak, usiadłam nad kartką papieru i w jednej chwili
wszystkie pomysły szlag trafił. Żaden rym nie chciał pasować, żaden wers nie chciał się układać w sensowną całość. Aż mnie głowa
rozbolała:x
Z tego wszystkiego ostały mi się ino dwa wersy, planowane na zakończenie wielkiego poematu, którego bilbo miała być autorem
(hm... może trza przerzucić się na fraszki? Hihihi):
„A mówcie sobie, co tam chcecie
Słodowy jest najlepszy na
świecie!”
bilbo – młodsza wierszokletka
| |
2008-04-18 09:33:56 Hip! Hip! Hura! Hip hip! Hura!
Hip hip! Hura!
Hip hip! Hura! Hura! Huraaaaa!
Co prawda cała moja koncepcja dzisiejszego wpisu legła w
gruzach, ale co tam - wymyśli się nową ;-)
Ważne, że mój blog spełnił swoje zadanie.
| |
2008-04-17 20:40:06 W akcie desperackiej rozpaczy Nie chciałam zakładać bloga... Dwa blogi w jednej rodzinie to może być za dużo (chociaż... przecież niekoniecznie).
Powiedziałam sobie: będę
stałym komentatorem, przemieszczającym się między wpisami i wrzucającym od czasu do czasu jakieś zdanko...
No, ale... gdzie mogę wyrazić swoją
rozpacz i coraz większą z każdym dniem niecierpliwość?! Któregoś dnia (tak dawno to było, że już nawet nie pamiętam) przeczytałam jednym tchem blog
Adama Słodowego. I na tym jednym tchu się skończyło, bo skończyły się wpisy...
W ostatnim z nich pan Słodowy zadaje pytanie: „Ile dni minęło
od wyborów?”, a ja sparafrazuję i zapytam: „Ile dni minęło od ostatniego wpisu?”
Pogrążona w rozpaczy...
Bezradna
Oczekująca na rady (nie od parady) pana Słodowego
Fanka..
No i jestem. Już nie tylko komentatorem... Zobaczymy...
| |
| |
autor: bilbo o mnie kontakt prawa autorskie Adamie Słodowy! Gdzieżeś TY?!
| |