| | Użytkownik: Gagatka Nazwisko:
Konto założono: 2008.05.25 10:48:32
O mnie:
Pesymistka w każdym calu. Nie dajcie się zwieść wesołym tekścikom :)
Identyfikuję się z Lusy z Fistaszków: "urodziłam się zrzędą, jestem zrzędą i pozostanę zrzędą do końca życia ... Cóż to za ulga!" :)
Lucy jest osobą która nonstop krzyczy, jest samolubna, ma zawsze rację i każdego poucza, za dobre rady pobiera opłatę od Charliego Browna - mój niedościgły wzór do naśladowania :P
2013-06-28 13:42:58 Eureka! Blog wrócił do życia. Ciekawe czy ktoś tu jeszcze zagląda?
| |
2010-06-15 11:22:35 Kura domowa wraca do pracy Właściwie to się dziwię, że pracodawcy sami nie walą do mnie drzwiami i oknami z propozycją zatrudnienia od zaraz i to na moich
warunkach.
Albo chociaż jakiś head hunter mógłby na mnie zapolować. Na razie jedyne co na mnie poluje to meszki i komary.
Zdziwisz
się pewnie, skąd moje zdziwienie? Wiesz, mam wiele przymiotów, talentów (ukrytych i jawnych) i umiejętności.
O, dajmy na to języki obce. Znam
mnóstwo. Nie wierzysz? Serio!
Znam angielski, ...... Nie przerywaj! Wiem, że ten język znają wszyscy. No, może oprócz Ilony Sz. :) Ale
niemiecki też znam. Tu już mniej chętnych do popisu, co? Dalej. Rosyjski. Dobra, zgadzam się, że moje pokolenie w większości ten język zna, ale oni
już prawie na wyginięciu. A hiszpański? A? Coraz więcej, a jednak jeszcze mało kto.
A co powiesz na chiński?, japoński?, duński?, koreański?,
holenderski?, norweski?, bułgarski?? Że nie wspomnę o jidisz albo o języku migowym!
I co? Mało?! Nie bądź taki małostkowy. Ja rozumiem, że
szacuje się że na świecie jest ok. 5000 języków, ale założę się, że i Ty nie znasz nawet ćwierci.
| |
2010-06-09 08:08:49 Obserwacje anatomiczne A wiesz, że mały palec u nogi kończy się tam, gdzie zaczyna się duży?
Trudno uwierzyć, co? Śmiało, możesz sprawdzić. Tylko nie zdejmuj
publicznie skarpet, bo mnie zlinczują za podsuwanie takich pomysłów.
| |
2010-06-08 21:51:14 Negocjacje - Po ile truskawki i czemu tak drogo? - zadaję dla oszczędności dwa pytania w jednym.
Skonfundowany sprzedawca przerwał wykładanie warzyw i
spojrzał na mnie dziwnie. Założę się, że nawet nie przypuszczał, że znajduje się w tak wzniosłym stanie, a w każdym razie w tak wzniośle
nazwanym.
- Siedem pięćdziesiąt - odparł po dłuższej chwili wgapiania się we mnie i strząsając z siebie wrażenie otumanienia.
- A,
to jeszcze nie tak źle, poproszę. Ale bez tych zielonych.
Sprzedawca zawisł z nieruchomą ręką nad koszem z zielono - czerwonymi owocami i
niemalże płacząc, dyszkantem wypiszczał histerycznie:
- To co ja mam z tym zrobić??!!
- To po coś pan brał takie niedojrzałe, skoro
wiadomo, że nikt tego nie kupi? - pytam bezlitośnie, jak jakiego początkującego adepta sztuki kupieckiej.
- Ale one były ładne! Nawet pani
sobie nie wyobraża - broni się co sił, ukradkiem ocierając niesforną łezkę.
No dajcie spokój. Wiesz, ja też kiedyś byłam ładna. Ale chociaż
nie wiem jakbym Cię o tym przekonywała - nie uwierzysz.
Tak samo mnie było trudno. Bo co? Były czerwone i zzieleniały?? Ze złości, czy jak?!
| |
2010-06-02 09:43:28 Dzień radosny, dzień wesoły Dzień Matki i Dzień Dziecka to takie szczególne dni, obfitujące w większości przypadków w napychanie się słodyczami.
Oprócz tego media
trąbią o tym fakcie i nakręcają przemysł cukierniczy i tyle.
A może by tak pomyśleć o ważniejszych rzeczach związanych z tematem matki i
dziecka?
Może by ktoś wyciągnął wnioski, że skoro urlop wychowawczy trwa tylko do czwartego roku życia dziecka, to dajmy na to zerówki dla
pięciolatków powinny być dłuższe niż pięć godzin?
Bo nie wiem czy wiecie, ale zerówki są dla dzieci rodziców niepracujących. Przynajmniej
niektóre szkoły tak się zabezpieczają.
A małe dziecko nie może zostać w świetlicy, chyba, że rodzic uzasadni szanownej dyrekcji, że musi
pracować, bo chce mieć choć te 99% pewności, że na stare lata niezawodny ZUS wypłaci mu chociaż te 500 złotych na biedowanie.
Ale też nie
jestem przekonana, czy taki marny argument może kogoś przekonać.
A zresztą, kto by się przejmował takimi bzdetami.
| |
2010-05-31 00:17:52 Nasze życie Moje życie jest puste. I nie myśl sobie, że dlatego, że przestałam pisać bloga. I również nie dlatego, że zaczęłam pić, bo i w tej kwestii kłamałam,
dla wprowadzenia elementu dramatycznego (a taka filutka ze mnie).
Twoje życie jest pewnie ekscytujące i pełne (westchnienie pełne zazdrości).
Masz dwanaścietysięcy znajomych.
Zdjęcie w Twojej galerii dostało opinię Super Zdjęcie. Regularnie dostajesz prezenty od
tajemniczego Pana Gąbki.I założę się, że zdobyłeś Złoty Medal w grze Wielkie Grillowanie.
Pewnie zbierasz też nakrętki Pepsi i zgarniasz
Eurogąbki i celem Twojego życia jest stanie się Odjazdową Mamą w konkursie Mlekołaków.
Codziennie pochłania Cię też zamieszczanie zdjęć w
galerii oraz pisanie i czytanie tych samych komentarzy: "nic się nie zmieniłaś" (chociaż widzieliście się 20 lat temu), "jaki słodki bobas" (chociaż
dzieciak niczym nie różni się od tysięcy innych przedstawicieli gatunku, a może nawet jest brzydszy niż pozostałe), "jak pięknie razem wyglądacie"
(choć on brzydki jak noc, a ona jeszcze bardziej, albo odwrotnie).
Taaak. Moje życie jest puste.
| |
2010-05-22 21:13:10 Nie warto Taak. Myślę, że czas się rozstać. Takie pisanie dla nikogo jakoś mnie nie kręci. Zamiast pisać do komputera, lepiej pić do lustra.
Koniec z
abstynencją! Koniec z blogowaniem.
"Kochać nie warto, całować nie warto,
Marzyć nie warto, przebaczać nie warto.
A jedno co
warto, to upić się warto.
Czystą, perlistą, zaprawić się na śmierć.
I jeszcze co warto, to puścić się warto,
Przez morza, przestworza
i strzelić sobie w łeb."
M. Hemar
| |
2010-05-21 10:01:14 Kura domowa leci na urlop Powrót
Cholerny wuklan znowu wybuchł i nasz powrót wisiał na włosku. Najpierw mnie to ucieszyło, bo oznaczałoby to przedłużenie urlopu, ale z
drugiej strony koczowanie na lotnisku nie było wymarzonym miejscem pobytu.
Na wszelki wypadek, zaczęłam się rozglądać za ewentualnym
kwaterunkiem i zbierać pieniądze na dalszy pobyt. Moja grupa zdeklarowała bowiem zrzutę, żebym nie umarła tam z głodu.
W sobotę z godziny na
godzinę zmieniała się sytuacja na lotniskach w Hiszpanii. Zmieniała się na tyle dynamicznie, że i nasze zamknęli w końcu. Niby tylko do pierwszej w
nocy, ale nasz autobus z Barcelony odjeżdżał o 3:30 i nie było wiadomo co dalej.
Godzinę przed odjazdem autobusu, udałyśmy się na dworzec.
Droga prosta jak w mordę strzelił, a my i tak się zgubiłyśmy idąc tam na rekonesans, więc godzinna rezerwa była akuratna.
Dotarłyśmy tam
ekspresowo, gdyż panie stojące co krok akurat wzdłuż trasy, jaką z trzaskiem walizkowych kółek przemierzałyśmy, nie wróżyły niczego dobrego (i nie
były to wróżki, nie zrozum mnie źle).
Lotnisko było otwarte! Odprawiłam bagaż i kręcąc się jak pijany zdezorientowany zając w kapuście,
postanowiłam się pod kogoś podczepić, żeby trafić do właściwego wyjścia.
Spytałam polskie małżeństwo czy nie będą mieli nic przeciwko temu,
że się będę za nimi snuć, bo nie bardzo się tu orientuję.
Oni też się nie orientowali, ale nie mieli nic przeciwko, wręcz przeciwnie.
Zajęliśmy nawet wspólny stolik i wymieniali wrażeniami z pobytu.
Naszym pogaduszkom przysłuchiwał się mężczyzna siedzący obok aż w końcu
dosiadł się do nas, twierdząc, że ma również mnóstwo ciekawostek do opowiedzenia.
Niestety nasze wyobrażenia o ciekawostkach mocno się
rozmijały, zwłaszcza, że nasz nowy towarzysz był już mocno podchmielony i jego nastrój był mocno na "nie".
Jedyną ciekawostką, jaką z niego
wyciągnęłam był jego zawód. Producent trumien.
Na tę wiadomość polskie małżeństwo w pośpiechu zerwało się od stolika, twierdząc, że kolejka
niebezpiecznie się wydłuża i warto już ją sobie zająć.
Nie jestem przesądna ale chcąc się uwolnić od marudzącego towarzysza, stwierdziłam,
że to w sumie dobry pomysł.
Tamtemu było wszystko jedno. Jeden samolot już przegapił. Jak przegapi drugi, to też się nie zmartwi, zwłaszcza,
że nie lubi latać a to jest jego podróż służbowa. Stąd też jego upojenia stan.
W samolocie siedział w pierwszym rzędzie i zagadywał
stewardessy i stewarda. Gęba mu się nie zamykała i być może był zabawny, ale do czasu.
Do czasu, kiedy nie wykonywał poleceń załogi i
wtryniał czerwony nochal w nie swoje sprawy.
Mieliśmy na pokładzie chorego. Na początku myślałam, że terrorystę. Facet jęczał, stękał,
zwijał się, co chwilę latał do kibelka i siedział nienaturalnie długo.
No, to co tam robił? Bombę konstruował. A załoga nic. Jeszcze mu
usłużnie drzwi przytrzymywała. Bacznie go obserwowałam. Dobrze symulował powiem ci. Ale co się dziwisz, przecież oni są szkoleni. Dziwię się tylko, że
załoga taka mało czujna.
Uwierzyłam mu dopiero jak wylądowaliśmy, a jego zabrało pogotowie.
Chociaż nigdy nie wiadomo. Może misja
się nie powiodła i terrorystę skręciło?
Nic to. Najważniejsze, że wylądowaliśmy. Wśród famfar i oklasków puszczonych z
głośnika.
Wyszłam jako pierwsza. Nie licząc terrorysty. Wypatrywałam rodziny na tarasie widokowym i właśnie się zastanawiałam czy machać
entuzjastycznie czy nie, kiedy nagle ruchem przyspieszonym, raczej niejednostajnym i nie spowodowany ruchem własnych nóg, znalazłam się na płycie
lotniska.
A na mnie spadło coś ciężkiego, jęczącego.
Zewłok naszego upiornego pijanego towarzysza, który zamiast zejść jak człowiek,
zleciał. I to na mnie, kurdę blade.
Dobrze, że nie machałam w tym czasie. Głupio by to wyglądało trochę.
W tej sytuacji też nie
najmądrzej, ale przynajmniej trochę mniej widowiskowo.
Facet rozbił sobie trochę łepetynę, rozciął wierzch dłoni i trochę się poturbował,
ale nie na tyle, żeby pogotowie chciało go zabrać razem z terrorystą.
Ku oburzeniu kilku młodych dziewczyn, które żywo komentowały
wydarzenie, że:
- Jezusmaria, teraz przyczepił się to tej kobiety, której o mało co nie zabił
przystanął koło mnie w autobusie i z
dumą prezentował obrażenia. Oczywiście nie trzymając się poręczy.
Uświadomiłam mu, że to na mnie przed chwilą zleciał, zepsuł mi torbę i że
jak się nie będzie trzymał i jeszcze raz na mnie poleci to tym razem ja mu przywalę.
Ale wiesz, jak to gadać z pijanym. I to jeszcze rannym.
Lizał sobie rany i pytał czy laski na to polecą.
E viva Polońa!
| |
2010-05-18 08:12:40 Obywatelka społeczna No, żesz cholera jasna! Wkurzyłam się od rana jak nie wiem co, bo ......
Dzieciaki jadą dziś na przedszkolną wycieczkę i zadzwoniłam z
prośbą do naszych kochanych władz, żeby łaskawie przyjechali i sprawdzili stan pojazdu.
Niesympatyczny pan sierżant kazał mi poczekać i
próbował uzyskać od kolegów po fachu numer do drogówki, ale jakoś im się nie udało.
Udało im się za to jednogłośnie stwierdzić, że się
k..... szybko obudziłam, co mimo zasłoniętego głośnika usłyszałam.
Bezradny pan sierżant kazał mi dzwonić pod numer 997 i prosić o
przełączenie z drogówką, a na moje stwierdzenie, że to numer alarmowy i lepiej go nie blokować i żeby on się z kolegami skontaktował, stwierdził mocno
podniesionym głosem, że to nie JEGO tylko MÓJ problem!
Społeczeństwo obywatelskie w naszym kraju to UTOPIA i marzenie ściętej głowy.
| |
2010-05-14 11:13:28 Kura domowa leci na urlop Wikt i opierunek
Jestem stuprocentową Polką .... mądrą po szkodzie. Bo mogłam to, mogłam tamto, a czemu nie zrobiłam smego albo owego, o
ja!
Ale nie zrobiłam i mam za swoje. Ale jak to mówią: lepiej mieć za swoje niż za cudze (chociaż znalazłabym kilka sytuacji, w których
lepiej za cudze ...).
To może od początku, bo widzę, że się niecierpliwisz.
Jak przebiegła podróż - moje utrapienie - już wiesz.
Najgorszy był ostatni odcinek, czyli moment kiedy opuściłyśmy stację metra i udałyśmy się w celu odnalezienia mieszkania.
Ulicę odnalazłyśmy
od razu, blok również, ale numeru mieszkania przez kolejne dwie godziny nie.
Na początku było to zabawne, mogłam improve my spainish and
english, czyli hablar espanol y ingles, ale kiedy się okazało, że moja komórka w Barcelonie zastrajkowała i nie mogłyśmy zadzwonić do kobiety, u
której miałyśmy się zatrzymać, ani do nikogo innego, przestało mnie to śmieszyć.
Poza tym przyznasz, że spacer z bagażami po nieznanym
mieście też nie jest atrakcją cud.
Z opresji wybawił nas jeden z mieszkańców bloku, który z wielką ochotą objaśniał nam w różnych językach,
gdzie i jak, ale moja desperacja sięgnęła zenitu i byłam gotowa zanieść go na rękach, byle tylko zaprowadził nas do sąsiedniej klatki i palcem wskazał
właściwy przycisk domofonu.
W informacji, którą wcześniej otrzymałyśmy, widniał malutki błąd - zamiast literki "a", widniała "b". Ot, taki
drobiażdżek, przez który o mało szlag mnie nie trafił.
Głodne, wkurzone i zmęczone, ale z uśmiechem i nadzieją na posiłek po raz pierwszy
spotkałyśmy się z naszą "host family", która była jednoosobowa w postaci miłej 60-letniej Hiszpanki.
Miła 60-letnia Hiszpanka pokazała nam
pokój, spytała czy jesteśmy zmęczone i ...... poczęstowała nas szklanką wody.
Nadzieja o rzuceniu czegoś na ząb, prysła jak bańka
mydlana.
Przy okazji wyjaśniło się, że nie będziemy dostawały śniadań i obiadów, jak ustalałyśmy, tylko śniadania i kolacje.
No, dobra,
co się będę kłócić. Zagryzłam zęby i z uśmiechem powiedziałam, że de acuerdo (czyli ichnie "ok").
Kolacja o 21:30. To kolejna informacja,
która mnie lekko zadziwiła i pierwszego dnia o mało jej nie przespałam.
Różnice kulturowe w spożywaniu posiłków spowodowały u mnie dwudniowy
ból żołądka i to nie z powodu jakości tylko ilości.
Śniadanie złożone było z mini pieczywa chrupkiego i dżemu plus kawa. Kawę piłam przez
tydzień tę samą. Była przygotowana w specjalnym czajniczku, do którego dolewało się wody i była to jedyny wymieniany element i to też nie zawsze.
Poprosiłam właścicielkę, żeby zamiast chrupek dawała nam na śniadanie chleb, bo jestem głodna. Miła pani ze zrozumieniem kiwnęła głową po
czym odparła, że Luisa to nie hotel. I że przecież zjadłyśmy tosty i ciastka.
Przytaknęłam, że tak, bo nic innego nie było, ale wolimy
chleb. Przy okazji zrozumiałam, że pierwszego dnia zeżarłyśmy zapas śniadań przygotowanych na cały tydzień.
Próba wyjaśniania, że w Polsce
śniadanie je się jak król, obiad po książęcu, a kolację jak żebrak, skończyła się stwierdzeniem, że to nie Luisy problem.
Luisa mówiła bowiem
o sobie w trzeciej osobie, żeby nie było żadnych wątpliwości.
Tłumaczenie, że nie chcemy co rano jeść chleba z tym samym dżemem, wzbudził w
niej zdziwienie. Przy okazji uzyskałyśmy informację, że różnorodne śniadania to problem ekonomiczny.
Na pytanie ile kosztuje plaster sera i
jeden pomidor na nas dwie (paczka sera pakowanego 1,89 E), dowiedziałam się, że skoro to jest takie tanie, mogę sobie to kupić sama.
I nie
przekonał Luisy fakt, że wykupiłyśmy u niej pobyt z wyżywieniem. Nie przekonał, ale dała się namówić na plaster sera.
"Obyśmy do końca pobytu
nie jadły teraz tylko sera" - pomyślałam sobie. Niestety proroczo.
Moje problemy śniadaniowe były przedmiotem podśmiewywania się na
zajęciach. I przy okazji wyjaśniło się, że mimo kryzysu nie wszyscy Hiszpanie są sknerami.
Tyle jeśli chodzi o nasze posiłki na miejscu. Co
innego w knajpkach. Bardzo mi się tam podobało. Zwłaszcza w takich, gdzie żywią się miejscowi.
Zabawne były niespodzianki jakie dostawałyśmy
na talerzach. Zamawiając zupę z kury miałam wyobrażenie, że dostanę coś na kształt naszego rosołu. Nic bardziej mylnego. Dostałam gęstą zupę z
makaronem, ziemniakami i ciecierzycą. Do pełni szczęścia brakowało tam jeszcze ryżu i kaszy :)
Ryba okazała się obrzydliwą, nie do
przegryzienia mątwą. A rybka z cytryną, na którą miałam chrapkę, to cały talerz pikantnej na wpół surowej ryby, której kelnerka nie chciała niestety
dogotować i śmiała się ze mnie, gdy oddałam prawie całe danie. Żułam, żułam i jakoś nie ubywało.
Bardzo podobała mi się familiarna atmosfera
w takich lokalnych knajpkach. Wszsycy się tam znali z obsługą i po prostu miło było się tam znaleźć.
Pewnego dnia, gdy snułyśmy się w
poszukiwania jakiegoś dobrego miejsca na spożycie obiadu, kobieta opuszczająca właśnie lokal, z całego serca zaczęła nas namawiać, żeby nie iść
nigdzie indziej, bo tu gotują taaaaak dobrze i taaaak dużo, że nie ma sensu szukać dalej. Weszła tam razem z nami i głośno nas zaanonsowała.
Faktycznie było warto.
Pierwszego dnia trafiłyśmy do knajpki, w której obsługiwała dziewczyna pochodząca z Austrii. Była taka szalona i tak
sympatyczna, że zagadywała wszystkich klientów (głównie obcokrajowców). Z jednymi wypiła kielicha, z innymi wymieniała się adresami. Nam wyjaśniała
czym są poszczególne potrawy, w pewnym momencie poleciała do kuchni, żeby nam to pokazać, ale widać w drodze zapomniała, bo wróciła w odjazdowych
okularach, w których prezentowała się niemieckiej parze siedzącej obok.
Taaaak. Było zabawnie. O rachunek prosiłyśmy chyba ze trzy razy. Za
każdym w innym języku.
Wracamy do domu.
W opisie zakwaterowania widniała informacja o przestronności mieszkania (193 m kw.), o
mnóstwie naturalnego światła i o tarasie, krytym dachem.
Rzeczywistość zweryfikowała te dane. Mieszkanie duże, ale do naszego użytku malutki
pokoik, w którym trzeba się było przeciskać, naturalne oświetlenie - pewnie tak, ale nie przy braku słońca i ciągłym deszczu, no i taras kryty
częściowo, to znaczy, tuż nad drzwiami wyjściowymi.
Podsumowując: przy takiej pogodzie jaką my miałyśmy, było zimno i ciemno i mokro. Bo nie
było gdzie suszyć ciuchów.
Do przykrycia dostałyśmy prześcieradło. Luisa poinformowała nas, że jakby było zimno, to w szafie są koce.
Zdziwiło mnie to, że mam się jeszcze dodatkowo przykrywać kocem, ale zdziwienie trwało tylko do wieczora, kiedy pod przykryciem łóżka zobaczyłam
prześcieradło zamiast kołdry.
I uwierz mi, pod kocem, drugim kocem, pod przykryciem i w skarpetkach, nadal było tam
zimno.
Barceloooona!!!
Byłam głodna, przeziębiona, ale mimo wszystko w miarę szczęśliwa. Wizję szczęścia zakłócała trochę wizja
powrotu samolotem, ale była na tyle mglista, że prawie o niej nie pamiętałam.
I jak się w przyszłości miało okazać, to nie samolot miał mnie
zabić.
| |
2010-05-13 13:45:09 Kura domowa leci na urlop Komunikacja - również językowa
Się wybrałam, cholibka na wakacje! Miałam wygrzać stare kości, odprężyć się pod palmami, popijając drinka z
palemką, a tymczasem ........
Najpierw siwiałam włos po włosku na myśl o locie. Warunki nie były sprzyjające na podejmowanie tego typu
eksperymentów - sam wiesz, najpierw samolot rządowy ...., potem wulkan ......
Któregoś dnia, chciałam starszą uczulić na fakt, że jak będą
gdzieś wyjeżdżać z tatą i będzie dużo ludzi, to mają się go trzymać, bo się zgubią, bla bla bla.
Zawołałam ją i tłumaczę, że teraz musimy
poważnie porozmawiać.
- Bo wiesz - mówię - mama teraz poleci na wycieczkę, a .....
Starsza wpadła mi w słowo nie dając dokończyć
wypowiedzi:
- Wiem, wiem. I się rozbijesz. Tak jak prezydent. A jak nie wrócisz, mogę wziąć twoje korale?
I tak co chwila.
Przyznasz, że takie prorokowanie nie wpływa zbyt pozytywnie na i tak spanikowanego ktosia.
Kiedy wreszcie wybiła godzina zero i w ostatniej
chwili zostałyśmy odprawione, nie wytrzymałam i w samolocie się poryczałam. Nie żebym była jakoś przesadnie wrażliwa, ale nerwy puściły i nie było
komu w mordę dać. A może i było komu, ale głupio tak bez powodu. Sam przyznasz, że z dwojga złego lepiej sobie pobeczeć.
Ale kiedy w końcu
stanęłam na ziemi hiszpańskiej poczułam, że w moich żyłach płynie latynoska krew. Ole!! Energii starczyło mi jednak tylko do wieczora, bo po
dwugodzinnym krążeniu wokół bloku, w którym miałyśmy być zakwaterowane, cholera jasna mnie wzięła, bo jak się okazało, adres nieznacznie różnił się od
tego podanego. Zmęczone i głodne dotarłyśmy wreszcie na miejsce, gdzie ugoszczono nas ……… szklanką wody. Jak się okazało i tak
miałyśmy szczęście, że z butelki, bo normalmente pije się tam wodę z kranu. I taką też dostawałyśmy co wieczór na kolację.
Sieć
komunikacyjna miasta i okolic jest imponująca. Przemieszczenie się z jednego końca Barcelony do drugiego to bułka z masłem, zwłaszcza metrem.
Świetną sprawą są również porozrzucane po całym mieście stacje rowerowe, skąd można sobie bicykl wypożyczyć, wrzucając monetę i oddać w
innym miejscu.
Bardzo podobało mi się gubienie w labiryncie uliczek i natrafianie na niespodzianki (a rzadko na szukany obiekt).
Jakie trafne są tu słowa piosenki Giulii y Los Tellarini: “Por que, tanto perderse
Tanto buscarse, sin encontrarse. Me encierran
los muros de todas partes. Barcelona”
Na ulicach mnóstwo zagubionych turystów z planami miasta, z których dla większości nie wynikało
nic. Widząc któregoś dnia kobietę z taką mapką, podeszłam do niej z pytaniem, którego nie zdążyłam zadać, gdyż zastopowała mnie gestem i
słowami:
Please, do not ask me!
Jak się po chwili okazało była to niemiecka turystka słabo mówiąca po angielsku, ale ożywiła się
jak tylko powiedziałam, że możemy rozmawiać po niemiecku.
I to też było niesamowite. Niemiecki, angielski i hiszpański przeplatały się co
chwilę i czasami z rozpędu, rozmawiając z kimś w innym języku, zapominałam przełączyć się na polski i do swojej polskiej towarzyszki nadal mówiłam w
obcym. Był taki moment, że kiedy w tłumie wyławiałam jakieś urywki zdań, które rozumiałam nie potrafiłam zarejestrować w jakim to było języku. Po
prostu rozumiałam i tyle. Szkoda, że u nas nie jest tak międzynarodowo.
I czysto. O, taaak, wielka szkoda.
Tam kobieta sprzątająca
publiczną toaletę lśniła czystością. U nas trudno to zauważyć nawet u większości pielęgniarek na przykład.
Acha i tam pachnie. I nie uryną,
tak jak u nas. Tam pachną kwitnące krzewy, a tam gdzie nie kwitną przynajmniej nie cuchnie. Ech, jak przykro było obserwować krajobraz po wyjeździe z
naszego lotniska. Plac budowy. No, dobra, niech sobie będzie, ale czemu taki? Tam nawet place budowy są ładne. Przynajmniej w Barcelonie. Nie wiem,
jak w całej Hiszpanii.
Było pięknie ale się nie wygrzałam. Z moim pechem było to do przewidzenia. Przez trzy dni lało i łaziłam w mokrych
butach.
Drugiego dnia popełniłam drobne przestępstwo kradnąc ze szkoły parasol. Nie, nie w desperacji. Myślałam, że ktoś wyrzucił do kosza
na śmieci. I jeszcze szczerze się zdziwiłam, że ten ktoś wyrzucił całkiem jeszcze dobry parasol. I to w dobie panującego tam kryzysu :) Dopiero po
spacerze po mieście, zauważyłam, że przy każdym wejściu do sklepu stoją kosze na parasole dla klientów. Następnego dnia niezwłocznie oddałam i
podejrzewam, że właściciel bardzo się ucieszył, bo tego dnia znowu lało (chyba, że tym razem capnął mu go ktoś inny :)
To na razie tyle. O
komunikacji jeszcze będzie. Czekała mnie przecież droga powrotna, która obfitowała w kolejne atrakcje.
| |
2010-04-29 10:41:53 Radość Rozmowa o życiu dwóch kur domowych:
- Wracasz do pracy? - spytała pierwsza kura kokosząc się wygodnie na placozabawowej ławeczce.
- Taaa - przyznała niechętnie druga. A ty? - rzuciła luźo dla podtrzymania rozmowy.
- Jutro.
- Jutro?! - druga kura aż
się uniosła z wrażenia.
- No. Kumpel mnie wrobił. Wiesz, na zasadzie jedna pani drugiej pani i już byłam na rozmowie. A jutro mam zaczynać -
mówiła oburzona.
I, co kurdę w mordę kopany, mam zrobić z młodym?? Do przedszkola przeziębionego posłać? To zaraz będę na zwolnieniu. I w
pracy zaczną się nieprzyjemności.
A ja nie chcę. Tylko wiesz, rodzina będzie ględzić zaraz, że taka szansa się trafiła, że to, że śmo, to
idę. Ale za takie psie pieniądze, że już mnie k..... bierze.
Roboty od cholery, odpowiedzialne stanowisko, naharuję się jak ten głupi osioł
i psie pieniądze za to dostanę. Ale idę, niech się stary teraz poużera z dzieciakiem i zobaczy jak to "się siedzi w domu" - posprząta, ugotuje i
będzie sobie siedział, che che che.
Najgorsze jest to, że ostatnio pyskata się zrobiłam jak cholera i się boję, że jak mi się kto nie
spodoba, to od razu z dziobem do niego wylecę.
Cała radość macierzyństwa ze mnie wychodzi, che che che. A wczoraj to mnie tak nerwy
telepały, że wiesz, bez kija nie podchodź .... I na koniec się poryczałam. Ot tak, bez powodu. Pękłam.
I ja mam się decydować na drugie
dziecko??! W imię czego?! - wywrzeszczała retoryczne pytanie, aż zaszeleściły liście na pobliskim drzwie.
Druga kura już dawno zamilkła.
Siedziała zamyślona na swojej grzędzie i z głupkowatym uśmiechem kiwała małą główką.
Tak mogłoby się wydawać przypadkowemu przechodniowi,
ale już ona swoje wiedziała.
Usłyszała właśnie od koleżanki swoją własną historię. I pewnie jest to rónież historia tysiąca innych niosek.
| |
2010-04-23 10:08:38 Bajka poniekąd egipska Dawno, dawno temu, bla bla bla, spotkały się na pustyni dwa ziarenka piasku. I choć takich ziaren było wokół miliony, akurat te dwa się ze sobą
zaprzyjaźniły.
Proces zaprzyjaźniania nie był łatwy, oj nie. Targały nimi wiatry, burze i inne żywioły i kiedy wreszcie się udało, jedno ze
świeżo upieczonych przyjaciół postatnowiło odejść.
Mimo tłumów wokół, opuszczone ziarenko tęskniło, ale ponieważ było dumne, nie pokazywało
tego po sobie.
Sporadycznie utrzymywały ze sobą kontakt (sobie tylko znanym sposobem). I z jednej z takich informacji opuszczone ziarenko
dowiedziało się, że drugiemu dobrze się wiedzie i właśnie stawia piramidę.
Wiadomo, piramidę buduje się baaardzo dłuugo i na bzdury, typu
podtrzymywanie i pielęgnowanie znajomośći czasu nie ma, więc ziarenka kontaktowały się już rzadziej niż sporadycznie. Właściwie kontakt się
urwał.
W tym czasie drugie, wśród miliona sobie podobnych, znalazło bratnią duszę i poszło własną drogą.
I kiedy tak sobie szło,
ramię w ramię ...... nie, wróć, pod wiatr i zupełnie w innym kierunku niż wspominane tu miliony, zupełnie znienacka spoza gór ... piachu dotarła
propozycja nie do odrzucenia - zwiedzanie nowopowstałej piramidy.
Ziarenko poczuło się dotknięte taką jawną propozycją kłucia w oczy
dobrobytem innych, więc propozycję odrzuciło.
Projekty piramid mogło sobie pooglądać w pierwszym lepszym folderze, rzuconym niedbale przez
przechodzącego wraz z karawaną Araba i zalegającego teraz pod okazałym kaktusem.
I gdyby tylko posiadało dupę, niechybnie powiedziałoby, że
ma taką ofertę właśnie tam. A ponieważ tej części anatomicznej nie posiadało, a ponadto było zbyt dobrze wychowanym ziarenkiem, żeby takich słów, nie
istniejących w jego słowniku używać, zmilczało wymownie.
Tym samym proces zrywania przyjaźni między dwoma ziarenkami piasku został
przypieczętowany.
| |
2010-04-22 09:28:29 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: grabarz
O, o, o! Widzisz, jak od rana główka pracuje?!
Toż ja już od dawna grabię i grabię. A nawet grabięł i grabiem. Jak
się tylko da. Na wszelkie sposoby.
Ale tak sobie myślę, że jak sobie jeszcze trochę nagrabię, to zarobię, .... ale w pysk.
| |
2010-04-21 13:25:16 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: śmieciarka
Olśniło mnie. Co prawda po latach, ale może to i dobrze?
Już podczas pracy w jednej z zawodówek, uczniowie tej
szacownej szkoly wyśmiewali się z mojego marnego losu nauczycielskiego, twierdząc, że śmieciarz więcej zarabia, buachachacha.
To ja chętnie!
I tak już śmiecę za darmo. Potem często niestety oczami, jak jaki gość się u mnie zabłąka. Ale normalnie, to mogę niezmiennie i na okrągło. A jeszcze
jakby kto za to płacił ..... Żyć nie umierać! Biorę tę robotę!
Ale że co? To nie tak jak myślę?
Łeeeee. Ale chociaż chwila radości
była.
| |
2010-04-15 11:54:46 Egoizm Po sześciu latach pracy bez urlopu, czyli "siedzenia w domu", odważyłam się podjąć decyzję o ruszeniu w świat.
I wiesz, wcale nie
przyświecało mi hasło: Ujrzeć Barcelonę i umrzeć!
Ale niestety od soboty prześladują mnie wszelkie katastroficzne wizje. A wyobraźnia w tym
temacie nieograniczona.
I choć wcale nie lubię się wywnętrzać, to teraz nie mogę się oprzeć pokusie, żeby Ci o tym napisać: boję się, jak
cholera! Jestem nerwowa ponad miarę i cała wcześniejsza radość z wylotu i entuzjazm, w jakim trwałam od kilku tygodni, uleciały wraz z dymem TU
154.
Acha, ... bo może to dla Ciebie nie jest jasne - nie boję się o siebie. Boję się osierocić swoje dzieci. No :/
I ...., jakby co
...... to nade mną nie płacz. I tak jestem Ci obojętna. I skoro teraz nie widzisz moich zalet, to nie trudź się, by je odnajdywać, kiedy mnie już nie
będzie na tym padole.
Pamiętaj, będę Cię obserwować! Z góry, z dołu? Stamtąd, gdziekolwiek mnie przydzielą.
Napisy końcowe
| |
2010-04-09 14:10:49 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: sekretarka
Co, to to nie! Sekret Arka, sekretna tarka, ....... , co jeszcze?!
Ja nie chcę, żeby jakiś Arek sekretnie się o
mnie ocierał.
Ty byś chciał? To sam se bierz tę robotę!
Ale wiesz, w Twoim przypadku, to nie musi być Arek .....
| |
2010-04-08 11:56:21 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: ogrodnik
Że też na to wcześniej nie wpadłam! Może powinnam zająć się ogrodnictwem. Przecież tam chodzi głównie o przesadzanie!
O! To to ja lubię i umię :)
Gdyby tylko powstał kierunek studiów przesadologia - byłabym prymuską.
| |
2010-04-07 09:47:09 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: guwernantka
- Guten Tag, Gretchen!
- .....
- Pofiedżałam: Guten Tag, Gretchen! Od dżiszaj Małgoszu, du bist
Gretchen. Alles klar?!
- Ale ja ...
- Maul halten! Nur Disziplin kann dich retten. Tylko pruszka, szolidna diszcziplina zrobi z
Gretchen prawdżiwa Polka!
No, tak, tylko czy Polacy byli kiedykolwiek zdyscyplinowani? Zwłaszcza pod zaborami? I czy ja sama - Polka z krwi
tatarskiej i hiszpańskiej, mogłabym nauczyć kogoś dyscypliny?
Przecież mnie nawet moja własna rybka nie chciała słuchać. Ja mówiłam: Siad! A
ona aportowała.
I pewnie nie ma nic do rzeczy, że rybka z Niemiec była?
To chyba jednak kolejny nietrafiony pomysł na obranie tej
ścieżki w karierze zawodowej ;/
| |
2010-04-06 11:31:55 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: nauczyciel
Niby mogłabym wrócić. Ale co, jak trafię do gimnazjum? Przecież tam gorzej niż na ringu. Na ringu przynajmniej obowiązują
jakieś zasady, w szkole - wolna amerykanka.
A nas na studiach nie uczyli walki wręcz. Wręcz przeciwnie.
"I cios, i zwód, i sierp, i
hak
Szum w głowie, w piersi ból"*
Ile takich rund przetrwam? Pamiętajcie, że tam w przeciwieństwie, do dajmy na to, boksu, nie jest jeden
na jeden, tylko jeden na trzydzieścijeden.
A ja już na samą myśl "zniszczona czuję się doszczętnie, bowiem, co tu kryć, ja od dzieciństwa
czuję wstręt, by w twarz człowieka bić"*
Taaak. To przy okazji zawód - bokser też odpada.
* Piosenka o sentymentalnym
bokserze, Wysocki/Młynarski
| |
2010-04-02 10:38:47 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: detektywka sklepowa
Intro. Muzyka z Pink Panther: Ta dam ta dam tadadadada dam ta dam taa daaaaaaam tadadidudadidam x
2
Miejsce akcji:
Jeden w większych hipermarketów. Najlepiej największy. A co, tam!
***
Czas akcji:
Godziny szczytu.
***
Wyposażenie:
Niedbale narzucona luźna
koszula na kamizelkę kuloodporną, w rękawie system łączności nie wymagający użycia rąk i broń miotająca typu proca. Na głowie, ukryty pod słomkowym
kapeluszem hevlarerowy hełm, a pod szerokim rondem uniwersalne monookulary noktowizyjne MU-3.
Przy wygodnych dżinsowych spodniach, szeroki
pas z kaburą na glock'a 17, a przez ramię przewieszony pokrowiec na gitarę z pistoletem maszynowym MP-5.
W torebce: 1 granat hukowy, 1 granat
łzawiący, 1 grantat hukowo - błyskowy.
***
Wyposażenie maskujące:
Koszyk z artykułami
pierwszej potrzeby (wedle uznania): palma 1,5m, akumulator, wędka, muchozol, .... )
***
Jak widzisz,
rozeznałam branżę doskonale. Wcale nie próżnowałam przez te lata. Ciosy karate ćwiczyłam latem. I tak przygotowana udałam się do pracodawcy in
spe.
Chwacko i gracko wypełniłam formularz i zadowolona podałam pani rekrutującej.
Pani rekrutująca z miłym uśmiechem przyjęła
ankietę, sprawdziła rutynowo wszystkie (dobrze) wypełnione rubryki, po czym wykrzyknęła z niedowierzaniem:
- Pani ma wyższe wykształcenie?!
To co pani TU robi??
I jednym zgrabnym ruchem przedarła moje podanie. A moje
marzenia o ekscytującej pracy wylądowały na dnie
śmietnika.
| |
2010-03-31 09:40:02 Z cyklu: Kura domowa wraca do pracy zawód: lekarz
Wizja powrotu do znienawidzonej pracy uruchamia we mnie potrzebę znalezienia siebie w innym miejscu na płaszczyźnie
zawododwej.
W tym celu wsłuchuję się we własne wnętrze, obserwuję i wyciągam wnioski.
I oto, przyglądając się ostatnio mojemu
charakterowi .... pisma, stwierdziłam, że jestem idealną kandydatką do zawodu lekarza/lekarki (niepotrzebne skreślić).
Od lat trenuję -
przyznam nieskromnie - na komputerze. I wyniki są! Jak to mówią: "trening czyni mistrza".
A, że nie mistrzem kaligrafi chciałam być, mogłabym
zostać lekarką. A może nawet lekarzem. Raz kozie śmierć! Chociaż tu adekwatniej byłoby zakrzyknąć: Raz kurze śmierć!
Tak już pięknie bazgrzę
(jak to kura pazurem), że niejeden farmaceuta byłby ze mnie dumny.
I kiedy już już chciałam złożyć podanie o pracę, ci paskudni, podstępni
lekarze wprowadzili do gabinetów komputery! I recepty - o zgrozo! - drukują. Dacie wiarę?
Co za tupet, doprawdy!
| |
2010-03-30 11:54:37 Filozofia przydomowa Dopadło mnie pytanie! A za nim lawina kolejnych.
Co jest lepsze: trzymanie poziomu czy pionu?
Czy można trzymać poziom w pionie?
Czy, żeby utrzymać pion, trzeba również trzymać poziom?
Czy to się wyklucza, czy wręcz przeciwnie - idzie niezmiennie w parze?
I co
jest właściwie lepsze dla homo erectus'a?
Ale pojechałam z koksem, co? Normalnie wprawiłam w osłupienie samą siebie.
Tobie
też się coś takiego zdarza?
Ale na trzeźwo???
| |
2010-03-29 09:33:08 Dylematy Gagaty Ależ proszę Cię, nie miej pretensji, że ciągle piszę tylko o mnie.
Jakbym napisała o Tobie, mogłoby Ci się to nie spodobać i miałabym
nieprzyjemności. A jak napiszę o sobie, to też może Ci się to nie podobać, ale będzie to jedyna ewentualna nieprzyjemność.
No, piszę, piszę.
Jak nikt ze mną gadać nie chce, to co mam robić?
Dla inteligentnych jestem za głupia, dla głupich za inteligentna.
Zawsze byłam out
side, ale teraz to już wyalienowanie.
Myślisz, że kolejne fakultety coś by zmieniły? I nie mam na myśli zmiejszania przestrzeni w szufladzie
poprzez kolejne dokładanie superważnych dokumentów.
A mówili: "Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz!" I myślę, że ktoś mnie chciał chyba
wystrychnąć na przysłowiowego dudka.
A w ogóle, znasz znaczenie skrótu mgr inż?
Chętnie bym wyjaśniła, ale nie wiem czy w tej
przestrzeni publicznej uchodzi.
Za to ze mnie uchodzi powietrze! O, słyszysz? Psssssssssss!
| |
2010-03-27 09:21:07 Światełko w tunelu Jaaa cieee! To ja się tu umartwiam, wpadam w depresję, "twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie"*, a mój mąż przychodzi do mnie
z gotowym rozwiązaniem na życie.
Pani w telewizorze mu powiedziała. To chyba nie kłamała?
Receptą na wszystkie moje problemy jest
...... nowa przeciwłupieżowa szałma!!!
Ta-da!!!
Radość! Wielka radość! Łzy radości! Koniec zmartwień i trosk.
Dzięki!
Dzięki!! Fenks!!!
* Jeremi Przybora
| |
2010-03-26 20:21:13 Nic, zero A to ci niespodzianka dla Ewuni i dla Janka! Ani się obejrzałam, a już mi dwusetka strzeliła. Patrz, pan, jak ten czas leci ....
Rozważałam
właśnie ewentualność zaniechania pisania, ale stwierdziłam, że byłby to jednak dla Ciebie zbyt wieki szok.
Tak, jak szokiem było moje
pojawienie się. Nieprawdaż?
Myślę, że pustka którą bym pozostawiła, narobiłaby zbyt wiele zamieszania.
Patrz, jakie to paradoksalne:
nic (pustka) mogłaby namieszać. Czyli nawet zero jest ważne. Jak myślisz?
O, choćby prosty przykład: zero kasy. Może namieszać w życiu, co?
Tak samo, jak sześć zer po jedynce. Tego akurat nie mogę powiedzieć z autopsji, bo takiego natłoku zer nigdy jeszcze nie widziałam.
No, może
w sejmie? Ale to było jeszcze zanim wyrzuciłam telewizor. To może w szkole? O, to lepszy przykład - co drugi nauczyciel na mojej drodze, to takie zero
właśnie. Zresztą, sami widzicie.
Oj, oj, wybacz! Ja tak ciągle tylko o mnie. Może powiesz mi coś o sobie? Podobają Ci się moje
blogi?
"Nie pozwalaj mi
w pół oddechu wyjść
wykrzyknikiem strasz
cofnij mnie
spod drzwi
Bo wybiegnę w noc
bo się porwać dam
byle komu do
byle gdzie, na
złość"
K. Nosowska
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
| |
2010-03-26 17:00:55 Dzień powszedni Pytasz co robię na co dzień? Mnóstwo rzeczy, jak to kura domowa.
Ale głównie żongluję. Czemu Cię to dziwi? Przede wszystkim pomysłami. Co by
tu na obiad, byle szybciej, byle się mniej narobić, a żeby był zjadliwy.
Kombinuję, jakby tu nie zwariować przy szalonym temperamencie
własnych dzieci (zwłaszcza uziemionych chorobą w domu).
To pochłania najwięcej czasu. Szczęśliwy ten, kto tego nie wie!
A jak się
już uporam z powyższym, to żongluję piłeczkami. Trzema. Wyższa szkoła jazdy, co?
Jak to robię? Normalnie - wyrzucam jedną, za chwilę drugą, a
potem trzecią. I tak w kółko. W sumie banalne.
Jedna .... druga .... trzecia.
Spokojnie, z opanowaniem.
Jedna, druga,
trzecia. Hop! Hop! Hop! - o, widzisz jak wdzięcznie przeleciała?
To mnie uspokaja. Czasem nawet podśpiewuję i rzucam w rytm muzyki. Yhy.
Totalny relaks.
No, chyba, że się te cholerne piłeczki rozpierzchną po całym pokoju i jednadrugatrzecia lecą, jak te durne!!
To się
wtedy wkurzam maksymalnie. A mój spokój ulatuje w nieznane. I w przeciwieństwie do piłek nie daje się już złapać.
| |
2010-03-26 13:41:58 Śmiech przez łzy - Panie doktorze, nie będzie bolało? - pytam z nadzieją w głosie. I choć za każdym razem boli, łudzę się, że jego zapewnienie tym razem będzie jednak
prawdziwe.
Doktor zrobił minkę świadczącą o wielkim dla mnie politowaniu, po czym oświadczył, że:
- Owszem, ale tylko przy
płaceniu.
- Cha, cha, cha - zaśmiałam się nieszczerze z dowcipu, przygryzając ze strachu dolną wargę.
Niestety, po zabiegu okazało
się, że to NIE BYŁ żart.
- Cha, cha, cha - zaśmiał się dentysta widząc moją nietęgą minę po usłyszeniu komunikatu o wyskości opłaty za
wykonaną usługę stomatologiczną.
| |
2010-03-26 09:50:22 Na zdrowie, sąsiedzie! - Haa-psiu-u-u!!! - kichnięcie sąsiada z bloku obok wyrwało mnie z płytkiego snu, a we wszystkich oknach pobliskich bloków zapaliły się
światła.
- Haa-psiu-u-u!!! - powtórzyło się po raz drugi, a ciężki żyrandol nad moim łóżkiem niebezpiecznie zadrżał.
Zaczęłam liczyć
kichnięcia. Normalni ludzie liczą barany, ale moje rozbiegły się w popłochu.
Jakiś zdenerwowany lokator po piątym zadzwonił po policję,
zgłaszając zakłócenie ciszy nocnej.
Patrol zareagował nader szybko, bo juz po szóstym wystrzale słychać było syrenę
radiowozu.
Niestety. Zanim dojechali było po wszystkim i najbliższa okolica znowu zapadła w spokojny błogi sen.
I nie myślcie sobie,
że to był sen! Ani tym bardziej wytwór mojej chorej wyobraźni.
Nie tym razem.
| |
2010-03-25 11:23:18 Żal Mam żal do całego świata. Ale mimo wszystko widzę światełko w tunelu. W końcu to i tak lepiej, niż gdyby to cały świat miał pretensję do mnie. Co
nie?
O co szczególnie? Hmmmmm. A Ty masz wielu znajomych? Że tak zwinnie odwrócę niezadane przez Ciebie pytanie.
I uwaga! Nie pytam
o te 15 345 na Naszej Klasie. Takich prawdziwych, z którymi i konie można kraść i cebulę wspólnie żreć.
Ha! Sam widzisz. Kiedy ostatnio
ukradłeś konia?
Mówisz, że nie musisz? Aaa, bo Ty też z tych co tak za forsą gnają. I już też dom stawiasz na działce za trzysta
tysięcy.
I skąd ja mam wziąć taką kasę?! Z mojej pożałowania godnej pensji?? Której na dodatek od pięciu lat nie dostaję? (bo taka
prorodzinna polityka państwa, jego mać!)
A ja wcale nie mam wygórowanych marzeń: wystarczy mały domek na kurzej stopce, pomalowany w pierniki
i wielki ogród. I kilku znajomych, do zazdroszczenia.
Czy to rzeczywiście aż tak wiele??
| |
2010-03-24 12:02:25 Baribal A właściwie to co on mi tak z tym "miśkiem" wylatuje?! Że niby co? Kudłata - durnowata i na dotatek owłosiona klata? Albo, że palce połączone do
połowy fałdem skóry?
To już nie ma inteligentniejszych i ładniejszych zwierząt, do pieszczenia? Tfu, znaczy do zdrabniania?
O, taki
delfin, na przykład? Chociaż nie. Zbyt obły. Pszczółka? Też nie dobrze. Zbyt cięta. A ja łagodna jestem jak baranek boży.
Ja ci dam baranka!
Zaraz z bani zalutuję.
To już sama nie wiem.
Chyba się nad tym tematem poumartwiam w godzinach postu. O, ja nieszczęsna pokutnica,
ojojojoj!
Jak nie masz nic lepszego do roboty, możesz pokutować razem ze mna. Lepsze to od biczowania.
:/
Noo,
coo Ty, Wiesiek?!
| |
2010-03-24 09:44:41 Menu Co masz dzisiaj na obiad? Szukam inspiracji, bo krewetki tygrysie i kawior już mi się przejadły.
Może coś mniej wykwintnego polecisz? Ale nie
rosół! Łolaboga! Cejrowski mówi na to "herbata z kury".
Ech, Ciebie to poprosić o pomoc ...
Weź się trochę wysil. Niee, no daj
spokój, bez takich dżołków proszę - bycze jądra! Też pomysł. Skąd ja Ci wytrzasnę bycze jądra??
Zresztą, do ust bym nie wzięła!
| |
2010-03-23 13:29:27 Jemioła Wiesz, właściwie to dobrze, że nie komentujesz. Jesteś jak idealna żona. Tylko czy ja potrzebuję idealnej żony??
Przecież wystarczy, że ja
nim jestem. "Nim" czyli ideałem. Nim a jednak nadal nią. Kumasz niuansik? I nie hermafrodyta.
A Ty - "jesteś, a jakby Ciebie nie było". Taki
cichy przyjaciel. A może wróg? Sama nie wiem, co gorsze.
Bo już ktoś mądry powiedział: "Boże, strzeż mnie przed moimi przyjaciółmi! Z
wrogami poradzę sobie sam."
No, to jak to z Tobą jest?
Bo o mnie mówią: pasożyt. "I nikt nie uwierzy, że tak gdzieś głęboko na dnie
serca otoczonego grzesznym ciałem, to ja jestem po prostu ideałem."*
* Kabaret Otto
| |
2010-03-23 09:43:40 Przemyślenia botaniczne Ale jaja! Wiesz co mi wyrosło?? Nieee, nie to. Ech, ty i to twoje rubaszne poczucie humoru!
Sto lat temu, mniej więcej pół roku temu,
wsadziłam do doniczki z hoją pestkę awokado. I jak nagle wystrzeliła w górę, to mi mało sufitu nie rozwaliło.
Iiiii, wiadomo, że trochę
przesadzam, ale przecież znasz już moją słabość do upiększania.
To w każdym razie dobrze zrobiło hoi, bo rozkwitła (i nie to, że
przesadziłam, tylko, że wsadziłam. Chyba trochę namotałam, ale nadążasz?). Widać wcześniej nie miała dla kogo.
To tak jak w życiu,
co?
"Fajnie, że masz dla kogo się myć" - te słowa wypowiedział kiedyś święty Mikołaj poza godzinami urzędowania do mojego męża. I choć
Mikołaj taki święty nie był, to święte słowa wyrzekł był.
Przemyśl to sobie!
"Och, jaki smutny to czas
Że ty i on, każde z
nas
Wierzyć chce, kochać chce
I tylko kogo, jak i gdzie ...."
M.Umer
| |
2010-03-22 20:28:13 Urlop kury domowej - Miśku, zabiorę na weekend dzieciaki i pojedziemy sobie gdzieś, a ty sobie odpoczniesz. Chcesz?
Tą niespodziewaną propozycją mąż wzbudził we
mnie podejrzliwość, uruchomił wszelkie alarmy, alerty i co tam sobie chcecie.
Żadne ckliwości, czułości, rozrzewnienia i inne przereklamowane
uczucia!
Po pięciu latach harówki przy dzieciach, chłop mi mówi o urlopie. I to sam, z własnej nieprzymuszonej woli! To nie wróży niczego
dobrego. Węszę smród, ale oczywiście się zgadzam. I nawet popędzam i pomagam .... co prawda, słowami, ale dobre i to.
Bo wiesz, "nie potrafię
siedzieć spokojnie i patrzeć, jak ktoś tyra za dwóch. Muszę wtedy wstać i pilnować roboty, krążyć wokół tytana pracy z rękami w kieszeniach i udzielać
mu wskazówek. Taką już mam czynną naturę. Nic na to nie poradzę."*
I pojechaaaaliii! Uff!
Pora na sex, drags and rock & roll -
pomyślisz. A mnie to nawet nie zdążyło wpaść do głowy, bo na "do widzenia" usłyszałam:
- To teraz będziesz miała dużo czasu, żeby spokojnie
posprzątać mieszkanie.
!!!!!!!!!!!Wiedziałam!!!!!!!!!!Wiedziałam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Niedoczekanie! "Urządzę sobie, kurwa odlotowe
święto. Urządzę fajerwerki lub bourbonem się zaleję w sztok!!!!"** I tyle będzie mojego, co sobie z Kazikiem pośpiewam, przemieszczając się z mopem
tanecznym krokiem z prawa na lewo, szu, szu, szu.
* "Trzech panów w łódce, nie licząc psa" Jerome K. Jerome
** "Rybi
puzon" Kazik
| |
2010-03-22 10:45:04 Moje ekstrawagancje Może to nie wynika bezpośrednio z moich tekstów, ale lubię szokować. A czasami nie lubię, a szokuję mimo wszystko, albo jak chcę, to się nie
udaje.
Jakby nie było - teraz dokonam takiej próby: zostałam dziewiarką!
Cha, cha! Tu Cię mam! Widzę Twoją minę. Udało się,
co?
Nie, nie wstydzę się. Dlaczego? Nic co ludzkie nie jest mi obce. Chociaż nie jestem pewna czy chciałabym być, dajmy na to,
seksiarką.
I powiem Ci w zaufaniu, że mnie to odpręża i daje satysfakcję. Same korzyści, mówię Ci - spróbuj też.
Co się krzywisz? A
Ciebie to niby co odpręża?! Czekaj, niech zgadnę. Praca?
Buachachacha.
Przestań. Kiepski żart :(
| |
2010-03-21 17:26:16 Zapach wiosny Poszłam jej szukać, jak tylko przestała ryczeć.
I naciachałam sobie bazi, choć wątpię czy dotrwają do niedzieli palmowej.
Ale
ponieważ osobiście też nie wiem czy dotrwam, nie miałam skrupułów.
Czytaliście może "Jak tata pokazał mi Wszechświat"?
Moje szukanie
wiosny, skończyło się tak samo, jak w książce poznawanie Wszechświata.
I tym samym dosłownie i bardzo intensywnie POCZUŁAM też zapach
wiosny.
Będzie mnie teraz dłuuugo prześladować :/
| |
2010-03-21 14:40:20 Wiosna wylewa swe żale, to ja też mogę U mnie leje. A u Ciebie? Patrzę sobie przez tulipany na rozmazany świat za oknem. Pierwszy dzień wiosny. I co z tego? Wielkie halo!
Ja tam
lubię, jak mi krople rozmazują widok za szybą. I tak nie ma tam niczego interesującego. Tworzą się nowe widoki.
U Ciebie też? To dobrze czy
źle? Bo wiesz, u mnie te widoki nadal nie najciekawsze - muszę wrócić do pracy. Wychowawczy mi się wkrótce kończy. No :(
I nie sam fakt
powrotu mnie martwi, tylko drobiazgi poboczne: wizja mobbingu, nieprzyzwoicie niska pensja, zajęcia poniżej kwalifikacji i dzieci. No, bo co z
dziećmi??
Jasne, do przedszkola. Na 10 godzin. W przybliżeniu oczywiście, bo nigdy nie wiadomo w jak długim korku się będzie stało. I fakt,
że nawet na ten pobyt z pensji nie starczy.
Taaa, cudna perspektywa, mówię Ci :(
Czemu nie szukam innej? Nie rozśmieszaj mnie.
Pewnie, że szukam. No dobra, rozglądam się. I dochodzę do wniosku, parafrazując jeden z kabaretów, że "Różne są zawody. Nie będę pracować - szkoda mi
urody".
Bo z tego mojego powrotu do pracy, to niestety nikt pożytku miał nie będzie. Zwłaszcza dzieci.
Ale nie, żebym się skarżyła.
Tylko mnie jakoś tak wnerwia to nasze superprorodzinne państwo!
Ciebie nie?
| |
2010-03-20 14:39:57 Tajemnica "Cyt, cyt - tajemnica
cyt, cyt - zając kica
A może to nie zając
Trzeba by się tym zająć"*
Powiem Ci coś w wielkiej tajemnicy.
Ale wiesz, nikomu pary z pyska, dziub na kłódkę i ani słowa nikomu!
Zgoda?
No, co tak patrzysz? Wystarczy, że kiwniesz głową na
"tak". Nie bój żaby! Od razu nie odpadnie. Ale, że co?
Boisz się, że Ci się myśli zmącą? W naszym kraju absurdu, to i tak niczego nie zmieni. Tu
każdy ma namieszane.
Aaaa, rozumiem - mózg zacznie grzechotać o czaszkę, tego się obawiasz.
Eeee, z Tobą tak zawsze .... Ciągle
jakieś wymówki. I jeszcze do tego te skrzyżowane za plecami palce dłoni.
Od razu powiedz, że nie umiesz utrzymać tajemnicy w tajemnicy, a nie
się małym mózgiem wykręcasz.
Idę sobie. Nie chce mi się z Tobą gadać.
* "Król Bul"
| |
2010-03-19 16:36:28 Krew mnie zalała Dzień zaczął się pięknie. I myślałam, że nic tego nie zakłóci. Nawet Baba Jaga, która zataiła fakt, że będzie maskotką na Bułgarskiej. Taka koleżanka
"po blogu", psia mać! Nic.
A jednak się myliłam. Choć skromnie muszę przyznać, że rzadko się mylę.
Postanowiłam w przypływie
dobrego nastroju, zrobić kolejny dobry uczynek (pamiętajcie - dzień bez dobrego uczynku - dniem straconym!) i pojechałam oddać krew. Honorowo. Bo ja,
jak już pewnie wiecie, honorowa jestem jak jasna cholera.
I tam, zanim w ogóle dotarłam do pierwszej lepszej igły, krew mnie
zalała.
Bo wyobraźcie sobie, przyszła kobieta, która w czwartek ma mieć operację (pod warunkiem, że sobie nazbiera krwi) i spytała głośno czy
"ktoś z państwa ma może grupę A?"
I nie to mnie wnerwiło, tylko reakcja recepcjonistki, która nieszczęsną zbeształa za nietakt, faux pas i
naruszenie prywatności innych krwiodawców, bo w końcu OCHRONA DANYCH OSOBOWYCH!!!!
A jak oni na całe centrum ryczą przez megafon wyczytując z
imienia i nazwiska krwiodawcę, to nie naruszają?!
To może też by wołali, np. panią Agatę w czerwonych butach, a nie z grubej rury po
nazwisku?! Bo ja osobiście chętniej podam do publicznej wiadomości grupę krwi!
I w ogóle, to co to ma być, że jak chcesz mieć operację, to se
nazbieraj krwi? Niedługo jeszcze sami sobie będziemy szukać lekarzy i miejsca, w którym ewentualnie, może nas zoperują.
"Szlachetne zdrowie!
Nikt się nie dowie jako smakujesz ..... dopóki nie wezwiesz karetki pogotowia" - jak mówi w swoim skeczu Laskowik.
I kurna, to wcale nie
jest śmieszne :(
| |
2010-03-16 11:27:22 Autobiografia Miałam 10 lat
Na kieszeni siedem łat
W mej piwnicy był nasz klub
Kumpel radio zniósł
Usłyszałam: "zmarz ten śluz!"
I nie
mogłam w nocy spać
Wiatr od nowa wiał
Ktoś na ścianę obok szczał
Zaczeliśmy z niego lać
W nasz piwniczny gwar
Jak
tornado strach się wdarł
Wszyscy się przestali śmiać
Ojciec, bóg wie gdzie
W chacie chleb przypala się
Mnie paznokieć złamał
się
Plakatowy szał
Każdej Limahl w twarz się śmiał
A czasami Chesney Hawkes
Było nas trzy
Ojciec Tomka był zły
Ale
jeden przyświecał na cel
Za kilka lat sfeminizować świat
Młodzieńczych lat
Słuchaj mnie pan
Pokonałeś się sam
Oto wyśnił
się wielki mój sen
Tysięczny czyta słowa z mych stron
Kochają je
| |
2010-03-11 17:45:21 Frustratorium Sami tego chcieliście! Mogłam Wam tego oszczędzić, ale nieee. Męczycie i męczycie. Już normalnie do obrzydzenia. Strach z domu wyjść. Strach
kogokolwiek zaprosić. Bo wszyscy tylko o jednym - "Jak było?","Jak?" "Jak?"!
I wszyscy jakoś ślepi są na gromy w moich oczach i na przepastne
wory pod nimi. Ludzie, gdzie Wasz instynkt samozachowawczy??
Ale dobra. Nie chciałam. Prosiłam. Gromiłam. Pytania nie ustają. To
macie:
Złożyłam wniosek najszybciej, jak się dało, bo "się długo czeka". Wybrałam uzdrowisko nad morzem.
Cudownie! - pomyślicie. A
w ryj chcecie?! Cudownie to by było w lecie, a nie w środku zimy! Bo, oczywiście po trzech tygodniach z nienacka przyszedł "przydział". I tym samym
wizję pobytu nad morzem w lecie szlag trafił. Mnie przy okazji też. I w takim stanie pozostaję do dziś.
Dostałam przydział do ośrodka, w
którym nie uwzględniono takiej drobnostki, jak dobre poczucie matek. Była świetlica, a jakże, ale czy to znaczy chwila spokoju po 24 godzinach pracy?
Na dodatek wszechobecne hasło: ZA WSZELKIE SZKODY WYRZĄDZONE PRZEZ DZIECI ODPOWIADJĄ MATERIALNIE RODZICE I OPIEKUNOWIE, kryjące się w każdym
rożku ośrodka nie pozwoliło rodzicielkom spuścić pociech z oczu, w obawie przed pociągnięciem do odpowiedzialności owej.
I tak to z mottem
wyrytym w mózgach, matki i opiekunowie toczyli się krok w krok, jak ta kula u nogi.
Nie biegaj!Nie drzyj się! Zostaw! Nie rusz! Chodź tu! Co
robisz?! - to główny kod za pomocą którego kula porozumiewała się ze swoją nogą.
A noga i tak robiła swoje.
Po tygodniu, matki, jak
zombie, powtarzały swe komendy już automatycznie, często nieadekwatnie do sytuacji. Ale skoro i tak nikt nie słuchał, to co to miało za
znaczenie.
Grunt, to się wydrzeć. Ten tydzień obfitował w coraz śmielsze wzmacniacze wypowiedzi.
W drugim tygodniu matki robiły
rzeczy dziwne. Ja osobiście widząc młodszą wycierającą upaciane masłem łapy w spodnie, wrzasnełam z nienacka, żeby nie wycierała w spodnie tylko w
bluzkę. Czym zdezorientowałam dziecię całkowicie.
Inna matka z zacięciem wpychała dziecku smoczek do buzi. Dopiero wielkie oczy
sześciolatki, dały jej do myślenia, że pomyliła obiekt uciszania.
Wydawanie sprzeczych komunikatów nie dziwiło nikogo, z wyjątkiem dzieci
pewnie.
Pani, której dziecko wlazło do morza, wpadła niemal w histerię:
- Spieprzaj stąd! - wrzasnęła, kierując winowajcę w stronę
"domu". - Dzie leziesz?! Wracaj tu! - wydała kolejną komendę, widząc oddalającą się kupkę nieszczęścia. - Siadaj tu i siedź! Kiedy pchnięta mokraka
siadła i to nie uspokoiło furii: - Gdzie siadasz na tym mokrym piasku!?!?
Dłużej nie słuchałam. Wbrew pozorom takie zachowania innych matek
były dla drugich balsamem na duszę.
A taaak. Piewcom radości macierzyństwa i tym, którzy uważają wychowanie za "siedzenie w domu" -
śmierć!
I nie będę się nad tym rozwodzić, bo gadanie w tym temacie do większości z Was, to jak rozmowa ze ślepym o kolorach.
Drugi
tydzień pobytu był apogeum frustracji, zmęczenia i czegotamsobiechcecie. Był to czas trzepania portek i to bynajmiej nie z nadmiernej ilości
nagromadzonego piasku i ucieczek przed zasmarkanymi i jęczącymi potworami.
Trzeci tydzień był dla wielu wyzwoleniem, bo następowały wymiany.
Tatusiowie dumnie prezentowali się ze swoimi milusińskimi, pokazując swoją postawą, jacy to oni są szczęśliwi, że cały tydzień będzie tylko ICH. Aż
mdliło od tej fałszywej radości.
Jeden z takich dumnych, przechwalał się, jak to on lubi spędzać czas ze swoją córcią i że mógłby tak
częściej.
A w ogóle my to cieniary jesteśmy, że tak narzekamy.
Po trzech dniach tatuś był dętka. Najczęściej zwisał na poręczy schodów z
kawą w dłoniach, bo rzekomo się nie wyspał.
I kto tu jest cienias?? Ja się pytam - rechocząc na samo wspomnienie jego zewłok.
Mało
Wam atrakcji? Proszę bardzo. Dyskoteka - z mamusią, spacerki nad morzem - z mamusią, basen - tak, tak, też, zabiegi - z mamusią, teatrzyk - z mamusią,
bo będzie ryk inaczej, siusiu - z ......, no zgadnijcie bystrzaki, mamusia siusiu - no? myślicie, że sama?
I jak pewnego dnia, po kolejnej
nieprzespanej nocy, usłyszałam superpropozycję pani recepcjonistki, żeby dzieci wspólnie z mamusiami ulepiły bałwana, to myślałam, że nakopię jej do
grubej d..... yhym, yhym, zagalopowałam się.
Ale poszłam. Twarda jestem. I w ramach "rekompensaty" za krzywdy, wrzuciłam dwie matki w śnieżne
zaspy, przez co o mały włos sama nie stałam się kopaną.
I co? Sielanka?
Pracujące matki już nie mogły się doczekać powrotu do
pracy, taki to był wypoczynek.
A właściciele tego ośrodka, albo na siłę realizują misję oddalenia matki od dziecka, przez zbliżenie na siłę,
albo mają to po prostu w końcu niemoralnego kręgosłupa, czyli w dupie!
Dajcież-że mi to wreszcie powiedzieć! Czuję się pod presją. A Wy to
niby tacy porządni i nie mówicie brzydkich słów?
W końcu co? Gdzieś ten wentyl musi mieć swoje ujście! Niech uchodzi
dupą!
Pytania?!!! Pamiętajcie o instynkcie samozachowawczym. Wrrr!
| |
2010-03-10 10:35:44 Wizyty lekarskie Sanatorium
I wizyta lekarska
lekarz: - Dziecko kaszle?
ja: - Kaszle.
lekarz: - To dobrze.
ja: w myślach stukam się w
głowę.
II wizyta lekarska
lekarz: - Dziecko kaszle?
ja: - Kaszle.
lekarz: - To dobrze.
ja: zgrzytam zębami.
III
wizyta lekarska
lekarz: - Dziecko kaszle?
ja: - Niech mnie pan nie denerwuje!
lekarz nie spoglądając nawet w moją stronę: - Niech się
pani nie denerwuje. Złość piękności szkodzi.
ja: - Urody niewiele, to bardzo nie zaszkodzi.
lekarz, tym razem spoglądając znad stetoskopu: -
Eee, nie jest tak źle. Niech pani przyjdzie w sobotę na wizytę końcową. Albo wcześniej - dodał zalotnie marszcząc brwi.
IV wizyta -
końcowa
ja: - Uprzedzę pańskie pytanie - dziecko kaszle! Ja też kaszlę!!
lekarz zupełnie niewzruszony: - To niech się pani
rozbierze.
ja: - To nie wystarczy spojrzeć w gardło??
lekarz: - Wystarczy i w oczy.
Koniec pobytu!
| |
2010-02-12 13:51:22 Imiennik dla zuchwałych Macie dość gazetowych imion typu Klaudia,Oliwia, Julia i osłuchanych Kubusiów, Mateuszów i Filipów?
Skorzystajcie z poniższego imionnika.
Możecie być pewni, że Wasze dziecko nigdy wam tego nie zapomni :)
------------------imiona
żeńskie--------------------------
Abrazja, Akrybia, Ambrozja, Amfibia, Ampla, Anamneza, Apologia, Asafetyda, Autarkia,
Awiacja
Bachantka, Banialuka, Basetla, Bekiesza, Bera, Białaczka, Biedka, Biedronka, Biegunka, Bielizna, Blaszanka,
Brzezina
Calizna, Chandra, Chiromancja, Chluba, Chrapka, Chudoba, Cieciorka, Cykata, Cyranka, Czupryna, Czytanka
Dafnia, Dalmatyka,
Darmocha, Delicja, Depresja, Diuna, Doża, Drachma, Dulka, Dyfuzja, Dzianet
Ekscerpcja, Ekspiacja, Ekspresja, Emalia, Emfaza, Enema,
Epruwetka, Errata, Esencja, Eskalacja, Estyma, Euforia, Eugenika, Euglena
Fanaberia, Feeria, Flanka, Fliza, Fluksja, Formalina, Freblanka,
Fuszerka, Fuzja
Gabardyna, Gameta, Garuga, Gazolina, Gdynka, Gilotyna, Gilza, Golgota, Golonka, Gradacja, Granulka, Grażdanka, Greża,
Gunia
Hakata, Halawa, Hekatomba, Hemofilia, Heraldyka, Hermafrodyta, Hetka, Higiena, Hikora, Histeria, Hossa, Hostia, Hreczka, Hurysa,
Hybryda
Idiosynkrazja, Igraszka, Iluzja, Indukcja, Inedita, Infirmeria, Influenca, Iniekcja, Inwazja, Izohieta
Jagła, Jarka, Jaskra,
Jatka, Jedlina, Jelenina, Jeremiada, Joga, Jordanka, Jucha, Juta
Kakofonia, Kaloria, Kalotka, Kalumnia, Kamaryla, Kandela, Kanna, Kantaryda,
Kantylena, Karafka, Karbolina, Katiusza, Klinga, Kokcyna, Koncha, Koryntka, Krezka
Laktoza, Lanolina, Leizna, Leukemia, Lezginka, Lichtuga,
Lignina, Limfa, Lobelia, Lubaszka
Łosza, Łupina, Łuza
Machorka, Maciejka, Magnifika, Majolika, Małmazja, Melba, Mimika,
Nowinka
Obligacja, Obsesja, Ochra, Ociupina, Oda, Odma, Ognicha, Okaryna, Oscylacja, Osmoza, Otucha
Padaczka, Pagina, Pakulanka,
Palestra, Palmeta, Panichida, Papranina, Parnia, Pecyna, Penicylina, Pepesza, Pepitka, Pepsyna, Percepcja, Peregrynacja, Perfidia, Podagra, Podesta,
Poszlaka, Preparacja, Probabilistyka, Profitka, Proteina, Pucka
Rajfurka, Ramotka, Rapsodia, Refrakcja, Rębnia, Rosocha,
Rycyna
Salopa, Samura, Sarabanda, Schizma, Scholastyka, Sekrecja, Semantyka, Sepia, Septyma, Skleroza, Socha, Spłonka, Stolarka, Subretka,
Stynka, Synkopa
Taczanka, Tankietka, Tapioka, Tartinka, Tenuta, Tymotka
Umbra
Varia, Varsaviana, Via
Walonka,
Wialnia, Wikunia, Wiochna
Zadymka, Zalewajka, Zapałka, Zwrotka
Żardynierka
--------------------imiona
męskie-------------------------
Abakus, Absynt, Adamaszek, Agnat, Agrariusz, Alembik, Alonż, Anemon, Apokryf, Arpedżio, Aryston, Asfodel,
Ateusz, Augur, Azbest, Ażio
Bakalit, Bałyk, Bandos, Baon, Barkas, Berdysz, Bieluń, Blef, Bober, Bolerko, Bolid, Bretnal, Brom, Brus, Brzost,
Bystro
Cajg, Calec, Cekauz, Cenzus, Chlorek, Chrobot, Chromel, Cyklamen, Czasza, Czek
Dandys, Debit, Derywat, Deuter, Diariusz,
Diasek, Digitalis, Domicyl, Dyminik, Dzianet, Dziryt, Dzwono, Dżez
Ekwator, Elew, Embargo, Eocen, Epuzer, Erb, Ester, Eszelon,
Eunuch
Falc, Farad, Faryzeusz, Fenol, Ferm, Fermuar, Filar, Filister, Firet, Fizylier, Flank, Folio, Forszlak, Frant, Fular
Galas,
Garmond, Gduła, Gem, Gestor, Giser, Gładysz, Gmerk, Gniadosz, Gniewosz, Gnomon, Godet, Gros, Gruber, Guano
Hacer, Harep, Harpagon, Hegemon,
Hel, Haper, Hołysz, Homonim, Hulk, Humus
Ichtiol, Igelit, Igrek, Ileś, Iluzjon, Imago, Impetyk, Ind, Indos, Indygo, Infant, Ingres, Inkaso,
Inlet, Iperyt, Iryd, Ischias, Izobar
Jaje, Jakobin, Jamb, Janczar, Jantar, Jaspis, Jastrun, Jasyr, Jaszcz, Jazgarz, Jubel,
Juk
Kaboszon, Kaduceusz, Kafar, Kahał, Kalander, Kalyt, Kaliko, Kalwin, Kałakut, Kałmuk, Kaolin, Kaper, Koda, Kodycyl, Kretes,
Kubryk
Lach, Lando, Lanital, Lansjer, Lapis, Lelek, Li, Loko, Lorens
Łom, Łopuch, Łupek
Makadam, Mandryl, Miech, Miłek,
Modrak, Myszaty
Nawrot, Nelson, Nemrod, Nikielin, Nimb, Nukleon, Numulit, Nuworysz
Obieżysas, Obuch, Odwar, Odwet, Odwłok, Offset,
Ogar, Ordynariusz, Omat, Ostew
Palatyn, Palcat, Paliatyw, Palimpsest, Pałasz, Pampas, Panek, Parias, Parytet, Peleng, Pelur, Pepton,
Perystyl, Petit, Piarg, Pikolo, Piędzik, Pokot, Preszpan, Profit, Przepyszlin, Przeto, Przypiek, Pytel
Rajgras, Rajer, Rajzbret, Rańtuch,
Rapier, Rapsod, Raróg, Rek, Rojst, Rozmaz
Samar, Samum, Schwał, Seraj, Serwitut, Schwał, Seraj, Skiff, Skip, Steatyt, Sufiks, Szamot,
Szrapnel, Szuter
Tabes, Tandem, Taper, Ter, Topik, Tygiel
Ulepek, Ulik, Uzus
Vis, Votum, Vulgo
Wagant, Wigoń,
Wimpel, Wzorek
Zdżar, Zoil, Zorzynek
Żeniec, Żigolo
| |
2010-02-08 12:38:57 Bajka Dawno, dawno temu, kiedy po szale uniesień, młodzi buszowali w kapuście, po raz pierwszy ujrzeli swoje nieszczęście, zwane przez innych
szczęściem.
Ponieważ buszowanie trwało dłużej niż sam szał, młodzi byli zawiedzeni kapuścianą niespodzianką.
Jako, że sami mieli
jeszcze kapuściane łby, chieli się pozbyć wyrzutu sumienia. Ale jak tu podrzucić komuś kukułcze jajo, kiedy ono już wyklute? Jak podrzucić świnię,
kiedy od razu widać, że zajączek?
Nie było rady. Nastał czas wiecznej pokuty. W ramach samobiczowania za grzechy wasze i nasze, bo przecież
nie ich własne, młodzi pozwolili związać się mocnym węzłem gordyjskim, a raczej zakuć w zardzewiałe dyby, dla lepszego efektu.
Dali dziecku
marchewkę i kijek (samobijek), jako namiastkę wychowania, a po latach długiego i nieszczęśliwego życia, rozstali na dobre (i było to jedyne dobro
jakie wyrządzili ... dla historii kryminalistyki, bo się wcześniej nie pozabijali) i żyli nadal długo i nieszczęśliwie.
Morał
I
Chcesz żyć długo i szczęśliwie? Po szale uniesień nie buszuj w kapuście.
Morał II (nie wynikający z bajki)
Za bocianami
też się nie rozglądaj mając kapuściany łeb.
| |
2010-02-04 11:04:22 Hak na klienta - Dzień dobry! Oooo, haki są! - cieszę się, jak głupi do sera, nie widząc pożądanego towaru w ulubionym mięsnym.
- Taa, dzisiaj mamy haki.
Ile podać? - ekspedientka podjęła mój żartobliwy ton.
- Normalnie, jak w PeErEl-u - błysnęłam wiedzą. A ocet pod ladą macie?
- A
pani to akutat PRL pamięta - ni to oznajmiła ni spytała, sceptycznie mierząc mą skromną postać.
I widzicie. To się nazywa dobry marketing.
Po takim komplemencie (nic, że dobrze ukrytym), nadal będę tam chodzić. A, choćby i po to, żeby se na haki popatrzeć.
| |
2010-01-29 12:50:42 Jawa? Boże, gościu zamknij paszczę! - pomyślałam w duchu. Przecież to jest nie-do-wy-trzy-ma-nia!
Dlaczego? Dlaczego?? Dlaczego muszę tego
wysłuchiwać?! Jakaś miernota katowała mnie właśnie swoimi wokalnymi usiłowaniami, za nic mając cierpienie bliźniego.
Ten ktoś "śpiewał" tak
namiętnie, jak i okropnie, a mnie łeb pękał.
I w momencie, kiedy usłyszałam już pierwsze trzaskające szwy czaszki - obudziłam
się.
Niefortunnym wokalistą okazał się mój własny mąż, smacznie sobie pochrapując (chrrrrr psi, chrrrrr psi).
Sama nie wiem co
lepsze? Nieudany artysta, którego można zakneblować, czy chrapiący mąż?
| |
2010-01-19 09:59:41 Usprawiedliwiona Moje niepojawienie się wywołało powszechne zdziwienie, a obecność – potrzebę poznania przez czekających przyczyny spóźnienia.
- Ale
numer! – zaczęłam radośnie zamiast powitania – Policja mnie złapała pod blokiem.
- No i?
- No i: nie miałam dowodu
rejestracyjnego, jechałam z uszkodzonym światłem i …
- … i cię puścili?! – wykrzyknął jeden ze słuchaczy, nie dając mi do
końca wyliczyć listy przewinień.
- No – wyznałam z nieukrywaną dumą, skromnie spuszczając oczy.
- Qrwa! – wyrwał się
spontanicznie z niemłodej już piersi siarczysty komentarz. – Babom to się zawsze upiecze!!
| |
2010-01-08 10:08:32 Dżentelmen pod Biedronką Siedział i palił papierosa. Umundurowany w strój firmowy mógłby być żywą wizytówką, gdyby był przystojny, ładny i dobrze wychowany.
Ale nie!
Alee nieee!! Siedział, palił i się gapił jak dwie baby, znaczy – my, pomieszczą tonę zakupów w zdecydowanie mniejszych gabarytów
torbie.
My się mocujemy, a on patrzy. Siaty nam się drą, a on patrzy. Pot nas zalewa, a on pali! I patrzy.
Wózek nam ucieka, nasze ręce
zajęte dobrem wszelakim, a on … woła usłużnie, niech go …:
- Wózek paniom ucieka!- a w duchu pewnie rechocze, buc
jeden!
I co robi? Patrzy! Brawo!! A nas szlag trafia i normalnie, jak bym mu wymalowała w ten usłużny łeb, to by codziennie tylko niskie ceny
oglądał!
Ale nie mogłam. Zaplątałam się w siaty i prozę życia.
| |
2010-01-06 09:42:40 Czego sie drze?! - Agata! Przestań grzebać w majtkach!! Chodź już! – tym okrzykiem niecierpliwy kolega zwrócił uwagę połowy klientów marketu na moją skromną
osobę.
A ja speszona, pospiesznie wyciągając rękę z kosza z bielizną, jakby to była balia pełna obrzydliwych robali, czmychnęłam w
najciemniejszą sklepową uliczkę.
| |
2009-12-29 14:42:54 Żarcik z brodą - Wujek, ja też mam latarkę - pochwaliła się starsza, widząc u wychodzącego gościa obiekt zainteresowania.
- Taaak, to pewnie moja bo mi
ostatnio zginęła - odpowiedział mało logicznie, bo skoro miał przy sobie, to jak mogła zginąć?
- Taaaaaak? - włączam się do rozmowy - a nam
zginęła po ostatniej waszej wizycie stówa.
- I co? Znalazła się - zaniepokoiła się nieszczerze koleżanka.
- Znalazła, ale niesmak
pozostał.
Uwaga! Żarcik jest testem na "prawdziwych przyjaciół". Jak się obrażą, to byli nieprawdziwi. Z naciskiem na BYLI.
| |
2009-12-28 15:40:52 Ciąg dalszy - Spotykam się z pani mężem – poinformowałam dyrektorkę.
- Od jak dawna? – spytała ze stoickim spokojem, który mnie
zdziwił.
- Od dwóch tygodni [chwila na reakcję, która nie nastąpiła]. Codziennie – dodałam dla ścisłości.
Zapadła ciężka
cisza. Już otwierałam usta, żeby uzupełnić wypowiedź, kiedy moja rozmówczyni niebezpiecznie się zachwiała i osunęła na ziemię.
Upadła na
miękki dywan i oprzytomniała po dwóch policzkach wymierzonych siarczyście.
- Co pani?! – wycharczałam przerażona. – W poczekalni
u masażysty się spotykamy! Przecież też chodzi!
Kobieta z nadmiaru wrażeń zemdlała ponownie.
No, co jest, kurna z tymi
babami?!
| |
2009-12-17 20:58:25 Jak dobrze mieć sąsiada...usłużnego Wychodzący właśnie sąsiad zauważył, że zmierzam obładowana siatami w kierunku naszej wspólnej klatki schodowej i pędząc z rozwianym włosem jął był
szarmancko otwierać odrzwia. Nawet skłonił się nisko niby szambelan, grzywką zamiatając kurz.
Nie pozostało mi nic innego, jak rozpłynąć się
nad jego uczynnością i stylem wersalskim, o jaki w dzisiejszych czasach jakże trudno.
I zanim skończyłam te moje "achy" i "ochy", sąsiad
nadstawił dłoń i wychrypiał:
- Dwa pięćdziesiąt!
- Ech, sąsiedzie - westchnęłam, aż się siaty niebezpiecznie zakołysały. Ale pan
efekt zepsuł!
Dwa dni później, to ja byłam pierwsza przy drzwiach, a sąsiad z rozwianym włosem, o mało nie łamiąc nóg pędził, żeby jeszcze
skorzystać z otwartych drzwi.
Widząc jego trud, przytrzymałam łaskawie drzwi szelmowsko się przy tym uśmiechając.
Bystry sąsiad od
razu wywęszył, że pewnie też będę sobie chciała jego kosztem dorobić i zawahał się przez chwilę, zanim wszedł.
- Acha, pewnie teraz pani
będzie chciała odrobić sobie dwa pięćdziesiąt?
- Jasne - odparłam - ale ja w euro.
Na tak jawne zdzierstwo sąsiad postanowił sam
sobie otwierać drzwi i zrezygnował z moich usług.
| |
2009-12-16 10:52:33 Folwark zwierzęcy Uwaga - nowe! - wykrzyknął nasz instruktor salsy, wprowadzając nową figurę.
Z radości zatarliśmy spocone dłonie i dalejże wypatrywać oczęta
za nowością.
I jak to często bywa, kiedy nie idzie, z hura-optymizmu, minki co niektórym zrzedły i zaczęło się
zniecierpliwienie.
Figura polegała na poprowadzeniu partnerki wokół partnera. Partner tuptając swoje kroki, musiał przełożyć za swoimi
plecami rękę partnerki do swojej drugiej i ciągnąc ją kołem przeprowadzić do przodu.
- Jak krowę na łańcuchu - podsumował jeden z tancerzy,
którego partnerka (z jego oczywistej nieudolności) plątała się pod nogami.
- O, ty świnio! - obraziła się tancerka i o mały włos a puściłaby
dym z nozdrzy.
- Uważaj, żebym cię nie walnął - ostrzegł mój własny ślubny, który jeszcze nie opanował nóg, więc i za ręce nie
ręczył.
- Ała! - dał się słyszeć stłumiony okrzyk innej partnerki, której mąż nie był tak uprzejmy, żeby ostrzegać przed
niebezpieczeństwem.
I tak to wśród ogólnych stęków, pokwikiwań i syczeń z bólu opanowaliśmy kolejną figurę.
Za tydzień kolejna
lekcja. Chyba zaleczymy rany do tego czasu.
| |
2009-11-26 11:53:52 Mama za kierownicą – czyli tyle krzyku o jeden palec W sumie, to dziwne …. Zobaczcie, żyjemy w czasach rozpasania, rozhulania, bez cenzury, gdzie golizną walą nam zewsząd po oczach; w czasach,
gdzie nawet jak nie chcesz, różne odsłonięte członki ciała (z oburzeniem, pruderią, obojętnością, smakiem lub niesmakiem) i tak zobaczysz.
A
jednak jedna część naszego ciała nadal budzi wiele kontrowersji i nie pozostawia nikogo obojętnym. Mowa o samotnym, środkowym palcu kończyny górnej.
Mający wyrażać to, co niegdysiejszy toporny gest niejakiego Kozakiewicza.
Osoba widząca taki oto wystrzelony sprężyście palec, zaczyna bić
pianę z pyska i strzelać gromami z oczu (oby tylko). Natomiast osoba (zwłaszcza mająca IQ wyższe niż ilość wzniesionych palców) prezentująca ów gest,
robi to najczęściej z lubością (pozostałe osoby nie są takie subtelne), po czym demonstrują natychmiast technikę szybkich nóg.
Ale co ma
palec do wiatraka? – spytacie pewnie zniecierpliwieni.
Ano, miałam taką przygodę, w której chciałam użyć tę doskonale przez wszystkich
rozumianą mowę ciała, widząc, że ktoś w samochodzie obok nachalnie mi się przygląda. Wiecie, że kobieta ma szerszy kąt widzenia? No, wiec ja tym
poszerzonym kątem to obserwowałam.
I kiedy właśnie miałam pokazać natrętowi ów międzynarodowy gest, żeby mu pokazać, gdzie się ma patrzeć,
tym samym kątem dostrzegłam jakiś błysk.
Spojrzałam zaciekawiona, mierząc wroga wiele mówiącym wzrokiem, a to…… miły pan
policjant machał do mnie czerwonym wesołym lizakiem, „proponując” pogawędkę na poboczu.
Nawet nie wiecie, jaka byłam wdzięczna
swojemu palcowi, że się nie wyrwał przed szereg!
Mogłoby to znaaaaacznie obciążyć nasz domowy budżet.
A tak? Mogłam użyć wdzięku
:)
| |
2009-11-25 11:46:46 Mama za kierownicą unika mandatu Co tu dużo gadać. W razie czego, po prostu powalam ich wdziękiem. W końcu wiadomo, że nawet słoń w składzie porcelany ma go sporo :)
Kogo? No
kogo, kogo?! Wiadomo przecież, bez wytykania palcem.
Podchodzi taki poważny i służbowy i zagaja władczo:
- Dokumenty, prawo jazdy,
etcetera, etcetera.
To daję mu te wszystkie etcetery z szerokim uśmiechem, jakbym los na loteri wygrała (i to ten z większą wygraną, a nie
tylko ze zwrotem ceny losu).
Ale wiecie, oni twardzi są. Jeszcze się nie dają, żeby nie było ….
Ale po chwili zaczyna mówić
bardziej luzackim tekstem:
- Wie pani, za co została zatrzymana?
No to mówię, jak na spowiedzi, nieśmiało spuściwszy wzrok (można
wcześniej uroczo zatrzepotać rzęsami):
- Taaaa, przejechałam na czerwonym (tu uśmiech musi się nieznacznie zmienić albo wręcz znacznie, żeby
nie było, że prowokuję albo bezczelna jestem).
Uuuuuu. To teraz zaczyna się dopiero gadka o wszystkich tych punktach, kasie, której już nie
wydamy na siebie, tylko na państwo (i tu już zdecydowanie należy zrezygnować z wszelkich uśmiechów, raczej się przerażamy przedstawianą wizją,
mimochodem kierujemy wzrok na dziecięce foteliki z tyłu i bijemy się w piersi, że mea kulpa i że never ever, słowo harcerza!)
O, jak padnie
słowo „harcerz” – czyli mundurowy, to zaczynamy być bliższe ciału, jeśli tak można to porównać.
Jak bystry i zauważy
fotelik (nie mówiąc o naszych akrobacjach, żeby pokazać mu je „mimochodem”), to już musiałby być bez sumienia, żeby mandat z grubej rury
dowalić. O ile w ogóle.
I nie zapominajcie – najważniejsza broń – WDZIĘK!
Oczywiście piszę to wszystko z doświadczenia
własnego i muszę przyznać, że jest nieźle.
Taaak. Jak zdarzy się taki, co lubi stare, grube, brzydkie i kostropate, to puszcza.
Jak
nie, to czasami za foteliki ujdą punkty karne.
Ale w końcu, co?! Liczy się rosnąca statystyka!
| |
2009-11-23 10:31:03 Pszszy, krzy, grzy? Powszechnie wiadomo, że nasz trzeszcząco - syczący język dość trudny jest. Jeszcze niedawno powiedziałabym, że najtrudniejszy, ale myślę, że Węgrzy
nas w tym przebijają.
No, bo powiedzcie "do widzenia!" po ichniemu: "viszontlátásra!"
OK - może i luzik. Nie dla mnie jednak. Ale,
co tam. Nie załamuję się i nie wpadam w depresję (przynajmniej nie z tego powodu), po tym jak pewien Niemiec łamał sobie własny język na naszym
polskim.
Biadolił i biadolił, że te nasze słowa, takie do siebie podobne, że prawie takie same. O: szloik, szlowik, szlowiek.
No?
Serce rośnie!
| |
2009-11-19 09:33:08 Jesteś jaka jestem – jestem jaki jesteś Odnalazłam siebie! E, zaraz tam ..., że się zgubiłam! Czy, żebym jakoś szczególnie szukała. Przypadek zupełny.
Ot, zajrzałam do tomiku Mirona
B. i natrafiłam na tekst o mnie!! Może też o tobie, nie wiem?
Ale skąd Miron znałby nas dwoje?
A może my wszyscy, choć odmienni,
jesteśmy jednak tacy sami? Tylko ta ściana ……
Wywód jestem’u
jestem sobie
jestem głupi
co mam robić
a
co mam robić
jak nie wiedzieć
a co ja wiem
co ja jestem
wiem że jestem
taki jak jestem
może niegłupi
ale to może tylko
dlatego że wiem
że każdy dla siebie jest najważniejszy
bo jak się na siebie nie godzi
to i tak taki jest się jaki jest
| |
2009-11-08 10:17:21 Wojtusiaki, łączcie się!! Słuchajcie, słuchajcie. Kto może niech pędzi oddać krew dla chorych dzieci. Możliwości jest wiele: Centrum Krwiodawstwa, krwiobusy, akcje. Najbliższa
11. listopada.
Wiecie - zajadanie rogali jest przyjemne, ale jeszcze przyjemniejsza jest świadomość, że być może uratowaliśmy czyjeś
życie!
Przy okazji jest naprawdę świetna zabawa, bo Wojtusiaki są po prostu szaleni. Sami zobaczcie: www.wojtusiaki.pl
| |
2009-10-29 10:04:13 Chcąc mieć problem z głowy … postanowiłam udać się do fryzjera. Ale w okolicy, jak na złość, sami damscy. Nieeee, no przecież nie pójdę do damskiego! – zaparłam się jak kozy
dwie. Z mojej głowy problem może zdjąć wyłącznie fryzjer męski i przystojny.
A niech się damskiemu w wiotkim nadgarstku nożyczki gibną i mi
ciachnie nie tak, jak trzeba? Aa? Nie, nie, za duże ryzyko.
Damskich omijam wielkim łukiem. Po wielkich trudach znalazłam wielki szyld
– FRYZJER MĘSKI. Nooo, jak szyld wielki, to i mistrz pewnie do rzeczy.
Wchodzę raźno i osłupiam. Zza onyksowego kontuaru wita mnie z
uśmiechem niezwykle damska fryzjerka.
Nie mogę się połapać. Uśmiech rzednie mi na twarzy. Problem na głowie nadal tkwi, gdyż ku zdumieniu
obecnych opuszczam lokal z głośnym okrzykiem „nieeee!!!”
| |
2009-10-25 18:40:53 100 Słuchajcie, słuchajcie! Pragnę wszystkich czytaczy poinformować, że oto właśnie powstaje setny tekst na moim blogu.
Nie wiem, czy to dobrze,
czy źle, ale co tam ... każdy powód do świętowania dobry jest :)
To może ktoś zainicjuje na tę znamienitą okoliczność jakąś znaną pieśń?
No, dalej, nie tak wstydliwie. O, już widzę, że niektórzy mieliby ochotę, ale się wstydzą. To kupą, panowie i panie! Nie dajcie się
prosić.
To może coś co wszyscy umią? :D Stooooo laaat, stoooo laaaat ....
Ech, tacy jesteście? Dobra, będziecie mnie jeszcze prosić,
żebym Wam zajodłowała, albo lepiej, ..... , żebym przestała :P
| |
2009-10-22 11:27:08 Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci wacikiem - Cholera, no gdzie to jest? - burczy pod nosem mój ulubiony stomatolog, usilnie czegoś szukając. - Pewnie asystentka ukradła - rzuca cicho
kalumnię.
Asystentka, która akurat zapisywała coś w komputerze, zareagowała dopiero po chwili z nieszczerym oburzeniem:
- Kto
ukradł?
- Achychtęcha - podpowiedziałam uczynnie z paszczęką pełną wacików.
- Chyba pacjentka? - przerzuciła podejrzenie na moją
osobę. - Jest bliżej - dodała argument "za".
- Ja ochpacham - jechem unieuchonioa.
Cokolwiek byście zrozumieli - miałam
alibi.
Na szczęście corpus delicti odnalazł się przez nikogo nie ruszany na swoim miejscu i dalsze obrzucanie się zarzutami, przestało mieć
sens.
| |
2009-10-20 14:28:56 Przychodzi baba do lekarza i szlag ją trafia.
Wiecie, ja tak z tymi lekarzami to nie przesadzam (żeby nie było ...). Ale czasami pójść trzeba, więc idę, zwłaszcza, że
dwa miesiące czekałam na termin.
Tydzień wcześniej dzwoniłam, żeby się upewnić czy aby moja skleroza jeszcze się nie posunęła w
zaawansowaniu, ale nie, dobrze zapisałam.
Dzień podporządkowałam wizycie. Wywaliłam z chałupy gościa, choć jeszcze chwilę chciał posiedzieć,
ale nic z tego, bo książeczkę trzeba w zakładzie pracy podbić.
I latam tak w te i wewte, załatwiam sprawy okołopójściowe do lekarza i
jeszcze dzieciaka w to mieszam, a nawet dwójkę.
Godzinę wcześniej wyjeżdżam, bo korki ..., jasna sprawa. I co? Kolejka do rejestracji jak
..... wiadomo co.
Nie będę przecież stała, o co to nie! - buntuje się moja dusza. Podchodzę, żeby "tylko spytać" i co słyszę?
Że
"ale przecież doktor dzisiaj nie przyjmujee".
No, jak nie przyjmuje, jak dzwoniłam i się pytałam!?
- Ale było dzwonione - dziwi się
pani rejestratorka, poprawnie odczytując mój numer telefonu. - Bo przecież skądś ten numer jest - uzasadnia swoją pokrętną logiką.
- No,
jest. - mówie wkurzona - bo go podawałam przy rejestracji. Właśnie na taką ewentualność!
Ale pani tego nie słyszy, albo nie chce i upiera
się, że było dzwonione.
- Co to znaczy? - się pytam, bo do mnie nikt nie dzwonił.
I do pani, która przyjechała specjalnie 30 km też
nikt nikt się nie dodzwonił i pewnie do kolejnych osób, które w tym dniu stawiły się na wizytę, też się nikt nie dodzwonił.
Dzwoniły nam za
to zęby z nerwów. Do końca roku zapisów już nie ma, lekarz na urlopie, będzie jeszcze w czwartek - można przyjść i się bić z innymi pacjentami o
miejsce. I z lekarzem, jak nie bedzie chciał przyjąć - doradza (może nie dosłownie) rejestratorka.
Nie, no. NFZ! Nic F Zamian!!
| |
2009-10-10 10:47:48 Indywidualista Cyk. Cyk. Cyk - w tył i tak około dziesięć razy. Dwa razy w przód, raz w tył. A dalej już po bożemu - co 60 sekund, by przy "za piętnaście" znowu
wyczyniać swoje szaleństwa.
Przyznacie, że to jednak nietypowe zachowanie zegara? Totalny odchył od normy. Jedne się śpieszą, inne się
późnią, ale żeby tak? Zero konformizmu!
Dobrze, że na boki nie skakał, bo by było jak w piosence rosyjskiego pijaczka: dwa szagi na ljewa,
dwa szagi na prawa, dwa w pierjot i dwa na zad.
| |
2009-10-06 10:56:09 Fachowiec - To jak się umawiamy? Nie dałbyś rady w sobotę? - pytam panelarza "z polecenia".
- W piątek bym mógł. Ale pewnie wolisz, jak będzie mąż?
- Właśnie - przytakuję, bo dobrze się domyślił.
- A co? Boisz się? - domyślił się - jednak niezupełnie trafnie.
- Nie, ale
będzie ci miał kto na ręce patrzeć - zażartowałam w jego stylu.
W sobotę ułożyliśmy panele sami. Panelarz "z polecenia", okazał się raczej
"od siedmiu boleści".
Domyślacie się może, dlaczego nie przyszedł? :D
| |
2009-10-04 20:16:16 Wsiadaj bracie, dalej, hop Pewien ksiądz przemieszczając się z miejscowości A do miejscowości B (i proszę, nie piszcie, że nie ma takich miejscowości) korzystał z dobroci
ludzkiej i zabierał się na stopa.
Nigdy nie miał problemu, bo sutanna jednoznacznie świadczyła o osobie, więc i tym razem się
udało.
Kiedy już się załadował i ruszyli, kierowca spojrzał na niego i uśmiechając się półgębkiem z przekąsem spytał:
- A ksiądz się
nie boi? Tak sam? Autostopem?
Na co pasażer spojrzał na kierowcę i mrużąc oczy z demonicznym uśmieszkiem odpowiedział pytaniem:
- A
skąd pan wie, że jestem księdzem??
| |
2009-10-04 11:44:17 Miron, jesteś wielki! Pamiętacie wiersz Białoszewskiego "Namuzowywanie"? W ogólniaku podjęłam sie interpretacji "na żywo" i dostałam takiej głupawki, że nawet sroga
polonistka wybaczyła mi moją niemoc.
Nie pamiętacie? Dobra, przypomnę. Ej, nie uciekajcie, to krótkie
jest:
Muzo
Natchniuzo
tak
ci
końcówkowuję
z niepisaniowości
natreść
mi
ości
i
uzo
Fajne, nie? A ja, przyznam nie bez dumy, odkryłam nowe znaczenie tytułowego słowa.
Jak sobie leżę na dowolnie wybranym
boku, albo jeszcze lepiej - na wznak z wysoko uniesionymi nogami, zamykam oczy, kładę ręce na (chi chi) podołku, włączam muzę, .... to co robię?? No,
co?!
NAMUZOWYWUJĘ SIĘ! Acha. No? Dobre, co?
"Leżę sobie, nic nie robię, ...., może trochę jest mi wstyd lecz nie robię nic, la la la
la" . Namuzowywuję się! Jest pięknie, ech.
Czar pryska, kiedy w najmniej oczekiwanym momencie słyszę: Maaaaaaaamooooooo, kuuuuuupaaaaaa!
| |
2009-10-03 11:15:05 Świat w herbacie W kubku z herbatą
Widzę lato
Błękit nieba w nim pływa
Ale szybko się rozmywa
Jak w jakimś lustrze magicznym
Przyglądam się
obrazom cyklicznym
To niebo, to twarz, to fusy na spodzie
Wszystko w tej brązowej wodzie
| |
2009-09-28 10:31:22 Rozmowa (nie)kontrolowana - Dzwoń do niego - mówię wręczając mężowi komórkę.
- Sama dzwoń, co to ja ...? - odpycha słuchawkę niczym wprawny tenisista piłeczkę.
- Dalej,
dzwoń, bo już wybrałam numer - mówię pojednawczo.
- No, to gadaj sama. Nie umiesz? - prowokuje ślubny.
- Kurczę - tracę cierpliwość - ty z nim
rozmawiałeś ostatnio, pamiętasz wymiary. Mam robić za twoją sekretarkę - połączyć szefa i przekazać słuchawkę?! - już prawie wrzeszczę, bo nie
rozumiem postawy męża, a tak w ogóle to bojowy nastrój mam.
I gdy tak telefon przechodzi z rąk do rąk jakby parzył, poddałam się i
przyłożyłam słuchawkę do ucha; cedząc jeszcze przez zęby "świnia".
- Halo? - słyszę zagadnięte nieśmiało.
- Ooooooo, dzień dobry! Myyy w
sprawie łóżka. Długo już pan jest na linii? - pytam z płonną nadzieją, choć wiem, że słyszał słowo w słowo.
- Noo, trochę - dyplomatycznie
wyjaśnia stolarz.
- To .... może ja oddam męża? Panowie się lepiej dogadacie :/
| |
2009-09-21 20:09:09 Ubaw po owłosione łydki Wiecie, że się z nas śmieją? Z nas Polaków i nie bez kozery użyłam tu rodzaju męskiego, bo ściślej mówiąc to z was - mężczyzn. Choć nie wiem, czy tym
górnolotnym określeniem można określić omawianych osobników.
O owym fakcie, najpierw usłyszałam w jakimś programie o rodakach za granicą, a
potem naocznie się przekonałam o istnieniu zdumiewającego zjawiska.
Dobra, dobra, już mówię o tym fenomenie mody, którego widok kazał mi się
zatrzymać, by pod jakimkolwiek pozorem podsłuchać "nasz?" czy "nie nasz?", by następnie ..... Właśnie, co właściwie: cieszyć się, że "bingo!" czy
raczej walić głową w mur, że "ale wiocha!"?
Wiecie jak rozpoznać Polaka na plaży za granicą?
Po skarpetkach naciągniętych do pół
łydki (w kolorze beż albo wyblakły czarny - o kolorze skarpet mowa) w obuwiu typu klapki lub sandały.
Czy ktoś mi może wyjaśnić tej mody
męskiej trend (albo raczej trąd)?
I wierzcie lub nie, tylko nasi tacy eleganccy.
Któregoś dnia z "głębin" Balatonu obserwowałam
trzech osobników w różnym wieku, którzy kończąc plażowanie odziewali się w ...... skarpety (naciągając je do granic wytrzymałości), sandały :/ i
narzuciwszy na białe torsy koszulki, ze zwiśniętymi jeszcze od wody galotami, oddalili się, znikając z moich szerokootwartych ze zdumienia
oczu.
"Gdzie cii mężczyźniii prawdziwii tacyyyy?!" - chciałoby się zawyć słowami znanej piosenki.
| |
2009-09-09 20:24:26 Aaaa, kotki dwa Zagłębiając się w poduszkę i chowając pod pościelą, dałam światu znać, że dzień uważam za zakończony.
- Ej, nie śpij - odezwał się na takie
"dictum" mój świat - zrobiłem ci meliskę, żebyś mogła zasnąć.
| |
2009-09-01 14:12:51 Poszukiwana MASZ MOJĄ BABCIĘ NA JABŁONI? - wysłałam rozpaczliwy sms, rozpoczynając poszukiwanie książki.
Mam dwie jabłonie i jedną babcię, ale to
wszystko moje własne - nadeszła szybka odpowiedź.
| |
2009-08-31 20:52:21 Czasami lepiej nie pytać - Wod..... - przechodząc mimochodem, usłyszałam urywek słowa wydobywający się z męża.
- Chcesz wody? - spytałam stroskana.
- What
the fuck is going on?! - dokończył swoją górnolotną frazę, zadowolony z siebie małżonek.
| |
2009-08-31 20:47:58 Nawiasem mówiąc <> <> <> () [] {} {} {} {} () [] [] <> [] {} <> () [] <> () [] {} () <>
[] {} <> () () <> {} {} [] () <>
Nawiasem mówiąc, szkoda, że tego nikt nie czyta :( chlip, chlip
| |
2009-08-31 13:29:48 Gość w dom ... Przyjechał. Długo oczekiwany. Dla tych ze wschodu - brat cioteczny, dla tych z zachodu - kuzyn.
Uprzedziłam lojalnie, że będzie spał na
podłodze. A że to student i nie takie niewygody przeżył, więc się nie przeraził.
Umościłam mu zatem posłanko pod łóżeczkiem jego własnej
siostrzenicy i nawiedziłam dopiero w nocy, kiedy dziecię głośno domagało się mojej obecności.
Weszłam i prawie padłam, odbiwszy się o ścianę
skarpecianego smrodku. Taaaaa - myślę sobie - akademickie nawyki - skarpety - usypiacze u wezgłowia. A pokoik "pięknie capi". Wywietrzyć się nie da,
bo to zima; dzieciaki się przeziębią, ech.
Nazajutrz rano, z subtelnością słonia w składzie porcelany i jawnie prześmiewczo, odniosłam się
do praktyk higienicznych brata - studenta, ostentacyjnie otwierając okna, zatykając nos i wachlując się czym popadnie.
Jak widać dla jednych
karaluchy, dla innych śmierdziuchy pod poduchy, hehehe.
W ferworze porannych porządków, zabrałam się również za pościel gościa i ..... o,
zgrozo! Okazało się, że fetorek - skarpeciorek dochodził nie z owych kuzynowych skarpet, ale z mojej źle wysuszonej pościeli (ups!)
Ale co
tam .... student przetrwa wszystko! I smród i prześmiewczą siostrę/ kuzynkę (niepotrzebne, w zależności od regionu, skreślić)
| |
2009-08-25 09:27:44 Przychodzi baba do lekarza - Słucham Panią - zaczyna wizytę zrutnowany lekarz, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem
- Żyły mi wychodzą - wypalam - bo co mam
powiedzieć?
- To dobrze - ton ten sam, ale następuje kontakt wzrokowy.
- Taaak? A niby dlaczego? - pytam z przekąsem.
- Zaraz zobaczymy,
niech no pani pokaże te ładne nogi
[ooo, komplement :)]. Chwila przerwy na przegląd.
- Iiiiiii. Takie drobiazgi? - bagatelizuje mój
problem.
- No, a tutaj?! - pokazuję zieloną żyłę, chyba z centymetrową!
- Maleństwo - nadal zero współczucia. O, ale tu się coś dzieje. Zróbmy
USG.
- No, widzi pan - mówię z tryumfem - a jednak .... A pan mówił, że dobrze!
- Bo dobrze - upiera się wypisując skierowanie.
- Chyba
dla pana, bo inaczej nie miałby pan pracy - sama podsuwam jedyne sensowne rozwiązanie.
- Widzi pani - chociażby z tego powodu.
| |
2009-07-22 18:17:32 Mama za kierownicą – czyli co Autopolki zrobiły z porządnego kierowcy Już raz opisałam, jak super było na szkoleniu z bezpiecznej jazdy, jaki ubaw po pachy i w ogóle och i ach.
Ale nie wiedziałam, że odciśnie
ono na mnie takie piętno – bo oto, co widzę zakręt, to mam ochotę tak wjechać z impetem ziuu, jak rajdowiec jaki i …… muszę się
hamować, żeby tego nie robić, zwłaszcza na śliskiej nawierzchni. A czasami to SIĘ już nie zdążę i po prostu muszę hamować.
To szkolenie
obudziło we mnie duszę kierowcy rajdowego (albo raczej wariata drogowego) i jak tak dalej pójdzie, będę musiała chyba zdać samochód i prawo jazdy
Albo powtórzę szkolenie, o! Na koszt organizatorów, a co?! W końcu miało być bezpiecznie, a oni mi tu zasuwać po mokrych zakrętach
kazali i teraz człowiek na normalnej ulicy też by chciał.
Iiiiiiiiiiiiiiii! – pisk opon na wirażach! Muzyka dla uszu, pycha! Oj, nie,
nie, co ja piszę, jejku, jejku, nie czytajcie tego.
Ale ten dźwięk i ta prędkość, emmmmmmememmm iiiiiiiiiiiii i w lewo iiiiiiiiiiiiii i w
prawo iiiiiiiiii.
Nie, nie, nie, co wy, tfu, tfu, tfu!!!
I żeby nie było: z dziećmi tak nie jeżdżę!!
P.S. I pamiętajcie
– to nie prędkość zabija! Jak pójdziecie na szkolenie, to wam to pan Andrzej - instruktor (bardzo pokrętnie) wytłumaczy.
| |
2009-06-22 21:06:09 Niemiec z poczuciem humoru ja:
czesc
ona:
Tez czesc agi
ja
co u ciebie? nic sie nie odzywasz?
ona:
Ich verstehe kein Wort
ja:
torsten?
ona:
ja:
was machst DU hier??
on:
Aber bitte mit"h"
ja:
ok, torstenh :D
on:
Nein, Bist Du Banane? Thorsten natürlich
ja:
Nein, nein, Banane ist doch krumm
on:
Ich lade iTunes auf mein IPHONE
ja:
und was macht deine Frau?
on:
Die sitzt neben mir und langweilt sich
ja:
na, dann soll sie mit mir plaudern
kannst du sie rufen?
so laut wie moglich
on:
Wieso?Bin ich dir zu
langweilig(BANANE)?
ja:
kann sein. mir ist schnuppe. ich kann nur sowieso kein deutsch
on:
Kannst nix deutsch aber
übersetze,wa?
ja:
o mann, wenn schon dann nur hochdeutsch
on:
Frau Agatha!
ja:
aber bitte ohne h, Gurke!
on:
Ist es so besser
ja:
fur wen?
on:
Ich wollte nur wissen,ob du richtig ließt
ja:
keine
Ahnung
woher soll ich das wissen?
on:
Na gut! Hast gewonnen.Nun geht es auf polnisch weiter
| |
2009-06-22 13:42:30 Najlepsze w okolicy Puszczykowskie lody, takie słynne,
że sprzedają prawie płynne :)
Jeździmy co roku i co roku konsystencję mają coraz mniej stałą. Mnie to
nie odpowiada. Wolę twardziochy. Taki lód to można i pół godziny pałaszować.
Aaaaa, widzicie, może to jest sedno rzeczy: delikwent szybko
zje i leci po następny, bo się nie nasycił?
Taki chłyt małketingowy. Albo wg pierwszej hipotezy: takie zapotrzebowanie jest, że te pyszne
lody, po prostu nie nadążają zamarzac.
| |
2009-06-21 09:27:58 Nie łam się! Usiądź wygodnie. Odpręż się.
Podnieś prawą nogę, przełóż prawą rękę pod kolanem, złap za nos. Wytrzymaj.
Adin ..., dwa ..., triiii
...
Wdech, wydech, rozluźnij, puść, opuść.
Podnieś lewą nogę, przełóż lewą rękę pod kolanem, złap za nos. Wytrzymaj.
Cietyrje ..., pjać ..., szesc ...
Wdechwydechrozluźnijpuśćopuść.
Podnieś obie nogi, przełóz obie ręce pod kolanami, złap
za cokolwiek.
Sjem ..., wosiem ..., dziewiat ..., dziesiać.
Wdechwydechrozluźnijpuśćopuść.
A teraz wpłać 500 zł na numer
konta terapeuty :D
* Cena promocyjna dla blogerów Radia Merkury!
| |
2009-06-19 23:43:42 A2, czyli dwója za autostradę Myślałam, że ten temat można by zgłosić do Urzędu Ochrony Konsumenta, ale okazało się, że nie bardzo. A chodzi oczywiście o reklamację, bo
otóż:
- kupując, dajmy na to, spleśniały serek - możemy go zareklamować i oddadzą nam kasę, nawet serek ów dorzucą gratis,
- kupując
poplamioną bluzkę - możemy się targować i zawsze coś się uszczknie,
- pęknięte opakowanie płyty - rabacik,
- zagięty róg książki -
upuścik,
- ....
A jak pół naszej kochanej A2 wyłączą z ruchu - to płać i płacz (w korkach)!
| |
2009-06-19 10:34:06 Nauka jodłowania Nie uwierzycie, w nocy odkryłam w sobie nowy talent. Jodłowanie. Chcecie posłuchać? Brzmi to mniej więcej tak:
jodi jo jodi jo di ti
joudi joudi jouldi iii! :)
Nieźle, co? Zwłaszcza, jak na pierwszy raz. I od razu publicznie. (Nikt mnie nie chwali, to sama
muszę).
Klaszczecie? Bis? Dobra, dobra, nie dam się długo prosić. Teraz będzie coś ekstra. Zaśpiewam wyżej. Wrażliwi niech zatkają
nieznacznie uszy.
hołli jolijoulillliii jo lej li jolili ho lej lililijo hej li jo li iiiii!
Uff :D I jak, wyżej się nie dało, bo na
tekst bym wlazła.
Prościzna. Mogę nauczyć każdego.
| |
2009-06-17 20:35:13 Jaka to melodia? RIF Ti ru ri ru ri ri ru ri ru ri ram ram ta rej x2
Ta rirurej ta rirurej ta rirurej ta rirurej x3
I. Pam pa ram pam
pa ram pa pam pam pamparam pa pam
Pim pa ram pam pa pim pa ram pam pa pimparam pam
Ref.: Tiiiii ri ri ri ri ram tam ta rej
x2
:D
| |
2009-06-17 17:30:35 Jacek i Agatka Pan Jacek, widząc mnie, co jakiś czas raczy mnie historyjkami typu: Jaś i Małgosia, Żwirek i Muchomorek, no i Jacek i Agatka -
wiadomo.
Wysłuchawszy opowieści z życia wziętej, jak to znajomy Jaś poznał Małgosię i wszyscy kibiciowali Jackowi, żeby też znalazł sobie do
pary Agatkę, przytaknęłam z całą stanowczością: że tak, że pewnie, że Jacek bez Agatki, to jak muchomor bez much, że jak najbardziej i w
ogóle.
Pana Jacka ucieszyła moja aprobata i po chwili zdębiał słysząc końcówkę wypowiedzi:
- ... w końcu, wszystkie Agaty, to fajne
chłopaki :)
Mój rozmówca najwyraźniej filmu Barei nie oglądał, bo po chwili milczenia, upewnił się, podnosząc opadniętą szczękę i szerzej
otwierając oczy:
- Dobrze słyszałem? Chłopaki??
| |
2009-06-17 17:20:55 Eureka! Wiem! Wiem! Odkryłam! Ha, ha - radość! Wielka radość!
Odkryłam sens pisania bloga. Jak tylko ktoś ze znajomych zdawkowo spyta "Co u
ciebie?", odsyłam go/ją na stronę bloga i niech czyta do woli.
No, no, ależ wydumałam, fiu, fiu. Jestem z siebie dumna, przyznam
skromnie.
Eureka - ładne imię dla dziewczynki :D
| |
2009-06-17 11:46:40 Z jajem Wchodzę do Zieleniaka.
- Ma pan jajka? - wypalam, jak z karabinu maszynowego i tak samo szybko orientuję się w dwuznaczności pytania :/
-
Zawsze - z całą stanowczością odpowiada ekspedient.
- A truskawki? - szybko zmieniam obiekt mojego zainteresowania.
- Też - odpowiada i
wybucha śmiechem.
Truskawki go rozbawiły??
| |
2009-05-16 12:01:09 Dobra żona Telefon dzwoni. Naładowany - to dzwoni, niby nic dziwnego, tyle, że nie mój. Nie zwykłam odbierać telefonu męża, ale skoro mój permanentnie milczy,
postanowiłam złamać tę żelazną zasadę.
Odebrałam więc, ale "mój" rozmówca spanikował, przeprosił, twierdząc, że pomyłka i przerwał
połączenie.
Tere - fere. Zaraz zadzwoni ponownie - przewidziałam proroczo. I długo nie musiałam czekać.
Okazało się, że w istocie - do męża.
Kumpel z wiadomością gdzie i kiedy grają w piłkę i z pytaniem, czy ów będzie i żebym była łaskawa (pełny wersal, he he) przekazać, żeby zadzwonił z
odpowiedzią.
To mu mówię, że nie będzie takiej potrzeby, bo to jednak dużo ode mnie zależy. A ponieważ mam gest, daję mężowi luz - ma wychodne
:)
No, to się kumpel ucieszył i w te pędy poleciał plotkować.
Mąż wróciwszy z pracy, dobrą wiadomość usłyszał (że gra!) i walną głową w
ścianę, słysząc resztę historii.
To już mu kolesie żyć nie dadzą!
Dzień następny. Telefon. Znowu nie mój, ale fajnie było ostatnio, to
odbieram.
Kolega od piłki - tym razem nie spanikował, ale ze złą wiadomością: piłka odwołana :( Inne żony niestety nie były tak wyrozumiałe. Tu
tryumfalne he he he (moje oczywiście).
Poradziłam koledze, żeby:
1. od razu dzwonił do żon i bezpośrednio u źródła pytał czy popuszczą mężom
cugli
2. nie śmiał się z żony bliźniego swego i niego samego
| |
2009-05-15 20:05:28 Masz doła? Idź do .... ortopedy Po godzinnym oczekiwaniu, wchodzę wreszcie do gabinetu. Dzień dobry! - mówię grzecznie, kartę na stole kładę i stoję. Lekarz coś wypełnia w karcie po
ostatnim pacjencie, ja stoję. Idzie umyć ręce - stoję. Cham - myślę mało mściwie. O, zajarzył wreszcie i pozwolił mi łaskawie
usiąść.
Podziękowałam i żeby nie było, że tak nahalnie czekałam na jego zaproszenie, mówię, że już się nasiedziałam - godzinę w poczekalni.
To
mnie przelicytował, pomyślawszy chwilę, mówiąc, że on, to już tu chyba z półtorej siedzi.
Szczęka opada - maratończyk siedzeniowy, ależ mi się
doktór wytrwały trafił. Pas - myślę i czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
No, dobra, po co ja tu przyszłam. W karcie pisze, że kręgosłup boli.
-
Dobrze pisze - przytakuję, kiwając głową na wzmocnienie wypowiedzi.
- Uuu, a nie powinien - tu doktor zerknął wymownie (?) - w takim wieku.
-
W jakim? - się pytam, nawiązując konwersację. I żeby nie przeciągać podpowiadam uczynnie, że hmrdzieści hmtrery mam!
- No, to dobry wiek - cieszy
się lekarz
- A na co niby? - przerzucam piłeczkę
- Tak ogólnie. Życiowo dobry.
- Acha, dobrze, że pan uściślił - dodaję sceptycznie,
przypominając sobie mój trwający od dwóch dni dół.
Następnie przystępujemy do wywiadu dotyczącego istoty sprawy, czyli rzeczonego
kręgosłupa.
- A w nocy boli? - bez cienia współczucia rzucone pytanie
- No, w nocy to, jak cholera! mam ochotę krzyknąc, ograniczam się
jedynie do ogólnego potwierdzenia werbalnego.
- I co pani wtedy robi?
- Wiercę się - odpowiadam poważnie, choć ta wizyta wydaje mi się trochę
groteskowa.
- I co? Pomaga?
- Nie - odpowiadam i zaczynam się coraz bardziej śmiać, zamiast, co najmniej wylewać gorzkie żale.
- Ale tak
bardzo boli? reszerszuje niedowierzający mi chyba od samego początku lekarz
- Panie, mówię mu, jak krowie na rowie, jakby nie bolało, to ja bym tu
godzinę w kolejce nie stała!
- Ale przecież mówiła pani, że siedziała - poprawił mnie bystrzacha.
- Siedzieć, też bym nie
siedziała.
Chociaż kto wie? Jakbym od początku znała przebieg wizyty, ...
Za miesiąc następna. Kontrolna. Już się cieszę :)
| |
2008-05-28 14:24:52 Nie ma nic za nic? Wróciłam do domu i .... obiłam się od drzwi. Zamek się zaciął a ja głodna i zmeczona. Reszta rodzinki w środku.
Po godzinie nie wytrzymałam i
zadzwoniłam po instalatora. Przyjechało dwóch.
Poświecili latarka, żeby mąż mógł sobie komfortowo zrobić, to, co powinni oni, na koniec naparli
na drzwi, które wyłamali i uścisnąwszy prawice poszli.
Miny mieli dziwne, fakt, ale o kasę nie wołali. I słusznie, bo i za co?!
Taaaaa.
Rachunek przyszedł w czynszu :( 60 zł!! Bo przecież usługa była, tak? A już nie ma nic za darmo, co się dziwisz?
Tylko jak to odnieść do tego, jak
zdobyli moją kasę fachowcy?? Przecież za nic!!!
| |
2008-05-28 10:36:43 Zasłyszane Rozmawia dwóch nastolatków:
- Obejrzałem ten film, wiesz, ten o tym statku.
- Ten, z tym, no, ten .....
- Nie, ten, co ten gościu
zbudował.
- ?
- No, ten z Biblii.
- Acha, wiem.
- To jak mu było? Mojżesz? Abraham?
- Noe
:)
| |
2008-05-26 17:18:31 Znani z tego, że piszą bloga Czytając jeden z blogów dowiedziałam się, że pisze się po to by być sławnym/ znanym.
Ciekawa myśl. Czy to znaczy, że wszyscy tu obecni do tego
dążą?
Nadal nie wiem, po co pisać. Ale może za wcześnie na odkrywcze myśli, w końcu jestem tu dopiero od dziś.
I na dodatek trochę mi to
przypomina gadanie ze sobą. Czy blog został wymyślony na potrzeby samotników niemających z kim rozmawiać?
To prawie jak picie do lustra, choć
jako abstynentka, nie powinnam chyba czynić takich porówań.
| |
2008-05-26 10:49:20 Próba blogowania Hmmm, od czego by tu zacząć?
Właściwie, to po co pisać bloga? Eksibicjonistką nie jestem, wynurzać się wewnętrznie nie lubię, superważnych treści
do przekazania nie mam, ale coś mnie tu przyciągnęło.
Czy można zapomnieć piasania? Nie mówię o mechanicznej czynności. Kiedyś miałam łatwość
operowania słowem pisanym, teraz przychodzi mi to jakoś trudno, może tu się rozpiszę?
Mówi się, że pływania nie można zapomnieć. Mnie się udało :)
Może tak samo jest z pisaniem?
No to na razie tyle, chociaż sama wiem, że niewiele :)
| |
| |
autor: Gagatka o mnie kontakt prawa autorskie Po co pisać bloga?
| |