OCENA: 4.98 Jazda!  
  Kategorie:  Jazda! |

Autorem i właścicielem praw autorskich do materiałów zamieszczonych w blogu jest autor bloga [BabaJaga]. Autor bloga umieszczając materiały na blogu zlokalizowanym w serwisie internetowym Radia Merkury S.A. godzi się jednocześnie na wykorzystanie tych materiałów w innych miejscach serwisu oraz na antenie radiowej Radia Merkury S.A. i przy transmisji internetowej realizowanej na zlecenie Radia Merkury S.A.

Jakiekolwiek wykorzystanie tych materiałów przez odbiorców serwisu Radia Merkury S.A. oraz czytelników blogu, wykraczające poza prawo do cytatu wymaga uzgodnienia z autorem.

Autor ponosi pełną odpowiedzialność za zamieszczone w nim materiały, jako jedyny odpowiada również za ewentualne naruszenia praw autorskich i majątkowych osób trzecich.

Radio Merkury S.A. nie odpowiada za działania autora bloga, zastrzegając sobie prawo do usunięcia z bloga materiałów naruszających przepisy prawa obowiązującego na terenie RP



2010-06-14 13:58:14
Esto es Africa,

choć już nie na wyciagnięcie ręki, tuż za oknem, jak w piątek, bo (A NIE MÓWIŁAM?!!!;)))) wiosna - jak już dosięgała lata, jak już je przegonić miała i prawie na ogonie mu siedziała - się zreflektowała i ostro po hamulcach dała,
JEDNAKOWOŻ
pomimo tego, że za oknem rześko – esto es Africa;
pomimo, że jestem na informacyjnym aucie wiem, że esto es Africa,
wprawdzie nie ta od Karen Blixen, ani ta od Diane Fossey,
bo w RPA akcja mundialu się rozgrywa
to nie narzekajmy. Żadna to hańba:) W końcu John Maxwell Coetzee też może być, no już trudno!:)

No i oczywiście Shakira.
Też jest nam miła:)

http://www.youtube.com/watch?v=-qmB4ZZF_uA

a skoro wszędzie mecze, to znak, że
waka…waka…
wakacje tuż, tuż… :))))
pełne burz
lub
ciężkich susz…

co dla siebie wybieracie z tego menu?;))))
bo ja tak długo myślałam
że osiadł na mnie kurz
i nic nie wiem już
:)
ciao


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-06-11 09:21:51
Sublimacja pachnie jak akacja

Lato,
lato, wszędzie
roztopiło wniwecz
moje serce…
Choć podejrzewam, że w tej temperaturze, owo serce, przeszło w stan gazowy z pominięciem stanu ciekłego.
I uleciało.
I się stało
Jestem wysublimowana:)))
Pfffff
Ale nadal żyję, dziwne, nie?
Tak samo osobliwe, jak i to, że niecałe dwa tygodnie temu zdobiły mnie pospołu wełniana czapka i szal, a dziś zwiewna koszulka zdaje się być balastem. Nie, nie narzekam, nie ma (takiej części) mowy. Cieszę się i korzystam z tego, co mam (że tak zasunę sloganem). Się nauczyłam i wiem: pogoda to dobro nietrwałe, póki jest – trzeba ze smakiem jeść, żeby być sytym choć przez krótką chwilę, po tym, jak nam ją od ust brutalnie i znienacka odbiorą. Bo odbiorą – to jedyny pewnik. Nie znasz czasu, ni miejsca następnego deszczu, gradu, wiatru … O człowieku:) i Ty Krecie:)
Za chwilę Twoją ulicą może płynąć rzeka, za kwadrans na Twoim samochodzie rycersko polegnie drzewo, a za momencik daremnym się stanie, na Tobie, suchej nitki szukanie:))). I na nic Ci ten parasol. PARASOL – hahahahahaha. Umbrella ella. Ele mele dudki. Parasol, przy ostatnich anomaliach pogodowych, się nie sprawdza. Jest nędzną piąstką, zaledwie groźnym zmarszczeniem brwi człowieka, stojącego przed drapieżnym, zęby i pazury sobie ostrzącym, zwierzęciem.
Para moje, para twoje, parasole. para qué? Pytam się:)

A poza tym
Pachnie akacja
Słowem
Rewelacja

Ciao:)))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-06-08 10:23:47
and the winner is…

Czerwiec wyciągnął asa z rękawa i, proszę!, oto już po ośmiu dniach wygrywa tegoroczną partię z majem. Ciach, ciach! Oczywiście wszyscy świadomi jesteście mojej, w tej sprawie, wielkiej zasługi, tak? Bo kto, jeśli nie ja, nadepnął temu panu ostrym obcasikiem na ambicję?

Wdzięczność mi winni jesteście, bez dwóch zdań, a zwłaszcza tegoroczny jarmark świętojański! Ten, do końca życia mego, odpłacić mi się nie zdoła!;)

Pozostając w temacie, to ja bym miała jeszcze dwa słowa do pewnego pana pogodę zapowiadającego. I to nie będzie wyznanie miłości, o nie!, Szanowny Panie Jarosławie K. (Żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie ten J.K.– co na prezydenta kandyduje (chociaż ten też mnie nie zachwyca), tylko ten, co kopce po trawnikach wykopuje!)

Szanowny Panie Jarosławie,
ośmielę się przesłać Panu klucz …(do mej garsoniery:) Słowo-klucz: powściągliwość, z prośbą, by korzystał Pan zeń, z łaski wielkiej swej, jak najczęściej, bo inaczej nie zdzierżę, bo mdli mnie już Pański słodki uśmiech, razi złoty na palcu sygnet, a Pana hurraoptymistyczne podskoki, gdy zapowiadasz Pan złą aurę, i Pana radość, gdy snujesz Pan wizję aury ładnej – powalają mnie na (niestety nie kolana, Proszę Pana, a) łopatki.
Pańska, nigdy i niczym niezmącona, pogoda ducha swą ekspresją zdaje się zbijać z pantałyku wątłą pogodę ducha mego.
Zatem, jako się rzekło
Więcej wstrzemięźliwości!
A może w mej garsonierze
Pan jeszcze kiedyś zagościsz.

:)

A teraz…
zjadałbym sobie coś dobrego!
Cześć
Idę jeść

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-06-01 10:06:37
Słodki (p)ozór

Bardzo bym chciała napisać:
Na kolana! Bo to on.
Czerwiec nareszcie!
Mój luby i ukochany,
CZAPKI Z GŁÓW, o chamy!!!

Niestety nie napiszę tego, gdyż sama powitałam go w czapce zsuniętej głęboko na oczy i uszy. Tak. W WEŁNIANEJ czapce! Czapce stricte zimowej. Bo skoro on jest na wspak, to i ja będę mu tak, wiec powitałam go półgębkiem. A tak naprawdę to udałam, że go nie widzę. Po prostu skręciłam przed nim w pierwszą lepszą ulicę. Bo, musicie wiedzieć, że ja od 3 miesięcy udaję przed sobą, że mamy ciągle marzec – i ta słaba ułuda jeszcze mnie jakoś przy życiu trzyma. Bo przecież wszystko to, co ciepłe i słoneczne – wciąż przed nami. I nie, nie niszczcie mi tego mirażu. Łapy precz, Panie Freud. To moja represja!!! Czerwiec jeszcze przyjdzie, bo ten zimny drań (… ten degenerat, ten zwyrodnialec, okrutnik jeden!...) za oknem – to nie on. Absolutnie nie! Tak mówi me serce, a serce nigdy się nie myli! Prawdziwy on jeszcze ma czas i jeszcze pokaże wszystkim do jak ciepłych uczuć jest zdolny.
Pokażesz, co nie? łajzo jedna!

A na razie…
Dzień dziecka?
Bez słońca?
Początek końca?

Rany!
ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-05-27 11:07:39
Sweet Hormony

Ja ci dam hormony, ty wordzie popieprzony!!!
:)
Sweet Harmony oczywiście
Pamiętacie? The Beloved?
Nagość kobiet kołyszących się w teledysku za kulisami swych długich włosów? No? Coś już jarzycie?

Wczoraj, los tak chciał:), trafiłam na Tokio
Nie japońskie (pudło!),
nie niemieckie (figa!),
a ROSYJSKIE!!! HA!.

http://www.youtube.com/watch?v=35JJROqiuqs&feature=related

i nie, nie! Nie będzie wykładu o roverach (coverach!!!! Wordzie ty łosiu!)
Mniejsza o interpretację. Nie porównuję. Nie oceniam.
Ja tylko patrzu i wiżu,
jak z każdego ruchu rosyjskiego wokalisty wyziera David Gahan.
Naprawdę. Wypisz wymaluj. Łyn ci to łyn!!!;))))
Pospozierajcie :)

I tyle riebjata
pażałusta
całujcie me słodkie usta:*
pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-05-21 09:29:12
Kapu, kap ...

Cześć zmokłe kury:)

Jestem, żyję i jak Wy na deszczu moknę.
I nie, jeszcze nie!, zapomniałam hasła do tego bloga.

Doszły mnie słuchy, że tęsknicie za moim narzekaniem.
Że z niecierpliwością czekacie aż w końcu splunę tu energicznie
z głośnym charknięciem na parszywą majową pogodę,
wieńcząc dzieło teatralnym dłonią otarciem ust.

HA!
Niestety nie sprostam tym wysokim oczekiwaniom
gdyż i azaliż po prostu nie mam słów
nie mam słów na to wszystko.
I czasu jakoś też nie – czas rozpuścił mi się w deszczu.
I nim się obejrzałam (…nóż tkwił w mych chudych plecach po rękojeść…), a to już!
już za ladą chwili stoi czerwiec, już zaraz wlezie na scenę,
Już niebawem, widzę go wyraźnie, dyszy w kulisach,
i nie może się doczekać, by zepchnąć z estrady
tego stremowanego wulkanem, milczącego, depresyjnego pana maja.

a ja, tak jak w/w maj, słów nie mam.
Więc moknę bezwładnie dalej:)

Ja moknę, ty mokniesz, ona/ona/ono moknie
My mokniemy, wy mokniecie, a oni stoją w oknie
I śmieją się z tego, co za oknem moknie:)


Ciao

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-04-22 14:37:24
Anyway

Jak podał uśmiechnięty pan w poniedziałkowych zdaje się wiadomościach:
„W miniony weekend oglądało nas tysiącpińćsetmiliontrzystapięćbilionów (czy jakoś tak:)) widzów. BARDZO PAŃSTWU DZIĘKUJEMY” [sic!]
Nie pociągnął wątku dalej, choć przecież aż się prosiło (niejedno prosię!!;) by dodał: …I polecamy się na przyszłość okrutny losie. katastrofy, kataklizmy i nieszczęścia, my precioussssssssssssssssss. Oby koniunktura nam nie spadła - niech krew się leje, a krzyk bólu w powietrzu wisi … Misją naszą - łączyć widza z niedolą człowieka, na tym bowiem łączu rekord Guinnesa nas czeka. W oglądalności.
No brawo…

Jak na razie na rękę mediom poszedł pan wulkan Eyjafjallajoekull, który zrobił nad Europą niezłą (bardzo fotogeniczną) dymówę. Linie lotnicze, ot tak!, związał w supełek.
I sobie bimba!-m-bom
I w kraterze ma to,
ile strat żegludze powietrznej przyniosą tumany jego pyłu!:)


A wiosna, panie dzieju, mija.
Niepostrzeżenie trochę
Jak dla mnie:)
Ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-04-19 08:12:09
“why does my heart feel so bad?”

och Panie Moby...., pewnie nie da Pan wiary, ale jednak to pewne - osiągnęłam Pana poziom smutku i nostalgii.

Żałoba narodowa nie powinna ciągnąć się cały tydzień. Nie należy na tak długo przykrywać kirem kraju, który, dopiero co, pożegnał okropną zimę i jeszcze nie golnął sobie odpowiedniej dawki słońca. Tygodniowa żałoba w takim kraju - bez potencjału zieleni, bez jakiegoś zaplecza pogody ducha - to pierwszy stopień do narodowej depresji.

Mój kres wytrzymałości nadszedł w środę i w środę odłączyłam się już od orszaku żałobników. Niestety ten manewr niewiele mi pomógł, bo nawet z dala od konduktu dochodziły mnie natchnione rozmowy, a z nimi, co gorsza!, towarzysząca muzyka. Tak. CO GORSZA! MUZYKA. Niestety jestem chora z przedawkowania muzyki poważnej, rzewnej, patetycznej, pełnej zawodzącej tęsknoty, żalu, goryczy, smutku i nostalgii… Tej cudnej skądinąd (w rozsądnych dawkach) muzyki tworzącej podkład do refleksji i zadumy - mam serdecznie dość. Przejadłam się. Moją krew zatruwa płynący weń marsz żałobny Chopina. Jestem zmęczona. Poziom decybeli patosu przekroczył próg mej tolerancji.
Dlatego cieszę się, że ten tydzień dobiegł końca. I cieszę się, ze prezydent USA do nas nie doleciał. "W takich chwilach wszyscy jesteśmy Polakami" – rzekł ci on, a ja rzeknę - w takich chwilach Polacy stają się Amerykanami. Dlatego dobrze, że go tu wczoraj nie było. Patosu i uniesień dość i bez jego sensacyjnej obecności.

Nie wiem, jak Wy, ale ja rozpoczynam detoks.
Bez szaleństw.
Na przystawkę Robin Thicke.
I, zamiast do różańca, poproszę kogoś do tańca:)

dobrego dnia:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-04-13 09:40:12
deklinacja

dlaczego, dlaczego, dlaczego?
po co, na co, w jakim celu?
A potem jeszcze:
Kto, co? kogo, czego?
Komu, czemu? Kogo, co?
z kim, z czym? o kim, o czym?
O!
O, człowiek!
Ponoć pyta (po co? na co? w jakim celu?), by nie zbłądzić
i czasem (komu? czemu?) sobie mawia,
że (kim? czym?) życiem rządzi (kto? co?) przypadek.

A (komu? czemu?) mi (po czym?) po głowie chodzi tylko (kto? co?) Boryna:
- „Zawrzyj gębę, pókim dobry!”, szanowny panie dziennikarzu!


Szkoda, że minuty ciszy idą na dno morza niepotrzebnych słów.

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-04-08 13:10:25
Tureckie kazanie

Czyli zebranie.
Wczoraj było.
Czy ja już w tym kąciku wspominałam, że uwielbiam zebrania?
No to wspominam: PASJAMI lubię je ja.

Zebranie wczorajsze (jak oznajmiało pismo grzecznie obecność nakazujące) tyczyć miało powiedzmy, że tulipanów i ich pielęgnacji (któren to temat stanowi z lekka licząc - 60 % moich obowiązków zawodowych:)). Natomiast na miejscu, już w pierwszej połowie zebrania, a nawet w pierwszym jego kwadransie, by nie rzec prawdy, że w pierwszej minucie; zaraz po „dzień dobry, cieszę się i kontenty jestem wielce, iż widzę was tu tak licznie zebranych (- wy moje barany!!!!!)” okazało się, że rozważania nasze poszybują w nieco w innym kierunku. I oto miast wokół zapowiedzianych kwiatków i grządek, dyskusja rozwinęła się naokoło pytania (powiedzmy, że) o możliwość umieszczenia na księżycu bidetu dla Pana Twardowskiego.
No to, umówmy się, już wiedziałam, że halo, trochę zboczyliśmy!
Jasnym się stało, że oto ZNOWU utknęłam na służbowym rozdrożu. Kosmiczne WC w moich kompetencjach zajmuje 0% (słownie: zero czyli nic). I gdy - beznadziejnie wbita pomiędzy panią Zosię, delikatnie co rusz poprawiającą apaszkę, a panią Marzenkę, pilnie czyniącą notatki - starałam się wymyślić powód dla którego mnie ściągnięto na to durne spotkanie, nowy temat zebrania niepokojąco zaczął podnosić temperaturę na sali. Rozgorzała jakaś masakryczna dyskusja, czy to w ogóle warto poruszać sprawę bidetu, nie mając wstępnego rozeznania terenu na satelicie? I jaki jest sens zakupu tego urządzenia, skoro brak nam 100% pewności, co do istnienia jakiejkolwiek księżycowej toalety? I czy nie lepiej nawiązać w tej sprawie kontakt z samym Twardowskim – miast tak, ad hoc, uszczęśliwiać go na siłę? Bo zastanówmy się drodzy państwo nad głębią tego problemu. Tak. Problem jest głębszy, rzec by można psy-cho-lo-gicz-czny, bo, czy człowiek lubi być zaskakiwany? Czy lubi niespodzianki? Proszę Państwa… oto, myślę, że się państwo ze mną zgodzą, dochodzimy do węzłowego pytania o naturę człowieka... mhm… pochylmy się nad nim…

Pokaźne zainteresowanie z nagła wywołanym tematem dodawało siły i skrzydeł Szefowi Wszystkich Szefów, który, doprawdy niestrudzenie!, swym kurtuazyjnym uśmiechem szczodrze obdarzał każdego podwładnego, nawet tego, który od niechcenia rzucił ku niemu pytanie, czy Pan Twardowski nie jest aby ponad wszystkimi problemami tego świata, zwłaszcza zaś nad tak przyziemnymi, jak zwykłe (za przeproszeniem) się opróżnianie i higieniczne podmywanie?


I dalej w ten deseń.
1,5 godziny w plecy zakończone błyskotliwą formułą:
„Proszę państwa cieszę się, że państwo tak licznie pojawili się na tym spotkaniu, a biorąc pod uwagę wagę poruszanych tu problemów i oczywiście państwa gorące zaangażowanie - myślę, że BĘDZIEMY SIĘ SPOTYKAĆ CZĘSCIEJ.”
Si.
Oby tylko następnym razem wątłe meritum zebrania choć delikatnie musnęło gałąź służbową, na której siedzę. Bo ośmielę się (uniżenie przepraszam za swa bezczelność) przypuścić, iż pozwoliłoby to zniwelować dręczące mnie poczucie trwonienia czasu.

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-04-06 13:34:29
Ogniska już dogasa blask…

Dzień dobry
Hej obżartuchy! Jak widzę w święta się nie oszczędzaliście ;))) i, jakby to ujęła moja babcia, „dobrze sobie wyglądacie!”

:)

Święta się skończyły. Skończył się w pracy remont.
Chcecie coś o remoncie? Jakąś historyjkę?...
…ekhm… Coś bym i rzuciła, SŁOWO, ale poza tym, ze remont przedłużył się o dwa tygodnie, to doprawdy nic więcej do zarzuce… to jest do opowiedzenia;) nikomu nie mam. Panowie fachowcy byli naprawdę super, aż żal nam się było rozstawać („…nie zgaśnie tej przyjaźni żar, co połączyła nas. Nie pozwolimy by ją starł nieubłagany czas…”)
Bardzo się zżyliśmy. Ja dzieliłam się z nimi czajnikiem i wodą - oni mi chętnie poprzestawiali meble. Oni zadawali mi trudne pytania – ja odpowiadałam wzruszeniem ramion, bezradnym uśmiechem lub pełnym zdziwienia uniesieniem brwi. Ot (nie licząc przekleństw), rozumieliśmy się bez słów:)) I zaprawdę powiadam wam jeszcze chwila remontowego opóźnienia, a przeszlibyśmy na wyższy poziom symbiozy, czyli wymienili numerami telefonów i poszli razem na piwo. Tak fajnie było:). I pomimo, że do telefonu biegałam w jeden zapyziały narożnik sali-na-100-par, do Internetu w drugi, a po dokumenty w róg trzeci - PRZEŻYŁAM. Tak. Pomimo kurzu, hałasu i wszechobecnego pyłu; pomimo, że dwa dni chodziłam wstawiona smrodem farby olejnej - OCALAŁAM.

I oto dziś nareszcie mogę usiąść w swoim luksusowym, przytulnym kąciku, gdzie w jednym miejscu, na wyciagnięcie dłoni!, mam i telefon i net i wszystkie dokumenty. Bo oto w końcu dorobiłam się ciasnego, acz własnego!, pokoiku - wzniesionego w wielkim pokoju, który to z kolei mieści się w jeszcze większym budynku. Taka architektoniczna matrioszka:))), z której nie zamierzam się już wyprowadzać. Jestem w samym środeczku i żadna siła mnie stąd nie ruszy, no chyba, że lepsza oferta pracy, zrozumiano?:)
Dość już mam służbowej tułaczki. Dość przeprowadzek, tej corocznej poniewierki. Czas już osiąść, NAPRAWDĘ, i nie prychaj tak pogardliwie i wyniośle wielce szanowny panie ślimaku. Wiedz łachmyto, że takie służbowe segregatory, biurka i szafy (że o reszcie nie wspomnę) to coś więcej niż twoja muszelka-wydmuszka, zbyt szumnie nazywana domem!:)

No i tyle.
Wybaczcie gryzmoły.
Trochę odzwyczaiłam się od pisania:)))
Muszę wpaść w tryby:)
więc
„Przy innym ogniu, w inną noc
Do zobaczenia znów”
ciao

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-03-31 09:38:02
:)

ten wpis jest spacją, kropką, przecinkiem...
ten wpis ma poprawić humor pewnej pani,
której głupio;
a głupio jej ponoć,
bo ostatnio tylko ona daje wpisy,
i ostatnio jako jedyna pojawia się w blogowej ramce na stronie głównej...


no więc
żeby zburzyć tę monotonię
tę usypiającą jednostajność
ten ciężkostrawny constans:))))

JESTEM:)

i robię dziurę w blogowym płocie
:))))

ciach:)))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-03-26 09:30:29
hop i siup - chce ktoś w dziób?

hej skowronki:)
coś bym chciała napisać, ale doprawdy nie wiem, co by tu...?

Czy o trwającym i przeciągającym się remoncie w pracy?
czy o dentystach? o pociągach? o wiośnie? o książce, której skończyć nie mogę? o czasie, z którym ostatnio popadłam w mały konflikt?

no nie wiem. nadmiar tematów to jednak brak tematu:)

a u Was co tam?, że tak zagaję.

bo w starym browarze
przystojni ochroniarze
pilnują zajęcy
(w fiolecie i zieleni)
lecz przy zmasowanym szturmie dzieci w stado
działania ochroniarzy wypadają blado
:)

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-03-16 09:08:44
Wonderland

- Spadaj śniegu! – wrzasnęła zrozpaczona BJ.
I czy to ona źle słowa złożyła, czy też śnieg nie zrozumiał, dość że niebawem leżał on wszędzie.

Szanowny Panie Carroll,
czy tak by to Pan ujął?
:)

Bo ja nic więcej do dodania nie mam.
Ciao

Fot.: Abelardo Morell,
Alice in Wonderland,
A Mad Tea Party, 1998

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-03-09 12:49:33
.

Wczorajsza pogoda - zachwycająca. Poczuliście to?:)
Śnieg w klatce między ziemią a niebem. Czułam się jak w szklanej kuli, w której - jeśli nią tylko szturchnąć - sypie śnieg; sypie, ale jednak go nie przybywa.
Pięknie.
I do tego świeciło słońce.
Wspaniale!
I do mojego pokoju wpadła wielka brzęcząca, wiosną pachnąca:) mucha.
Cudownie.

Co nie znaczy, że nie mogłoby być lepiej.

Na przykład byłby miło, gdyby tę wielką głowę Hitlera - która na Śródce ma dawać kobietom do (nie)myślenia o aborcji – w końcu, nomen omen, usunęli.

Wówczas zaprawdę mój dobry nastrój byłby bez skazy:)
ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-03-05 09:40:35
first we take Manhattan, then we take Berlin

oto nadeszły dni, w których to w pracy zajmuje mnie głównie praca.
Bywa.

A tak w ogóle miałam dać spóźnioną notkę o tym, że
w strefie ciszy – legną się myszy:)

A bo kiedyś to ludzie byli z wyższych sfer … ach… sza ba da ba da cicho sza!
A teraz przyszedł czas na strefy…
Teraz będziemy ćwiartować przestrzenie publiczne…
Teraz będą
Strefy porządku i ładu
Strefy dzień dobry mówienia
Strefy bez głośnego ględzenia
Strefy bez przeklinania
Strefy bez flegmy spluwania

TAK BĘDZIE.

A ten kto wyjedzie za linię – zamieni się w świnię!!!

Dyskusja na temat stref w pociągach rodzi we mnie 2536474585960 pytań. A choćby, takich:
Czy człowiek naprawdę aż tak schamiał, że kulturę trzeba na nim wymuszać rysując i stawiając znaki zakazu? Kultura jest możliwa tylko w pewnym rejonie i przez określony czas? Naprawdę trzeba człowiekowi narzucać kaganiec, bo sam z siebie już nie potrafi się po prostu opanować? Ot tak popatrzeć na swoje maniery i trochę je podreperować?

Mój nowatorski pomysł polega na tym, że może by tak każdy rzucił okiem dalej niż ma nos, może by tak dojrzał inne nosy i zaczął po prostu szanować ich właścicieli. Ot tak. Bezgranicznie.

Z podziału niewiele dobrego wynika.
Ho, ho
Rzekłam to ja – mędrzec nad mędrcami;))))

Ha! a teraz jeszcze mam taką refleksję synoptyczną;))): OTÓŻ komunikaty „dziś będzie BARDZO mroźno” i „temperatura spadnie NAWET do minus dwóch stopni” – nie robią na mnie żadnego wrażenia. ŻADNEGO. Dowodzą tylko tyle, że media uwielbiają siać zamęt i panikę, biorąc swych klientów za naiwnych sklerotyków.
Ale nie z nami te numery, co Kloss?! Moja skóra jeszcze bardzo dobrze pamięta temperaturę -20, a oko zwały niezmierzonej, nużącej bieli, więc naprawdę dajcie sobie spokój i przestańcie naciągać tę strunę, bo nie dosyć, że fałszuje, to jeszcze kiedyś pęknie i trafi was w oko!!!

ciao

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-03-02 14:24:53
Czarem jest marzec:)

„Dlatego pewnego ranka, tuż po śniadaniu, posłał służącą, by przyprowadziła ją do niego. Kobieta poinformowała go, że Kuelian nadejdzie niezwłocznie, jak tylko się uczesze.
Usłyszawszy to, Kung Chen usiadł i przygotował się na godzinę lub dwie czekania.”

Pearl S. Buck „Peonia”


Pewnego ranka, tuż po śniadaniu, włączyła radio. Stacja informowała właśnie, że ogłoszony został przetarg na dostawę 22 elektrycznych zestawów trakcyjnych. „Pierwsze nowe zestawy powinny wyjechać na tory w przyszłym roku” – zabrzmiało w eterze.
Usłyszawszy to, BJ przysiadła nad rachunkiem prawdopodobieństwa i przygotowała się na kilka lub kilkanaście lat czekania.

Tru tu tu tu
z nerwów robię
kłębek drutu:))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-25 08:06:57
Wczoraj znad Kanału La Manche nadciągnął niż

Ach Ty moja Franc(j)o! Ale to nic!
Nic, nic, nic. Zapomnijmy o wczoraj, ok.?
Ha. Choć jestem ciekawa, kto wczoraj liczył na to, że będę tu pluć jadem i ogniem ziać?! No?!!! Ha. Braciszkowie, nic z tego! Nie i już! Nie, bo nie!!! - tupnęła gniewnie nogą, trzasnęła drzwiami do domu, pokoju, serca swego (?) i tyle ją widzieli. :)

Nie będę zgrzytać zębami, bo jednak - wbrew wszystkiemu! – oto są -
nie dały się zjeść i teraz zwycięsko opuszczają podziemie - chodnikowe płyty.
Jak ja was, moje miłe, dawno nie widziałam!!! Kopę lat!!!
Zaraz za nimi wynurzają się: dzielny asfalt, kocie łby i heroiczna trawa;
Z okopów zimnego frontu wychodzą też kolorowe papiery, puszki, plastikowe butelki, zużyte bilety, zagubione rękawiczki… a na koniec całe zastępy petów i odchodów.

Witajcie śmieci,
100 lat temu w śniegu pogrzebane,
dziś cudownie zmartwychwstałe
w nienaruszonym stanie.
Cud hibernacji, co?;))))

Jakaż feeria barw po tej ascetycznej, deprymującej bieli!!
I piszę to naprawdę serio.
SERIO
SERIO
Żadnej ironii. Nawet na lekarstwo tu jej nie znajdziecie.
TAK.
Jest buro. Jest szaro. Jest brudno! Nie dyskutuję z faktami.
Jest OBSKURNIE – powiedzmy wprost.
Ale nie obchodzi mnie to, gdyż i azaliż widzę śnieg w defensywie,
przed moim domem trawę,
w kalendarzu zbliżający się marzec,
a za służbowym oknem faceta w koszuli z kurtką przez ramię niedbale przerzuconą!!!

HOWGH!

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-19 09:10:10
A kysz!

Za mym służbowym oknem zapadł wyrok śmierci.
HA!

I oto na moich oczach skazani umierają.
Jeden za drugim.
Dudnienie w parapet wyraźnie mówi mi,
że topnieje ostrze tej zimy

KONIEC Z SOPLAMI:)

Na widok ich masowej agonii robi się lekko i ciepło na sercu mym.
(oto szczyty mego zwyrodnialstwa!!!:))) ha!
Tak
cieszy mnie wielce ta masakra w biały dzień.
Naprawdę.
Nikt, tak jak ja, się z tego cieszyć nie będzie,
ACZ
UMÓWMY się:
trudno, ZAPRAWDĘ NIELEKKO!!!, jest zachować równowagę i skupienie…
powiedzmy sobie wprost:
TRUDNO NIE WPAŚĆ W SZAŁ, gdy
siedzi człowiek tuż przy oknie
a w parapet mu tarabani
jakby na blachę szczało
sto opitych koni!!!!!!!!

Halo?!!!!

Co za łomot!!!
Zaprawdę jestem szczęśliwa,
acz
już nieco stratowana…

ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-18 10:54:48
ACH! (TUNG)!!!!!!!!

Ja już kiedyś pisałam o ogłoszeniach.
O
O G Ł O S Z E N I A C H,
nie?

To takie informacje zaszyfrowane kodem Times New Roman 72 na papierze 80g/m2 (cokolwiek to znaczy), które wywieszam, a których systematycznie nikt nie czyta.

No więc. PROCEDER NADAL TRWA.

Nie chce mi się znowu o tym wielce pouczająco nawijać.

Ale, jak jeszcze raz mi tu ktoś wejdzie i zada pytanie, na które drukowanymi wołami (w języku polskim!!!!) odpowiada kartka wisząca na drzwiach, to madafakakurkawodnaszajssssse nie ręczę za siebie.

W jutrzejszych gazetach szukajcie notek „…śmierć nastąpiła na skutek uduszenia zwykłą kartką papieru, którą oskarżona - w obronie koniecznej przed półanalfabetyzmem – bezwzględnie wepchnęła ofierze do gardła …”

Albo „…ustalono niezbicie, iż śmierć nastąpiła wskutek silnego uderzenia w płat czołowy dziurkaczem służbowym (SAX 518, kolor niebieski z 4253643747485859 odciskami oskarżonej). Świadczą o tym - w tymże kolorze znalezione na czole denata-ignoranta – odpryski.”

uważajcie moje misie!!!

a na razie, korzystając z posiadanego jeszcze statusu niewinnej, czyli z wolności, zaparzę sobie herbatę.
ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-16 13:26:41
- Pan jest idiotą, Kloss! - TAK JEST!

A za mym oknem służbowym rośnie parę drzew:)
I oto dziś w czasie przerwy na papierosa, którego nie palę, i przerwy na kawę, której nie piję - przez rzeczone okno obserwowałam sobie wiewiórkę hasającą po rzeczonych drzewach.
Jaki cel życiowy przyświeca takiej wiewiórce? – nie wiem. Ktoś na sali? Niewykluczone, że tylko natręctwo. Ta, obserwowana przeze mnie, migiem obskakiwała wszystkie drzewa. Żadnego nie pomijając!!! I ładna w tym wszystkim była – nie powiem. Ładna i zwinna. I przed ogromną sroką uciekła, stosując bardzo elegancki unik.

Niestetyż długo na nią patrzeć nie mogłam, gdyż i azaliż nerwowość wyzierająca z każdego jej ruchu pobudzała moją. W związku z czym po rzeczonej przerwie miast siąść do pracy zrelaksowana i odprężona – siadłam poirytowana i zniecierpliwiona.

Licho nadali mi przed oczy to impulsywne zwierzę!!!!!!

PS
A czy wiecie, że
wiewiórka in dojcz to
EICHHÖRNCHEN
...
Hjuston, hjuston, mamy problem!!!!!!!!!!
;))))))))

Kloss, ty idioto!, czyś ty o tym wiedział?!:)

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-12 11:45:45
Grzeczne dziewczynki idą do nieba

To idźcie sobie głupie jedne!
Ja nie chcę!
Niebo jest przereklamowane.

Od nieba
to mnie bardziej zachwyca żyzna gleba
kawałek z serem chleba
i, pierwsza z brzegu, fizjologiczna potrzeba;)))

Już nie chcę do nieba!!!

Gdyż i albowiem niebo już drugi miesiąc kipi śniegiem!
Imaginujcie sobie zatem, Waszmość Moje Państwo, ile tam tego shitu być musi?
No halo? To - na mą, znaną wszędy, chłopską logikę – niechybnie w tony idzie!
A ja z deszczu pod rynnę wchodzić nie zamierzam.
Więc nieodwołalnie zrywam z mą legendarną wprost grzecznością!!!!
Chamstwo, arogancja, prostactwo i absolutna wulgarność – oto od dziś moja wizytówka.

Ha!
Strzeżcie się dżentelmeni i wy dwórki subtelne!
Idę siać zgorszenie!
Rzekłam!
:)

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-10 14:13:36
W zdrowym ciele i duch zdrów?

Od jakiegoś czasu rankiem na przystanku Garbary do tramwaju nr osiem wsiada pewna pani. Panią tę codziennie (uparcie, acz nie skrycie;)) na przystanek odprowadza pewien pan. Gdy tramwaj staje, muśnięta czule wargami pana, pani tryumfalnie przekracza próg bimby. Moment ten staje się dla pana sygnałem do rozpoczęcia, pełnej żywego uczucia i ekscytacji, gimnastyki porannej.

MIANOWICIE.

Wykorzystując postój tramwaju - pan zdmuchuje ku pani z wnętrza swej dłoni, złożonego tam wcześniej, całusa. Potem przesyła jej buziaka prosto z ust złożonych w ciup. POTEM rysuje w powietrzu przeróżnego kalibru serca, albo po prostu teatralnie chwyta się za serce swoje. Całość migowego repertuaru wieńczy zwykłym machaniem na pożegnanie. Zwykłym, acz w różnych wariacjach. Raz otwarta dłoń pana chybocze się delikatnie na boki. A raz zginają się tylko jej palce. Góra dół. Góra dół… dół góra i meksykańska fala! Finiszuje zaś niezmiennie energicznym majtaniem całą ręką, barku ni obojczyka nie szczędząc.

Gdy sygnalizacja świetlna dłużej zatrzymuje tramwaj, cała parada miłosnych gestów, w niezmiennej hierarchii!!!, rozpoczyna się na nowo.

Patrzyłam dziś na ten nużący bis już po raz kolejny.
I po raz kolejny ani mnie to rozczuliło, ani w serce ukłuło.
Nie.
Nie ziewałam też.

mnie to po prostu nieodmiennie śmieszy.
Ale naprawdę. Muszę się gryźć w język, albo patrzeć w innym kierunku, żeby się nie roześmiać.

Jaką pan stawia diagnozę, Panie doktorze?

Serce z kamienia?
Serce z lodu?
A może jednak serca brak?

Bo idą walentynki
A ja znów jestem na wspak.
:)

a mój nastrój streścić Wam może też taki fakt, że

właśnie przed chwilą w rubryce ZAJRZYJ na stronie radia
ku swemu zdumieniu dojrzałam hasło
„Po co wku.wiać? Lepiej ściągać!”
Boże…że co? wkurw… NA GŁÓWNEJ STRONIE RADIA?!!!!

a to
W K U W A Ć zwykłe …
O matko…
I tak o!

O Barry White!!!!:D


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-03 09:24:56
*

Dobra. Take it easy.
Tylko spokój.
Spoko.
Jestem spokojna. Jestem. Choć.
Odwołaliście mój poranny pociąg, chamy jedne! Jeśli chcieliście wziąć odwet za mój wczorajszy wpis – to się wam udało! Zwłaszcza, że następny pociąg – zbierający pasażerów z dwóch kursów – posiadał, ni mniej ni więcej, tylko trzy wagony.

Dziękujemy.

Ja jestem zahartowana. Naprawdę. To, co tu opisuję, to niewiele. To łyżeczka na próbę, wycinek i skrawek. Często obrócony w żart. Zdaję sobie sprawę z tego, że część z Was, czytając moje marudne wywody, bierze mnie za rozpieszczonego, kapryśnego bachora. Wcale bym się nie zdziwiła. Ale prawda jest taka, że ja nie jestem fumiastą paniusią kursującą kolejką od czasu do czasu. Ja jestem zaprawioną w bojach pasażerką. Naprawdę widziałam wiele. I wiele już zniosłam. Nie raz z poczuciem humoru. I ja naprawdę mogę się bawić w tę grę (zwłaszcza, że sama się na nią zdecydowałam); naprawdę daję radę z uśmiechem na ustach; dojeżdżanie (nawet PKP) nie zabija - wiem, ale prawdziwą, śnieżną zimą werwy i zapału starcza mi tylko na miesiąc.
Dłuższe bywanie bydlęciem nie jest zabawne.
Trudno mi już coś z tego wycisnąć.
Nawet uśmiechu przez łzy się nie da.

Rzygam. TAK. Napisałam to. Rzygam już ta zimą.

cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-02 09:25:09
.

Ahoj!
Państwo Prezesostwo PKP
tu ja, HEJ! Tu! Ten mały szerszeń!

Piszę, gdyż lekka odwilż
przyszła,
a wraz z nią
doszły mnie pewne słuchy - same, nie proszone i zupełnie znienacka w miniony weekend mnie doszły - że ponoć macie pomysł, by podwyższyć jakość jazdy pociągiem. Że dłuższe składy. Że większe. Że szersze. A wszystko po to, by w wagonach Szanowne Państwo Wiecznie Niezadowolone Pasażerstwo mogło się NIE TYLKO ZMIEŚCIĆ – ALE I USIĄŚĆ.

Tak.
Naprawdę szał!

Mój list nie jest jednak listem dziękczynnym, gdyż
po wstępnych badaniach organoleptycznych muszę stwierdzić, że
Wasze szumnie zapowiadane ulepszenia
do dupy są.

Ale żeby nie było, że tylko nie konstruktywne krytykanctwo i żółć się ze mnie wylewa – dam Wam radę:
MITOMANI NIE POWINNI WSPÓŁPRACOWAĆ Z MEDIAMI.

Może dzięki tej skromnej uwadze
chociaż mała reforma działu PR Wam się uda
ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-02-01 09:26:32
Antidotum

tajemnicą jest poliszynela
że kocham buble michaela

umiesz tak śpiewać?
Nie?

to jeszcze żadna plajta
możesz do mnie mówić
głosem barrego white’a

:)

Darmo dam Wam receptę na poprawę humoru w ciągu dnia.
Otóż stwórzcie sobie w łepetynie rejestr ulubionych piosenek. Takich co to, zawsze i wszędzie, poprawiają Wam nastrój. Na pewno takie macie. Noście je stale w głowie, co jakiś czas dodając nowe. I za każdym razem, jak usłyszycie muzykę ze swej listy w radiu (a usłyszycie ją na pewno!) – mówcie sobie z wiarą i zachwytem „GRAJĄ TO SPECJALNIE DLA MNIE!” :)

Chwyt ten pięknie podnosi poziom serotoniny.
Sprawdzone – działa.

A co najważniejsze:
…przed użyciem nie musisz zapoznawać się z treścią ulotki, ni z lekarzem lub farmaceutą konsultować.

ciao

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-27 08:28:32
Wielkije złyje morozy …

I cóż ja w tym temacie?

Gdy człowiek stoi na dworcu, albo przystanku tramwajowym dochodzi do niego jedna prawda: mróz jest niezmordowany. Prócz tego, ze likwiduje czucie w stopach i zmysł powonienia, rozrywa rury i mury, unieruchamia transport i wodę, w powietrzu kreśli nasze oddechy, ścina krew…, to też i rozpycha czas. Wydłuża go i poszerza. Mróz jest strasznym manipulantem. Jedna sekunda w jego dłoni staje się niezgłębionym rezerwuarem minut, które z kolei poczynają mieścić w sobie całe godziny. Mróz rozdyma czas niezgorzej od nudy. Z tym, że nudę można pacnąć, zatrzasnąć jak obmierzłą muchę (ot choćby pierwszą z brzegu myślą), a mróz…?
mróz jest kolosem
trwa
i niezłomnie się utrzymuje.
Mróz lubuje się w stagnacji. Zatrzymanych kadrach. Martwocie.
Mróz otwarcie staje w opozycji do tego, co nazywamy życiem. Do cyrkulacji, ruchu, nieprzerwanej wymiany.
Mróz jest monumentalny.
Wprawdzie w końcu skruszeje, bo, jasna cholera!, już nie takie pomniki w tym kraju obalano!!! I gdy Pan, Panie Waglewski, mówi, że ta zima minie – trudno nie przyznać racji. Minie. I przyjdzie (wyższa w termometrze) kryska na matyska. Wiem to ja. Świadomość ta jednak nie podnosi ducha mego, gdyż i azaliż (że tak wejdę w swój ton) bardzo boli mnie fakt, że mróz w kilka chwil na przystanku zdaje się zabierać mi całe lata.

Jedyne, co ja jeszcze mogę w temacie zimy, to powtórzyć po raz 646575854993300202, że:
ulokowanie mnie w dniu narodzin w tym kraju raju uważam za wielce okrutny bezlitosny koszmarny żart.

Proszę o jeszcze jedno kart rozdanie, kurka wodna!
ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-20 09:39:20
tête à tête

Stoję ci ja wczoraj na korytarzu, tuż przy szatni, z jedną piątą szefostwa mego (nieco przygłuchego).
Wokół nas romantycznie przewalają się tłumy.
I nagle poprzez szum fal ludzkich dochodzi do mnie głośne oświadczenie:

- … a następnie wystosujemy pismo o podwyżkę dla mnie i, oczywiście, dla pani też, bo ten sukces jest w dużej mierze i pani sukcesem.
- O!
- a ile panienka teraz zarabia?
- słucham?
- no ILE PANI ZARABIA W TEJ CHWILI?!!!!
- ekhm… No, ale …ekhm… chyba nie będziemy TERAZ TUTAJ o tym rozmawiać.
- CO?!!!

(o matyldo!, patronko dyskrecji i dyplomacji, gdzie żeś jest ma miła?!!!)

- CO?! Proszę powtórzyć, co pani powiedziała?!!!!!!
- że mam nadzieję, iż nie będziemy o tym rozmawiać teraz tutaj na korytarzu!!!!!!!!!!!
- ILE?!!!! Głośniej proszę panią, bo ja trochę nie dosłyszę!
- NIE WIEM (decyduję się w końcu)
- CO TAKIEGO?!! NIE WIE PANI ILE PANI U NAS ZARABIA?!
- NIE (twardo brnę dalej)
- Ha! No coś takiego?! no to jest niesłychane!!!
- tak, zgadza się. Niesłychane.
- jak to możliwe, że pani nie wie?
- nie wiem.
- aha… no ale to trzeba w takim razie sprawdzić, proszę panią.
- tak
- koniecznie niech to pani sprawdzi w księgowości!!!
- dobrze, sprawdzę.
- to doprawdy niesłychane… niesłychane…n i e s ł y c h a n e!!!

Niesłychane doprawdy, ale przełyka to w końcu część piąta szefostwa mego
i odchodzi w siną dal.
Pod ramię z podwyżką, jak mniemam.

Zresztą…
a zresztą! na drzewo z tym!
ciao

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-19 12:19:29
19.01.2010

Wczorajszy powrót do domu – koszmarny.
Zapewne z powodu nagłego ocieplenia (które, jak mniemam, wg prezesostwa PKP jest taką samą - wszystko usprawiedliwiającą - klęską żywiołową, jak opady śniegu i mrozy) staliśmy całą godzinę na peronie i wysłuchiwaliśmy dźwięcznych informacji o, zwiększającym się co pięć minut, opóźnieniu naszego pociągu.

entschuldigen sie uns bitte diese szajseszajseszajse verspätung

jak ja to widzę?
Otóż:

- Odwoływanie pociągów niszczy nasz imidż – zreflektował się prawdopodobnie pan od publik rilejszons - Musimy z tym zerwać. Wydajmy nową dyrektywę! Mianowicie: nie odwołujmy pociągów - tylko opóźniajmy je do momentu wyjazdu następnego pociągu. O MÓJ GENIUSZU! – ciągnął dalej zachwycony. - Pasażerowie się nie kapną. Zwłaszcza, że po godzinie podstawimy im na peron jakiś stary jeden skład i upchniemy ich tam jak sardynki. Po tej godzinie oczekiwania będą już tak znieczuleni zimnem i zmęczeniem, że, dalibóg!, kaktus mi tu wyrośnie, jeśli ktokolwiek zgłosi potem na nas jakąś skargę. Acha… i jeszcze taki drobiazg. Trzeba uprzedzić kontrolerów, by nie sprawdzali biletów. To tylko niepotrzebnie na nowo może rozjuszyć naszych wielce-szanownych-całujcie-się-w-dupę klientów.

nie mam już poczucia humoru w tym temacie...także ten...
nie pytajcie mnie o dojazdy, ok?
ciao

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-18 12:36:36
Fantastyka torem pomyka

Dziś rano byłam w przyszłości. Niedługo. Chwilę małą.
W tramwaju.
Kasownik wskazywał niezbicie, iż mamy dziś 2040.01.18.

Bez większych starań hycnęłam trzydzieści lat do przodu.

No i cóż?
Ano nic spektakularnego.
Przez najbliższe 30 lat zrobimy niewielki postęp. Tip-top właściwie. Niestety Moi Mili. Za 30 lat tramwaj numer osiem będzie tak samo toporny jako i teraz; w modzie też stagnacja (żadnych futurystycznych garderobianych nowinek nie zaobserwowałam), że o pogodzie nie wspomnę - ocieplenia za 30 lat się nie spodziewajcie!!!

Jedyny plus jest taki (O Moje Drogie Panie, proszę o uwagę!!!), iż przemysł kosmetyczny zdaje się nieźle ruszy z kopyta, gdyż - jak rzekło me odbicie z okna tramwaju przyszłości (lustereczko powiedz przecie…)- wiem już, że w pobliżu wieku emerytalnego będę dysponowała obecną powierzchownością.

Very nice.

A poza tym: zima, zima, zima…
perspektyw w kolorze ni’ma

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-15 08:58:54
Operacja

Uwaga nadciągamy!
Krewka ja i wybuchowy sprzęt
Trotyl, proch, dynamit…
GOTUJ!!! PAL!!!
Rozpoczynam krucjatę
ŚMIERĆ EKRANOM LED!

Czy ktoś się dołącza?
Czy ktoś jeszcze poczuł w sercu absolutną misję, by wytrącić to durne narzędzie z rąk reklamy?
A może wiecie kogo wykastrować, aby zapobiec dalszemu rozplenianiu się tych krzykliwych, ohydnych ekranów - chamów? To dawajcie!, bo ja - siostro! Lancet! – i na to jestem gotowa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-12 12:33:12
Zima przyszła w styczniu

Zatem spadł śnieg. HEJ!
Zaiste spadł pokaźny i nielichy,
zaprawdę solidny śnieg.

Prócz tego, że to deprymujące, zasmucające i przygniatające wielce, to i - OCZYWIŚCIE jak co roku - szokujące, sensacyjne i zastanawiające...mhm… właśnie a’propos - zastanówmy się chwilę.

Człowiek wymyślił parasol, kremy do opalania, papier toaletowy i wódkę do chlania, leżak, klimatyzację i sanitarną instalację… Człowiek niucha, człowiek bada, człowiek wszędzie szpera, człowiek robi doświadczenia, człowiek dłubie i w nosie, i we wszechświecie; człowiek projektuje samochody, wykałaczki, ruchome schody, nici dentystyczne i chusteczki higieniczne, wynajduje też komputer, USB podgrzewacz, a niedługo i pewnie USB zwieracz …

Taki to mądry jest ten człowiek. Łebski, ot co!
A jednak…
A jednak, gdy staje twarzą w twarz z zimą, gdy przychodzi mu się zmierzyć z zalegającymi na ziemi zwałami bieli – z nagła traci koncept; ten wielce zmyślny ssak naczelny na zimnym froncie traci fason i wstępuje się niczym lichy sweterek po pierwszym praniu …

Jedyne na co stać biedną głowę człowieka w starciu z zimą to sól i łopata. Bum sra ta ta ta. Tu zawodzi nawet i Pudziana klata;))))

Hej.
Gdyby kto pytał – żyję, choć w przeżartym solą lewym bucie
oraz
przydałby mi się jakiś miotacz ognia do torowania sobie drogi
oraz
(nie żałujmy sobie szczęścia)
stygną mi grzejniki w biurze. No kurcze. I to jest naprawdę najpiękniejsza wiadomość tego dnia

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-08 09:07:04
Dziś Mścisława

Mścisław,
gdy mi się śni,
się mści.
Choć - wg postronnych - nic nie robi mi
Mi się w oczach ćmi
I dostaję zapaści,
gdy on pastuje buty
używając full-of-odór maści:)

Dobrze byłoby mieć takiego Mścisława – zawsze gotowego do wendetty, zawsze na moje usługi, zawsze pod moją ręką. Na przykład na dworcu, na który ostatnio z duszą na ramieniu chadzam.

Och duszko, moja duszko, pochyl głowę, ucałuję twe uszko…

Dworzec to ostatnio prawdziwe kasyno.
Jeśli nie macie szczęścia – omijajcie ten przybytek z dala.
Tam teraz trzeba uważać, który pociąg się obstawia.
Prawda jest taka, że pechowi hazardziści usłyszą:
„uwaga! pociąg do miasta tego–i-owego,
planowy wyjazd o godzinie popołudniowej-sowiej
ZOSTAŁ ODWOŁANY.
Za utrudnienia uprzejmie przepraszamy”.

Niemożliwe?
Ha!
niestety prawdziwe.

*
- Mścisławie kochanie, słyszałeś ten komunikat?
- tak, o pani!
- mam nadzieję, że wiesz co masz robić.
- tak jest, o boska!

No i by to zrobił.
w szczegóły nie ma co wchodzić.
;)
ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-07 10:41:53
Lu(na)pa(rk)

Dzyń, dzyń
Z rana dzwonią telefony
dzyń, dzyń
takie toczą się rozmowy

- czy ma pani to zestawienie teraz przed sobą?

BJ: tak mam

- to ja będę pani dyktował nazwiska, które trzeba zaznaczyć.

BJ: dobrze.

- to proszę zaznaczyć nazwisko pana Niemota

BJ: Niemota? (znowu pan coś mota) Takiego nie mam na liście.

- zaraz, zaraz… nie Niemota… pomyliłem się. On się chyba inaczej nazywa, zaraz, zaraz, bo ja nie dowidzę…zaraz przeczytam, zaraz pani przeczytam…

BJ: Aha… Mam! Pan Nawrot!

- …

BJ: halo? Słyszy mnie pan? Chodzi panu o pana Nawrota?

- halo? Halo? Halo?

BJ: tak. Jestem.

- halo, halo…?

BJ: halo? Teraz mnie pan słyszy?

- hahah. Tak, teraz słyszę. Przepraszam panienko, ale przez chwilę mówiłem do lupy…

BJ: …

- … a bo to zestawienie ma takie małe literki.

:)

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2010-01-06 12:39:40
Chłopcy, dziewczęta dalej wszyscy wraz (w las?)

Karuzela czeka, woła nas z daleka
Coś tam coś tam…
więc hop sa sa
jak ona szybko mknie,
więc dalej dalej
do zabawy spieszmy się;))))

Hej!
Witajcie w nowym roku, w którym to
myśliwy w kniei zbłądził wielce
i strzelił żubra prosto w serce,
po czym rzekł na swą obronę,
iż strzelił - nie przez nerwowy tik,
tylko - bo był pewien, że to dzik.

I to są fakty moi mili. Na własne uszy słyszałam w wiadomościach.

Zatem mamy znowu rok parzysty, czyli łączyć się w pary będziemy, lub pary z ust naszych nikt nie wyciśnie, para-moje, para-twoje, paranoje…no…w każdym razie para buch, koła w ruch, ruszyła maszyna po szynach….

Jakieś postanowienia?
się jeszcze waham. Ale chyba odkurzę harmonijkę ustną, na którą się uparłam nie pomnę już kiedy (bo mi wstyd, żem od tamtego czasu po nią nie sięgnęła:) i w końcu rozpocznę naukę gry… i może postanowię, że będę ćwiczyć dopóki Pan Sławek Wierzcholski, widniejący na okładce mojego podręcznika, nie zatka sobie uszu i nie zarzuci mi profanacji tego instrumentu.

A co do innych tegorocznych planów to (ponieważ wczoraj miałam wieczór z Abbą) przedstawiają ci się one następująco:

This year
the
Super Trouper
lights are gonna find me
Shining like the sun
Smiling, having fun
Feeling like a number one
:))))

No to uwaga!
Bo to nie blaga;))))

Ps. Ej… a może by tak (nie żebym widziała jakieś chamstwo wyzierające z ócz Waszych;)))) - kulturalnie rok zainaugurować i do Teatru (zgodnie z tematem:) Nowego;))) zajść, co? Będę rezerwować bilety!!!
ciao

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-23 09:06:13
Gwiazdka A.D. 2009

A więc znów jestem sam na sam z portierem.
A to znaczy, że
oto nadszedł dzień, mój ostatni dzień pracy w tym roku. Skłamałabym pisząc, że na skrzydłach tu leciałam (chociaż w taką ślizgawicę, by się przydało), ale uczciwie przyznaję: wstawało się łatwiej. I pociąg jakiś taki fajniejszy, punktualniejszy, a nawet i cieplejszy przyjechał. I, co najważniejsze: pełen pyszności - rozmów o bliskich planach kulinarnych. Dla nich zawsze rezygnuję z drzemki i wytężam słuch, bo - mimo, że wtedy zazwyczaj zaczyna mi burczeć w brzuchu – UWIELBIAM JE. Moje uszy oddychają po prostu kursującymi po przedziale przepisami, świątecznymi opowieściami o przygodach z choinkami i karpiami…

Naprawdę święta tuż, tuż.
I wszyscy są tacy mili i ca(cy)li w zapachu goździków i cynamonu…

Nawet kolej pokazuje ludzką twarz. Widziałam ją. I Wy też możecie zobaczyć. Nad dworcem (tuż nad upartą Kasią Bujakiewicz) zawisł plakat „Poznań welcomes Taize”, co, jeśli prawidłowo interpretuję, znaczy iż PKP gotowe jest przyjąć w swe dworcowe podwoje paru pielgrzymów na nocleg, si? Pewnie bardzo liczą na ocieplenie, które do czasu przyjazdu gości usłużnie osuszy hole. Zaprawdę - bez błota, zwałów śniegu, kilkumetrowych kałuż i polegującego wszędzie szlamu - mogą one zaprezentować się nadzwyczaj godnie, a nawet i zachęcająco.

Nawet pogoda… mam spostrzeżenie takie, że warto było przetrzymać te kilka dni (tfu na psa urok) mrozów, bo dziś wychodząc z domu można się poczuć zgoła wiosennie. Bardzo mi miło.

I tylko chodniki, psie krwie, nie dopasowały się do nastroju. Do cna sparszywiały. Ślisko jest niemożebnie. W sumie szkoda, że pośniegowe błoto to nie jakowe złoto. Wtedy (futra by nie mokły kotom;))) ha, to też, a taki - dajmy na to - Luksemburg niegodzien byłby złotego pyłu z naszych butów omiatać.
:)

No to co?
Ostrożnym krokiem pingwina dobrnęłam chyba do końca.
Może jeszcze tylko
Wesołych Świąt Łotrzyki
A i dalej niech też wesoło, a nawet weselej niż w tym roku, Wam (i mnie takoż:) będzie.

Trzymam za to kciuki:)
buźka*

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-22 09:36:34
PA RA RAM PAM PAM

W pewne zimowe popołudnie wchodzi pasażer na dworzec i - starając się utrzymać w pionie na zalegającym w holu pośniegowym błocie - patrzy na tablice odjazdów. I cóż tam widzi ten nieborak? – się zapytujecie. Ano mianowicie, że jego wcześniejszy pociąg miał godzinę spóźnienia, czyli właśnie odjechał, albo właśnie „…jest już gotowy…” ludźmi po brzeg wypełniony „… do odjazdu z peronu …” peronu – złomu… Doświadczony pasażer - patrząc to na rozkład jazdy, to na zegar, to na otaczającą go breję - ma świadomość, że jeśli chodzi o jego pociąg (który planowo powinien odjeżdżać już za kwadrans) - w grę wchodzi takie samo lub (co naszemu wiarusowi wydaje się bardziej prawdopodobne) większe spóźnienie. Innej możliwości nie ma. Doświadczony pasażer wie, że przez najbliższą godzinę PKP będzie puszczała przodem swoje pupile - pociągi dalekobieżne, za których „…spóźnienie uprzejmie przepraszamy…”

Kuty na cztery nogi pasażer szybko orientuje się w tejże sytuacji i, nie licząc na oficjalne ogłoszenie, śle odpowiednie informacje do tych, którzy go oczekują na mecie. Następnie, by mieć czym się od czasu odganiać, kupuje gazetę/tanią książkę/coś do jedzenia; a dalej - jeśli ma szczęście - znajduje podstawiony pociąg; jeśli jest prawdziwym farciarzem - w wagonie tegoż znajduje światło, a jeśli zaprawdę w czepku się rodził – odnajdzie i włączone ogrzewanie…

Ale zostawmy to koło fortuny, bo tymczasem (tuż za lasem)…
PKP w pełni świadoma mizerii swego ciała, wyjmuje z rękawa grzeczny komunikat i z premedytacją zaczyna nim szatkować czas. A drobi go tak zmyślnie, że godzina opóźnienia staje się li tylko dziesięcioma minutami.
Jak to?
Ano tak to:
Po dziesięciu minutach - od planowanego odjazdu – PKP informuje pasażerów, że pociąg będzie miał 20 minut spóźnienia. Po 30 minutach - od planowanego odjazdu - informuje o 40 minutach spóźnienia, a po 50 minutach ogłasza opóźnienie 60 minutowe.

Owa taktyka trzyma za nos (i w głęboki las uprowadza) nawet naszego doświadczonego pasażera. Gdyż. Niezmiennie z każdym oficjalnym ogłoszeniem o opóźnieniu, zerka on na zegar, na którym równie niezmiennie do odjazdu pozostaje mu JUŻ TYLKO 10 minut.
Co zatem odpowie nasz wyrobiony podróżnik zapytany na mecie o powód TAK DUŻEGO, ponad godzinnego, spóźnienia?

- Ejże! toć spóźniłem się tylko 10 minut.

Czoła przed zmyślnością Twą, o Kolejko - Bałamucie Mój!, chylę
;)


Zima znowu przyszła.
Ku uciesze gawiedzi?
No ja tam nie wiem… ja
idę ją przespać do niedźwiedzi.
Ciao:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-17 09:37:22
W poszukiwaniu wspólnego języka

Po wczorajszym spacerze po mieście
już wiem o czym był film „Wielki Szu”
to film o big bucie.
O bucie, w którym ktoś z więźnia uciekł
i o bucie, który miał problem z zzuciem.
A ja jestem gęsią, co ma problem
z angielskim truciem.
:))

Kluczem do wszystkiego jest jak zwykle umiar. Umiar i prostota (pozdrawiam mego kota;)))

sama czasem wtrącam obce słowo i (dodam, żeby notka była bardziej a’propos;))) sama czasem przeklinam. Ale wlewam sobie, że jednak trzymam dobre proporcje i te wtręty stosuję zawsze jako przyprawę a nie danie główne. Bo tak jak przekleństwo stosowane zamiast kropek i przecinków ładuje bliskie otoczenie złymi emocjami i tworzy marną rzeczywistość, to dajmy na to wyjątkowa, porządnie wibrująca cholera uwalnia zęby od konieczności zgrzytania i skwierczy w powietrzu w niwecz rozpuszczając negatyw.
Aż miło!

U ha, ha
Nasza zima zła.
ze spaceru, prócz powyższych refleksji, przyniosłam też nowe nakrycie głowy.
I tak oto, Proszę Państwa, powitajmy fioletową wełnianą czapę, moją nową przyjaciółkę. Ten fiolet może nie bardzo mi pasuje, ale myślę, że jeszcze kilka dni mrozów, a do czapki dołączy nos. A wtedy… wtedy po prostu…, no… będąc tak zharmonizowaną kolorystycznie, to jakby to skromnie ująć: zrobię furorę.

:))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-16 09:26:04
Onomatopeiczne paranormalne paranoje we dwoje

Jem obiad. Jem. I czasem, jak jem, zerkam na „klan”. A bo akurat leci, tak? No i jak tak niekiedy zerkam - widzę, co się tam dzieje. A dzieje się tam, panie dzieju, dzieje, bo ostatnio nużącą akcję umila nachalna propaganda żłopania wody. Poważnie. Na sucho nie uchodzi żadnej scenie, gdyż członkowie klanu piją wodę w domu, piją wodę w pracy, nawet jak do kawiarni zachodzą – wodę zamawiają. Streszczając: cały odcinek szczegółowo prezentuje, jak to oni zdrowo siorbią, sączą, pompują, pociągają…

A dialogi między tymi krzepkimi bąkami bulgoczą się takie:

- o kochanie! A po cóż ty kupiłaś tyle wody?
- a bo jest zima, kochanie. A jak jest zima - jest mało owoców, kochanie. I trzeba pić wodę, by uzupełnić mikroelementy, moje kochanie. Dlatego będziemy pić na kolację, obiad i śniadanie.

- na biurku stawiam ci wodę. Całą butelkę, gdyż wiedz, że w ciągu dnia winnyś dostarczyć swojemu organizmowi co najmniej dwa litry wody. Więc trąb baranie, aż w butli NIC zostanie.

- a co ty tak pijesz i pijesz tę wodę?
- a bo woda jest bardzo ważna w życiu dorosłego człowieka. Gdyż i azaliż opóźnia starzenie, ułatwia opróżnienie, niesie chwałę i nadzieję.

No i tak mniej więcej to brzmi. I choć w szumie lejącej się po ekranie wody mogłam co nieco nie dosłyszeć - upierać się będę, że główny wydźwięk złowiłam;)))

Ciao;)

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-14 10:18:01
Notka stomatologiczna

Synoptykom po raz pierwszy w tym roku udało się przewidzieć pogodę. Koniec świata, doprawdy. I tak oto dziś - w połowie grudnia - przyszła ta szumnie zaanonsowana zima!!! To doprawdy wybryk natury! Widzę ją za oknem. Właśnie ekstrawagancko przylepiła nos do szyby. O MATKO KOCHANA!!! Jaka ona szpetna!!! Co to będzie? Co to jest? Jak taką niesztampową zimę w grudniu zjeść? Z czym? Musztarda, czy keczup? Majonez czy sos tatarski?
A w radiu ostrzegali. A w radiu mówili, że idzie nowe, i że JUŻ od poniedziałku z rana zacznie odsłaniać swe białe (…babciu, babciu, a czemu masz takie ostre...?) zęby, by nas zjeść. Że bez pardonu pchnie w naszą pierś zimnym na minus pięć ostrzem szpady. O rany, rany! MINUS PIĘĆ A NAWET OSIEM!!! To, dalibóg, na mile pachnie klęską żywiołową. A ja nie zaopatrzyłam się w puszki fasoli, i bez sensu nawet poszłam do pracy. Jak ja teraz wrócę do domu?! Jak tu wyjść w taką zimę bez jakiegoś rydla… jak stoczyć bój bez choćby zwykłej procy ?!!!
A mówili proszę państwa, i mówią nadal, proszę państwa, uwaga … ratuj się kto może!, bo ponoć
w tym roku zje nas zima
i odwrotu ni’ma.
bo my już wszystkie zęby
zjedliśmy na zimach.
;))))
Azaliż Przesada to drugie imię mediów?
azaliż ja przejaskrawiam?
:)
Nim ja jednak podzielę los dinozaura – zdążę Wam polecić jednego pana.
Proszę Państwa - Newton Faulkner - z nim nawet szczerbatemu zima niestraszna:))).


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-11 11:38:36
Mój ci on, mój, ten rozstrój

Rozstrajają mnie te durne torby / walizki / siatki z biedronki / kurtki / teczki / dyplomatki, które każdego dnia biorą we władanie banę; które - rozwalając się na dwuosobowych siedzeniach pociągu osobowego klasy drugiej bez miejscówek - do jego odjazdu klepią jak papugi zajętezajętezajętezajętezajętezajęte…
Pal sześć, jeśli jest luz. Puszczam tę mantrę pomimo uszu.
Ale jeśli mamy trzy wagony, a ludzi na wagonów sześć…
scyzoryk w mej kieszeni żąda krwi
szepce i kusi
„wpadnij w szał kobieto i ulżyj mi”

Rozstrój dopada też mnie, gdy w radiu mowa o różnicy między długością dnia i nocy. Dajcie spokój!, te dziewięć godzin z dwiema minutami budzi w radiowcach jakąś niezdrową ekscytację. Że się boję. Lękam się całkiem poważnie, bo progres trwa,
bo jak jeszcze kilka minut przybędzie (a przybędzie!)
to przed mikrofonem z podniety ktoś na zawał zejdzie.

Uważajcie na się.
;)))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-09 09:44:33
O szajse! iś weis nicht, wi iś hajse!

Dziś w pociągu siedziałam obok pana, który, mimo że przy mnie nie palił, w wydychanym powietrzu miał tyle nikotyny, że czuję się teraz jakbym puściła z dymem co najmniej jedną paczkę ekstra mocnych bez filtra.
CZAD
Poza tym chciałam sobie sama sprawić urodzinowy prezent i iść na „Mistrza i Małgorzatę” i co? OCZYWIŚCIE - nie! Nie ma biletów, proszę panią (czyt.: ty naiwniaro!!), sprzedano na pniu. Wszystko żeście rozdrapali sępy. Ja nie wiem, to Wy już nie macie na co kasy wydawać przed świętami, tylko na teatr?

No, ale skoro mi samej siebie nie udało się obdarować – może uda się Wam;)) Jeśli ktoś przypadkiem idzie dziś do mnie z życzeniami, to wyjątkowo mam drugi pomysł na prezent – potrzebna mi lampka (może być stojąca, siedząca, lub leżąca) wszystko jedno jaka, bylebym mogła pod nią czytać. Bo tak się jakoś stało, że przedwczoraj swą rachityczną łapką chciałam przestawić mą cudną lampę podłogową z przeceny z ikei i jakoś tak wyrwałam ją z korzeniami z podstawy i leży teraz powalona pod kaloryferem, a mi wieczorami i rankami mrok rozświetla romantyczna lampka w kształcie choinki. Aha.. I taką mam jeszcze prośbę: pospieszcie się z tym prezentem!, bo wczoraj jeden z członków rodziny – nie zgłębiajmy który - zaczął się upierać, że on da radę ocucić tę moją lampę poprzez skrzyżowanie z jego starą (lampą, żeby nie było niejasności). I daję słowo, że na ten pomysł świeciły mu się oczy tak, że mógłby stać w moim pokoju zamiast tej planowanej prowizorki, albo i nawet całkiem nowej lampy.

Oto jakie ciężkie może być życie.
Tak, bo poza tymi nieszczęściami, co wyżej, człowiek musi się zastanawiać, co chcieć na gwiazdkę. A człowiek nie wie. Człowiek ma pustkę w głowie. No ale ponieważ w domu człowieka na każdym kroku prześladują i nękają, więc wymyśliłam - bardzo oryginalnie – co chcę, po czym wygłosiłam w salonie płomienną przemowę, iż zaprawdę wielce uszczęśliwi mnie koszulka z wizerunkiem Clinta Eastwooda, tudzież, o ma miłości!!!, Johnnego Deepa. Ale zaraz potem już szparko gasiłam żar swych słów, bo jak się okazało niektórzy słuchacze mej oracji zdradzili się ze swą głęboką niewiedzą i głośno śmieli zidentyfikować Clinta – jako Strażnika Teksasu. No halo?! Ale Chuck Norris mej płaskiej piersi nie splami! O HO! Nie samym tylko szpagatem, ni bujnie owłosionym ciałem zdobywa się mnie, o mój drogi panie. Rzekłam.

A ledwom rzekła - przypomniałam sobie o Sade. Tak. Ale i ona, ta wrażliwa piękna kobieta, dała mi po pysku, bo mój nowy album bardzo proszę dziewczynko, ale dopiero w lutym. Dowidzenia. Tak. Dacie wiarę? Zostaje mi więc dalsze czekanie i czasu zabijanie poprzez bezustanne mielenie the best of. Ostatnio naprawdę zarzynam tę płytę na moim ledwo dyszącym odtwarzaczu.

A teraz siedzę i myślę, co by tu wymyślić?
Sade codziennie mi podpowiada, że „the sweetest taboo” – ale jak zapisałam tę frazę, to mi Word zmienił na „the sweetest tabor”
Ciekawe…
Ponoć nie ma przypadków.
Muszę to przemyśleć.
:)))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-04 09:04:03
Jak dobrze mieć sąsiada

Od jakiegoś czasu Pani Katarzyna Bujakiewicz bardzo chce bym została jej sąsiadką. Dalibóg bardzo tego chce i w swych działaniach, by owo pragnienie zaspokoić, jest bardzo konsekwentna. By wręcz nie rzec nachalna. Gazety, billboardy, radio… Dlaczego akurat ja – nie wiem. Ale Pani Kasia codziennie swym malowniczym okiem wyraźnie patrzy na mnie i pyta: CHCESZ? A ja się dziwię i rozglądam wokół - ja?- toż to ja jestem ostatnim kandydatem na wymarzoną sąsiadkę. Słowo. Dlaczego? A bo choćby na ten przykład dlatego, że jestem nieuważna. Już nie chodzi o to, że nie sprawdziłabym się w roli sąsiadki doglądającej mieszkanie, czy nie daj boże podlewającej podczas doglądania mieszkania kwiatki. Chodzi o to Pani Kasiu, jeśli mogę, że nie dopełniam zasadniczego obowiązku dobrego sąsiada, mianowicie notorycznie zapominam się kłaniać, gdyż i albowiem nie rozpoznaję sąsiadów. Tak. Mieszkam tam-gdzie-mieszkam już od kilku lat – a mimo to nie poznaję okolicznych ludzi. I raz jednym się kłaniam, a raz nie. Taka grzeczność z ruletki.
Ilustrując to przykładem:
Swego czasu wracając z dworca mijałam dzień w dzień takiego jednego pana i systematycznie mu się kłaniałam. Aż jednego dnia pan przeszedł obok mnie bez wózka i bez beretu na głowie i – ciach – nasza cykliczna zażyłość rozprysła się jak bańka mydlana; ja pana nie rozpoznałam, nie powiedziałam dzień dobry, pan się obraził.
Oczywiście, że najlepszym wyjściem byłoby mówienie dzień dobry wszystkim napotkanym duszom. Tak, znam to rozwiązanie, ale wdrożenie go w życie nie bardzo mi się udaje.
Zatem jak Pani widzi, Pani Kasiu, moje gapiostwo, nie stawia mnie w dobrym świetle, a już na pewno plasuje na końcu listy pożądanych sąsiadów. Dlatego z podziwem dla Pani uporu i cierpliwości proszę, by Pani dała sobie spokój z tą agitacją. Ten billboard nad dworcem głównym mnie nie przekona. Naprawdę. I to wcale nie jest napad na Pani ambicję. Ależ gdzieżbym żem ja śmiała. Zresztą, że tak użyję pancernego argumentu, na mieszkanie obok Pani, Pani Kasiu, mnie po prostu nie stać. To znaczy stać mnie, ale tylko na jeden metr. Ha. A jak już wiemy nawet pielgrzym zahartowany w niewygodach potrzebuje 2 metrów kwadratowych… hm… A tak już naprawdę prawdę pisząc, to nawet jeśli, JEŚLI bym oszczędzała na energii elektrycznej, jako i Edyta Górniak czyni – i bym wysupłała kasę na te dwa metry - to prawomocne polegiwanie pod ścianą apartamentu (nawet jeśli tę ścianę z drugiej strony uświęcała by Pani swoją obecnością) to dla mnie, wybaczy Pani, zbyt monotonna perspektywa.
Wolę widok z mego biura na pobliski weekend.
;))

Hej leszcze, czy ktoś z Was już widział Mikołajka?

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-12-01 11:13:35
Wio koniku laj laj, poprzez cały kraj raj

Sterylnie mi się tu zrobiło.
Jałowo, jałowo… jałówka, jałowiec, iglak, choinka, święta…
Oto dokąd wszystkie drogi prowadzą.
Wszystkie, lecz nie ta, którą aura ostatnio chadza.
Bardzo wiosennie tej jesieni.
I cieszyłby ten fakt bardzo, gdyby nie towarzyszące mu dręczące mnie przeczucie;)),
że jesień lekko i z nawiązką odbije sobie tę porażkę w przyszłym roku
i niepodzielnie będzie rządzić do czerwca.
Ha!

A dziś, da Pan wiarę Panie Romanie:), w moim kalendarzu imieniny Makarego.

Ciekawe czy Makary ma koszmary?
Czy z lubością myje gary?
Czy chodzi na wagary?
Ma między zębami szpary?
A może uprawia czary –mary?
Może się bierze z bykiem za bary?
A w stajni jego- konik kary?
Hm…
A Was nic a nic nie ciekawi
co porabia taki Makary?

:)

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-11-19 11:14:09
doremifasolasido dosilasolfamiredo

Co tam słychać? Bo dawno żeśmy się nie widzieli.

U mnie na ten przykład, gdybyście nie zauważyli, 10 centymetrów włosów poszło w siną dal, poszło rachu ciachu, choć cała byłam w strachu, ale fryzjer był stanowczy, fryzjer miał wizję i przed mymi oczami kręcił młynki nożycami. 10 cm na szafot dziewczyno – mówię ci ja! A ja, że: acha. I robimy grzywkę! Grzywkę proponuję tu, o tak. Że jak? TAK. O nie! Grzywka mi nie w smak. Why not? A BO TAK! Ale chociaż tak trochę, o tak. Nie! Tak. Nie. Tak. Nie!
Ha! I wygrałam, niedowiarki. Ja też czasem umiem postawić na swoim! Nie myślcie sobie!

A teraz sprawdzam i testuję spostrzegawczość współpracowników. Przez tydzień, cały tydzień!!!, 3 (słownie: trzy) osoby zauważyły ubytek na mojej łepetynie, w tym (dodam celem uzupełnienia tej skandalicznej statystyki): 3 (słownie: trzy) kobiety.

Poza tym, to gdyby ktoś chciał mnie odwiedzić, celem dajmy na to hucznego zauważenia mojej nowej fryzury - może to zrobić TERAZ WŁAŚNIE. Bo tak, jak trudno do mnie trafić w ciągu całego roku - teraz znaleźć mnie można nawet z zamkniętymi oczami, gdyż i azaliż od dziś budynek obok świeci się jak (za przeproszeniem) psu jaja. Nie ocalała żadna kolumna, ani żadne drzewko w promieniu pięciu metrów. Wszystko w lampkach bożonarodzeniowych. Mieni się, błyska, lśni, mruga i skrzy… chyba niedobrze mi…

Święta jakie, czy co…?

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-11-09 14:11:39
Cichociemno

czyli o tym jak zostać pracownikiem służb specjalnych.

Nie, nie trzeba ćwiczyć, biegać, skakać ze spadochronu, strzelać, mówić biegle w kilku językach…….
Ot… wystarczy odebrać telefon.

- tak, słucham?
- cześć Babo. Słuchałaś radia?
- y…no
- SŁUCHAŁAŚ?!!!
- ale o so chodzi?
- są jeszcze wejścia na wizaż!!!!!
- y…e... że jak?
- trzeba zadzwonić do radia!!!!!!!!
- no ale...
- dzwoń!!!! TAM SIĘ SPOTKAMY!!! 61 8 658 288. DZWOŃ!!! Biiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-11-08 11:33:34
Dla wtajemniczonych, czyli o spotkaniu w zimnych wilgotnych piwnicach

wpis ten dedykuję katalizatorowi całego zjazdu - Gagatce :*

*
- na dzień dobry, to ja zamawiam herbatę, bo zimno tej, że hej…
- powiedziałaś: TEJ?
- mhm…a co? Bolą cię od tego uszy?
- nie… już nie, ale jeszcze rok temu…
*
- Ej, ale zimno tu jak w psiarni, co nie?
-NIE
*
- A ty ile masz dzieci?
- córkę.
- a jakie duże?
- 10 lat.
- wszystkie?
- nie, no córka.
- a reszta?
- jaka reszta?
- no mówiłeś, że masz trójkę!
- CÓRKĘ!!! Córkę!
*
- a ja mam ADHD!
- no co ty? Ja też.
- ja też
- i ja
- a ja nie mam!
- WIDAĆ!
*
- ej, a jak jest po angielsku: bicz?
- no przecież bicz – to jest plaża…
*
- kurcze, jak tu jest zimno….
*
- opowiem wam, co mi się przydarzyło wczoraj.
- E… a musisz?
*
- Znowu mnie kopnęłaś!
- to przez ciebie!
- jak to przeze mnie? Zobacz gdzie trzymasz nogi?!
- jak to gdzie? No między twoimi.
*
- czy tylko mi jest tutaj zimno?
- no, ty jakaś niedogrzana jesteś!
- no ba!
*
- ale to, ze ja uczę angielskiego, to nie znaczy, że znam wszystkie angielskie słówka. I to jest normalne. Na przykład kiedyś nigdy nie wiedziałam jak jest na przykład….
- for example! To nawet ja wiem!!!
*
- … i słuchajcie, tak się szturchaliśmy, że on na koniec się wkurzył i włożył mi głowę pod kran. Potem nie odzywaliśmy się do siebie przez całe dwa dni!
- acha…
- a po tych dwóch dniach przyszedł mnie przeprosić i przyniósł wafelka.
- o!
- ROZUMIECIE?!!!! Gównianego wafelka na przeprosiny, NA STUDIACH!!!
- a co ty byś chciała?
- no jak to co?… BOMBONIERĘ, nie?
*
-to ja zamówię jeszcze jedną herbatę, bo mi jakoś zimno.
*
- Ty, a co jest dobre na kręgosłup?
- ćwiczenia…
- i co jeszcze?
- no i jeszcze możesz leżeć…- albo wisieć…
- ale na czym?
- na szyi.
*
- no i zaczęłam się uczyć hiszpańskiego i mąż jest zazdrosny o nauczyciela.
- a to ten Hiszpan jest taki przystojny?
- nie…
- a wysoki chociaż?
- nie…
- a w ogóle to on ci się podoba?
- nie, nie bardzo.
- hm… czyli, że podoba się mężowi, si?
*
- dobra kochani, to ja idę. Było miło, ale mam pociąg.
- jak to? to ty nie mieszkasz w Poznaniu?
- Aha! a ty nie czytasz mojego bloga!!! To cześć.


Kto był, ten wszystko wie,
A kto nie - Niech zgaduje.

Z mojej strony jeszcze tylko jedno
DZIĘKUJĘ
:)))))))))))

  Komentarze (10)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-11-05 08:36:35
dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły

Biorę rozwód.
Rzucam telewizor, radio i Internet… Naturalnie rozpad naszego wieloletniego pożycia bardzo mnie boli, ale mówi się trudno. Skoro inaczej się nie da – składam papiery.

Próbowałam sama się wyłączać w odpowiednich momentach i nie słuchać, nie oglądać, nie czytać. Jestem w tym dobra. I najpierw, owszem nie powiem, z powodzeniem omijałam te koszmarne informacje, ale ostatnio media podniosły poprzeczkę i teraz to ekwilibrystyka wyższego stopnia, ponad moje siły. I niestety nie wiem, co mogłabym - prócz definitywnego cięcia - jeszcze zrobić, by nie widzieć, nie słyszeć i nie czytać o grypie.
Czuję, że jeszcze milimetr tego tematu, jeszcze jedna setna sekundy tego wątku, a zaatakuję, zacznę kąsać, zacznę gryźć i na oślep zadawać rany głębokie kłami szarpane. A po zaspokojeniu żądzy krwi rzucę się na firmy farmaceutyczne i do gardła wepchnę tym obmierzłym harpiom ich boskie szczepionki, a potem wyślę w kosmos dziennikarzy … nie, bez sensu. Na dworzec PKP ich wyślę – tam wzrośnie ich użyteczność - niech kładą nowe tory!

amen

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-11-04 07:44:40
Mówisz - masz

Tylko o tobie zimo napomknęłam
A ty już, od razu, gorliwie przyszłaś mi z odsieczą,
ty franco zapowietrzona.
Dzięki.
Szkoda, żeś nie jest taka usłuchana w marcu,
kiedy krzyczę być poszła sobie precz.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-11-03 11:31:03
###$$%^&**&^%$#@@#%

Czasem chodzę spać, wiecie? A zanim zasnę, leżę sobie w łóżku. I imaginujcie sobie Waszmość Państwo, że bardzo zmęczona czasem leżę. Ale naprawdę BARDZO ZMĘCZONA. Tak bardzo, że nie jestem w stanie otworzyć oczu i nie jestem w stanie kiwnąć palcem. I tak sobie leżę bezwładnie, a moją jedyną zdolnością jest rejestracja otaczających mnie dźwięków. Niestety. Bo, gdy tak leżę na granicy snu – zawsze tuż, tuż przed odprawą - słyszę zbliżające się nienawistne bzyczenie. I to jest jedyna taka chwila w moim życiu, jedyna, w której czuję rodzące się we mnie pragnienie, by wreszcie przyszła sroga zima, taka fest zima, która by skuła w lód wszystkie komary świata, która by w proch rozbiła te obmierzłe bombowce odrzutowce. Ażeby im kulasy poodpadały! ażeby uświerkły te moczymordy zatracone! ażeby im odwłoki na śmierć odmarzły!!!

Jestem zdesperowana. Bo halo??!!! Mamy listopad, a ja ciągle pół nocy spędzam na prowadzeniu działań wojennych. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomimo strat, jakie w stanie niepoczytalności zadaję wrogowi, to CIĄGLE MOJA KREW SIĘ PRZELEWA.

Mam dość.
Moje ściany zdecydowanie też.

Wsi kurcze spokojna
Wsi kurka wodna wesoła…

Bardzo zabawne Panie Janie K.

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-10-21 13:24:00
Cezura

Zaczynam nowy etap w życiu. I nic nie poradzisz stary człowieku, a i ty morze też nic na to nie możesz. Ot. Tak już na tym świecie jest. Przychodzi taki moment. I niektórych (O, Gagato!:)) zaczynają traktować jak młodzież, a innym zaczynają miejsca w pociągu ustępować. Tak. W sumie nie protestowałam, żadnego tam krygowania się (że ależ gdzież tam, stanie to moje hobby!), w sumie to bardzo chciałam usiąść, bo było i bardzo gorąco i bardzo ciasno i bardzo niewygodnie. ALE
Ale, jak ten przemiły licealista wstał i powiedział przemiłym głosem „bardzo proszę, może pani usiąść” - to, dalibóg!, w pierwszym odruchu chciałam wytrzebić do cna jego przemiłą szczękę.


  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-10-16 09:30:35
Raport z frontu

Halo? Tu Wasz sprawozdawca…halo, jak mnie słyszycie? Chcę tylko zameldować, że mam już ciepło. Halo? Halo? Nie żebym chciała kogoś uspokoić. Tylko tyle, że będąc obrzydliwie uczciwym korespondentem, stwierdziłam, że to bardzo nieładnie kreować się na kobietę ze stali skoro jest się zwykłą, wietrzną kobietą ze źle dobranym biustonoszem. Halo? Halo?! Tak, tak dobrze usłyszałeś. Tak, to prawda, no mój boże…tak. Poznań atakują biustonosze… multum dobrze dobranych biustonoszy, biustonoszy idealnych… halo? Bielizna niczym jesienny liść pokrywa wszystkie poznańskie ulice. Halo? Tak. Tak oczywiście. W następnym wejściu może uda mi się przedrzeć przez ten tłum półnagich kobiet walczących o szyte na miarę staniki i gorsety; Może, powtarzam: MOŻE się uda podejść bliżej i porozmawiać z jednym takim biustonoszem optymalnym, i zadać mu to frapujące pytanie: jak pan, zacny panie biustonoszu, znajduje biusty wielkopolskich kobiet? Halo? Tak. No to wtedy puścimy to w głównym wydaniu wiadomości. Tak. A na razie…

O matko! Halo? Halo…halo? Ha lo lo lo

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-10-13 14:37:26
A bo prawda naga jeszcze słowa wymaga

Ech Ty kaloryferze
Straszna złość mnie bierze
Co Ty klepiesz?
Że tak powiem
Jak to? ja? JA? zapominam o Tobie?
Zwalasz winę na mnie, kochanie Ty moje?
Za to, że masz w nosie mego biura podwoje?!
Ha…! co ja mówię? Naszego, NASZEGO!, biura
nie obchodzi Cię, nic a nic, temperatura!!!

Kochany!

Toć wystarczy, że wypniesz swój tors gorący
Wystarczy, że ciepło zaczniesz ku mnie sączyć
A pogardę na zawsze porzucę
I do Twych żeber nago się rzucę
Wiosną zimą latem, Fetyszysto Drogi,
Niejedna część mej bielizny Cię przyozdobi.
Tylko, na boga!, porzuć swe żale
Tylko, ja proszę, zapomnij pretensje
I przytul mnie mocno
Przytul mnie wreszcie…
Bo z zimnym Tobą
Za siebie nie ręczę!
;)
Uffff
Buźka:*

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-10-06 10:44:48
Jeśli nie chcesz mojej zguby – kaloryfera daj mi luby

daj mi kaloryfera,
nim weźmie mnie cholera!!!
daj!
bo jak zaniecha mnie ona
to tu na grypę skonam
lub płuca mi się zapalą
a za płucami oskrzela
a dalej…
…dalej to już proch marny
…dalej to już się umiera.

O żesz jasna cholera!

15 stopni to nie przelewki
to wyrok
dla takiej, jak ja - lichej dziewki.

To znad grobu mówiłam ja

cześć.
boże..jakie cześć...? to już chyba raczej żegnajcie...

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-10-01 07:58:25
Instalacja grzewcza „Van Damme”

Pytanie: kiedy u mnie w biurze zaczną grzać? - pozostaje otwarte. I tylko proszę mi nie mówić bym sobie zrobiła dobrze grzejnikiem elektrycznym. NIE. 9 żeberek (a choćby i rozgrzanych do czerwoności) nie da sobie rady z oziębłą przestrzenią na 100m2. Nie ma takiej opcji.
Zatem od rana, bo piosenka jest dobra na wszystko, dałam czadu z muzyką.
Ale po prostu z całej epy.
I spróbowałam ogrzać się tym:

http://www.youtube.com/watch?v=7aPwOC7cZCo

Stare, ale jare;)))
Jean-Claude Van Damme nigdy nie był z mojej bajki, ale tym teledyskiem nabył mnie sobie na tacy, i z kokardką, i na zawsze:) bo mnie się kupuje poczuciem humoru i dystansem do siebie. Wbrew pozorom to wcale nie jest tanio, choć można sporo zaoszczędzić na kolacjach, kasie i kopertach;)))

A za chwilę też tu urządzę taką rozpierduchę.
Teledysk ma swoją moc, no ale nie na 16 stopni!!!
No sorry.
Jutro ten przybytek na oczy mnie nie ujrzy.
postanowiłam
ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-09-30 08:47:06
Kardamon, cynamon, imbir i goździki

W świecie tyle różności. A ja ciągle o tym samym. Czyli o czym?
Ano o tym, że mam zimno w pracy. Mam zimno, bo ja zawsze mam zimno, ale tym razem (urozmaicenie wzmacnia związki) zimno potęguje dodatkowy drobny fakt, taka sobie mała, doprawdy filigranowa, okoliczność. Mianowicie. Po tym jak minęła wiosna, minęło lato, a ciepła jesień przeszła w zimną ciemną breję wykuto w naszych korytarzowych ścianach dziury, po jednej na każdym piętrze, i się buduje windę. O Matyldo, matko oświeconych! Tym samym moje ulotne wrażenie awansuje w pewność, że jedyną słuszną cechą jaką legitymować powinien się kandydat do pracy u nas; jedyną cechą, która mu tę pracę zapewni - jest kompletne zidiocenie. Nie świadczy to dobrze o mnie, ale naprawdę nie mam innego wytłumaczenia na to, co tu się wyrabia.
Od tygodnia chodzę jak zombie. Skulona, zakatarzona, przykryta swetrami i otulona szalami.
Obrazowo: kulający się dzianinowy przykurcz z chusteczką przy nosie – to ja.
Oczywiście teorii dlaczego mi jest zimno jest wiele:
- a bo nie jem mięsa
- a bo w ogóle to na pewno nic nie jem i żyję powietrzem i ziołami
- a bo to na pewno angina
Oczywiście żaden z tych diagnostyków nie siedział tu ze mną bitych 8 godzin. A ten od ostatniej tezy wpadł tylko na chwilę i trzymał mnie 15 minut w korytarzowym przeciągu, zapamiętale głosząc rady na zdrowe migdały. Naprawdę, ale naprawdę byłam już tak skurczona z zimna, że prawie sięgnęłam poziomu naszego prezydenta i powiedziałam spie.dalaj dziadu. Ale jako się rzekło PRAWIE.

A tymczasem na pewno - kardamon, cynamon, imbir i goździki – dodaję do wszystkiego i poza tym niewiele myślę, idealnie wkomponowując się w tutejszy dziurawy krajobraz.

Ciepłe myśli jak zwykle mile widziane.
O! nawet słońce wyszło.
O! Szalona jesieni!
:)

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-09-23 09:12:50
Takie tam brewerie ;)

Wczora z wieczora zabiłam 10 komarów. Nie, nie wstyd mi i nie, nie mam wyrzutów sumienia. Ale za to mam taką refleksję, że w ciągu całego lata tylu komarów w pokoju naraz nie miałam. Co dalej zrobić z tym błyskotliwym wnioskiem, coby się nie zmarnował? Nie wiem.

W ogóle to wiem niewiele. Ktoś gdzieś się kłóci o stołki, coś gdzieś jakiś ksiądz obrabował bank, ktoś nie uszanował żałoby narodowej (notabene, czy my kiedyś w ogóle wychodzimy spod kiru? Halo?), no i ponoć jesień przyszła… wszystko to razem zapowiada chyba, że świat się kończy. Macie jakieś zdanie?

A ja, o próżności ma słodka!, w pracy nie mam czasu zerknąć w lusterko! Fakt ten plasuje się na podium skandali ex aequo z rabującym kapłanem!!!. Tak. O ile nie wyżej!;) I niech ta myśl będzie dowodem mego w pracę gorącego zaangażowania i jej wiernego oddania.

A skoro słowo się rzekło
Letę do płota:)
Ciao

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-09-18 08:55:03
Przecinając skwerek

minęłam babcię z dwoma wnuczkami.
Młodzi nerwowo szamotali się u stóp babci.
Niezłomna babcia przemawiała:

- No i zobacz, zobacz, ZOBACZ, co zrobiłeś Ernestowi?!!! Widzisz??? Zobacz! Tyle razy Ci mówiłam, że nie wolno bić Ernesta. NIE WOLNO. Dlaczego Ty jesteś taki nieusłuchany, co? Powinieneś słuchać babci. Zobacz, no zobacz, jakiego Ernest ma już przez ciebie siniaka, widzisz? Zobacz jakiego MA WIELKIEGO SINIAKA!!!

- A ja mam czkawkę! – odrzekł na to, mój nowy idol;)))), wojowniczy brat Ernesta.


Piątek, piątek, piątek!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!;)))))))))))
I słońce za oknem…
I Prince w radiu …
Nie no naprawdę
Piękny dzień;)))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-09-10 08:53:21
Śliwki robaczywki

Załóżmy, że pracuję w warzywniaku.
I siedzę tam sobie pracowicie za ladą, gdy nagle dzwoni telefon.

- Warzywniak, BJ słucham.
- Dzień dobry
- Dzień dobry
- Proszę panią ze strony internetowej wyczytałem, iż mają państwo w swej ofercie świeże owoce.
- Tak.
- Otóż, jestem żywo zainteresowany roczną dostawą śliwek z pani sklepu.
- świetny wybór proszę pana. Śliwki u nas dorodne.
- Bardzo dobrze. Tylko proszę mi powiedzieć, czy jeśli przez ten rok będę zażywał państwa śliwek uwolnię się od dręczącej mnie obstrukcji.
- no wie pan… to bardzo prawdopodobne. Owszem. Śliwki mogą pomóc.
- tak. No ja wiem, ze mogą. Ale ja chciałbym mieć pewność. Czy pani może mi zagwarantować, że dzięki pani śliwkom się wyleczę.
- ekhm…no proszę pana. Nie jestem lekarzem, więc…
- no tak. Ja wiem, ale jednak TO PANI sprzedaje śliwki, tak?
- no owszem, sprzedaję, ale…
- WŁAŚNIE. Dlatego proszę mi krótko odpowiedzieć. Tak, czy nie?
- proszę pana, jeśli mogę coś doradzić, to proponuję udać się do lekarza i …
- Nie, no PROSZĘ PANIĄ!!!!, czy moje pytanie nie jest dla pani jasne? JA PYTAM: Czy wyleczę się z obstrukcji wzbogacając swoją dietę w państwa dorodne śliwki?
- owszem pytanie jest jasne, ale trudno żebym …
- PROSZĘ PANIĄ, tak nie będziemy rozmawiać!
- pff
- w takim razie inaczej, czy może się pani dowiedzieć, nie wiem, może u szefa?, interesujących mnie konkretów o dobroczynnych skutkach jedzenia śliwek?
- no… dobrze (zapisując na kartce czerwonym mazakiem wyświetlony numer telefonu) oczywiście postaram się (i obiecując sobie solennie już go nigdy nie odbierać!). Proszę zadzwonić jutro.
- świetnie. To w takim razie do usłyszenia. Życzę miłego dnia.
- mhm (A ja panu rychłej biegunki, panie pacanie).

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-09-08 14:35:24
Focus

Dziś w tramwaju wzrok mój przykuł taki jeden, siedzący nieopodal. I patrząc na to, co ów on robi z dłońmi, doszłam do wniosku (przyjęłam go i rozpatrzyłam pozytywnie), że dzień, w którym rozpocznę podróżowanie środkami transportu publicznego w lateksowych rękawiczkach, zaiste jest bliski.

Pozostając w temacie rękoczynów (jednakże na pohybel nudzie zmieniając nieco formę relacji;))), pragnę również donieść, że wczoraj w godzinach wieczornych wtarłszy w swe dłonie olejek migdałowy, BJ bacznie o tym zapomniała. A zapomniawszy, beztrosko dokonała energicznego zamachu na natrętnego komara. I teraz północna ściana jej pokoju dysponuje pamiątkowym i wielce malowniczym tłustym śladem po gigantycznej pięciopalczastej amebie.
Ten drobny wieczorny epizod doprowadził BJ do kolejnego jedynie słusznego wniosku, iż olejek migdałowy zaprawdę świetnie nawilża, jednakowoż nie wchłania się tak błyskawicznie, jak zachwala producent.

A teraz zbieram się Proszę Państwa do domu.
Bo ileż czasu można ręce pracą zajmować;))))

Bywajcie;)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-09-02 10:32:38
Przypowieść

Dziś w tramwaju usiadł obok mnie starszy pan i na dzień dobry opowiedział dwa dowcipy:

W pierwszym:
Umarł biskup i w wypadku zginął kierowca.
Po śmierci obaj trafili przed oblicze świętego Piotra, który od razu podjął decyzję i, bez mrugnięcia świętym okiem, kierowcę wysłał do nieba. Biskup oczywiście zareagował oburzeniem, że jak to tak?, przecież tamten zbyt szybko jeździł, powodował wypadki, łamał przepisy!!! I taki człowiek trafia do raju? A co z nim - biskupem – który żył bogobojnie i muchy w swym życiu nie skrzywdził?! no halo?
- tak – spokojnie rzekł na to święty – nie musisz mi tego mówić. Ja wszystko o was wiem. Też i to - zważ drogi mój biskupie – że kiedy ty mówiłeś kazania - ludzie spali, a kiedy nasz kierowca prowadził autobus - ludzie się modlili.

- wysiada pani?
- jeszcze nie.
- to mam jeszcze jeden.

A w drugim:
Do świętego Piotra trafiają trzy dziewczyny. Piotr (zdaje się, zapomniawszy o swej wszechwiedzy;)))) wypytuje je o życie jakie wiodły.
Jedna mówi: oj żyłam, żyłam, wiecznie hulałam, z chłopcami spałam, niczego sobie nie żałowałam
Druga mówi: oj żyłam, żyłam, wiecznie hulałam, z chłopcami spałam, niczego sobie nie żałowałam
A trzecia mówi: a ja żyłam cnotliwie święty Piotrze, żadnego przykazania nie złamałam, modliłam się ino i kajałam.
Po tych spowiedziach Święty Piotr w brodę się podrapał i, dawaj!, dwie pierwsze wysyłać do nieba, a trzecią do czyśćca odstawiać.
- Ależ dlaczego? – pyta wzór- cnót-wszelkich zapłakana dziewczyna.
- Bo tu, moja droga, się grzechy wybacza - a za głupotę karze.


- O! to mój przystanek! – Pan zerwał się z miejsca z życzeniem miłego dnia, wyszedł z tramwaju i tyle go widziałam.

I teraz tak siedzę w pracy i myślę, że to zapewne mój subtelny los umieścił tego pana w tym tramwaju. Że to jakiś znak. Mój kamień milowy. Te wspólne z Panem spędzone chwile, te cztery przystanki, te dwa dowcipy – za chwilę zmienią moje życie. Coś się zaraz stanie. Już niedługo.
Macie jakiś pomysł?
A Pan?, Panie Paulo Coelho? Może Pan ma mi co do powiedzenia? Pan, zdaje mi się, niejedną parabolę by z tej historii wydobył;))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-08-21 11:18:19
Sanitariat. Wariat. Kierat.

Na początku tego wpisu chciałabym podziękować swoim długim nogom, długim rękom i wszystkim szczotkom do mycia toalet. Dziękuję Wam za obecność w mym życiu osobistym, prywatnym, służbowym, intymnym…
Już nigdy moje przekleństwo Was nie dotknie. Nigdy.
Macie moje słowo!
A słowo to wartko wypływa z dnia wczorajszego, kiedy to weszłam do pracowniczej toalety. A bezmyślnie wszedłszy ze zdumieniem skonstatowałam, że zamykające się za mną, właśnie w tej chwili!, drzwi nie mają od środka klamki ( !!!!! )Wszystko zadziało się w zwolnionym tempie. Czas wstrzymał oddech, gdy ma bierna konstatacja zbiegła się z przesądzającym wszystko kliknięciem zatrzaskujących się drzwi.
Dziękuję.
Trochę spanikowałam. Ale trochę i to tylko na początku, gdy dotarło do mnie, że tkwię zamknięta w kabinie metr na metr w pustym budynku, w którym prócz mnie nie ma nikogo. No… jest wprawdzie jeszcze portier, ale po pierwsze - dwa piętra niżej, a po drugie - jako reprezentant płci męskiej raczej się tu do mnie przypadkiem za potrzebą nie wybierze…
Dobra. Nie będzie mi okrutny los pluł w twarz.
Dobra. Dobra. Cicho. Spokój! Pod kabiną nie przejdę. Jestem chuda, ale bez przesady. Zostaje góra… tak. Niedawno chodziłam po górach. Mam wprawę!!!
Dobra, ale nie. Bądźmy realistami. Tylko spokojnie. Spokój mówię!
Odpowiedzmy sobie na parę rezolutnych pytań.
Co zrobiłby na moim miejscu Bruce Willis? Wyważyłby drzwi.
Dobra, a co zrobiłby Harrison Ford? Wyważyłby drzwi
Dobra. A co zrobiłby Clint Eastwood? Odstrzeliłby im zamek.
A jakby nie miał giwery? WYWAŻYŁBY DRZWI.
No tak…więc ugięłam się pod tą homogeniczną argumentacją i spróbowałam i … po prostu don’t even ask. Przemilczmy tę żałosną scenę. W każdym razie po nieefektownym wszystkim zdołałam wydyszeć już tylko jedno pytanie: A co do cholery zrobiłby MacGyver? AHA! MacGyver psze pani skonstruowałby ze spłuczki bombę i wysadziłby te cholerne drzwi w pył.
HA!
I gdy łakomie miałam już spojrzeć na śledzące me poczynania urządzenie sanitarne, mój wzrok zahaczył o szczotkę toaletową. O alleluja! Spłynęło na mnie natchnienie! A fakt, że szczotka była nieużywana dolał oliwy do ognia i zaślepił całkowicie.

I teraz UWAGA podaję instrukcję: jak wydostać się z zatrzaśniętej na amen kabiny toaletowej:

1. Wchodzimy na sedes, uprzednio zamknąwszy klapę (mamy już dość nieprzyjemnych przygód, więc staramy się o tym pamiętać), dzierżąc w dłoni szczotkę.
2. Zahaczając stopą o wystający w miejscu klamki pręt – wspinamy się na ściankę kabiny.
3. Starając się zawisnąć (tułów po jednej stronie, nogi po drugiej) szczotką staramy się ruszyć klamkę zewnętrzną. W dół!
A potem,
po udanej akcji,
to już luz.
Spływamy po ściance na posadzkę, całujemy (dziewiczą! – przypomnę co wrażliwszym;)) szczotkę i wyczołgujemy się na zewnątrz.
Wierzcie mi, że Wasze szczęście będzie bezmierne.
*
Do tej pory opowiedziałam tę historię trzem osobom.
Każda z nich zadała mi to dziwne (zdziwione) pytanie „a nie miałaś komórki?”
No więc, NIE MIAŁAM, nigdy nie chodziłam do toalety z telefonem.
Ale od wczoraj
TO SIĘ JUŻ NIGDY NIE POWTÓRZY!
Zmądrzałam.
i już wiem, jak to w życiu jest:
jedni mają przygody na Mariensztacie,
inni w sanitariacie.

Czołem.

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-08-20 13:53:44
Wakacje – zbyt krótkie to atrakcje

Dzień dobry, jestem z Kobry
Hoduję w szafie bobry
Na łepetynie cząbry
A w donicach dorodne
Jerychońskie Trąby:)

Cześć
Wróciłam
No i mogę Wam powiedzieć taki special truizm, że góry to naprawdę som pikne.
Co więcej będę wymyślać.

A dziś w pourlopowej pracy znalazłam względny spokój i, tuż za progiem pokoju, 4 wielkie martwe muchy. Biedaczki.
Oto cierpliwość i determinacja klienta!
Zdechnie, a z biura bez załatwionej sprawy nie odejdzie!

Przykra sprawa.
Pytanie: czegóż te nieboraki chciały? - opadło na mnie smętną głęboką refleksją.

:)


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-21 11:02:56
W pracy buch po glacy

bo jak się ma prace – to serce kołacze
się
z nerw

A bo zamiast już być na wylocie, machać nózią i bąblować uroczo, mam znowu na gwałt zainteresować się błędnie wystawioną fakturą za konferencję. A czy to ja na tej konferencji byłam? jadłam ciastka, kawę piłam i referat drukowałam? Czy to ja tę fakturę wystawiałam? Czy to ja? się pytam.

A wokół puste korytarze stwarzają pozory spokoju i ciszy.

A poza tym co?
w piątek sroka (wywłoka!!!) wprost pokazała, co o mnie myśli; a wczoraj pan kierowca autobusu zielonego solaris raczył podjechać tak blisko chodnika, że ledwo uniknęłam śmierci od uderzenia lusterkiem (lewym bocznym, wielkim jak moje dwie głowy). A w weekend… w weekend to nic… w weekend prowadziłam finalne działania archeologiczne, gdyż albowiem od kilku dobrych tygodni burzę stertę swoich starych gazet (roczniki od 1994 roku, obrazowo: wieża półtora metra wysokości, więc wiecie, pracy co niemiara) sukcesywnie i metodyczne, czyli nim unicestwię – OBOWIĄZKOWO przeglądam każde czasopismo. To jak oglądanie starych albumów (i 100razy lepsze od sprzątania szafy i przymierzania ciuchów z jej dna). Mówię Wam. Żyła złota. Niezła zabawa i mnóstwo materiału do przemyśleń. Na przykład, O! tej, TA aktorka, w tym numerze ma tyle lat, co ja teraz, ale czad!!! ej… a patrz, jak wyglądała TA… u ha ha ha, ej a zoba TĄ, zoba TĄ - ona wtedy była na topie, ciekawe, co się z nią teraz dzieje? …ej… a tak się dobrze zapowiadała. Patrz, a TEGO wtedy w ogóle nie znałam, a teraz fiu fiu proszę sława na cały świat.

Ale to i tak nic przy zdjęciach par. O święta godzino!!! Te zakochane duety, maszerujące ramię w ramię po stronach gazet z głośnym uczuciem na ustach; pary, które dawno trafił szlag. Na przykład w TS z 1996 roku bije po oczach śródtytuł „na ekranie zmienia partnerki jak rękawiczki, w życiu monogamista”. O kim to? O kim? Dla ułatwienia dodam, że w tym samym numerze powiedział o kobietach, cyt.: „puch marny, wyjątek - moja żona”. BINGO;) Cezary P. o swej miłości jedynej Weronice P. A działo się w to w czasach, gdy jego obecna żona Edyta Z. skakała na skakance i w gumę. Ale jedziemy dalej. A dalej: Joanna T. z panem Januszem A., Hanna Ś. i Piotr G., Sophie M. i Andrzej Ż…. itd.
A wszyscy szczęśliwi, młodzi, uśmiechnięci…
Sielanka, miód i malina.
Pożar krwi
a tero ino zgliszcza.

I teraz o tym myślę. Zamiast o fakturze.
o tym, że nie warto szastać.
czymkolwiek.
I że nie chciałabym znaleźć swojego zdjęcia w koszu na śmieci, na makulaturze, albo w kiblu.

I tą (że tak się wyrażę) refleksją kończę

pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-17 11:55:33
Przygód kilka

Mam słabość do pana Waldemara P.
Naprawdę. Lubię go. Nie wiem, może dlatego, że od wczoraj wiem, że też dojeżdża do pracy pociągiem. A może dlatego, że (eureka!) jest podobny do wróbla ćwirka:) Ej, no przepraszam, ale naprawdę. Doznawszy owego olśnienia podczas wywiadu pani Anity W. z panem premierem, przypomniałam sobie kolejno kota filemona, lisa leona, krecika no i mojego ukochanego Sindbada, a zaraz za nim tę historię:

Rok temu udało mi się trafić na jeden odcinek tej przygodowej bajki. Przejęta wzruszeniem do głębi swych trzewi zaczynam ją streszczać bratu. Wszystko po kolei. Ze łzą w oku. Że Sindbad uratował życie sarence, i że ta sarenka w dowodzie wdzięczności wyniosła mu z wody kosz cennych klejnotów…
- sarenka?
No. Bo ratując ją, Sindbad uratował wszystkie sarenki, jej siostry, z którymi ona mieszkała. No i potem, jak ona mu w podzięce dała te klejnoty, to się na zawsze pożegnali, bo ona musiała wracać do wody.
- sarenka?!!
A ja, jak w dym, że no sarenka, sarenka, i Sindbad był smutny, bo mieli się już więcej nie zobaczyć, a on się w niej bardzo kochał, bo ona miała takie ładne długie włosy…
- SARENKA?!!!!
no sarenka, sarenka, co się tak bez sensu ciągle dziwisz? … o matko…
nie… ekhm… tej sorry, ale to
SYRENA
SYRENA to była.

Alleluja!!! Na kolana narody!
I to by było na tyle ze wspomnień inspirowanych polityką

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-16 14:11:13
Wnerw

Uwielbiam, po prostu pasjami uwielbiam, swą zaszczytną rolę pośrednika. Zwłaszcza i w szczególności uwielbiam umawiać dwie strony z odpowiednim kulturalnym wyprzedzeniem na ŚCIŚLE OKREŚLONĄ GODZINĘ w równie ŚCIŚLE OKREŚLONYM DNIU w BaRDZO WAŻNEJ SPRAWIE. Po czym w owej ściśle określonej godzinie i ściśle określonym dniu przychodzi tylko jedna ze stron (nazwijmy ją stroną zewnętrzną), a druga (powiedzmy, że rdzenna) - się spóźnia.
I bardzo kurde lubię wtedy dzwonić i zadawać pytanie: halo psze pana, tu jest ta strona pod postacią komisji trzyosobowej i czeka, psze pana, ona stoi, tupie, patrzy na mnie karcąco i czeka NA PANA, bo miał pan się dziś z nimi PILNIE spotkać, gdzie pan się podziewa, BO ONI CZEKAJĄ, gdzie pan jest?

I wtedy pan wlewa mi do ucha prawdziwą rozkosz,
normalnie w jednej krótkiej chwili doznaję hiperekstazy na oczach cholernej komisji:
- Ależ Pani A. ja TERAZ nie mogę. Będę najwcześniej za pół godziny!!!!!!!!!!!!!
- ???

Niesłowność, obojętność, brak odpowiedzialności, lekceważenie…. No nie wiem.
Roztrzepanie jest szalenie modne w moim miejscu pracy, ale niestety bywa zabawne do czasu i tylko wtedy jeśli nie stanowi notorycznego usprawiedliwienia.


Liczę minuty do wyjścia na słońce
cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-16 11:35:32
Czwartek, czyli utarg bez kasy i kartek

- i jak się dziś panienka czuje?
- dobrze.
- no to świetnie, bo w radiu ostrzegali, że dziś może być ciężko zwłaszcza właśnie dzieciom i osobom starszym… Dlatego tym bardziej się cieszę…

Hm…
To i ja się bardzo cieszę. Jak dziecko. Jeśli Pan pozwoli.

O-bajobongo-o-bongo-baja

No a jeśli dziś ma być taki sam upał, jak wczoraj, to ja bardzo proszę. Wczoraj albowiem nie utrudził mnie żaden gorąc, i ani jedna kropla potu czoła mego nie zrosiła. Być może upał ma zwykłą robotę etatową i zaczyna o siódmej rano, a kończy o 15tej. Także ten. Jak ja wychodzę z biura to zamiast słońca – tylko lekki przyjemny wiaterek i pięć kropli deszczu.
Synoptycy w tym kraju stanowczo nadużywają słowa upał.
Upał to jest wówczas, jak temperatura na zewnątrz człowieka jest wyższa niż temperatura jego bogatego wnętrza:))) Co najmniej 36,6. Zatem u nas upału nie ma. Upał jest w tej chwili w Chorwacji, bo jak z wycieczki donosi moja mama jest tam 37 w cieniu.
Koniec wykładu:)

No tak.
A dziś chętnie zamienię mą osobistą kanapkę z serem smażonym z OSM Śrem na jakiś deser lodowy gęsto polany gorzką czekoladą.
Czy ktoś na sali skłania się ku tejże transakcji?
Machniom?????
Psze Państwa?
Halo?

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-15 09:35:59
Tour de France okiem rolnika

Wy nie wiecie, a ja wiem (jak rozmawiać trzeba z psem;))), że już odbito nam podium.
Kosą:)
Tak, tak.
Przykra to sprawa,
ale raczej nie ma już pól (elizejskich:),
na których coś, cosik dla poratowania honoru, ugrać by się nam dało.

- i co tam? widziałaś może z pociągu, czy u nas na polach żniwują?
- nie, a co?
- a bo jak tak patrzę na ten wyścig, to widzę, że we Francji już chyba skończyli.

Tam-do-licha!;)

No i
Gdzie te kombajny, prawdziwe takie
Mmm, orły sokoły herosy?
Gdzie te kombajny na miarę czasów
Gdzie bizonyyyyyy?
Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-14 14:11:05
Faktura

To stara rura
Przeklęta córa biura
Krowa bura
Zdechła kura
niestrawna lura
plugawa szuja
i
kreatura

Nie lubimy się, gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości.
A niestety prawda jest okrutna, bo człowieku
choćbyś nie wiem jak bardzo chciał, choćbyś nie wiem co robił i gdzie co tchu gnał
PRZED KSIĘGOWOŚCIĄ NIE UCIEKNIESZ.

Ech… tak bardzo coś bym chciała, ale nie wiem co…
Może Wy wiecie?
:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-10 08:52:54
W labiryncie ludzkich spraw

Profesor Suchecki żonie swej Pani Sucheckiej przekazuje informacje o Ewie (Ewę wszyscy znacie i wiecie, że jest w ciąży, si?)

On: Ewa jest w szpitalu, ale nie denerwuj się kochanie, to nic poważnego. Po prostu musi przejść pewne badania.

Ona: Łatwo ci mówić. Gdybyś był kobietą, inaczej byś śpiewał. Przecież ty nigdy nie rodziłeś. FAJTŁAPO!


I ja mam rzucić ten nałóg?
:)

A na koniec, bijąc rekord na najkrótszą recenzję świata, pragnę donieść, że:
„miłość nad rozlewiskiem” – nie bardzo, ale za to
„hermańce” – jak najbardziej:)

No i tyle
Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-09 10:56:15
Adoloran i kwadratura koła

W pierwszych słowach mego listu pragnę zaznaczyć, że jestem zafrasowana wielce. Abo mam wrażenie, że trochę się tego lata uwsteczniam. Trochę…hahahahaha. Żeby być szczerą: Nic mi się nie chce i z dnia na dzień murszeję. Czytam po prawdzie nieco więcej, ale i ta czynność zdaje mi się być zagrożoną i możliwe, że niedługo ulegnie unicestwieniu. Puf. A wszystko to, bo (…ciebie kocham?) telewizja nastawiła, jak zwykle w wakacje, powtórkowe wnyki. A ja, jak zwykle w wakacje, łażę jak ostatni patałach bez silnej woli i daję się usidlić.

I tak najsampierw postanowiłam (niech pochopność ma przeklętą na wieki będzie!) organoleptycznie zbadać fenomen „Rancza”. Ni stąd ni zowąd zapragnęłam dowiedzieć się, co ta wszystka wiara widzi w tym serialu.
No i jedno wam powiem:
NIE IDŹCIE W MOJE ŚLADY,
nie idźcie!, mówię Wam, i z tak zaoszczędzonego czasu się cieszcie, a w nim choć czasem nade mną zapłaczcie.
Bo grzęznąc jedną nogą w Wilkowyjach (niech je piekło pochłonie!), drugą girą wdepnęłam w zardzewiały potrzask pt.: „w labiryncie”. Od wirujących tam żółtych kitli można dostać zawrotów głowy, ale kurcze, ciągnie mnie do tego laboratorium z tym tajemniczym adoloranem i do tych aktorów obłóczonych (niezależnie od płci) w wielkie kimonowe swetry, albo w szerokie żakiety/marynary z poduszkami na ramionach … O ja nieszczęsna. Powiadam Wam.
Oczywiście mam na to swoją teorię, u której podstaw leżą traumatyczne przeżycia z lat szkolnych, kiedy to rodzice kategorycznie zabraniali mi oglądania tego serialu, nie uginając się pod koronnym argumentem, że „przecież wszyscy z klasy to ogladająąąąą! Buuu”.
Toteż dlatego, że sto lat temu znałam ten serial tylko ze streszczeń koleżanki - teraz każda jedna jego powtórka mnie przyciąga.
Ale nie pytajcie o sens oglądania tej samej sceny po raz 6474744488 …
Nie znam takiego sensu.
Bo to jest bez sensu.

I tym optymistycznym akcentem kończę.
Pozdrawiam
Was


PS. przykryjcie telewizor obrusem, postawcie na nim trzykrotkę i idźcie na dwór zagrać w ringo.

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-03 13:44:02
Przechodząc rano pod lipami

...można zemdleć. Tak intensywnie pachną.
Ale nie zemdlałam.
I można by to uznać za dobrą wróżbę na cały dzień, powtarzam M O Ż N A B Y, gdyby rano przy śniadaniu na moje jasne, letnie spodnie nie spadł grad (z owocowego placka) z czerwonej porzeczki.

I pomyśleć, że w dzieciństwie byłam (…jak obrus poliestrowy warstwą teflonu pokryty) bardzo czystą, nie plamiącą się dziewczynką. Podobno.
Tak. Znać nie tylko czas przemija.
No i tyle u mnie.
a u Was, co tam?
tyż lipa?


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-07-01 13:26:12
A dziś było tak

Wchodzę ci ja do portierni, a nowy pan portier, kłaniając się z szerokim uśmiechem mówi:
- Proszę uniżenie, postaw swą sygnaturę z boskim wywijasem, o tutaj, o waszmość moja panno joanno!
Heh… tak po prawdzie, cytując po literkach, rzekł on:
- bardzo proszę o pani podpis, tutaj, pani Joanno.
:) si.
Ale, wierzcie mi, powiedział to z taką emfazą, że zapomniałam języka w gębie, coby imię swe sprostować.

A na imię mam Agnieszka, jako na chrzcie się rzekło.
I lepiej o tym pamiętajcie.:)


Ps.: A to już widzieliście?

http://www.youtube.com/watch?v=fUYaosyR4bE&feature=PlayList&p=38D7DFE808276972&index=0&playnext=1

Ha!
Może to przez gitarzystę, perkusistę (haha, oto jak się nadaje rytm!;))), kury, krowę albo li też wierzgający żwawo chórek, ale faktem jest, że ten teledysk mnie rozbraja;))))

cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-30 09:15:43
Kropka wykrzyknik przecinek

Wysiadłszy wczoraj z pociągu w pełnym słońcu na swej wsi spokojnej przecinek wsi wesołej zostałam zaatakowana przez lichej postury insekty przecinek które oblazły mnie od stóp do głów przecinek łaskocząc nieludzko.

Pięciominutowa droga do domu okazała się być mordęgą. Naprawdę mordęgą. I była taką mordęgą, że zamknąwszy za sobą drzwi chaty krzyknęłam „TO JA JUŻ WOLĘ JAK PADA DESZCZ”.
Więc sami widzicie.
Jest źle.
A przecie drzewiej tego plugastwa u nas nie było. Kilka lat temu zaledwie jedyną zmorą lata były komary. Czyż nie?

Dlatego ogłaszam wszem i wobec, że
ja - wiecznie brzęcząca księżniczka na ziarnku grochu
oddam rękę przecinek a nawet i całą resztę przecinek temu przecinek kto pokona ten rój robali przecinek sączący się z nieba w zastępstwie deszczu.

Rycerze przybywajcie!
Ratujcie niewinne niewieście ciało
Coby się na śmierć nie zaczochrało!
W szrankach stawajcie!
Tylko mi bez wykrętów
I drażniące dziadostwo
Wybijcie do imentu!


Na koń panowie! i do boju! jak rany.
Liczę na Was.

Pa.

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-25 09:42:54
O upodobaniach, cierpliwości i dąsach

Nić sympatii łącząca mnie z radiem Merkury ma już kilka pętelek i kokardek. Ostatnio na przykład regularnie urywa się co środę po 11tej. Przez zbyt niskie stężenie cierpliwości, albo poczucia humoru?, we krwi mój organizm nie daje rady strawić granego wówczas na antenie „pamiętnika…”, który (pomimo mych starań) nie chce być tylko szemrzącym tłem i za każdym razem wtrynia się do mej głowy, powodując szczękościsk, który ja z kolei zwalniam guzikiem off, tudzież mute.

Na cierpliwości jednak nie może zbywać wszelkiej maści organizatorom (kłaniam się Państwu:).

Chadzając po stronie internetowej radia trafiłam wczoraj na plakat zapowiadający lipcowy rajd rowerowy i zastałam pod nim arcyciekawe wypowiedzi głęboko zatroskanych o tę imprezę słuchaczy.
Po tej frapującej lekturze jestem wielce rozedrgana śmiałością organizatorów, którzy otwarcie narzucili miejsce startu i mety wycieczki, och…. I oczywiście udzieliło mi się mnóstwo wątpliwości komentujących i spać w nocy nie mogłam przez wiercące w mym brzuchu dziurę pytania. Bo czemu warsztaty bębniarskie, a nie cykliniarskie? i czemu, ach czemuż, nie zespół ludowy pieśni i tańca, albo chociaż ten disco band, co u Krychy na weselu grał? no i czemu, czemu rajd startuje dopiero o 10.00, skoro ja byłabym zwarta i gotowa już o ósmej? Zresztą, gdyby zaczęło się wcześniej, to i wcześniej by się skończyło i tym samym wszystkich zadowoliło,tak? a ja przy okazji spokojnie zdążyłabym na niedzielny obiad w rodzinnym domu. Mama już dwa tygodnie temu zapowiedziała na piątego lipca pierogi. Więc jakże to tak? Radio mi pierogi od ust bezceremonialnie odejmuje? Zali to się godzi? Zapytuję.
:)))


Pozdrawiam organizatorów.
I „100 lat” im śpiewam z przytupem:)
Bądźcie dzielni:)

A na ciągłe: dlaczego? i czemu?
Najlepsza jest
łyżeczka dżemu;)))

Cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-23 10:10:24
W dniu imienin tej,

co Niemca za Chiny nie chciała,
kłaniam się na początek ojcom:)
zwłaszcza i najniżej zaś tym, którzy ku pokrzepieniu marudnego serca swej córki („tato, kiedy w końcu będzie lato?!!!”) - po namyśle głębokim (odpaliwszy fajkę, chciałoby się dodać;))) – rzeczą:

„TO, co się dzieje teraz, TO PIKUŚ.
PAMIĘTAM… w tysiącdziewięćsetosiemdziesiątympierwszymroku był taki czerwiec, że ciągle padało. Mówię ci, normalnie non stop lał deszcz.”

mhm:)

Poza tym, rzecz warta odnotowania: dziś rano w pociągu włączono ogrzewanie. Dlatego było bardzo ciepło. Dlatego więcej z podróży nie pamiętam, gdyż bo i albowiem spałam jak suseł. Teraz też bym snem nie wzgardziła, gdyż jestem nieco wstawiona oddechem kilku panów z tramwaju.
serdecznie dziękuję.

Cześć i czołem
za darmo
łamię kołem;)))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-19 11:39:54
W dniu imienin

Gerwazego i Protazego, w ostatnim dniu szkoły
ośmielam się, wracając do tematu mojej poprzedniej notki, zauważyć, że od wczoraj na nasz świat wstrętnie pochmurny zaczęły przychodzić potencjalne kandydatki na żonę dla pana Kaczyńskiego.
Położne! Niech czujności Wam nie zbywa!
Ha!
A wczoraj, ledwo żem na trawie w słońcu usiadła, dopadły mnie smutne przemyślenia. Wszystko zaś przez statystyki odzieżowe, które - w obliczu zbliżającego się przykurczu dnia - przedstawiają się nader żałośnie. Czy dacie wiarę, że w tym roku sandały miałam na sobie raz jeden? Podobnie zresztą rzecz ma się z krótkimi spodenkami…heh… wprawdzie miałam je na sobie tylko w sklepie, podczas przymiarki, ale jednak zaliczam, żeby nie popaść w skończony stupor. Natomiast sweter, kurtka i parasol - dziękują, miewają się świetnie, dna szafy w tym roku jeszcze nie sięgnęły.
Nie tracę jednak nadziei:)
Oczekując tego momentu, o ironio!!!!!, jak dżdżu kania, dopasowując się do aury i w tłum się wtapiając - zaczęłam czytać „Zmierzch”. Ha! O geniuszu mój!:). Po tym tekście (jak głosi okładka: bestsellerowym) leci się z górki na pazurki, aż w uszach świszczą przewracające się kartki. Ahahahaha. A najlepsze w tej książce jest to, że miasteczko, w którym rozgrywa się akcja jest wiecznie pochmurne, posępne, zimne i wilgotne (znajomość rzeczy poprawia mi humor - oczywista!:)))), no i, co najważniejsze!!!, podczas lektury czuję się jak licealistka.
Bezcenne doprawdy:))))

A tak na koniec:
jak się Wam podobam w nowych okularach?
:)
Ech…
No
to
pa

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-17 11:20:55
Mrrrrrau

Szły sobie niedźwiadki. Jak gdyby nigdy nic kosmate misie sobie szły i nagle, całkiem zupełnie a nawet totalnie niespodzianie obrały mnie sobie na cel. „Panowie, ta się nada. Bierzemy!” – usłyszałam i nim mrugnęłam, już leżałam obezwładniona na fotelu.
I tak oto od nie-pamiętam-kiedy do dziś leżę stłamszona przez puszyste leniwe nie-chce-misie.

I tylko na słowa: pogoda, prognoza, synoptyk - otwiera mi się nóż w kieszeni, lewa powieka nerwowo drży, pięści się zaciskają, a usta pianę toczą, ale…
Ale ani to zajmujące, ani nowe.
W przeciwieństwie do wiadomości o ślubie Pana Łapickiego, która wczoraj skutecznie zaczopowała mi wyobraźnię. Słuchajcie, po prostu… nie wiem, bo właściwie, co mnie to obchodzi… ale nie potrafię przestać o tym myśleć. 60 lat to dla mnie zbyt duża odległość do przejścia na zwykłe „ty”, to i nie dziwi, że zadzierzgnięcie na tym odcinku (i to w kilka miesięcy! Halo?) miłosnej, intymnej więzi z mężczyzną nie mieści się w mej wysoce introwertycznej głowie. Na takich dystansach odpadam na starcie. Bo to nawet nie maraton. To prawdziwy kosmos. Podróż na Pluton.

Najgorsze, że jeden z moich szefów ma 84 lata i od wczoraj ja, no… po prostu, słuchajcie, po prostu... próbuję siebie postawić przy jego boku… no, żeby tak jakoś empatycznie…, żeby może to pojąć, ale nie daję rady… Prędzej pieszo okrążę świat 3 razy, niż zrozumiem tę kobietę.

Dlatego przestaję dywagować, bo moja bujna wyobraźnia zaraz z tego wszystkiego zwiędnie. Tak. Więdnie – to najlepsze słowo w tych okolicznościach przyrody.

Darz bór.


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-04 08:06:11
Ale o co cho?

Niech pan spojrzy na cepa, panie, toż to klasyka. Proste, przejrzyste i proszę pana, co najważniejsze, DZIAŁA! Ja tam, proszę pana, lubię rozumieć. Działać logicznie. Logika, panie, to potęga. O! Właśnie, jestem racjonalistą. Tak, proszę pana, po co łazić po grzęzawisku, jak można stąpać po pewnym gruncie. Życie należy sobie ułatwiać. Do tego zmierza cała unia. Nie możemy odstawiać panie wiochy i snuć się jak zwykle w ogonie postępowej europy. Dlatego właśnie ja, gdyby mnie się pan pytał, jestem ZA. Tak. No weźmy na przykład takie słowo „chodzić”, takie „chodzić” to powinno w języku pisanym chodzić przez Ce i Ha. Tak proszę pana, bo inaczej będzie kuleć. Logiczne, nie? Dlatego jestem za tym, by zlikwidować samo Ha, niech ono zawsze będzie w parze z Ce… hehe no ja wiem, że monogamia bywa nudna… heheh i też mam czasami dość mojej starej, ale, ALE pewnie przyzna mi pan rację, że jak wszędzie będzie CeHa i w chusteczkach, i w herbacie, i w takiej dajmy na to choince, i w… no… tym…y… no cholera wie w czym jeszcze, to ludzie odetchną i od razu mniej błędów będzie. Bo, proszę pana, no proszę pana, ale szczerze, o co tyle hałasu? O co cho? o literki? One, proszę pana, ludziom tylko w głowie niepotrzebnie mącą, mało to my mamy problemów? a tu mi jeszcze dzieciaka stresują, a i ja sam, JA dostaję białej gorączki, panie, jak tak, wie pan, się nasłucham na tych wywiadówkach o uczniach, co to nie znają polskiego, a ja się panie pytam, jak to mój dzieciak nie zna polskiego?!!! To co to znaczy? No pewnie, że to ich wina; oni uczyć panie nie potrafią, tylko stale narzekają. Ech… A te wszystkie polonistki, panie, to baby, którym łóżka nie ma kto dogrzać i tyle. Jak bym je tak wziął, te zołzy, to tak by ino szły hehe…
Tak jest, proszę pana… niech by w końcu oni to CeHa wprowadzili wszędzie, bez wyjątków - byłoby z głowy, no bo co to kogo kosztuje? A inaczej, panie, będzie po nas, bo ta cała ortografia jest gorsza od tych drzew na poboczach… No…bo po prawdzie drzewa równie podstępnie i znienacka atakują ludzi na prostej i na zakrętach, ale wie pan, tylko tych na drodze, w samochodach… a taka ortografia to… Fiu, fiu, ortografia, panie kochany, wcześniej czy później każdego - czy on jedzie, czy idzie, stoi czy leży - szlagiem trafia.

*

Po wczorajszej audycji
W nocy
nagle
we śnie
zaatakowały mnie
wylewające się z wikipedii
groźne i ciemne zastępy jej dysfunkcyjnych uczniów.

Wszystko było koszmarnie prawdziwe.

ciao

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-03 09:58:58
Z ziemi polskiej do włoskiej

Czyli o eksporcie malkontenctwa mego:)

A bo jakoś tak mi nie tak.
Nie dosyć, że ostatnio moje ciemne spodnie upodobała sobie topola i po przybyciu do pracy wyglądam jakbym ledwo co wylazła z kurnika (a wyjaśnijmy sobie: fakt że chodzę spać z kurami nie oznacza, że śpię razem z nimi) - to na nerwach grają mi tekturowi kandydaci do europarlamentu. Dyndają na każdym rogu niczym średniowieczni na śmierć skazani przestępcy: jeden ma wykłute oczy, drugi zgniecioną na miazgę gębę, jeszcze inny zmasakrowane usta… Miejski krajobraz przedwyborczy budzi we mnie (prócz fascynacji pirotechniką) mnóstwo uczuć, wśród których darmo szukać chęci do głosowania.
Na dokładkę pogoda w tym pięknym kraju-raju mnie naprawdę załamuje. Maj - który jako wiosenny miesiąc jest zdecydowanie przereklamowany - wsiąkł, tudzież wylądował w rynsztoku i nie ma już po nim ani śladu; a czerwiec zimny jak późny październik bezczelnie przekupuje mnie truskawkami, cobym do końca go nie skreślała.

W tak sprzyjającej rozmyślaniu i podejmowaniu ważkich decyzji jesiennej aurze postanowiłam dać sobie dwa lata na naukę włoskiego, wyjazd do słonecznej Italii - celem załapania biegłości językowej, zupełne przypadkowe wkręcenie się w łaskę radosnej familii włoskiej, spontaniczne wzbudzenie sympatii w matce tejże i dalej niech się toczy dzień uroczy…

Jeśli ja rychło nie uwiję gniazda we włoskim ciepłym bucie, to w tym kraju, gdzie pogoda co roku parszywieje, już niedługo marnie zginę na śmierć zamarzając, gnijąc, lub wpadając pod pociąg, popadłszy wcześniej w pochmurną depresję.
tante grazie
to mówiłam ja
siedząca pod kaloryferem mysz polna
ciao

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-06-01 13:49:18
Święto - Pęto

Hej Kochani. No to świętujemy, nie?!;))))

Dzień dziecka przypomina mi, że jak byłam dzieckiem, to wcale a wcale tym dzieckiem być nie chciałam, a już zwłaszcza w dniu dziecka. Bo w dniu dziecka w naszej szkole odwoływano lekcje w zamian podrzucając śmierdzące jajo w postaci dnia sportu. W dniu dziecka zawsze wmuszano nam spartakiadę, czyli to, co dzieci (zwłaszcza małe złośliwe dziewczynki) lubią najbardziej: słodkie i puszyste OBOWIĄZKOWE zawody dla wszystkich poniżej 15 roku życia.

I tak od progu świątecznego ranka w obroty brali nas wuefiści, stawiający sobie za główne zadanie (z którego w moim przypadku spisali się na złoty medal): wyrugowanie z podopiecznych resztek spontanicznej radości z uprawiania sportu. Podczas przydziału poszczególnych konkurencji żadne dziecko nie miało prawa zostać pominiętym. I nie było ZMIŁUJ, że „nie ależ ja, panie trenerze? ależ to zbyt duże wyróżnienie, ja nie zasługuję na to, by brać udział w tym boskim, wspaniałym wyścigu o woreczek sztucznej czerwonej oranżadki…” Wszelkie przejawy fałszywej skromności były duszone w zarodku. Wszyscy musieli przyjąć dyktowane im w prezencie warunki i, chcąc nie chcąc, biegać wokół piaszczystego boiska, po bieżni, skakać w dal, wzwyż, przez skrzynię i kozła, grać w dwa ognie, koszykówkę, siatkówkę, rzucać piłeczką tenisową i lekarską...

Dzięki tak mile podarowanym dniom dziecka znienawidziłam lekkoatletykę i od szkolnych czasów jakikolwiek sportowy wysiłek fizyczny wzbudza we mnie protest, by nie rzec - odrazę. I od tamtego okresu nikomu nie udało się mnie doń przekonać.
Zatem od paru dobrych lat:)) naprawdę w dniu dziecka świętuję. Nikt nie każe mi biegać ani robić przewrotów w tył. I nikt, nigdy i przenigdy!, nie będzie już oceniał moich zdolności w tym zakresie.

Za to dziś wznoszę toast:))))
Wszystkiego najlepszego:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-05-21 09:42:08
Psiejsko czarodziejsko hadziajsko

Psy na wsi są jak misterna konstrukcja z kostek domina.
Wystarczy, że jeden szczeknie. I oto się zaczyna. Co tam u was panie dzieju? azali jakieś nowe wieści? że co? kto was pieścił? ależ cóż wy mówicie? ależ dalibóg, jak to możliwe? no jak? How? hau, hau, hau…? i za chwilę cała wieś ujada i wyje. Największy zaś udział w tej dyskusji ma oczywiście mój kudłaty sąsiad zza miedzy. Tak. Większego oratora ziemia nie nosiła. Siedzi ten burek-gburek na balkonie, niby w loży komentatorów, i całą noc czujnie czeka na jakikolwiek zew z głębi wsi. A jak go już raz posłyszy. KONIEC. Dla mnie koniec. Bo on, ten wypierdek mały, ten krasomówca cholerny, ten… niech-go-pchły-żywcem-zeżrą: tusz! Chwyta byka za rogi, nabiera rozpędu i, dawaj!, ozór w dyskursie rozpuszczać! A własna oracja tak go wciąga, tak pochłania bez reszty, że po godzinnym popisie elokwencji, nawet nie zauważa, że koledzy przestali mu odpowiadać (a oni ani myślą silić się na tworzenie pozorów tego, że słuchają). Aaaaaa kotki dwa…wszystkie psy pogrążone są we śnie, a ten jeden tylko nie
– ten, co mieszka obok mnie.
Dziękuję.

Dziś gawędę rozpoczął o drugiej nad ranem,
więc ostrzę siekierę i lufę wyciorem czyszczę.
Jakieś pytania?

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-05-20 11:33:11
taki tam żałosny wpis

Bo strasznie mi niedobrze. Oj, jak mi niedobrze, panie bobrze, strasznie niedobrze. I nie wiem czemu, aż tak bardzo mi niedobrze, skoro spałam bardzo dobrze. Spałam, ale wstałam. Wyjechałam za granicę łóżka i o! I teraz coś bez pardonu napiera na płat czołowy mojej głowy.

Kurcze, moje ciemię!
Czy to coś z ciśnieniem?
Na deszcz się zbiera? na targany wiatrem sad?
A może na słońce?
Na opad żab?
Na koniec świata?
Srata-ta-ta…
Obudził się we mnie meteopata?

Nie wiem,
ale naprawdę jest mi strasznie niedobrze,
a Eustachy w mym uchu daje czadu na kobzie.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-05-15 10:23:24
Trochę o tym, że nie będę majową miss pedikiuru

Daję znak życia, bo krąży plotka, że w parapetowej walce z biurkiem - w ostatniej chwili, gdy na szali górą byłam ja - truchło cisnęło się resztką sił i nim wypadło oknem, podstępnie chwyciło mnie drzazgą za nogawkę i pociągnęło w czarną czeluść…
No więc nie.
Nic tych rzeczy.
Mało tego. Biurko ma się wyśmienicie i z kąta sali groźnie łypie na mnie okiem.
nie śmiem go tknąć.
Zatem zastój i nuda.
Nuda też na ulicach.
Naprawdę już się przyzwyczaiłam i nie wzruszają mnie panie w sandałkach i japonkach. Stoimy sobie zgodnie na przystanku rano „tacy sami, a ściana (dzianiny) między nami”. Ale ja już wiem - one po prostu każdego ranka wyraźnie widzą letnie ciepło. Ewidentnie. To, co mi za horyzontem ledwie się majaczy, u nich stoi tuż pod oknem rozbuchane z nosem przylepionym do szyby. To są wizjonerki i gdzież mi tam do nich, mnie krótkowidzowi – zmarzluchowi, który zza swej firanki jest zdolny dostrzec ino tego nudziarza Celsjusza; tego, co to stale bezradnie rozkłada ręce, bo niestety mała, ale dziś znów mam tylko piątaka i ciesz się, że to nie manko.
Straszna łajza z niego!
Ale za to
- ładne okulary!
- dzięki.
- gdzie kupiłaś?
- w Orient Ekspress.
- ?!
:)))) Ano!
… tam w przedziale starej zbrodni z raną kłutą, urzęduje optyk Herkules Poirot i, bonjour! Mademoiselle, oui! Mademoiselle, snując z dumą swe CV, symetrycznie twarz oprawi Ci:)

Oui!!!
:))))
No-to-Paris:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-05-05 14:11:22
impas

- My do tego biurka.

- fajnie.

- to co mamy zrobić?

- Panowie, no to, o czym mowa była - trzeba je wynieść. To biurko-sierota. Bezpańskie zupełnie. Zbędnie zajmuje nam tutaj miejsce. Dziurawi rajstopy, zahacza o spodnie i brzydko wygląda to biurko zadziorne, plując drzazgami z dziur po szufladach. Jednym zwartym słowem bardzo nam ZAWADZA.

- acha. Ale jak je wynieść? No i ciekawe czy w drzwiach się mieści? No i ile waży? Czy tyle, co piasek z nadbałtyckiej plaży? I co z tą teczką na jego blacie? I co z tą muchą, co właśnie przysiadła, czy nie ma ci ona zbyt dużo sadła? Hm hm… no nie wiemy, proszę panią, myśmy myśleli, że sprawa będzie prosta, a pani, proszę panią, ciężki ambaras zwala z rana na nas.

I myślą panowie,
po głowie się drapią,
ale za biurko nijak się nie łapią.

- no dalej panowie, przecież wszystko uzgodnione, ja was bardzo proszę, muszę mieć tu pusto w samo południe. W samo południe ma być czysto i schludnie. Weźcie to biurko - poddajcie kremacji; weźcie - podajcie kornikom do kolacji; weźcie gdziekolwiek - mnie to nie obchodzi. Wynieście je precz i skończcie w głowę zachodzić.

- Co trzeba, to my dobrze wiemy. Przyjdziem więc jutro, jak plan dopracujemy.

I mili panowie z działu technicznego
poszli se w długą, nie tykając niczego

- Kelner! puszkę szpinaku! Raz poproszę!

Jak się przemogę i w ustach ją zmielę,
sama przez okno biurko wypierdzi.lę.

Jak słowo daję.
cześć


  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-05-04 12:22:49
A po wypoczynku, z rana

Pani z dołu – zbulwersowana, bo (choć żadna znajoma tejże pani nie zabiła pana) rzecz to niesłychana: „nauczyciele mają w roku 116 dni wolnego!” – mówi – „116 dni!!! W gazecie napisali!” Mówi mi. Imaginuj sobie waszmość panno!!! „Gdzie tu sprawiedliwość? Gdzie? A oni jeszcze więcej pieniędzy chcą!” – klaruje zdenerwowana – „Ciągle im mało. Ciągle mało! A przecież pracują ledwie parę godzin dziennie, tak? Toć niejeden człowiek, NIEJEDEN! Powiadam pani, haruje trzy razy tyle na dobę, I COooo….?!”

- … i co dzień karmi się ino pięknym marzeniem, by być nauczycielem?
Bo ja, to wie pani,
ja tam wolę pierogi z jagodami.

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-28 08:50:13
Bardzo na temat

Odkrył człowiek koło i (…ruszyła maszyna po szynach)
zamiast poprzestać na tym, jakże genialnym, wynalazku to NIE
musiał pójść dalej
co tam pójść!
pojechać, polecieć, popłynąć…
tak
no to teraz ma!
świńska grypa go pożre za tę pazerność:)

różowa, tłusta i włochata Nemezis

Ja wiem – jestem niepoważna, ale nic nie poradzę, że jak słyszę wiejący grozą zwrot „świńska grypa” – to widzę świnie w sombrerach czające się za kaktusami na człowieka, który lata po całym świecie, jak z pieprzem.

Więc człowieku, na chwilę się opanuj, bo
te kaktusy, jakby nie było, są bardzo blisko
niecałe pół dnia od nas.

więc wiecie,
prewencyjnie myjcie ręce
no i koniecznie
omijajcie te kaktusy;)
cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-27 10:41:43
Wiosną gałęzie z drzew opadają

Bo w tym kraju zawsze coś ludziom na głowę spadać musi.
Liście już były, śnieg - był, to teraz lecą gałęzie. Gałęziom też się należy! A na deszcz, drodzy rolnicy, jeszcze przyjdzie pora.

Ale ja nie o gałęziach chciałam.
Tylko krótko i zwięźle o „Vicky Cristina Barcelona”

Po tym filmie człowiek wychodzi z kina właściwie z jednym tylko pytaniem, i nie mam na myśli zagadnienia „gdzie tu jest toaleta?”, ale mianowicie:
Dlaczego malarz Juan Javier tak ciągle i w kółko strofował tam Marię Penelopę Elenę frazą „speak English!, speak English!”?
I zaznaczyć pragnę, że fakt jakoby amerykanka - Scarlett Johansson nie znała hiszpańskiego, wydaje mi się kiepskim powodem tego rzeczy stanu.
;-)

Barcelona, Barcelona, Barcelona…

Miłego dnia

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-24 10:48:21
Ta kobieta serce z lodu mieć będzie

waniliowe;)

Doraźne czynności ciało ogrzewające:
- szybkie biegi do toalety
- mycie rąk w ciepłej wodzie
- picie wrzątku i tulenie do serca świeżo zaparzonej herbaty z wizualizacją, że oto wybija godzina trzecia.
ORAZ
- szybki spacer korytarzami pod byle pretekstem lub i bez niego. Nie będzie pretekst pluł nam w twarz! W końcu można ot tak zejść dwa piętra niżej, oddać klucz na portierni, po czym wejść na górę, pocałować klamkę, zejść na dół, zabrać klucz i wrócić na górę. Można też (celem osiągnięcia lepszego efektu) za drugim razem zapomnieć klucza i całą procedurę powtórzyć. To BARDZO ROZGRZEWAJĄCE i daje nadzieję, że może w końcu, za którymś razem, zgubi się ten cholerny klucz i będzie można pójść do domu, albo bezkarnie posiedzieć na dole z szatniarką, która choć urzęduje na korytarzu z przeciągami, to i tak ma cieplej.


Czuję się jakbym pracowała w dyktowej stróżówce chłostanej arktycznym wiatrem.
I naprawdę proszę mnie nie wysyłać do Kierownika Budynku Tego. Bo czyż możliwym jest znalezienie zrozumienia w tej sprawie u człowieka, który dziś rano o godzinie 6.55 stał na dworze w krótkim rękawku w pozie jak-dobrze-wstać-skoro-świt?

Hm?!

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-22 09:37:22
Wiosna przyszła. A tymczasem w komnacie Królowej Śniegu...

…sople rosły w siłę.

Jak tylko w nocy pojawiły się przymrozki, jak tylko temperatura w ciągu dnia spadła – w moim biurze wyłączono ogrzewanie. Dziękuję Ci o Kierowniku Budynku Tego.

Uwielbiam ten przełomowy moment na wiosnę. Brnę przezeń każdego roku, albowiem, niezależnie od tego, dokąd w danym roku się przeprowadzamy, zawsze trafiam na pokój, do którego słońce nie zagląda. ZAWSZE.

No to brnę.

Celem zdobycia dowodów rzeczowych do corocznego protestu przeciw haniebnym warunkom pracy, wypożyczyłam wczoraj z domu termometr i … niestety jestem nieco zawiedziona, gdyż i azaliż uparty łotr chyba-raczej-na-pewno łże, pokazując AŻ 17 stopni. Wg mojej wewnętrznej czułej miarki, w której głęboką ufność pokładam, biurowe powietrze osiąga CO NAJWYŻEJ dziesiątkę. I śmiem przypuszczać, że gdyby me stopy wypełniała rtęć, to jej słupek w tym otoczeniu nie dobiłby nawet do połowy łydki mej. Słowo.

No, ale brnę dzielnie dalej.

W wełnianym swetrze i szalu, w towarzystwie gorących herbat (2l/ h) i ludzi, którzy w przelocie mnie odwiedzają. A te ludzie, które mnie odwiedzają, mają mi bardzo dużo odkrywczych rzeczy do powiedzenia i normalnie bezczelnie je mówią, na głos!, zamiast dzień dobry:

„ależ ma Pani zimno!”

Kurcze, no powiedz Pan/Pani faktycznie. Zimno. Niektórzy mają zimno na wardze, a ja w biurze. Oto jaką mam fantazję! A bo wie Pan/Pani, wkurzona jestem na tę wiosnę, co taka przyszła i od progu się panoszy; Postanowiłam, że nie będzie mi się siksa jedna rządzić, więc uwięziłam tu to zimno, żeby się nim błogo obtoczyć; W końcu ten pokój - moim królestwem, a oziębienie członków ciała - rozkoszą najczystszą, powiadam Panu/Pani.

Idę robić herbatę.
A jak ktoś jeszcze, tonem odkrywcy Atlantydy, oznajmi, że mam zimno – dostanie zimną pięścią w nos!

Myślcie o mnie ciepło
Cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-17 09:15:44
O audiencji i kuszeniu

Najpierw wizytę złożyła mi koleżanka z liceum, ażeby prosić mnie o poprowadzenie wyborów miss szkoły. Przyszła do mnie do domu, bo akurat miałam urlop (!) i nie byłam na lekcjach. A ponieważ czegoś strasznie się opierałam przed tymi wyborami - koleżanka zastosowała chwyt marketingowy i dała mi śliczny, pachnący łapówką wiosenny płaszczyk ze słowami „zastanów się proszę”. I poszła.

Potem przybył mój wychowawca, pan od matematyki, który uparcie nazywał mnie Emilią, ale niestety nie pamiętam czego chciał. Niewykluczone, że również napierał na mnie w sprawie poprowadzenia wyborów, albo żądał zmiany imienia.

Wyłuszczywszy swoje postulaty, pan profesor wyszedł oknem mojego pokoju na czwartym piętrze, a drzwiami wpadła koleżanka ze studiów wraz ze swoją matką. Koleżanka - w stroju na plażę, jej matka w ślicznym, długim do ziemi kożuchu, którego nie zdjęła ani na chwilę (czemu, biorąc pod uwagę piękno kożucha, wcale się nie dziwiłam). Obie gorąco namawiały mnie, bym zjechała do nich na wakacje. Na dwa tygodnie. I doprawdy nie wiedzieć czemu na to też się nie zgodziłam. Taka asertywna w tym śnie byłam.
***
Droga Podświadomości,
chciałabym poprosić o przekład w przystępnej formie „jak-chłop-krowie-na-rowie”, bo dalibóg nie wiem, cóż chciałaś mi powiedzieć?

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-15 13:44:15
„Zanim się przebiłem przez tkankę tłuszczową, oni już operowali”

Święta minęły. I warto by zsynchronizować nasze poglądy, co do przeszłej pogody świątecznej, tak?, bo tydzień nie minął, a Wy już oczywiście mylicie się w zeznaniach.

- i jak tam panienko po świętach?
- no dobrze, fajnie, super…tylko zimno było.
- ależ, co tam panienka mówi, jakie zimno?, toć słońce świeciło.

Jakie zimno? JAKIE ZIMNO?!
A takie! Przesłane ze wschodu w zacinającym ostro wietrze. Takie oto zimno. Bo ustalmy, że jednak, jak na ten przykład w grudniu zaświeci słońce (a to się o dziwo czasem zdarza!) to nie ganiacie od razu po ulicach roznegliżowani, tak?

Poza tym święta zostały spędzone dość aktywnie. Mianowicie: Śniadanie. Mazurek. Mazurek. Obiad. Mazurek. Na podwieczorek mazurek. Po podwieczorku mazurek. Przed kolacją mazurek. I na kolację mazurek. I nie wiem, co na to mój, za przeproszeniem, przewód pokarmowy, ale ja i moje podniebienie, dalibóg, zostaliśmy ukontentowani. Oj dana, dana:)
Tak. A co po świętach?
A po świętach, nienienienienienie!!!, nie odchudzam się, bo to trywialne doprawdyż:)))
Po świętach zajmuje mnie oswajanie butów wiosennych.

Buty są czerwone i bardzo ładne. BARDZO. Ale mają jeden feler, mianowicie są nowe i z boku, no i przodu też, mnie lekutko piją. A ponieważ piją wnoszę logicznie (i symultanicznie logicznie pietram;), iż mogą mi one w końcu stopy odgryźć. Tak, bo najstarsze prawo natury mówi, że kto pije ten i równolegle zakąsza. Ha. A ja oto (bardzo szczodrze naprawdę; szczodrze i sprawiedliwie) jeden but mam na jednej stopie, a drugi na drugiej. I, żeby wszystko było jasne, musicie wiedzieć, że stopy mam, jak i Wy, dwie i to bez kopii zapasowych… MAM na razie, bo sami widzicie, iż rokowania nie są najlepsze.

Ale, Wysoki Sądzie, ja oczywiście mogę wskazać winnych powyższego rzeczy stanu. Tak. W zamachu na me stopy maczała palce, a nawet całe ręce, po łokcie!!!, pani ze sklepu, która orzekła, iż „te buty SIĘ ładnie dopasują”; I tę sentencję śmiała ci ona wygłosić z pewnością, na jaką mnie byłoby stać jedynie przy podawaniu własnego nazwiska, choć i tu doprawdy głową nie zaręczę, czybym w niesławie nie poległa.

Wot i cała historia.

Oswajanie w toku.
na razie po dobroci, ale za chwilę
Buty, buciki…
do kroćset fur beczek!
Do nogi psie krwie!!!!!
Dopasować mi się!


PS. Ciekawą reklamę dziś widziałam. Na bilbordzie ktoś poczynił wyznanie w kolorze jasnoniebieskim: „Zakochałem się od pierwszego dmuchania” (sic!)
słaboooooooo?!
A pod w/w hasłem podobizna produktu.
JAKIEGO?
Ja już wiem, a Wy?
nie materace, nienienienie;-))))
Się domyślajcie dalej:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-08 12:31:26
Zżera mnie zazdrość. Na przystawkę poszły oczy.

Jestem w pracy w wydaniu: ledwo siedzę – ledwo myślę - ledwo stoję.
Za oknem słońce. Drzewo na mych oczach rozwija bujne zielone liście (tak szybko jak w filmie przyrodniczym! PRZYSIĘGAM), a dwa piętra niżej jakieś obce bezczelne ludzie rozłożyli sobie fotele w biało-zielone pasy i teraz polegują na nich leniwie. Tak jest. A ja, w tym swoim wydaniu ledwo-ledwo, od chwili, gdy przypadkiem przyuważyłam tę sielankę a’la śniadanie na trawie – nie jestem w stanie nic. Absolutnie NIC.

Tyle tylko, by się złamać i dać ten wpis.
I nie wiem, co o tym myśleć.
Ani chybi to uzależnienie.

Złamas ze mnie i tyle.
Złamas i leń.

Cześć.

PS. I sentencja z życia mego wiosennego: warto mieć dwa płaszcze, tudzież kurtki dwie, wiosenne, po to, by jak się opuści miejsce pracy bez okrycia wierzchniego (bo się zapomniało, tak?)- mieć co wyciągnąć z szafy (i na grzbiet wrzucić) następnego dnia rano, gdy temperatura kołacze się w okolicach siedmiu stopni.

Rzekłam.
:)pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-04-06 09:14:18
Żubr w trawie puszczy;-)

Dwóch gości, każdy z puszką piwa w ręku (i niejedną w krwiobiegu;), wsiada do tramwaju.

- to dzie teraz jeziemy?

- możemy do mnie.

- a dzie mieszkasz?

- blisko… na marcinie, obok białego pasażu.

- przy kupcu, znaczy się?

- nie, no OBOK BIAŁEGO PASAŻU, tego na rogu, na marcinie, no.

- aha…a… ekhm… to ten pasaż, którego już nie ma?

- jak to ku.wa nie ma?!

- no nie ma. Rozebrali go.

- co ty ku.wa pie.dolisz?!! ROZEBRALI MÓJ PASAŻ?!!!


Ej… no po prostu musiałam;-)))))
No i przy okazji
miłego dnia:*
pa

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-20 08:33:06
Kurtyna w dół

Nadszedł dzień, o którym od jakiegoś czasu rozmyślałam; dzień, w którym z czystym sumieniem mogę napisać, że oto: poznaliśmy się rok temu:) Dokładnie.
No dobra, tak prawie rok temu.
No prawie, że.
Nie będziemy się przecież bić o parę dni:)))
W każdym razie na mnie ręki nie podnoście, Łobuzy!, bo
co jak co, ale to przecie wiecie,
że nie do twarzy mi we fiolecie;-)))

W sumie nie pamiętam, co tak naprawdę chciałam, zakładając tego bloga, ale dzięki niemu, Proszę Jaśnie Państwa, wiem teraz, że mój zapał wcale nie taki słomiany, jak go czasem malują, tak?;-)))
Ha! Niedowiarki Wy!
Dałam radę! Cały rok. Po raz pierwszy! Calutki! Bez długich przerw! Z niewymuszoną konsekwencją!
Tak jest! I było mi naprawdę miło. A i Wam, mam nadzieję:), nie najgorzej.

Poza tym, zaprawdę powiadam Wam, było nie tylko przyjemnie, ale i pożytecznie. Niejeden człowiek uniknął śmierci i niejeden pociąg/tramwaj/samochód od dewastacji się uratował - tylko dlatego, że ja zamiast po nóż, torpedę, sprej, siekierę, muszkiet, czy inną pukawkę… sięgałam po klawiaturę;-))))

Markotno mi tylko z jednego powodu, mianowicie: nie udało mi się Was rozgrzać. A przyznacie sami, że gadanie do ściany może zmęczyć, tak?;-) No ale, twarde z Was sztuki, a ja, jak widać: o! - nie dysponuję specjalnymi wodzirejskimi talentami.

No ale… dosyć tego gadania opłotkami.
Postanowiłam wydatkowaną tutaj energię skierować w inne miejsce.
Dlatego niniejszym - w przededniu kalendarzowej wiosny, o której od samego początku najczęściej tutej smęciłam - zapinam bloga na ostatni guzik i dziękuję Wam za uwagę.
Z mojej strony to na razie wszystko.
Ot
Remanent
Inwentura
Za utrudnienia przepraszamy

Trzymajcie się ciepło
A i o mnie czasem ciepło pomyślcie:)
Kłaniam się
Cześć :*

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-19 09:30:04
Przez dziurkę cedzaka

Czyli o tym, jak zamknąć okno w pociągu.

Widząc w przedziale opadające pod wpływem przyciągania ziemskiego okno wyciągamy z ucha, z cylindra lub, jeśli jesteśmy kompletnie nieprzygotowani, to po prostu z buta – długie, grube sznurowadło i silnie zapętlamy jego jeden koniec na rączce nie domykającego się pociągowego okna. Następnie – zamykamy okno i, ryglując je (w tym punkcie można poprosić kogoś o pomoc), jednocześnie naciągamy sznurowadło tak, by drugim końcem dało się zahaczyć o żeberka przysufitowej, metalowej półki, na której to kończymy operację, wieńcząc ją drugim mocnym węzłem.

Teraz dobrze sprawdzamy naciąg sznurówki, siłę pętli, po czym puszczamy okno i voila!, mierzymy efekt swej pracy.

Jeśli okno rozdziawi się na małą 3 cm szczelinę – jest dobrze.
Jeśli jednak ponownie otworzy się na oścież, to wtedy pozostaje nam: albo na nowo podjąć próbę jego zasznurowania, zwłaszcza jeśli źle się czujemy z ambicją zdeptaną przez złośliwość rzeczy martwych, albo – i to bym polecała, gdyby się mnie kto pytał - schować dumę do kieszeni i po prostu zmienić przedział:)

Wprawdzie wszystkie okna PKP legitymują się hermetycznością durszlaka, to jednak… miast na ewidentne rzeszoto, można czasem trafić na, o ile szczelniejsze!, sitko do herbaty;-)

Trochę jestem zawiana, wiecie;-)))
Pa!

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-18 09:43:55
Z wiatrem

Cześć dzieci
Jak tam Wasze paluszki?
Tłuściutkie jak trzeba? Pokażcie.
Tylko bez sztuczek z kijami! Już jeden taki cwany był i mi starczy! ;-)))

A tak w ogóle, to powiedzcie uczciwie,
Co wolicie:
Jak wieje wiatr i świeci słońce?
Czy jak nie wieje, ale za to pada?

Bo ja wybieram to pierwsze. Bez drżącej ręki i mrugnięcia okiem.

Ze słońcem od razu lżej:)
I kij w oko synoptykom za te ich prognozy długoterminowe!
Oby się nie sprawdziły!
Uwielbiam jak im się nie sprawdzają!
Jest wtedy i kogo obgadać, i o czym napisać też jest:) i satysfakcja, że te gogi znowu kulą w płot trafiły, i w ogóle;)

Nie będę się dziś długo rozwodzić.
Ot.
Dziś fajnie jest i już.
:*

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-16 13:27:41
Raz dwa trzy spadasz ty!

Od liceum mam taką NIEULECZALNĄ manię, że jak drogę do filmu zawalają mi reklamy, to ja biegam po programach muzycznych w poszukiwaniu teledysków. No i o!, włączam emtivi, a tam zamiast muzyki - Paris Hilton, heloł, w czerwonej sukieneczce, z bujnymi blond lokami i z tą swoją opuszczoną powieką, chyba prawą, leży na karminowej kanapie i zalotnie mówi do mnie:

„sprawdziłam ich zachowanie na czerwonym dywanie, ju noł, potem na imprezie. NADSZEDŁ CZAS, by sprawdzić, jak się prezentują na rolerkosterze”

W tym punkcie programu realizatorzy wstawili ujęcie śmigającego wywijasy rolerkostera i mignęli trylionem głupich min ludzi jadących na rolerkosterze. Dalej pokazali fotę boskiej nienagannej Paris na rolerkosterze z nienagannym komentarzem w tle: „Paris wygląda świetnie w każdej sytuacji”. Następnie zrobili najazd na grupę młodych ludzi, stojących w szeregu przed wesołym miasteczkiem, do których znienacka podeszła Paris. Kołysząc się w biodrach i w różowym topie;)) podeszła, uśmiechnęła się leniwie i zagaiła od niechcenia:

- haj gajs. Dziś sprawdzę jak prezentujecie się na rolerkosterze. JA NIE MAM Z TYM PROBLEMU, ju noł. Ale zobaczymy jak to będzie z wami. Kiedy będziecie zjeżdżać – my będziemy robić zdjęcia. Odpadnie ten, kto wyjdzie najgorzej.

I wtedy taka jedna dziewczyna, o której myślałam, że jest chińskim chłopcem, wpadła w panikę na słowo rolerkoster. Zaczęła płakać i szarpać włosy nad uszami, dramatycznie krzycząc „dlaczego oni to robią?!!! Dlaczego oni to robią?!!!”

Ej wiara… Słaboooo?
;)

Ja niestety też nie wiem, dlaczego oni to robią, ale… od teraz czekam aż powstanie polska wersja tego programu.
I pytanie jedno mam: kto zostanie polską dziedziczką?
Kasia Cichopek?
Czy ktoś jeszcze jakąś kandydaturę doda?
Ej… to dobre, może właśnie Doda?

Bywajcie
i w bierki czasem pograjcie;-)))
pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-13 08:32:12
13tego marca w piątek ...

...to od wiosny jest wyjątek;)

No hej sierotki Marysie

Późno, bo późno, ale w końcu doszłam do prawdy o sobie. Tak jest. Wsłuchałam się w siebie, tak jak to teraz jest w modzie, i usłyszałam: jesteś łatwowierna. Tak. I klapki mi z oczu odpadły. Tak.

Zakonserwujcie mnie 5% wodnym roztworem formaliny i zachowajcie dla potomności jako naiwność pierwszej wody.

Bo wychodzę dziś ja z domu i oczom nie wierzę. Naprawdę. Przecieram je i nie wierzę! Dlaczego mnie kłamiecie oczy me jedyne? Dlaczego? O wy łgarze parszywe!, nie po to karmię was marchwią, by w marcu na żywo oglądać regularną zimę!!! No to, słuchajcie, wparowałam z powrotem do chaty, odetchnęłam głęboko i wyszłam odważnie raz jeszcze, a tam… znowu ona. Nie dała się zmylić, skubana, myślę, no to mówię do niej grzecznie „a ty tu czego?”, a ona, że „wilka złego!”. Słyszeli Państwo?!!! „wilka złego!!!!” – to naprawdę BEZCZELNOŚĆ. To bezczelności szczyty, bym dodała. To naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie.

No i przeszło.;-)))

No tak powiedzmy. A bo w tramwaju z rana - oprócz tego, że coś sączyło się z dachu wprost na mój lewy rękaw - śpiewała Vanessa Paradise, no wiecie, ta w tym dresie, chyba z myszką miki i o tej taksówce, chyba żółtej. No i wprawiła mnie w dobry humor;-))) serio, serio.

W dobry humor został też wprawiony pan, który sprzed naszych służbowych budynków odgarnia śnieg. Tak. To jeden z niewielu, który dziś ucieszł się z tego, że pada śnieg. AUTENTYCZNIE. On pasjami lubi jak pada śnieg, bo lubi śnieg odgarniać. I zawsze jak odgarnia śnieg – to wniebowzięty mruczy do siebie: „co wy byście beze mnie zrobili?”

No ja nie wiem…
A Wy, co byście zrobili?
;-))))


Bywajcie:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-11 08:16:16
Dobra, dobra, dobra

Składam broń. Już nie pisnę o sygnałach nadchodzącej wiosny. Ani tu, ani na ulicy, ani w pracy. Nawet przez sen nie wspomnę! Nic. Nie ugnę się pod żadną prowokacją, demonstracją ani agitacją. NIE i już.

Po wczorajszym stwierdzam, że po pierwsze: ta klempa-zima czai się dosłownie wszędzie - znać nie śpi, jak wspomniany wcześniej cellulit, a po drugie: ta klempa wyrodna nie lubi jak się o niej mówi klempa. Tak. Ale oczywiście nie podejdzie i nie powie tego normalnie, jak człowiek, że „słuchaj no, nie mów do mnie klempa, bo przykro mi, nie lubię i to niemile jest ze strony twej”. Nie. Ona nie tylko tego nie powie, ona nawet nie odburknie „sama jesteś klempa”, ani nawet nie wrzaśnie „odwal się!”. Nie.
Bo ona, OCZYWIŚCIE, żeby zamknąć temat, a w nim i moją gębę, musi dać wyraz... Mhm. MUSI DAĆ WYRAZ swemu niezadowoleniu i złości, tak? A - w związku z tym, że jej ubogi zasób słownictwa sięga zaledwie słów klika -dodawać chyba nie muszę, że tym wyrazem, o który wczoraj w gniewie się pokusiła, był: ŚNIEG.

A dzisiejszej nocy PIES;))
Tak. Naprawdę o tego psa też podejrzewam tę mściwą mendę… Nie wiem, od której szczekał, ale mnie obudził o 3 rano i szczekał dalej. Szczekał też godzinę później i godzinę, po tej godzinie - również. Już po pierwszych 15 minutach chciałam wyjść, chwycić go za tylne łapy, rozkręcić młynka i wyrzucić w kosmos, potem przez głowę przeszło mi rozkoszne wyobrażenie mnie rozpłatującej mu brzuch; a po dwóch bezsennych godzinach wypełnionych zaokiennym wyciem - jedynym rozwiązaniem wydało mi się nabicie go żywcem na pal i posadzenie w ogródku „ku przestrodze”.

Oto jak zachowuje się przyjaciel człowieka, i to niby ten najlepszy. Do licha!
I niech mnie ktoś jeszcze zapyta, dlaczego wolę koty. No bardzo proszę.

A w ogóle to, tak DLA WASZEGO DOBRA, jak macie dziś do mnie sprawę, to odzywajcie się, z łaski swojej, głosem Adama Woronowicza. Tylko. Tak, Pani również! Może nie ugryzę. ZROZUMIANO.

No to cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-10 08:42:26
Szeptem spod koca

Cześć.
Ale cichutko!!! Cicho sza!
Powiem Wam coś na ucho. Tak – na ucho!, ażeby zima, ta klempa jedna!- nie dosłyszała;))
Otóż od poniedziałku w drodze do Poznania wyprzedza mnie dzień. Serio. Ja przyjeżdżam – a on już jest. Świeży i wypoczęty:))
Miło z jego strony, nie?
W związku z tym mam takie nieśmiałe pytanie. Małe takie. Półgębkiem zadane.
Czy to już?
Jak myślicie nicponie?
Czy ja już mogę powiedzieć, że udało mi się przeżyć kolejną zimę?
Czy ja już mogę odetchnąć?
Czy ja mogę z radości śmiało podskoczyć i wylądować w jednym kawałku i to bez guza?

Powiedzcie, bo cała zdrętwiała jestem, tak się boję zapeszyć;)

Miłego dnia
Marcowego
;-)
pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-06 14:04:26
Nad Niemnem

A nad Niemnem bez zmian.
Wczoraj widziałam urywek.
Emilia ma globusy.
Pan Benedykt Korczyński ten-tego-tam-tego…
Justyna gania po polach i lasach, bratając się z Janem i ludem.
Marta kaszle.
Różycki ćpa.
Zygmuś wydziwia…
no a tak w ogóle po latach stwierdzam, że bardzo ładny film zrobili z tej książki. A największym plusem jest fakt, że przyroda jest tam pięknie na tacy podana i jej długich opisów czytać nie trzeba.
:)
Hej!
Coś tak czuję jakby weekend był tuż tuż.
A Wy? Czujecie?
Czy Wy w ogóle coś czujecie?
;)

PS. A na zdjęciu tajemnicze globusy Pani Emilii;-))))

cześć


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-05 09:03:29
S.O.S.

Koniec końców, że tak zacznę na początek;), z fryzjerskiej szarpaniny wyniosłam na wiór wysuszoną głowę w całości. A, Proszę Jaśnie Państwa, nie było łatwo, oj nie!, gdyż i azaliż Celina mnie nie oszczędzała.;-)))

Lżejsza o kłaków funt od razu inaczej patrzę na świat. Uważniej.

I tak dziś rano zauważyłam, że na wieży Akademii Ekonomicznej, która już nie jest Akademią Ekonomiczną (choć dla mnie na zawsze nią będzie), wisi jakaś wielka szmata z napisem „UNIWERSYTET EKONOMICZNY W POZNANIU”. No i jak rozumiem - szkoła przedstawia nam się na nowo, tak? Ale po co, u licha, na budynku, który stoi w centrum Poznania pisać, że znajduje się on w Poznaniu? No to już nie na mój rozumek;-)

Ale jedziemy dalej.

A dalej, za rondem rataje,… o-matko-kochana, gigantyczny transparent:

„CELLULIT NIE ŚPI…”

O-matulu-ma!
Czyli, że co? Czyha, tak? Czai się? Nastaje na nas nieustannie tu-teraz-w-nocy-o-świcie-za-rogiem w czapce kominiarce i z brązowym pasem karate? A więc ratuj się kto może?! Nie znasz dnia, ni godziny?! Może dopaść mnie, albo tę panią z lewej, albo tego pana, co przed chwilą splunął na wyrzucony niedopałek papierosa, by go zgasić?
Czy szykuje się jakieś pospolite ruszenie? Będzie wojna, czy ewakuacja?! Uciekamy z kraju? Czy w Niemczech jest bezpiecznie? Czy może raczej na wschodzie mamy szukać kryjówki? No gdzie, ach-o–mój-boże, gdzie są jakieś schrony? Dokąd się udać? Czy kopać tunele? Czy w kosmos się wystrzelić? I gdzie, do diabła, podziewa się Bruce Wayne…no albo imiennik jego Willis, no Panowie, no Wy TACY odważni i dzielni, bohaterowie Wy moi, no chyba mi nie powiecie, że się boicie?!!!

Przecież nie mogę żyć w strachu, osaczona przez cellulit 24 godziny na dobę.
Przecież ja chcę spać!!!

Do boju nieustraszeni! No!
WIERZĘ W WAS!
;-)))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-03-04 09:00:39
Interwał

Proszę Państwa, nie może być tak, że ja 100% czasu w pracy poświęcam tylko i wyłącznie pracy. Bez przesady, tak? NIE-NIE-NIE-MY-NIE-DA-MY-SIĘ;-);-))) Czyż w moim cv nie stoi dumnie, że jestem osobą bardzo dobrze zorganizowaną?;-) Oczywiście. Zatem najwyższy czas zorganizować się tak, by zdążyć coś tu napisać;)

Zapytujecie, co u mnie;), to odpowiadam: Dzieje, się dzieje. A najwięcej to dzieje się w pracy. Idą zmiany, zmiany, zmiany, w których upatruję szansę dla siebie… Tak, no ale nie po to sobie zrobiłam przerwę w pracy, by pisać o pracy;-))

Więc na pytanie „co-u-cie?”, odpowiadam, że dziś w końcu idę do fryzjera.

Klamka zapadła. I w związku z tym dziś moje włosy wyglądają nienagannie, czyli układają się jak chcę, w lot odgadują moje życzenia i klękają usłużnie przed grzebieniem, a nawet, słuchajcie!!!, na tę okoliczność przestały się elektryzować, mimo że są rozpuszczone. Cwaniaki. Zawsze mi tak robią przed godziną zero. Myślą, że jak nagle staną się potulne - to im się upiecze. Heh…znamy się nie od dziś. Ale nie ze mną te numery! Ale nie ze mną te sztuczki! Wyrok został wydany dwa tygodnie temu i nie ma zmiłuj. Nie cofnę się, o nie. Na kata mianowałam niejaką Celinę i dziś po godzinie siedemnastej albo będę wyglądać jak zza-winkla, albo też lekko, zwiewnie i wiosennie. Naprawdę trudno zgadnąć, bo oczywiście idę bez pomysłu zupełnie. Nawet Winiary w tym temacie mnie zawiodły;), że o Was, o niecnoty!, to już nie wspomnę. Spójrzmy prawdzie oczy, jakbym miała czekać na Waszą pomoc, to, dalibóg;), doczekałabym późnej starości z warkoczem długości równej metrów 100. Tacy jesteście pomocni i usłużni. Dzięki!

No i tyle.
mamy już marzec
i choć słońca nadal brak
to ta myśl i tak poprawia mi humor, a Wam Łapserdaki?

Bywajcie zdrowi i nie pijcie mleka (i nie pytajcie czemu, bo lepiej byście nie czytali tego, co ja o mleku przeczytałam;-)))!
pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-26 08:43:46
Gonić w piętkę

Jestem w trakcie dogłębnego poznawania tego związku frazeologicznego.
O ile to jest związek frazeologiczny…
Dobra. Sprawdziłam. TO JEST związek frazeologiczny.

Zatem gonię.
Biegnę po bieżni, która za szybko się pode mną przewija.
Halo, panie trenerze, hej …proszę mi zmienić ustawienia!
Inny program poproszę!
Hej…jest na tej siłowni jakiś instruktor?!!!! Halooooooo?!

Nie wiem, co się stało.
Może coś z ciśnieniem?
Może jakaś zmiana szyku w układzie gwiazd i planet?
A może to przez ten wścibiający-wszędzie-nos kryzys;-)))
Nie wiem.
Ale mam wrażenie, że ludzie z całej Wielkopolski nagle porzucili swoje normalne zajęcia i od poniedziałku odwiedzają moje biuro stadnie dzień w dzień, a jak nie mogą osobiście – to dzwonią, albo piszą maile. I zadają mi pytania (niekoniecznie sensowne:)), o coś proszą (bywa, że niedorzecznie:)), składają postulaty i żądania (z rzadka mądre:))… a ja wracam do domu kompletnie zamroczona, z niedojedzonym śniadaniem.
No Proszę Jaśnie Państwa, no:-)
Z NIEDOJEDZONYM ŚNIADANIEM!!!

Tak.
Mam wprawdzie nadzieje, że niedługo wokół mnie się uspokoi, bo sylwetka ze zdjęcia, nie mieści się ani w moich marzeniach, ani celach, ale… jakby co, mam prośbę: Jak znajdziecie mnie zadyszaną gdzieś na poboczu,
to weźcie pod pachę
i połóżcie do łóżka. Ok.?

No i tyle.

A u Was tak w ogóle co? Fajnie?
No to fajnie.
Pa;-)))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-20 08:40:01
Do grającej szafy grosik wrzuć…

…co by zaspokoić chuć :)

To jest nie do pojęcia.
To pojęcie przechodzi i w głowie się nie mieści.
I nie chodzi mi o wczorajszy mecz! Ani o polegujący wszędzie śnieg! Ani nawet o to, że strasznie elektryzują mi się włosy (ale mówię Wam STRRRRRASZNIE!).

Ja wiedziałam, OD TYGODNIA WIEDZIAŁAM, że coś mi nie gra, ale dziś w końcu wiem CO.

SZAFA.

Dziś odkryłam, że nie mam się w co ubierać! Serio, niech Pan się tak nie śmieje! Normalnie wstaję rano i patrzę w komodę jak sroka w gnat. Wcale nie jestem skąpa Proszę Pana i chętnie wrzuciłabym grosik, ale nie wiem gdzie, więc w końcu zakładam byle-co i wychodzę.

Panie doktorze, czy to aby nie początek depresji?

Muszę zmienić garderobę! TAK panie ekonomisto, POMIMO KRYZYSU. TAK. Znudziło mi się i mam niepohamowane parcie na kolory. Na zieleń. Albo turkus. Albo czerwień. Tak czerwień! I jeszcze coś. Mam ochotę wyrzucić wszystkie golfy!!! Kurcze i zrobiłabym to zaraz, na-ten-tych-miast, ale niestety, jak tylko założę sweter bez szyi to mi jest zimno.

Czas to zmienić.
I w ogóle czas na zmiany.
Czujecie to, nie?
No jak? Przecież pełno zwiastunów.
Nawet Pan Blond Rubik kolor włosów zmienił.
Tak przynajmniej słyszałam.
To my gorsi nie będziemy! Nas nikt w tyle nie zostawi! Hej!

W związku z powyższym zapisana jestem do fryzjera;-))))
I się ścinam.
Proszę Jaśnie Państwa, może macie jakieś sugestie, wskazówki, życzenia?
JESTEM OTWARTA:)
Podciąć, czy ściąć drastycznie? Podsunąć głowę do skoszenia, czy golenia?
Bo nie mogę się zdecydować.
I jak na razie intensywnie wpatruję się w to zdjęcie.
Bardzo praktyczna fryzura, nie? Grzywką mogłabym listy otwierać;-))
Co myślicie?;-)
Bo ja to jednak generalnie nie-wie-le;-)

Bywajcie

PS. I niech kto wysoki w końcu zdejmie tę książkę telefoniczną z wiaty przystankowej na Cyryla. Leży tam od tygodnia!
O rany!
No-to-pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-19 07:31:36
Koń by się uśmiał

Pewnie nie raz zrobiliście kogoś w konia, co? Widzę to w Waszych oczach!
Ale czy wiecie, jak dokonać tego, by mieć od razu całą stajnię?!
Tak: pstryk i 100 koni na raz. UMIECIE?
To kurcze-pieczone-jaja-na-bekonie CZYTAJCIE dalej.

Wracałam do domu. Jak-gdyby-nigdy-nic. Pociąg podjechał na fajny peron siódmy. Drzwi się otworzyły, powiedziały: dalej wiara wsiadać! i ludzie wsiedli, a ja z nimi. Potem ludzie sobie przycupnęli i ja też. I tak sobie siedzieliśmy. Było naprawdę fajnie. Jakbym miała krótsze nóżki – to bym nimi radośnie majtała i byłoby jeszcze fajniej, CHOĆ na pewno nie tak fajnie, jak mogłoby być, gdyby pociąg, w którym siedzieliśmy W KOŃCU RUSZYŁ. No ale on oczywiście, w przeciwieństwie do czasu, stał jak słup soli.

Spóźnienie najpierw wyniosło 20 minut.
Gdy dobiło do 30 - podróżni, którzy mogli jechać pospiesznym – wysiedli i pognali na odpowiedni peron.
Gdy doszło do minut 40 i konduktor publicznie odmówił sprzedaży biletu takiej-jednej-pani, bo „proszę panią, ten pociąg jest poważnie uszkodzony i nie wiadomo czy W OGÓLE pojedzie” – wyszli pozostali pasażerowie, w tym i ja, i ŁAWĄ PANIE PANOWIE przeszliśmy na peron obok, bo stamtąd już za 15 minut odjeżdżał nasz kolejny planowy pociąg. Wzięliśmy go zatem we władanie, zajęliśmy nowe miejsca i podnieceni czekaliśmy KIEDY RUSZY.

Tego uszkodzonego perszerona mieliśmy stale na oku, bo stał bez dechu na torze obok. Stał sobie pusty, nie licząc maszynisty i konduktorów, podczas gdy my krok dalej rozgaszczaliśmy się wygodnie w nowo zajętych wagonach, w których zrobiło się bardzo miło, bo grzali, a poza tym czuliśmy, że to dobrze, że jesteśmy tu, a nie TAM, czuliśmy smak dobrego wyboru, bo przecież TEN pociąg w przeciwieństwie do TAMTEGO zaraz popisze się swoją sprawnością, pokaże co potrafi i odjedzie, za pięć minut, tryumfalnie i na bank punktualnie.

I wtedy, słuchajcie!!!, … wtedy, gdy właściwie nadszedł już czas NASZEGO NOWEGO odjazdu, to… to wtedy…NO do tej pory NIE MOGĘ TEGO ZDZIERŻYĆ!!! Bo wtedy ta wstrętna wyludniona bana, TA SPÓŹNIONA, ta przez nas opuszczona, ta wstrętna przerdzewiała żmija, ta chabeta parszywa, no rzesz by ją!!! - OŻYŁA i w 55 minucie swego spóźnienia ruszyła do przodu, jak żółw ociężale, ruszyła maszyna po szynach ospale…

I ODJECHAŁA tam, gdzie myśmy dojechać chcieli.
ODJECHAŁA bez nas!
ODJECHAŁA przed nami, zwiastując nam kolejne spóźnienie!

CZY WY TO CZUJECIE?!!!!!
Bo myśmy czuli!
zastygli
z nosami przy szybach
CZULISMY TEN BÓL!
I kiwając smutno łbami, zarżeliśmy ponuro.

Więcej słów już nie mam.
Teraz Wy coś do mnie napiszcie
Leniwce jedne!
cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-18 08:25:16
Z górki na pazurki ku marcowi!

A bo ten śnieg to spadł tylko po to, by nam łatwiej było zjeżdżać;) Ha. No to ziuuuuuu. Po błocie, czy po śniegu. Na sankach, czy na dupie. Ganc egal. I tak w końcu na kark marca spadniemy, wiecie?
To po prostu niemożliwe, ile Wy nie wiecie;-)

Ale w sumie to miałam o czym innym…
Wczoraj w radiu tematem były kontrole biletów.
Bardzo fajny temat;-) Temat rwący potok;-)
I jakaś pani zadzwoniła, że „jak ktoś uczciwie proszę pana płaci i zawsze ma bilet, to jemu kontroler obojętny jest”. No i nie powiem, zadumało mnie to, bo podług tej teorii, ja chyba nieuczciwie za bilety płacę, gdyż i azaliż za każdym razem, jak słyszę w tramwaju nagłe „bileciki-do-kontroli-proszę” to mnie podrywa, serce mi się trochę po płucach telepie i szukam tego biletu w nerwach, kurcze, prawie jakbym go wcale nie miała i o tym wiedziała.
Tak jestem zmyślnie zaprogramowana, że nawet jak wiem, że mucha na mnie nie siada, to się denerwuję, że może jednak, że może za chwilę lub też momencik gdzieś na mnie skubana przycupnie (?).

FAJNIE mam, co?;-)
Czyny człowieka uczciwego a umysł rzezimieszka.
Tak to by chyba trzeba było podsumować;)
Może het, kiedyś tam byłam łotrem, którego ziemia nosić się wstydziła?
Może coś z tego łotra mi we łbie jeszcze zostało?
No może.
Hahah
To nawet fajna historia mogłaby być.
;-)

No to
Bywajcie kamraci;-)

I nie przyznawać mi się
o szubrawcy!
że Johnnego Deppa
nie lubicie.
Bo mój jeden cios
Skróci wnet Wasz los
;-)

Cześć;-))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-17 08:18:52
Niuch

Wiecie co?
Węszę;)

Czy nie sądzicie, że ten sławny kryzys - ten kryzys, który swą popularnością przebił nawet Cichopek Katarzynę;-) - jest jak boląca głowa żony w sypialni, albo jak brzuszek ucznia w szkole?
Czy nie sądzicie, że z kryzysem niektórym po drodze?;
że jest on darem?; że jest ostatnio odpowiedzią na wszystkie pytania?

O jak dobrze Kryzysie, że przyszedłeś, będę mógł zwolnić paru ludzi. Uf!
Dzięki Ci, bo teraz mogę wstrzymać podwyżki?! O! to genialnie! Wstrzymuję.
Ech, Kryzysie słodki, Twe imię cuda czyni. Nie muszę się tłumaczyć. Ot. Wymawiam: KRYZYS i zyskuję u wszystkich zrozumienie. Przestaję być bez serca, przestaję być krwiożercą. Tak Kryzysie, zaprawdę powiadam Ci, jesteś wielki.

Mhm;-)
A na fotce też krach, jak powiadają, bo szczegółów nie znam. Ot. Wyskoczyli mi po wklepaniu w google słowa KRYZYS, więc chyba coś jest na rzeczy;-)

no-to-pa
kota pogłaskajcie
i zdrowi bywajcie
;-)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-16 08:50:33
chlip, chlap;-)

W ten weekend znowu szperałam po regałach ojca i oprócz pewności, że z tyloma płytami mógłby sobie założyć małą stację radiową – znalazłam płytę Shakin' Stevensa. Proszę Jaśnie Państwa, KIEDY TO BYŁO???
Ojoj!
No to sobie odpaliłam i się wzruszyłam;-)))
Ale czad!

Wprawdzie teraz jak patrzę na niego – tamtego (w tych białych laczkach i dżinsie z postawionym kołnierzem), to jakoś mnie nie porywa. Ale WTEDY!!! Ha! Gusta kilkuletniej dziewczynki są doprawdy niepojęte;-)))

Chociaż, wiecie co?, w tym spojrzeniu COŚ jest. No. Coś jednak…
SPÓJRZCIE TYLKO!
On tak fajnie tę jedną brew unosi;-))) Nie?
Normalnie słyszę HELOŁ BEJBI;)

Kurcze,
WIARA, w lustrach się przeglądacie i sprawdzacie, czy się postarzeliście
a wystarczy włączyć muzykę
i niestety wszystko jasne;-)
Twa muzyka - Twa metryka:)

Ale-nic-to;)
Nie wpadajcie w doły;-)
Miłego dnia
Bywajcie:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-13 08:28:35
Pieszczota

Pieszczotę dałam na wstęp, niekoniecznie z myślą o jutrze;-) Ot po prostu weny na tytuł znowu nie mam, a pieszczota to ładne słowo, choć zawiera w sobie szczotę;-), ale jakoś nikomu to nie przeszkadza, no chyba, że teraz komuś zacznie, po tym jak to przeczytał;-))) To PRZEPRASZAM;-)

A pieszczota jest ładna, tak jak przestrzeń, przejrzystość, przestworza… ładne, co?;-))) A Wy macie swoje ulubione słowa?

A teraz do rzeczy.
Pragnę donieść, że testy mam zaliczone. A więc co niektóry z Was kciuki trzymał;-) Wprawdzie nie dostałam 100%, więc mogłoby być lepiej…ale ja nigdy pazerna nie byłam, więc i 82 mi starczy - przeżyję;-)))

No i na koniec tego chaotycznego wpisu chcę dodać, że jestem trochę zawiedziona i rozczarowana postawą dnia. No bo… bo Proszę Państwa, dzień się garbi! Wydłużył się wydłużył, ale co z tego, skoro, jak ja w podstawówce, garbi się ten dzień i garbi,;-)))Przybyło mu zdaje się, że ponad dwie godziny, tak? No to ja się pytam, gdzie one, te godziny, są? Gdzie? Bo ja jakoś ich nie widzę.

W plery go!
;-)


Miłego dnia
I weekendu
No i co tam…?
Dałabym Wam bułkę z keczupem
alem ją zjadła;-))))))
mniam

bywajcie;*

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-12 09:26:16
Bez tytułu, a co!

Hej dziubdziusie,
kotki, myszki, rybcie, serduszka…;-))) Lubicie to? Słoneczka kochane, lubicie? Kwiatuszki malutkie, kochacie to? A co Wy na to kruszynki słodkie?

A może macie czasem wrażenie, że ktoś, kto do Was tak mówi – zapomniał jak naprawdę macie na imię? ;-)))))

Jak widzicie wczuwam się w nastrój tego tygodnia; w jego róż, celofan, błysk i słodycz;-)))
Czy ja mam coś przeciwko?
Ależ skąd! Skądże?!!! Skądże znowu!
Nic nie mam!
Absolutnie nic.
Tylko tak z rzadka …
no tak niekiedy mnie mdli…
oj no, powiedzmy że tak czasem;-)
Ale daję radę, bo w takich razach pomaga mi niezawodna pogoda. Jak tylko zrobi się człowiekowi za słodko – wystarczy, że spojrzy za okno. Tam króluje przyjemne szare i bure, a zamiast pluszu jest plucha. Toż to sama rozkosz, dla takiego gbura jak ja.
I w tym punkcie programu pragnę podziękować panu, który wczoraj bezbłędnie odczytał moje potrzeby i na Fredry zaspokoił je bez pytania, zrównując mnie z kałużą. Pięknie pan jeździ, kurcze, z takim cudnym zrywem, psia kość!

No i tyle.
Wczoraj była jesień.
Dzisiaj jest zima.
W tym kraju nie można się nudzić.

:* buźka w czoło

PS. A’propos zdjęcia, to żeby wszystko było jasne:
JESTEM NIEWINNA
strzelać umiem ino oczami;-)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-11 08:50:52
Latarką w oczy;-)

Dzień dobry misie:)
Jak tam się czujecie?
Włoski uczesane?
Ząbki umyte?
No to najtrudniejsza część za Wami;-)))
Teraz same przyjemności;-)

Wprawdzie pogoda, ech…nie ma co, ale …
A L E
mogę Wam napisać, że dziś kiedy lawirowałam pomiędzy kałużami i taplałam buty w błocie – czyli w skrócie: szłam do pracy - słyszałam ptaki, które śpiewały o wiośnie. Normalnie darły się nade mną, jakby już była! Naprawdę.
A poza tym usłyszałam też poranną prognozę pogody.
„Dziś BARDZO ZIMNO” – zagrzmiała pani tak, że prawie wpadłam w panikę - „temperatura w ciągu dnia osiągnie TYLKO od 1do 2 stopni Celsjusza”. Aha. Ciekawe, co? Zwłaszcza, że nie tak dawno zimnem było minus 15.

To wszystko razem dodaje otuchy;-)

A teraz
NIE, NIE, NIE przewracamy się na drugi bok!!!
Pijemy herbatkę
Myślimy o wiośnie
Słuchamy muzyki
A potem
Westchnijmy głęboko
I
DO PRACY;-)))
No już trudno;-)
:*
pa

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-10 09:58:26
Rozdwojenie jaźni

Stoję sobie w sklepie
oglądam rękawiczki
i nagle słyszę

„BABA JAGAAAAAAA!!!!!”.

Ej wiara,
ale to jeszcze nie jest śmieszne.
Najlepsze bowiem, że ja się odwracam, a na usta ciśnie mi się „słucham?”
Pięknie, co?!;-)
Ale na szczęście przytomnie dałam po hamulcach.
Jak się okazało: za mną jakaś pani przymierzała czapkę i zapytywała o opinię swego kilkuletniego synka, który biegając po całym sklepie ogłaszał wszem i wobec swój niezawisły sąd:

„jak baba jaga!!! Wyglądasz jak baba jaga! BABA JAGAAAAAAA!!!!”

Pani czapki nie kupiła,
więc
minuta ciszy kojącej dla mnie, dranie!
;))))

Ech… a tak w ogóle to pojęcia nie macie (no chyba, że macie;) jaki bałagan panuje w sklepach. Już nie mówię o tych ciuchach skołtunionych na stołach i dzianinach zdychających na wieszakach. Ja mówię o „kotach” walających się po kątach przebieralni i nie tylko. Coś okropnego – mówię Wam. Szczędzą na sprzątaczkach, albo czekają na generalne wiosenne porządki po wyprzedażach??? - NIE WIEM, ale…sklep był w starym browarze, więc słabe to dla mnie, bardzo słabe.

I tyle
Trzymajcie się i kciuki za mnie, bo sprawdzian mam dzisiaj i idę na żywioł.
Czołem
;-)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-06 09:27:20
Ech, Szanowny Panie Bell…

Lubicie telefony?
Bo ja bardzo często mam takie dni, że wzięłabym jednego z drugim,
rzuciła o podłogę,
podeptała,
i za okno wypchnęła.

Na przykład wczoraj:

- a teraz niech mi panienka to zdanie przeczyta.

- mała biedronka wlazła na kwiata i udanie udaje wariata

- NIE, NIE, NIE... PROSZĘ to przeczytać powoli i wyraźnie. PROSZĘ ROBIĆ PRZERWY.

- mała … biedronka… wlazła… na… kwiata… i… udanie… udaje… wariata

- hm… no NIE, NIE, NIE – proszę skreślić „kwiata” i zastąpić to…i zastąpić to…tak, tak, tak… proszę pani… proszę zastąpić to…. Hm.. „kwiata”… hm… Nie. PROSZĘ MI TO JESZCZE RAZ PRZECZYTAĆ

- mała biedronka…

- ale, NIE, NIE, NIE…proszę czytać wolno i z przestankami.

- mała … biedronka… wlazła… na… kwiata…

- stop, JAK TAM JEST? „Wlazła”? no NIE, NIE, NIE panieneczko, TAK NIE MOŻE BYĆ. To trzeba zmienić… hm…zmienić, tak…zmienić… to może niech to będzie… hm… tak… to niech to będzie…hm… Co by to mogło być?

- może „weszła”?

- hm… JUŻ WIEM!!!! „WESZŁA”!!! Niech tam pani wykreśli „wlazła” i włoży, że „weszła”. Tak. Teraz będzie dobrze. Na pewno teraz będzie dobrze. Proszę czytać!

- mała biedronka weszła na…

- powoli i głośno!!! Bo jak tak panienka mi to przeczyta, to ja to widzę. Mam przed oczami całość. Jeszcze raz!

- mała … biedronka… weszła… na… kwiata… i… udanie… udaje… wariata.

- hm… no… O! Teraz może być. Teraz jest IDEALNIE. Jak pani myśli? Podoba się pani to zdanie?

- TAK. (tak, tak, tak, tak, tak, tak i do jasnej ciasnej TAK!!!!! NIC NIE DORÓWNA URODZIE JEGO!!!)

- no to pięknie. Proszę mi to wydrukować i przesłać faksem do ewentualnej poprawki.

;-))))

PS.: Dla Waszego dobra – to wersja skrócona
;-)
Miłego weekendu
Pa..

  Komentarze (6)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-04 13:45:02
Ułamkiem w ucho

…a bo tak słucham sobie radia

„Piotr eR. przyznał się częściowo”
Częściowo, czyli że nie do końca.
Czyli że w jakimś ułamku zaprzecza.
A może czegoś nie pamięta?

CZĘŚCIOWO (?)

To znaczy, że tylko tak trochę się przyznał? Ciut, ciut?
Że „TAK Wysoki Sądzie, ale jednak NIE WSZYSTKO to moja wina”,
Albo, że „TAK Wysoki Sądzie, ale TO NIE BYŁO TAK jak Wysoki Sąd myśli…”
Albo „TAK, mam na imię Adam, zjadłem to jabłko, ale, na boga!, nie wiedziałem, że ono jest z TEGO drzewa”

CZĘŚCIOWO (?)
Czyli że < 100%

Od poniedziałku słucham o Piotrze eR.
Nie jestem tym wszystkim jakoś specjalnie podekscytowana
Właściwie mam tylko jedną myśl:
Media czasem mogłyby postawić na cierpliwość.
Tak czasami chociaż.
I tyle;-)

Miłego dnia
A co!
Bywajcie;-)))))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-03 09:21:20
O łejery, telekamery

Bardzo lubię, jak ludzie nagradzają się na wizji. Poważnie. Pasjami. Uwielbiam, bo to jest zabawne, a ja lubię się śmiać.

Organizatorzy wczorajszego pokazu trochę głupio zrobili, bo najważniejszy i najbardziej atrakcyjny punkt programu, pełen czad – po prostu dali na wstępie, mianowicie Tomasza Kammela z lisem (nie Tomaszem, niestety) na ramionach. Tak. Lis był szary i ekologiczny.
I co Wy na to Panowie? Macie takiego lisa?
Oczywiście, że nie i jesteście passe – tak krzyczał do kamery ten lis Kammela;-)))))

Potem był stały punkt programu, czyli Grażyna Torbicka – słodka, ładna i udem błyszcząca.
Potem był dziwny punkt programu – Artur Żmijewski, który cały wieczór wczuwał się w rolę – a grał człowieka słuchającego nudnego kazania w kościele pod filarkiem. Tak ja przynajmniej odczytałam tę postać nudnego konferansjera;-)))

Państwo prowadzące wyszło, uśmiechnęło się niewinnie i powiedziało, że jest nowość w programie. O!, myślę sobie, czy ta nowość przebije lisa przy płaszczu Kammela?!!!, czy przebije?, proszę Państwa, co za emocje!!!!!

„W tym roku wprowadzamy ograniczenie czasowe dla nagrodzonych.30 sekund”
Aha
„To bardzo dużo czasu. Dwa razy więcej niż mieli nasi piłkarze ręczni” – powiedziała zadowolona Pani Grażyna, a Pan Artur zaśmiał się serdecznie, ciągnąc za sobą wolno, bo wolno, acz jednak - całą salę.
Heh…
Karą za przewinienie był głośny gong, którym ślamazarny w mowie człowiek dostawał w ciemię. Po gongu miał on zejść z nagrodą ze sceny, co było OCZYWIŚCIE jawną niesprawiedliwością, bo Ci z kolei, którzy wręczali nagrody – mogli mówić nudno i bez końca. Ale wszystko to i tak nie miało znaczenia i sama nie wiem, czemu o tym piszę, bo mało kto do nowego punktu regulaminu się zastosował. Zwłaszcza publicyści i komentatorzy – mieli problemy.;-)))) oj tak.

Szkoda, że po tych 30 sekundach nie wchodził na scenę Pudzianowski i ich nie znosił. Albo Artur Żmijewski mógłby ich wykopywać, na zmianę z Grażyną. Tak. To byłaby NOWOSĆ. A tak, to były nudy na pudy;-))))

No i co ja Wam będę więcej opisywać?

Tomasz Kammel w lisie: Dziś gwiazdą wieczoru będzie Tom Jones!!!!!!!

Mama w swetrze: O! I zaśpiewa Delilah?

Ja w polarze: Delilah?!!!

Mama nadal w swetrze: no, przecież to jego…łaj, łaj, łaj dilajlaaaaaa…

Ja ciągle w polarze: e tam! to staroć, na pewno tego nie zaśpiewa.

Mama dalej w swetrze, ale obrażona;-)

Oj tam!
No i co? Do Toma Jonesa nie dotrwałam, więc nawet nie wiem, czy w ogóle był.
Był?
I co? Zaśpiewał Delilah?
Bo nie wiem, czy posypywać głowę popiołem?

To bywajcie;-)))))


I nie przejmujcie się tak Piotrem eR.
Naprawdę.
Głowa do góry.

Po prostu niedługo zamiast na Bułgarską - na mecze jeździć będziecie do Rawicza, albo Wronek.

Jejku, już nic nie można powiedzieć?;-))))
Pa;*

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-02-02 12:01:56
Mecz

Nie jestem wielką fanką tej gry, ale czego się nie robi z ciekawości, tak?
Zatem wczoraj obejrzałam mecz piłki ręcznej. Nie, nie z naszą reprezentacją. Dbam o swoje zdrowie psychiczne. Heh… Obejrzałam właściwie drugą połowę meczu Chorwacja – Francja i po prostu odjechałam, co tam się działo!, Proszę Państwa…

- to za kim jesteście?
- za Chorwacją!
- za Chorwacją?!!! a dlaczego za Chorwacją?
- bo jak Chorwacja wygra, będziemy mogli mówić, że przegraliśmy z mistrzami
- ?!

Że jak?

Wy też z takim nastawieniem oglądaliście ten mecz?
BO JA NIE!
Ja byłam za Francją. Viva la France i Paris, Paris. Chorwaci działali mi na nerwy, choć bardzo mi było szkoda ich trenera. Ale co tam trener!, nie ma to jak napaleni na zwycięstwo zawodnicy, szalone zwierzęta w klatce boiska, o rany!, normalnie, jak muchy w upale się miotali, przeciwników chwytali, za co popadnie, jeden dostał w szyję, drugi w krocze, bramkarz Chorwacji o mało bramki z korzeniami nie wyrwał, ale i tak najlepszy był ten gość, który nastraszył piłką sędziego, He, He, to naprawdę było dobre. Przypomnieli mi się moi koledzy z podstawówki.;-)

I wiecie, co? po wczorajszym stwierdzam, że wszyscy, którzy w takim spotkaniu wychodzą na boisko, to, jak rany, samobójcy. I wiecie jeszcze co? jak tak czasem patrzę na różne mecze, to żałuję, że nie mam władzy, coby wydać ustawę zabraniającą mężczyznom rozgrywek sportowych; POWAGA. no dobra, może nie aż tak, ale zabroniłabym rozstrzygnięć finałowych w męskich grach zespołowych;-)))

I jeszcze jedna rzecz ciekawa, od połowy minionego tygodnia CAŁA POLSKA przekonuje mnie, że 15 sekund, to dużo czasu, normalnie - szmat i kupa, a tu wczoraj, do końca meczu zostało siedem minut i różnica kilku bramek, i nagle WSZYSCY mi mówią, „eeee już nie uda się Chorwatom nadrobić tej straty, bo ZA MAŁO CZASU”. Hm…
Tak to było bardzo ciekawe.
;-)

Poza tym nie działo się nic
hej
Bądźcie zdrowi
pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-31 10:47:08
God Save the Queen

Hej Krasnale;-)
To ja.
I moje słowo musi Wam wystarczyć.
W końcu wygrałam i wierzę, że to była wojna, a nie bitwa.
OCZYWIŚCIE w czasie gorączkowych działań na froncie, nikt z Was szklanki wody mi nie podał… no… chyba, że ktoś podał... to przepraszam. W ferworze walki miałam nieco ograniczoną świadomość i mogę nie pamiętać.

Skoro zatem szczęśliwie wracam do świata żywych – od nowa rozpoczęłam przyswajanie zimy. Musicie wiedzieć, że ciało, które przez ponad tydzień leżało w łóżku lub chodziło po ciepłym domu w dwóch polarach na raz i w kocu - może łatwo wpaść w błędne przekonanie, że oto mamy już co najmniej wiosnę; A gdy w cieniu kołdry termometr wskazuje 38 kresek, trzewia zdolne są sobie prosto wykoncypować, że oto należą do człowieka taplającego się beztrosko w słoneczku na Karaibach, a nie w łóżku, w domu położonym na terenie zimnej i ponurej wielkopolski.

Tak więc przyzwyczajam organizm do chłodu. Delikatnie. A to okno uchylę, a to głowę czasem wysunę za drzwi, d e l i k a t n i e, bo narazić na szok go nie chcę. I poza tym mam nadzieję, że ta asymilacja zakończy się sukcesem, a w każdym razie pójdzie mi lepiej niż przyswojenie ostatnich wiadomości o Marku Kondracie.
Marcinkiewicz, że tak Was wprowadzę w temat, ponoć wybrał się w tę samą drogę, ale Marcinkiewicza, to wiecie gdzie ja mam… a jak nie wiecie, to nie pytajcie. Powiem tylko tyle, że nigdy go nie lubiłam, a to jego „jes, jes, jes” zawsze było dla mnie grubymi nićmi szyte, pod publiczkę i fałszywe tak, że jak je słyszałam - wskakiwałam z najeżonym grzbietem na lampę.
No ale…
Marek Kondrat to inna bajka. Jego od zawsze lubiłam. Podobał mi się, nie tylko jako aktor. To dla mnie Ktoś. To Gość. GOŚĆ. Taka moja boja i ostoja w tym zwariowanym świecie. A tu proszę…
Oto siedzę sobie spokojnie z gazetką (taką, co to wiecie, czyta się, by się nie przemęczyć;-)) we własnym domu, zdawać by się mogło, że bezpieczna, gdy nagle, jak nie dostanę obuchem w potylicę!!, jak się nie zatoczę!!, to normalnie, jak oprzytomniałam - nie wiedziałam, gdzie jestem….
JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ, NO …
Panie Marku, no jak to tak?
JAK to PAN SIĘ ROZWODZI?

No pewnie, że to nie mój ojciec, wujek, czy inny powinowaty, pewnie. Pewnie, że nie znam okoliczności: Czy to on? Czy ona? Ktoś trzeci? Ktoś czwarty? Ktoś ze skóry obdarty? Nigdy tego się nie dowiem, ale … NO ALE… tak mi przykro, bo …kurcze, na tym świecie to jednak naprawdę tylko śmierć jest pewna… no i został mi jeszcze Janusz Gajos, i może jeszcze tabliczka mnożenia… i twierdzenie pitagorasa, i dwa dodać dwa, i pi er kwadrat, i pi, i zero silnia … kurcze… i niech ktoś spróbuje zaprzeczyć, że MATEMATYKA – TO PRAWDZIWA KRÓLOWA:)

Ech…
No i tym miłym akcentem kończę

Pokładajcie nadzieję w matematyce
Na nią można liczyć;-)
Mówię Wam

Hej
;-))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-22 09:43:56
REPLAY

Hej, wiecie co Wam powiem?
Że to przesada.
P R Z E S A D A GRUBA
Czy ja nie byłam chora dwa tygodnie temu?
Byłam.
Więc dlaczego jestem znowu?
No halo…
Wyrabiam za kogoś normy?
płacę za zeszłoroczne końskie zdrowie?
Przeklęte wirusy mają bajzel w papierach i
ktoś zapomniał mnie odhaczyć?

jestem w pracy i normalnie ledwo siedzę.
Kicham 456987 razy na minutę.
Kicham na wszystko.
za dwie godziny uciekam.

Oto czym kończy się latanie z motyką.
NIE PRÓBUJCIE KOCHANI.

Bądźcie zdrowi
pa

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-21 07:59:00
Nie chwal dnia przed zachodem słońca

A jednak porwę się z motyką i pochwalę, wiecie? Pochwalę, choć dziś znowu jechał krótki pociąg. Z czego wnioskuję, że długość jego jednak nie zależy od tego, czy jest minus pięć, czy minus dwadzieścia; a skoro nie chodzi o temperaturę, to ja już nie wiem o co chodzi. Jestem naiwna i skołowana. Ale nieważne. Dzisiaj puszczam to mimo uszu, tak jak ten deszcz za oknem. Puszczam. .
Bo dzisiaj będzie piękny dzień, mówię Wam.
Tylko żeby było jasne – ja za Wasze humory nie odpowiadam
Ręce umywam
Jak nie wyjdzie – pretensję miejcie tylko do siebie;-)

Mój dzień w każdym razie będzie piękny
Bo, choć do babci mi daleko, to mi się należy;-)
No i BO TAK SOBIE POSTANOWIŁAM
No i bo Richard Bona gra dziś w Poznaniu
Niewykluczone, że w prezencie dla mnie;-))))
Pewności nie ma, fakt, ale co szkodzi sobie to wyobrazić, tak?;-)
W związku z tym
Panie Richard, ja dziękuję bardzo, ale nie będę obecna.
Żałuję, ale niestety koncert w środę mi nie konweniuje;-)
Ale jeszcze będzie okazja;-)
Tylko, na boga!, niech Pan nie przybywa w środku tygodnia
Bo Pan ją znowu zmarnuje
;-)))

A poza tym co jeszcze dziś?
Np. głupie-jak-byk zebranie w sprawie nowego zarządzenia
Bo od tego roku, o-jacie-Proszę-Państwa,
jak będzie mi potrzebny na-ten-przykład ołówek – to nie, nie, nie
że sobie go sama zamówię i kupię – nie, nie, nie,
gdyż „żadne zewnętrzne rachunki nie będą respektowane”

Co zatem? - spytacie

Zatem dostanę ołówek
z przetargu
pod warunkiem
oczywiście!
że napiszę pismo pt.: „Uprzejmie proszę o wydanie ołówka”:-)

jak ja kocham tę robotę
to pojęcia nie macie
normalnie
z całej epy

więc kończę ten temat,
bo postanowiłam, że nic nie zepsuje mi dnia
bo mam mieć piękny dzień
amen

to bywajcie
:*

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-20 08:49:27
plusk, plusk, kapu, kap

Przyszła odwilż
Nastały roztopy
Serce PKP odtajało
i w swej dobroci dało nam z powrotem 6 wagonów
słownie: sześć
I siedziałam, Proszę Państwa,
SIEDZIAŁAM w drodze do pracy

Nie wiem, czy pojmujecie moje szczęście.
Nieważne, że powiew z nieszczelnego okna przewiewał mi ucho.
Ważne, że siedziałam.
Że nikt na mnie nie leżał, a i ja na nikim nie spoczęłam;-))

CUD

Nie wiem, jaką ma trwałość. I czas gwarancji, ale żeby mi nie zwiał, zapobiegawczo składam zamówienie na lekkie zimno do połowy marca. Takie na minus pięć. m a k s y m a l n i e. Minus pięć – to też jest zima. I nie obchodzi mnie, że kilkadziesiąt lat temu były mrozy na minus trzydzieści,
że ludzie ryli tunele w śniegu,
że brodząc w puchu szli pieszo do pracy po 10 kilometrów
i przeżyli

Mam to w nosie.

No bo ja Was proszę…
Luuuuudzie, no!

Jak to się ma do dzisiaj, co?
To jest już nudne.
Całe swoje życie słucham o TAMTEJ zimie
I już więcej nie chcę
Co było - a nie jest… wiemy wszyscy dobrze, tak?
Więc ja chcę minus pięć
Bo to chyba dolna granica wytrzymałości pociągu
No i przyznam się, że moja chyba też;-)

A z dobrych wieści, jeszcze tylko tyle,
że DZIEŃ JEST JUŻ DŁUŻSZY od najkrótszego
prawie o godzinę lekcyjną.
HA!

Tak więc dobre wieści wykukują spod topniejącego śniegu
razem ze zmęczoną trawą

JEST NADZIEJA
;-)

Czołem

PS.: a wywinęliście orła?;-))))) bo ja odpukać-i-splunąć-przez-ramię-lewe - NIE;-)))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-18 15:20:05
Joker

Mam teraz fazę pt.: Clint Eastwood.
Ach, ten Clint Eastwood!
Nikt mu nie podskoczy.
NIKT

- ej, a obejrzysz z nami ten film?
- a gra tam Clint Eastwood?

Oto moje kryterium wyboru;-))))
Taka pasja nie mogła zostać nie zauważona.
I pięknej dzisiejszej niedzieli zadziała się scenka taka:

Ojciec: A my mamy książkę o Clincie Eastwoodzie!

Ja: N A P R A W D Ę?

Ojciec: No pewnie, kupiłem.

Ja: O Clincie EASTWOODZIE?! No to dalej! Pokażcie, przejrzę sobie.

Ojciec (podstawiając mi książkę pod nos): No tu jest. O! Proszę.

No i, Proszę Państwa,
werble tusz,
zamarłam z wrażenia

z obwoluty książki uśmiechał się
zadowolony z siebie
i drwiący ze mnie

Jack Nicholson

?!!!!

Szczęki i kurtyna w dół
;-)
pa

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-15 08:39:28
Eureka

Zawsze się z niego wyśmiewałam,
Złośliwie tak,
że on to chyba pamięta czasy kamienia łupanego
że tylko wiekowe babcie prowadzają się z takimi jak on,
i że, co to – to nie!, ja na pewno z nim sypiać nie będę!

I wiecie co się stało?
Nawróciłam się.
Od zeszłego tygodnia nie wypuszczam go z rąk
Bo tylko on staje na wysokości zadania
Tylko on mnie rozgrzewa
Więc chadzam z nim po domu
Przytulam się doń co chwila
Biorę go do łóżka
i niedługo chyba zacznę z nim jeździć do pracy

Bo kto mi w te zimne dni pomoże
Jeśli nie ty
mój termoforze?
;-))))

Korzystajcie z termoforów, mówię Wam
są jak-znalazł w te zimowe dni
P O W A G A
Zaprawdę powiadam Wam, on - zwykły termofor
ogrzałby nawet duszę Bajora Michała;-)))))
Dałby radę, mówię Wam;-)))))

A na razie miłego dnia;-)))))

PS. na zdjęciu powitajcie termofora pingwinka;-))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-14 09:11:48
Dzień dobry

Hej. To ja.
Słup ogniska choroby strzelił w niebo tydzień temu. Tydzień temu! A we mnie ciągle się tli.
Ech no…

Nie wiem dlaczego?

Chyba za bardzo dałam się przygnębić i zdeprymować tegorocznymi zimowymi dojazdami. Na marginesie dodam, że w tym temacie podczas mojej nieobecności nie doszło do żadnych pozytywnych zmian.

Muszę się wziąć w garść, kurcze, nie wiem jeszcze jak i co miało by mi w tym pomóc, ale muszę, bo inaczej moją odporność szlag trafi, a przecież przed nami jeszcze dwa miesiące chłodów. Dwa miesiące z okładem, jak znam życie. A ja tych dwóch miesięcy nie zamierzam spędzić rozbita w łóżku, z mokrym nosem przy szybie. Nie i już!

Dziś wróciłam do pracy.
Wszyscy się cieszą.
Dostałam całą torbę papierów.
Siódme niebo, jak nic.


Miłego dnia dla Was
Bez całusa, bo wiadomo;-)))

Bądźcie zdrowi:)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-09 08:51:37
…siedem, osiem, dziewięć, dziesięć

No i leżę, kurcze, leżę przegrana na łopatkach, lezę jak beta.

I nadaję, choć powinnam spać, ale nie mogę spać, bo nie mogę oddychać, a nie mogę oddychać, gdyż i azaliż zachorowałam. Cudnie, nie. Oczywiście palcem nie wskażemy czyja to wina, bo dobrze wiemy kto stoi za moją nagłą niemocą i nie zmyli nas pani doktór, która wczoraj zawyrokowała, że „to wirus; musi się pani wygrzać, niech pani nigdzie się nie rusza, proszę siedzieć pod kocami i pić ciepłe napoje.”

No to leżę, a częściej siedzę albo półleżę, bo jak leżę na 100% – to nie mogę oddychać, jako się rzekło, a poza tym mi słabo.

Cieszcie się, ze możecie oddychać, cieszcie się, mówię Wam.

Mi natenczas nastrój poprawia jedna myśl, że nie musiałam dziś jechać pociągiem, i że w łóżku nie dosięgnie mnie chłód i przeładowanie jego wagonów.

Po za tym zachwycam się wynalazkiem,
Tym, który ofiarowuje mi możliwość pisania w łóżku
Laptop – to genialny sprzęt
nie uważacie?

pa

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-07 09:14:07
W kółko Macieju

W kółko Macieju

Tak jest, panie dzieju.
Będzie o tym, co ostatnio, gdyż i azaliż jestem najeżona
i igłami strzelać zamierzam;-).

No to już się domyślacie, że w PKP żadnych zmian. Nie ma zmiłuj. O której bym nie jechała – podstawiają tylko trzy wagony i ponoć oprócz tego proszą pasażerów o wyrozumiałość.
Mhm… No to ja się zapytuję, czy gdybym i ja o taką poprosiła podczas kontroli biletów, byłaby mi dana? „bo proszę pana konduktora zamiast biletu miesięcznego kupiłam sobie bilet na koncert Richarda Bony, bo wie pan, to był dylemat albo-albo, a chyba na pierwszy rzut oka wiadomo, na co bardziej warto wydać te pieniądze, prawda? W związku z tym nie mam biletu, ale PROSZĘ O WYROZUMIAŁOŚĆ”.

Dobre sobie!

A co wczoraj?
No wczoraj to było mi bardzo do śmiechu, no naprawdę. A było tak: Siedzę sobie w jednym z tych trzech wagonów. W pełnym rynsztunku. Zakutana od stóp do głów ze zmarzniętym nosem i zmarzniętymi stopami. Wpatrzona w szyby zamarznięte od środka. I na to, słuchajcie, wchodzi pani konduktor i mówi „bilety do kontroli, proszę”, i na to gość za mną pyta „dlaczego państwo nie grzeją?”, i na to pani konduktor „grzejemy, ale słabo”. Buahahahahaha, boskie, naprawdę.
Zatem, moi mili, jak z powyższego obrazka widać szok termiczny mi nie grozi. No i w ogóle będę zdrowa jak koń, bo ponoć mroźne powietrze jest bardzo zdrowe. Taak… Pożyjemy – zobaczymy.

Dziwny ten nasz kraj-raj. Wszyscy wiedzą, że jest tu coś takiego jak zima. Ale za każdym razem, jak się zjawia – to dajmy na to taka PKP jest zaskoczona, a minus dziesięć na termometrze – jawi jej się jako klęska żywiołowa i pewna śmierć. Zima nie jest przyjemna, ale czy to nie idiotyzm patrzeć na nią jak na pajaca, który przed chwilą z pudełka wyskoczył, przyprawiając nas nieomal o zawał serca? Przecież ona nie czyhała w ciemnym pokoju i nie wydarła mordy, że oto SUPRAAAAJS, gdy tylko włączyliśmy światło. Ona przyszła zgodnie z kalendarzem, więc wy tam w PKP nie róbcie takich min, i przestańcie tłumaczyć nią wszystkie nieszczęścia. Weźcie się w końcu do kupy i, kurcze blade, wykorzystajcie w pełni ciepłe miesiące, by na zimę się przygotować.
Do was drogowcy też to było
i cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-06 10:09:37
Wykroty

Przemilczałam wczorajsze poranne spóźnienie pociągu, bo byłam na bardzo pozytywnej fali i złość mi szybko minęła. Ale dziś coś powiem. Powiem, bo wczoraj w drodze powrotnej PKP zafundowało nam koszmar, a dziś podgrzewaną repetę na śniadanie.

- To się nadaje do gazety – powiedział pan z łokciem w moim pępku.
I ja z policzkiem przyciśniętym do szyby i z jakąś obcą mi panią na plecach, mogę temu przyklasnąć, ale gazeta w niczym nam nie pomoże. Bo to taka tradycja, że PKP kuleje w zimie. A w czasie mrozów kuśtykanie jest jej jedynym obowiązkiem.

Wczoraj wracaliśmy w trzech wagonach. Dla pełnej informacji: normalnie mieścimy się w dziewięciu – a i to czasem nie starcza i ludzie stoją.
Zatem wracaliśmy w wagonach trzech, zimnych, gdyby ktoś pytał.
Dziś też jechaliśmy w wagonach trzech, ale przegrzanych, gdyby ktoś chciał wiedzieć.

Nie wiem, gdzie się podziały wagony. Może PKP podłączyła je do składów podążających w kierunku kurortów zimowych? Może rzuciła je na złomowisko? Albo oddała regionalnemu muzeum?

Nie wiem jak wygląda struktura organizacyjna w tej firmie, kto podejmuje decyzje i jaki jest przepływ informacji. Ale wiem jedno, PKP dysponuje absolutnym i szczerym brakiem szacunku do pasażera.

A codzienny pasażer PKP nie oczekuje zbyt wiele. Naprawdę. Nie rażą go już brudne i nieszczelne okna, wahadłowo działające ogrzewanie, kapryśne drzwi, czy cuchnące toalety. Pasażer PKP wie, że życie jego jest zbyt krótkie, by doczekał w nim jakiejkolwiek poprawy standardu polskiej kolei. Dlatego, gdy PKP wyrywa mu na żywca tę resztkę, to oczekiwane przezeń minimum komfortu (o ile mogę użyć tego słowa w wypadku jako-takiej punktualności i byle jakiego miejsca siedzącego) - nie mówcie mi, że nie jest źle i że DA SIĘ PRZEŻYĆ.

Wiemy dobrze, że się da.
Nikt tego nie wie lepiej od nas.
Bo my nic innego nie robimy tylko przeżywamy.
Wiedzcie, że gdy dojeżdża się w tych ekstremalnych warunkach na metę; gdy wagon w końcu wypluwa was na mróz zgniecionych i wymiętych – kołacze się w głowie jedna myśl: MAM SZCZĘŚCIE. Jesteście zmęczeni i czujecie się podle, ale mimo to cieszycie się, że przeżyliście.
P R Z E Ż Y L I Ś C I E.
Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że wywożą was do gazu.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2009-01-05 11:26:36
Hej tam w bieli

Hej, witajcie
Stęskniłam się trochę;-)))

Święta minęły jak piękny sen.
Najgłupszy dzień roku – sylwester - też odszedł w przeszłość. Wielkie dzięki.
A nowy rok zapowiada się wyśmienicie. Nie tylko dlatego, że nie zaczęłam go z petardą w oku, ale dlatego, że od razu na dzień dobry spełnił życzenie narodu i sypnął śniegiem, i zmroził mrozem, i teraz na pewno wszyscy są wielce uszczęśliwieni.
Ha!
TO NIE NOWEGO ROKU WINA, ŻE FERIE SIĘ SKOŃCZYŁY.
A zresztą, dzięki temu, że śnieg zalega wokoło, jest na co winę zwalać, co przeklinać, i odgarniać… no i podziwiać, też jest co;-)))

A w świątecznej przerwie się działo i działo. Obejrzałam tyle filmów, że do dziś jestem pijana. Miałam kilka seansów o mrocznej przyszłości, między innymi z „łowcą androidów”, więc sami rozumiecie. Za parę lat będzie naprawdę mroczno. Ale ponieważ świat nie kończy się na Ameryce, nie przejęło mnie to za bardzo. Zresztą Batman nas uratuje. Choć zaufania do tego nowego za bardzo nie mam, bo jak dla mnie nie jest on dość charakterystyczny, a poza tym śmiał mi zabić Liama Neesona. W dobrym świetle stawia go tylko jeden fakt, mianowicie, przyjaźń z Michaelem Cainem.

No a poza tym nic tak nie smakuje człowiekowi jak Clint Eastwood z cygarem wetkniętym w prawy kącik ust. Clint Eastwood, ech… a zaraz za nim zwalisty King Kong, który mimo mego gorącego dopingu – znowu przegrał i został zabity. A był taki dzielny i taki zakochany, a człowiek taki podły i mały. Ten film z 2005 roku ma dwie poważne wady, jak na moje oko, po pierwsze: przeszarżowano z efektami specjalnymi i po drugie, na koniec po chamsku całą winę zwalono na kobietę.

No i tyle pokrótce;-)))

Nadal jestem kobietą rasy białej o wzroście wysokim
Więc niewiele zmian zaszło jak widzicie;-)

Nowy rok się budzi
Ja powoli też;-)
Dzień dobry

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-23 10:26:31
Pod jemiołą dzwonki dzwonią

Ahoj Wy, którzy tu czasem wchodzicie
i ku mej radości ślad zostawiacie
i Wy cichociemni;), niecnoty-niemoty:)

Pooddychajcie sobie głęboko
Odpocznijcie
W barszczu utopcie głupie uwagi przy stole
Pogłaskajcie kota
Przeczytajcie książkę
Odwiedźcie znajomych
Podumajcie przez chwilę
Narysujcie bałwana
Połupcie orzechy
Rozpuście w ustach rybę i pierogi
Pogadajcie z psem
Pośmiejcie się z odbicia w bombce
Zapalcie świeczkę
Umyjcie zęby po spożyciu makowca
Powzruszajcie (nie tylko ramionami)
Zagrajcie w chińczyka, albo bierki
Idźcie na spacer
Posłuchajcie muzyki pod kocem
Podlejcie choinkę
Zaśpiewajcie kolędę
Zjedzcie pomarańczę

I długo bym jeszcze mogła wymieniać,
ale czasu na czytanie nie macie,
więc napiszę tylko, że
Dobrych Świąt Wam życzę
A smutki, diabli z nimi!,
niech rozbiją się o Wasze drzwi w drobny mak;-)
No i …

Buźka:*

W końcu jemioła zobowiązuje;-)

pa

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-22 10:36:35
Na progu

Dziś jestem w pracy tylko z portierem.
Sam na sam.
Portier jest na dole a ja do góry…
Wróć…
TO ZNACZY: portier siedzi w portierni na parterze a ja na drugim piętrze w swej sali balowej na pincetsześset osób;-))))

Jest naprawdę fajnie, gdyż i albowiem mniemam, że dziś nikt tu nie przyjdzie. I to mniemanie doprawdy wprawia mnie w świąteczny nastrój. Choć przyznaję, że z deszczem i temperaturą dodatnią te ścielące się ulicami błyszczące ozdoby wyglądają jak kwiat przy kożuchu i pięść na nosie…

Dziwnie jest, nie?;-))) … jednak ten śnieg …ech;-)

Ale co tam!
W weekend obejrzałam sobie zimę w telewizji.
W „Panu Wołodyjowskim” była.
Biała i po kolana.
Pan Wołodyjowski też był, dzielny jak zawsze, i mdlejąca mimoza Krzysia była, i Zagłoba pił… ekhm… był, jak zawsze, i Baśka niestrudzenie z czoła zdmuchiwała grzywkę, i rudy Nowicki-Ketling zmieniał dziwaczne nakrycia głowy, no i Azja (mój ci on, mój!:)) piękny i mściwy, jak zwykle z sinymi rybami na piersi kłutymi - też był.
Filmu oczywiście nie obejrzałam do końca. A bo obrażona na Sienkiewicza jestem i nigdy mu nie wybaczę, że przez niego dostałam dwóję. Mimo, że dzielnie przebrnęłam przez jego książkę. Tak, Proszę Państwa, za niewinność, za głupi opis burzy ukryty „W pustyni i w puszczy” dostałam lufę…więc od tamtej pory Sienkiewicz tylko pobieżnie i nigdy do końca, niech tam sobie w tym grobie nie myśli, że mnie wielce zajmują ekranizacje jego powieści. No Panie Henryku…!

No i tyle…
Jeszcze obejrzałam dwa filmy romantyczno-świąteczne. Były doprawdy proste jak bułka z masłem i dosłowne jak słodycz z cukiernicy, ale całkowicie zaspokoiły me potrzeby kulturalne;-))))
No przepraszam.

No i tyle
Ja jeszcze tylko jutro…

A Wy, co tam?!
Zwarci
gotowi
szczęśliwi
?
No oby
To pa

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-19 09:41:57
Ja Wam dam!

Jestem naprawdę zdenerwowana. Naprawdę.
Mam mord w oczach i pianę z ust toczę.
A BO TAK:
Okazuje się, że na drzwiach służbowych mogę napisać cokolwiek. Mogę na nich nawet wywiesić błyskający czerwonymi literami neonowy szyld UWAGA POMÓR, albo MASAŻ LOMI-LOMI ZA DARMO – i nie będzie żadnych konsekwencji; nikt nie zauważy; NIKT. A frekwencja wśród odwiedzających mnie ludzi nie spadnie nic a nic - w pierwszym przypadku, a w drugim nie wzrośnie ani o jotę.
A wiecie dlaczego?
Bo nikt nie czyta ogłoszeń na drzwiach.
A każdy kto stanie przy tych moich nieszczęsnych drzwiach, musi je otworzyć; normalnie KAŻDY przechodzący czuje wewnętrzną potrzebę, by je otworzyć; po prostu obok moich drzwi nie można przejść obojętnie, trzeba je uchylić, odemknąć, rozewrzeć choćby na minutkę, by stojąc w progu zadać mi pytanie, na które odpowiedź wisi centralnie NA DRZWIACH po stronie pytającego.
Wisi wypisana WOŁAMI.
Kurcze, wisi i się kisi!
Co Wy, bawicie się ze mną?
Sprawdzacie, czy wiem, co mam na drzwiach, czy jak?
Czytajcie ogłoszenia, no!
Po to je wywieszam!
CZEMU NIE CZYTACIE ogłoszeń?????!!!!!!!!!
Wiem, że jest kryzys w czytelnictwie, no ale żeby do tego stopnia, do diaska!, nie wkurzajcie mnie i zanim do mnie wejdziecie – przeczytajcie wszystko, co wywiesiłam.
Co do literki!
Bo inaczej cios w nos.
Taki wróżę Wam dżos.

A teraz to, co tygrysy lubią najbardziej,
czyli KURTYNA W GÓRĘ:

- a czy PanX będzie dziś na dyżurze?
- tak, w tym czasie, który jest podany w komunikacie
- acha…ale na pewno będzie, tak?
- tak, powinien być obecny.
- acha…ale nic pani nie wie, żeby go miało nie być.
- nie, nic nie wiem.
- acha…a nie wie może pani, czy przyjedzie nieco wcześniej, bo ja to tak trochę się śpieszę.
- nie nic nie wiem.
- acha…a czy to się zdarza?
- ?!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- ale jakby pani wiedziała, że PanX nie przyjedzie, to wywiesi pani ogłoszenie, tak?
- tak oczywiście, ALEŻ OCZYWIŚCIE, że wywieszę.

…i już się na to cieszę.
Dajcie spokój
Słów mi brak
Dlatego kończę ten apel
cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-18 09:31:29
Szurumburum

Cześć śledzie;-))))

Z góry nadal brak odzewu w sprawie śniegu,
ale to nic nie szkodzi,
już Wam mówiłam.
Brak śniegu nie wprowadzi nas w błąd. Nie, nie, nie. I tak bardzo dobrze wiemy, że święta są już tuż, tuż. I nie mówcie mi, że nie. Nie zapierajcie się! W końcu częstotliwość z jaką wpada w moje ucho „last Christmas” ostatnio bardzo wzrosła. A nie od dziś wiadomo, nie tylko najstarszym góralom, że ta piosenka to trzon, kręgosłup i jądro nastroju świątecznego. Bez tej piosenki… ech no i co ja Wam będę mówić... Są nawet tacy, co myślą, że to zagraniczna pastorałka taka… Tak, tak…SĄ TACY! Nie wstydźcie się. No przecież nawet ja tak kiedyś myślałam;-))). A było to dawno, dawno temu, jak jeszcze byłam zakochana w Georgu. No teraz WIEM, że nie mam u niego szans, ale wtedy nie wiedziałam i go na zabój kochałam, głównie jego uśmiech, obejmujący multum pięknych białych zębów, co było jawną niesprawiedliwością, bo to ja przecież używałam pasty „biały ząbek” i poddawana byłam okropnej fluoryzacji w szkole. Tak… A taki George miał piękne zęby NA PEWNO bez tych ohydnych zabiegów.

No a teraz przyszły takie czasy, że ten śnieżnobiały uśmiech jego musi odwalić całą robotę za nieobecny na całej połaci śnieg… To się Panu Jeremiemu Przyborze w najgorszych nawet snach nie śniło;-)
No tak
Śnieg,
śnieg,
śnieg…

No a poza tym, to napisałabym coś o meczu, alem go smacznie przespała.
No to pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-17 08:18:36
Do trzech razy sztuka

W pierwszym roku było najgorzej, choć było tylko delikatne szczucie marchewką:
- Bo dlaczego, ach dlaczego pani nie przyjdzie? Przecież będzie miło, mamy sernik, barszcz i grzybki. Niech pani przyjdzie. Niech się pani integruje. Niech pani nie będzie taka dzika.

Nie poszłam
*
W drugim roku był bat:
- A dlaczego znowu nie?! NAPRAWDĘ wypadałoby przyjść! Dlatego BARDZO panią proszę! Proszę się nie wygłupiać. To polecenie służbowe. Ma Pani przyjść.

Nie poszłam
*
I wczoraj. Trzecie moje tutaj święta
- A na wigilię pani przyjdzie?
- Nie
- Acha, czyli tradycyjnie
- Tak, wigilijna tradycja - rzecz święta.

I na tym się skończyło. Żadnych szantaży, żadnych przymusów, żadnych nagabywań.
I może komuś byłoby z tego powodu smutno.
Mi nie jest.
Bo wiem, że gdybyście mnie ciasno spętali sznurem i taką wetknęli w pudło po butach – to nie czułabym się bardziej skrępowana, niż tam, na tej wigilii. I gdybyście mi usta wypchali wątróbką smażoną – nie czułabym większego niesmaku, niż tam, na tej wigilii.
- A skąd to pani wie, skoro tam pani nigdy nie było?
- To niech pan, proszę pana, wsadzi rączkę w ogień, sprawdzimy czy się pan oparzy…hm?

Po trzech latach już nie muszę się migać od wigilii pracowniczej.
Po trzech latach moje NIE nie wyzwala już w innych natrętnej agitacji.
Ja mogę nie przyjść.
I to jest piękne.
;-)
Cześć

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-16 09:31:04
Na szagę*)

Wiecie, co?
Tak myślę sobie, że oto teraz jest najlepszy czas na ubranie choinki…
tak właściwie to nawet tydzień temu już się ten czas zaczął.

Idealny czas.

TERAZ
światło, srebro i złoto, zapach piernika i świerku…
TERAZ
gwiazdorki, bombki, cukiereczki, łańcuchy, gwiazdki…
TERAZ
świąteczny nastrój w domu!
TAK jest!
A po świętach myk, myk
Koniec.
Iglak za próg
I SZLUS
A nie, że uparcie ubieramy choinkę dopiero w wigilię, a potem trzymamy taką niby, no przepraszam za porównanie, łysiejącą-a-wysztafirowaną-lafiryndę, do połowy stycznia, albo i dłużej…. I zamiast myśleć o wiośnie - żyjemy wspomnieniami o minionych świętach. I wzdychamy, że już po wszystkim, i że, oj jak to przeleciało, oj… jak z bicza strzelił…a tyle tego szykowania było, a tu nawet nie zdążyliśmy zjeść tych pierogów u babci… ojeju.
Tak…
Naprawdę lubicie to smęcenie? (bo że pierogi babci tak – to wiemy;-))))

Święta, święta i po świętach?

Hej!
wiecie co ja na to?
otóż
Że SUPER,
Bo po świętach
dzień się wydłuży!

A jakbyśmy tak w styczniu wszyscy o wiośnie myśleli
to, na bank, by szybciej przyszła;-)))))

No ale zrobicie jak tam sobie będziecie chcieli.

A na razie
Koniec wywodu.
Pracy doktorskiej na ten temat nie będzie.
pa

*) wpis dedykuję osobie, która słysząc „leć na szagę!!!” idzie idealnie na wprost;-)))))))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-15 09:46:57
Palcem na piachu

Jak doniósł ksiądz w ogłoszeniach parafialnych sala na uroczystość komunii świętej jest zarezerwowana do roku 2013.
U la la.
To już nie tylko śluby planuje się z kilkuletnim wyprzedzeniem?

5 lat. Cóż za zapobiegliwość!

Jak się projektuje z takiej odległości?
Jak to robicie? W tygodniu nie jesteście w stanie umówić się z koleżanką na kawę, jutro nie macie czasu dla kolegi, ale za to wiecie, że w 2013 roku w połowie kwietnia będziecie siedzieć za stołem na komunii swej pociechy i jeść rosół z kury, która jeszcze na świat nie przyszła…

Nie przekonuje mnie Wasze „e…nawet nie zauważysz, jak to minie”
No. 5 lat mojego życia to nie 5 minut serialu. Nie, nie, nie... może i szybko minie i wcale nie będzie wystrzałowo, ale na pewno zauważę, pomimo swej krótkowzroczności;-) Tego możecie być pewni.

5 lat. Rozumiecie? 5 lat! To dla mnie szmat czasu!

Przez 5 lat to ja mogę przyjąć oświadczyny Żebrowskiego, wyjść za Adamczyka, mogę zostać matką, albo się rozwieść, mogę też owdowieć, wyjechać do Hiszpanii i zostać toreadorem albo gwiazdą flamenco… Ale równie dobrze mogę nie przeżyć żadnej z powyższych przygód, bo jutro w drodze do pracy wpadnę w szczelinę wyciętą nagłym trzęsieniem ziemi i tyle będziecie mnie widzieć…
No i co z tego, że w Polsce TO się nie zdarza?
Trochę pokory!
To się JESZCZE tutaj nie zdarzyło.
Jutro ziemia jednym grymaśnym ruchem tektonicznym może zasypać nie tylko mnie ale i Was z Waszymi planami w kieszeniach.

Wy naprawdę nie myślicie o tych wszystkich możliwościach?…bo ja ciągle;-))))

A tak naprawdę to Wam trochę zazdroszczę… tak lekką ręką planujecie w stuletnich kalendarzach te wszystkie nie gwarantowane wydarzenia, a ja niedługo będę musiała w pracy zaznaczyć dni urlopowe na cały rok i znów nie będę umiała…
Bo jestem dobra tylko na krótkich dystansach.
I nawet z biegu na 400metrów w szkole miałam zawsze tróję.
;-)

Dobra, a teraz idę na czekoladę.
Hej

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-12 09:50:25
Pada deszcz, pada deszcz, dzwonią krople kapu kap

Kupiłam parasol.
Oj, no dlaczego, dlaczego…
A BO TAK!
Bo najpierw byłam w jednym miejscu, a potem z tego miejsca przeszłam w inne miejsce a ten głupek parasol - nie. Tak więc jeśli pomyśleliście, że zgubiłam parasol – to POMYLONE GARY!!!
Nie zgubiłam.
Czujecie tę subtelną różnicę, nie?
NIE ZGUBIŁAM, ale musiałam kupić nowy.
A o nowym mogę powiedzieć, że jest bardzo fajny. Mały, lekki, poręczny i czarny. I rozkłada się, i składa. I bardzo sprawnie mu to wszystko wychodzi, z tym, że to drugie jakby znacznie lepiej. Rzecz w tym, że zamyka się on nad moją głową co 15 sekund. Jest tak zautomatyzowany, skubany, że prawie ode mnie niezależny. Ja go rozkładam, ruszam w deszcz i słotę – on się składa.

Dobra, a teraz zapytajcie jak sobie radzę. Proszę Was pytajcie!!!!!

No dobra. Skoro tak nalegacie, to Wam powiem;)
Otóż, Proszę Państwa, jako osoba konstruktywna, celująca w rozwiązaniach prowizorycznych i nie przebierająca w półśrodkach, robię tak, że po otwarciu parasola, głową mocno przyciskam jego górne szprychy – uniemożliwiając mu złośliwy odwrót. Tak. Zatem jeśli wczoraj widzieliście kobietę z parasolem naciśniętym na łepetynę – niechybnie byłam to ja.

Ale szczerze Wam powiem, że do domu wróciłam wykończona, więc dziś wygrzebałam z lamusa takiego parasola z laską i czubem. Jest on za wielki, bardzo nieporęczny i nie lubię go wcale, zwłaszcza w podróży, bo czy pada, czy nie – trzeba go w ręce nosić…, no ale nie mówię mu tego wszystkiego, bo jeszcze tylko tego mi brakuje, by i on w złości się nade mną zamknął…a wtedy…to chyba …śmierć na miejscu…boże…już widzę te nagłówki:
ZATRZASNĄŁ JĄ WŁASNY PARASOL;-)))
No dzięki.
Kto się tu zaśmiał – niech na oczy mi się nie pokazuje!

No i co by tu jeszcze napisać? No może to, że przeżywam poważną wewnętrzną przemianę. SERIO. Czapki z głów! Bo ja, Proszę Państwa: przyzwyczaiłam się do deszczu. Tak. No chyba zauważyliście, że nie narzekam. Nic a nic. ALE TO JESZCZE NIE WSZYSTKO!!!! Słuchajcie. Wczoraj uświadomiłam sobie, że wcale mi nie zależy na tym, by na święta był śnieg. Wcale. E… no bo dajcie spokój! Po co on Wam, co WY?!, potrzebujecie śniegu do nastroju??? To Wy wigilię na dworze jecie, czy co?

Dobra
Napisałam
Co wiedziałam
To cześć

No i miłego weekendu
Czas już chyba kartki wysyłać, nie? Wysyłacie?
pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-10 11:04:50
Środek antykoncepcyjny

Naprawdę nie wiem, co ta Ewa sobie myślała, jak to jabłko zjadała.
Co ona w głowie miała? (bo że na głowie beretu nie nosiła - to wiemy.)
Co za kobieta!
Zagrała bardzo nie fair.
Bardzo, bardzo nieładnie.

Dajcie spokój.
Od wczoraj moja podświadomość intensywnie wytwarza i rozprzestrzenia w całym organizmie środek antykoncepcyjny. Serio, serio. Mało tego, myślę, że po wczorajszych żywych opowieściach o porodach - starczy mi go do końca życia. Tak.
A koleżanka opowiadała i opowiadała…o ho o ho… no doprawdy AJM-LOWIN-IT.
Ale co robić?
Urodziła - to opowiadała.
Dobra.
Jest moją bohaterką, jak zresztą wszystkie w tym kraju kobiety-matki.

Poród - to jest, taki wiecie, NATURALNY proces.
Ot, kobieta rodzi dziecko.
Ma taki odruch pierwotny po 9 miesiącach ciąży, wiecie, nie… no naprawdę.
T o t a k i e n o r m a l n e.
TAKIE normalne, że gnieździ się w tobie ból, który chce obrócić twój kręgosłup w pył. Tak. I to po prostu norma, że twoje wycie budzi jedynie krzyki o spokój, ciszę i trzymanie oddechu; że NIKT nie znieczuli cię, i nikogo nie obejdzie fakt, że Twój krzyk zagłuszy listę lichych argumentów na nie; no i w końcu to, że dziecko wychodzi z ciebie przez ponad dwie doby…tak, to wszystko jest bardzo normalne…
Kurcze, jeśli naprawdę tak uważasz, to gratuluję. Masz fuksa. Żyjesz we właściwym kraju ze służbą zdrowia, która dołoży wszelkich starań, by umożliwić Ci najnormalniejszy poród pod słońcem.

Nie widzę tego, nie widzę, NIE WIDZĘ, halooooooooooo…
i nie mówcie mi, że po wszystkim się wszystko zapomina…
że na linii życia – poród jest tylko kropką…
nie, nie, nie mówcie mi.
I w ogóle mi już nic nie mówcie.
Nic.
Nic w tym temacie.
Zatykam uszy.
Cześć

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-09 08:06:45
ciemno wszędzie, głucho wszędzie...

A kuku!

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-05 08:42:26
hej, hej

Hej
I jak tam? Co słychać?
Bo tak nic nie mówicie…
Jak uzależnienie od „Whose Line is it Anyway?”
Trwa? Toczy Was już, czy jeszcze nie?
A bo nie chce mi się samej tkwić w nałogu,
w nałogu dobrze jest mieć towarzystwo;-)))))

Dziś mam dla Was jeden z dialogów, który wczoraj wybrzmiał nad moją łepetyną. Wiem, że lepiej by się niósł w Waszych głowach, gdybyście znali tych ludzi, ale może pomimo to nie będzie nudny;-):

Pan Siwy (lat 80): O! Witać pana kolegę! Witać!

Krzykacz:(lat 40): Dzień dobry panie Siwy!

Pan Siwy (lat 80): A! Dzień dobry! dzień dobry panie kolego! Jak tak na pana patrzę, to w tej bródce wydaje mi się pan podobny do tego człowieka z jury w tym programie o tańcu!

Krzykacz:(lat 40): ?! Jakiego człowieka?

Pan Siwy (lat 80): No tego z jury!!! NIE OGLĄDA PAN TEGO PROGRAMU, gdzie ludzie tańczą i kręcą piruety?

Krzykacz:(lat 40): Nie oglądam telewizji.

Pan Siwy (lat 80): Nie?!!!!

Krzykacz:(lat 40): Nie. A oni tańczą na lodzie?!!

Pan Siwy (lat 80): Nie, no tańczą normalnie i kręcą TAKIE piruety, że człowiekowi się w głowie kręci…i do Ameryki pojadą!!!!

Krzykacz:(lat 40): Aha…a to może ja zgolę tę brodę?

Pan Siwy (lat 80): Co?!

Krzykacz:(lat 40): nic nic…

Pan Siwy (lat 80): No, a dziś panie kolego wielki dzień! WIELKI DZIEŃ!

Krzykacz:(lat 40): Tak?

Pan Siwy (lat 80): No mecz, panie kolego! Lechu gra z Hiszpanią!

Krzykacz:(lat 40): TAK?!!!

Pan Siwy (lat 80): No jak to, NIE WIE PAN?!

Krzykacz:(lat 40): Nie?! A u nas? Czy w Hiszpanii?

Pan Siwy (lat 80): No w Hiszpanii, tak myślę, ale zaraz sprawdzimy, bo mam gazetę, to zaraz doczytamy! Zaraz panie kolego…

BabaJaga (spod biurka): U nas, u nas.

Krzykacz:(lat 40): U nas?!

Pan Siwy (lat 80): No zaraz panie kolego, JUŻ SPRAWDZAM, gdzie to jest? Gdzie to jest?

BabaJaga (spod klawiatury): Na Bułgarskiej!

Krzykacz:(lat 40): Acha…oj to znowu te tabuny kibiców będą się szlajać po Poznaniu…

Pan Siwy (lat 80): No panie kolego nie wiem, gdzie ten mecz jest. Nie napisali. Wszystko napisali, prócz miejsca. Dziennikarstwo proszę pana upadło. Tak. Coraz gorzej z nim… NO NIE NAPISALI…

Krzykacz: (lat 40): ja przepraszam, panie Siwy, ale teraz muszę wyjść. Do widzenia.

Pan Siwy: Dowidzenia, dowidzenia… hm… ale… że nie napisali, gdzie ten mecz? Hm… A ten młody człowiek nic nie wie. NIC. O tańcach nic nie wiedział! O meczu nic nie wiedział… Dziwny człowiek. Dziwna teraz ta młodzież, tak panienko, bardzo dziwna.

;o)
cześć

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-02 11:22:00
Spod przymkniętej powieki

Wiem, że już pisałam, mówiłam, śpiewałam i tańczyłam o tym, że ich lubię,
więc teraz żeby się nie powtarzać, to napiszę, że BARDZO LUBIĘ kabaret HRABI,
BARDZO,
a Joannę Kołaczkowską to,
nie zawaham się użyć tego słowa,
kocham.
NAPRAWDĘ.

A jak to często bywa,
po nocy pełnej uciechy ;-))) – jest się niewyspanym, tak?
A tu jeszcze ten wiatr…
I deszcz…

Więc na paluszkach proszę
Cichutko
I szeptem do mnie

A dla delegatów wywieszam specjalne tłumaczenie
Na specjalnej kartce – uzyskanej z przerobu surowców wtórnych
w specjalnym kolorze ekologicznego różu odblaskowego
„NOT DISTURB”
;-)))))


Idę spać pod biurko;o)
Miłego popołudnia
Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-12-01 09:34:51
good climate for talks

A skoro tak, to let’s talk.
Nie, nie o seksie.
Bądźmy oryginalni.
…może o świetle?
Światła Ci u nas w bród. W Poznaniu o 6.30 rano jasno jak wiosną… ale nawet w tej jasności nie zdołałam dostrzec a choćby i jednego delegata. Chyba o tej porze jeszcze śpią, co? Jak myślicie?
A tu miasto migocze! Mig, mig. Choć, czy światło anonsuje święta, czy ów szczyt – trudno dojść.
W każdym razie bądź, jak grzyby po deszczu wyrosły na rondach i po innych kątach choinki, choineczki i pięknie na glans zakwitły. I wszyscy TACY zachwyceni, że tak ładnie, pięknie, c u d o w n i e… Ach i ech… TAK ŚWIĄTECZNIE. A ja się pytam, dlaczego nie rozaniela nas to, co codzienne? Co? Dlaczego tylko to, co jedynie przez chwilę zalśni? Skoro mamy TAKĄ skłonność do błyskotek, to bardzo proszę, weźmy na tapetę rondo kaponiera. Znacie? – Znamy. No to proszę na raz powiedzieć, dlaczego nikogo nie zafascynuje nieśmiertelny neon CentraAkumulatory, no? Dlaczego nie skłania on nikogo do wspomnień, dlaczegóż pod nim nikt nie westchnie rzewnie, że święta tuż, tuż (przecież one zawsze są tuż, tuż, co i rusz);-))))? A czy kogoś i kiedyś do trzewi wzruszył czerwony MercureHotel? no albo czy czyjeś serce wpadło kiedy w wielkie drukowane litery GEOMATu i się przejęło i czułością wezbrało? no?...
A dają nam po oczach rok cały!
NIESTRUDZENIE
A tu ledwo takie małe coś zamigota; ledwie jakieś mniej lub bardziej skoordynowane stada świetlików obsiądą lampy i drzewka – to już wszyscy się rozpływają…. od razu przeżywają, w zadumę wpadają i mówią, że oj, święta, święta…
NIEŁADNIE
Proszę Państwa
Nieładnie
Tyle okazji straciliście, by wpaść w świąteczny klimat.
Dobry klimat.
Wy… marnotrawcy Wy.
A oszczędzać trzeba, tak?
;-))))))

Dobra
Do zobaczenia wieczorem przy operze;-)))
Będzie śmiesznie.
A na razie,
czy znacie ten program: Whose Line is it Anyway?
Można na ten przykład wejść tu:

http://www.wliia.pl/odcinek,S02E27.html

zerknąć i się pośmiać.
Poszperajcie tam sobie.
Tylko UWAGA, to jest naprawdę śmieszne,
więc jeśli jesteście w pracy - miejcie oko na szefa.
To Pa

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-28 09:21:01
Groch z kapustą

A teraz na rozluźnienie mały kwiz.
Otóż, z kim to ja wczoraj wieczorem jechałam pociągiem?
No zgadnijcie!
Nie, nie z Hanną Gronkiewicz, nie, nie,
No gdzie tam z nim?!!
z nim nie!
i z tym TEŻ NIE…
Dobra, nie ma się co czarować.
NIGDY BYŚCIE NIE ZGADLI.
Bo oto wczoraj w pociągu spotkałam wokalistę Maroon5.
Słowo!
No i to mogę Wam powiedzieć, że siedzieliśmy sobie vis a vis
i że Pan jest tak samo przystojny jak na wizji.
I ma bardzo ciemne oczy.
Tak.
A ja nie.
;-)

A dziś z kolei na dzień dobry widziałam innego chłopca, tak na oko 9 letniego; siedział sobie na ławeczce w parku i na śniadanie palił papierosa. Tak. Wy, stare konie, tak Wy, Wy które palicie, czujcie się winne – TO BIEDNE DZIECKO WAS NAŚLADUJE.
;-) dobra, jedziemy dalej,
bo z innych wesołych spraw, to prócz tej, że mam niedobór witaminy B2 – dziękuję bardzo, jest jeszcze inna, mianowicie: dziś zaczyna się weekend i to będzie fajny, bardzo fajny weekend, wcale nie z powodu andrzejek. Ten weekend będzie fajny, gdyż i albowiem w domu, w którym mieszkam sobie ma się upiec pierwsza partia pierników świątecznych.

Czy to nie CUDOWNIE?
Ha!
Zatem do zobaczenia.
To już będzie w grudniu,
Może po południu.
Poznacie mnie na pewno.
Z tłumu śmierdzącego woskiem
będę się wyróżniać
zapachem cynamonu.
;-)
Cześć.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-25 08:29:22
Tup, tup...

Wróćmy na chwilę do wczoraj.
Tup, tup, tup.
Wczoraj wszędzie było cieplej.
W każdym punkcie poza granicami mego pokoju służbowego wielkości sali gimnastycznej - było cieplej.
Wszędzie było cieplej.
Tuż, tuż, na korytarzu za drzwiami– cieplej.
W tramwaju – cieplej.
W pociągu (tak, nawet tam!) – cieplej.
I naprawdę nie wiem, czy bardzo bym skłamała pisząc, że na dworze też było cieplej.
Serio.
Dziś (dziękuję, że pytacie) mam ciepło, ale jeśli, przepraszam bardzo, węzeł grzewczy siada przy temperaturze w sąsiedztwie zera, to ja dziękuję za dalszy ciąg zimy. Mogę komuś odstąpić swoją część. Jestem w stanie zrezygnować z nadchodzących urodzin, Bożego Narodzenia, a nawet z imienin… Tak jest. Składam rezygnację. Zamiast wydawać pieniądze na jakieś drobiazgi dla mnie i tracić energię na życzenia – proszę ja Was, by na raz i to zaraz zafundować mi czteromiesięczny pobyt w ciepłym kraju, tak? No… albo chociaż jakąś taką osobistą, niezawodną kieszonkową farelkę i niezłomny system immunologiczny w pakiecie… Albo…No nie wiem… Wymyślcie coś…
Inaczej to ja nastawiam budzik na marzec i idę spać.
Dobranoc

Ale jeszcze zanim, to muzyczny gratis:
http://pl.youtube.com/watch?v=REHbgBPkvEE
i…
no Proszę Państwa… no…co Wy na to?
NO PROSZĘ PAŃSTWA…
Drogie Panie, no…
a Wy Panowie?
Kogoś zatkało?
Bo ja to jestem w hipnozie.
Cześć.

  Komentarze (7)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-24 08:49:46
BUBA

Hej ho
Hoł, hoł, hoł…
Święta trwają
Czy to nie cudowne?
Mikołaje, gwiazdory, śnieżynki, choinki i błyskotki opanowały miasta i bloki reklamowe… super, dzięki tej kampanii człowiek ma wrażenie, że święta trwają nie dwa dni a cały miesiąc. A’propos, to dokładnie za miesiąc wigilia. DOKŁADNIE.

A z nowości, jeszcze świeżością pachnących, to ja dziś w pracy mam zimno.
I mam takie niedobre przeczucie, że przyczyną tego zjawiska są zimne kaloryfery w pokoju. ZIMNE. A musicie wiedzieć, że moje przeczucia raczej się sprawdzają, zwłaszcza jeśli docierają do mej łepetyny wprost z czujnej dłoni przyłożonej do zimnego żebra grzejnika.
Tak.
Zatem mam zimno.
A piętro niżej mają ciepło.
Byłam przed chwilą sprawdzić.
Tak. To naprawdę jest piękne.

*
Poszłam do kierownika budynku.
Tak, taka jestem odważna.
- przepraszam, ale u mnie kaloryfery są zimne.
- niech mnie pani nie straszy!!!! – On na to, no to się wystraszyłam.
Pan kierownik – niedowiarek poszedł na górę ze mną, stwierdził, że kaloryfery nie grzeją, potem powiedział, że tego się bał, bo instalacja grzewcza jest do kitu, potem wykonał telefon, po czym powiedział mi, że to zgłosił, i że może być niewesoło.
„Może być niewesoło pani A.”.
Acha. No to się pospieszyłam, bo mi już jest niewesoło.

Oto jak odnawia się budynki.
Grunt to pomalować ściany i powiesić obrazki.
Instalacji nie widać, niech tam se rdzewieją.
Czy ich babcia nie uczyła, że nie zamiata się piachu pod dywan?
Czy oni babci się nie boją?

Życzenia ciepłe przyjmuję – ślijcie, ślijcie;-))))))

Miłego dnia

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-21 10:30:00
Aleją gwiazd

Proces przesłuchiwania płyt mego ojca trwa – właśnie dobiłam do Zdzisławy Sośnickiej.

Tak. I przypomniał mi się koncert życzeń.
Był kiedyś taki program w telewizji, wiecie?
Pamięta to ktoś jeszcze?
Tam, w tym koncercie, oprócz Mireille Mathieu w czarnej sukni, śpiewającej do pięknej czerwonej róży, występowała też Zdzisława Sośnicka z akompaniującym jej Zbigniewem Wodeckim. Wodecki to niespecjalnie mnie interesował, żeby nie powiedzieć, że wcale mi się nie podobał, gdyż i albowiem ja wtedy zakochana byłam w Zdzisławie Sośnickiej, NA ZABÓJ, bo ona była tam taka piękna, taka, że po prostu z nosem przed telewizorem mówiłam, że „Mama ja też chce mieć takie usta!!!! Kiedy będę mieć takie usta?!!! Mamaaaaaaaa, no!”. I marzyłam sobie o tych ustach. Bo ona w tym programie miała usta, które tak cudownie się mieniły, iskrzyły i błyszczały… i do tego miała duże sarnie oczy i takie jasne włosy, że wyglądała jak w aureoli … – tak to pamiętam.
Tak. Była nieziemska. Księżniczką z księżyca była. I bardzo nią być chciałam, taką jasną i jaśniejącą tak, że… to cud, że w ogóle zapamiętałam tego Wodeckiego szurającego w tle po klawiszach…

Tak…
No i co mogę jeszcze napisać?
Tylko tyle, że
ACH, JAK TEN CZAS SZYBKO LECI!!!!
Ot tak se leci…

Miłego weekendu
Niech on nam trwa troszkę;-))))))
No a i Wy bądźcie życzliwi:)
Pa

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-20 08:14:11
Wiatr umiarkowany, bardzo silny, porywający

A teraz mi się przyznać!
Czy ktoś z Was w ogóle zamyślił się nad moim wczorajszym losem?,
a czy dotarłam do pracy szczęśliwie (czyt. punktualnie)?,
a czy do domu szczęśliwie (czyt. jw)?,

Oczywiście nie zajęło to nawet psa z kulawą nogą…

A strajki były, tak?

A czy na ten kolejny przykład
przeszła komu przez głowę myśl troskliwa,
czy ja aby w ogóle kupiłam już tę kurtkę zimową?
Hm…? No bo chłody idą, tak? Zamarznąć mogę…

Chcę Wam donieść, choć i tak to w nosie macie,
że odkryłam, co ma na myśli Stanisław Soyka, gdy śpiewa pięknie:

„Nie dajmy się oszukać. Nie dajmy się ogłupić
Są na tym świecie rzeczy
Których nie można kupić”

Tak.
Zaprawdę powiadam Wam, że są takowe.
I do tych rzeczy należy między innymi wspomniana kurtka zimowa.;-))
Nie ma.
Normalnie zima na horyzoncie, a kurtka zimowa jest towarem deficytowym.
Po prostu, po prostu… no po prostu w sklepach sam ocet…

No bo wchodzicie do 567890 sklepu odzieżowego - ODZIEŻOWEGO – bo żeby nie było, że w tej sprawie biegałam po delikatesach - bierzecie w dłoń pierwszy lepszy wieszak, i proszę, o!:
a to przytroczone jest doń martwe zwierzę
(które choć martwe, to cenę podbija NIEBOTYCZNIE;-)),
a to rękawy za krótkie,
a to kaptura brak, a głowa, wbrew wczorajszemu wpisowi;-)))) jest mi przecie miła,
a to kurtka sięga zaledwie do pępka…a przecie nerki mi równie miłe jak głowa…

No ale…
Chociaż nic a nic się o mnie nie martwicie, to Wam powiem, że jednak nabyłam taką jedną kurtkę i powiedzmy, że jestem zadowolona, no tak powiedzmy… no – bo kaptur ma jakiś mały…

Nie, moja głowa nie ma średnicy koła traktora…
A idźcie!
Z Wami nie da się na poważnie, nic a nic…
Więc
cześć

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-19 10:12:07
A gdyby ryby zakuć w dyby?

Wczoraj późnym wieczorem idę na dworzec. Idę, idę, idę i im tak dłużej idę, tym idę szybciej, bo mi zimno. Strrrrasznie zimno. Bu-ba. Boże jak zimno, jak bardzo zimno. Zimno mi w tej zeszłorocznej kurtce. Ale jak to tak? Przecież dopiero początek chłodów, a mi jest tak zimno? Coś nie tak. Przecież przetrwałam w tej katanie większe chłody…No tak. To czemu w takim razie teraz mi tak zimno? Why, why, oł why? Tak, a ‘propos, bo wracamy z angielskiego;-)))) ja i u chu cha nasza zima zła… zima… zima… zimnica…Brrrrrrr. Dzwonią dzwonki sań. Dzyń, dzyń, dzyń.

Doszłam na dworzec w rekordowym tempie, ale nie gratulujcie mi, bo … w pociągu okazało się, że gnałam przez miasto w kurtce zapiętej tylko na dwa górne guziki, tak, no super, wiem. Tak, BYŁAM TRZEŹWA. A to nie koniec, bo słuchajcie, po drodze, gdy tak leciałam skulona na peron - zgubiłam zegarek. I jakaś miła pani do mnie krzyczy, że halo, halo… pani zegarek! A ja, że co?, zegarek?, zaraz pani powiem, która godzina…zaraz. O! mój boże, gdzie mój zegarek?! Aha, mój zegarek…dziękuję pani bardzo…

A dziś w drodze do pracy wiatr zdmuchnąłby z mego karku głowę.
Ale nic nie szkodzi,
bo,
jak widać w świetle powyższej opowieści,
nie byłoby to dla mnie zbyt wielką stratą.
Oj.

Nic do mnie dziś nie mówcie,
bo dam Wam wciry
za moją głupotę, tak?
Wiecie co to są wciry?
Wiecie, czy nie wiecie?
E tam… nic nie mówcie…
I tak nie chce mi się zgadywać, tłumaczyć, ani demonstrować
cześć

PS.
Chyba po tym wszystkim nie szukacie jeszcze sensu w tytule?
Oj…to koniecznie musimy sobie podać ręce;-)))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-18 12:34:24
Ziąb

Ten mróz to jak wujaszek wesolutki
szczypie na powitanie w nos i policzki.
No ti, ti, ti malutka…
A ja się trochę złoszczę
No bo jak tu mu powiedzieć, że nie bawi mnie jego poczucie humoru.
Nic a nic.

A poza tym
Księżyc rano wyraźny jak reflektor.
Ja rano niewyraźna jak odbicie w brudnej szybie.
A radio merkury, gdy po omacku rozpoczynam dzień
- uparcie powtarza mi, że to noc.

Dzięki.
;-/

Ale i tak Wam życzę miłego popołudnia
(a bo dziś to mi już nic nie zaszkodzi;-)))))
pa


PS. Ale w sumie to dziwne...
Boli mnie marne minus pięć…
A przecież przeżyłam 20 stopni mrozu, o ile nie więcej...
Zaprawdę pojęcia nie mam, jak to możliwe.
Cud.
Naprawdę cud.
Pytanie tylko, czy powtórzy się w tym roku…

Taaaak…bardzo zabawne.
Cześć.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-14 08:56:43
Szumi dokoła las

… a ja pas;-))))

Nie wiem skąd PKP wytrzaskuje siedziska do wagonów i pojęcia nie mam pod plecy jakiego nieziemskiego stworzenia są one profilowane, ale pewna jestem, że fotel, na którym wczoraj siedziałam … tak wiem fotel - to zbyt szumnie powiedziane, ale pani od języka polskiego mówiła, że należy unikać błędów powtórzeniowych, więc się staram… Zatem - fotel ten…ten sam, który teraz na Waszych oczach staje się moim błędem powtórzeniowym….No dobra…to niech będzie, że… moje siedzenie, na którym wczoraj…nie, nie, nie, wróć. A bo Wam od razu przyjść może do głowy mój, za przeproszeniem, tyłek, tak?
Dobra.
Pierwsza myśl jest jednak zawsze najlepsza.
Zatem. Pewna jestem, że siedzisko, w którym wczoraj miałam wątpliwe szczęście znaleźć oparcie na całą podróż do domu – zostało ukształtowane dla wygody wielbłąda. Tak. Tylko on mógłby, gdyby tylko umiał i chciał, na tym czymś rozsiąść się wygodnie.

TYM CZYMŚ. Tak. Bo ten plastikowy awangardowy wytwór nadawał się tak samo do siedzenia, jak wspaniale nadaje się do jedzenia. Słuchajcie, to był koszmar, męka i tortura. Pierwszy raz jechałam siedząc na takim czymś, co z profilu mniej więcej szło tak: wybrzuszenie-wgłębienie- ostre wybrzuszenie - ostre wcięcie- i łagodne wybrzuszenie. No i siedź człowieku, skoro zachciało ci się podróży! Siedź sobie! PKP ma w nosie twój kręgosłup, ten moralny też, ty wielbłądzie!

Jechałam zatem jak scyzoryk zgięta, biustem szurając po kolanach,
no…ale, skoro krytykujemy
bądźmy uczciwi,
biust to zbyt szumnie powiedziane;-)))))

Cześć i czołem
Miłego weekendu
;-)))))

PS.:
A Wy to ale jesteście, no…NIEDOBRZY, no.
HRABI comes to Town, a nikt mi pary na ten temat z gęby nie puścił…
Ech…
Ale już zarezerwowałam bilety, więc powiedzmy, że Wam wybaczę, tak?
Zresztą dziś idę na pierogi do zagrody i jestem w bardzo dobrym nastroju.
;*
Buźka i cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-13 08:41:00
Motylem jestem

I zaraz polecę dalej…

Ale najpierw prośba
Może ktoś z Was jest dobrym mówcą, rzecznikiem, adwokatem może?, hm…?

Retorykę ćwiczyć trzeba, ale nie, tam ot tak, do lustra.
Ćwiczyć trza na trudnych przykładach, tak?
No to Wam taki podsuwam.

Uprzejmie proszę przekonać Pana Kota, że moja szafa i łóżko moje są niewygodne,
że zasypianie tam grozi koszmarami o głodzie i chłodzie,
no i że w ogóle kołdra uwiera, a moje swetry i bluzki cisną…

Z tym, że proszę przemawiać tak,
bym czasem ja sama w to nie uwierzyła
(czujności Waszej wymagam zwłaszcza przy argumentacji w sprawie pościelonego do snu łóżka;-))))))))

Ech…
No i tak a’propos

Mam ostatnio fazę na słuchanie przebojów rodziców.
I tak pod ucho sobie kładę Halinę Frąckowiak,
Irenę Jarocką,
Urszulę Sipińską…
i Jerzego Połomskiego.
I moim hitem, po prostu hiciorem;-))
są dwa ostatnie wersy cytowanej poniżej zwrotki:

„Czy pani mieszka sama czy może z nim
Czy w domu czeka mama z humorem złym
KOSZULKA CZY PIŻAMA JEST W ŁÓŻKU STROJEM TWYM
CZY PANI MIESZKA SAMA CZY TEŻ Z AMANTEM SWYM”

Panie Jerzy, boskie to jest, naprawdę.
Muzyka z lat sześćdziesiątych jest najlepszym antydepresantem.
Słowo, że tak.

To letę. Pa.
Miłego dnia;-))))))

PS.: A kto tej piosenki nie zna, a chce posłuchać to proszę:

http://upadlyaniol89.wrzuta.pl/audio/BHj9unolAT/18._jerzy_polomski_-_czy_pani_mieszka_sama

Pa.

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-12 09:23:03
Zagadka

Kto mi u licha powie
co on robił w środku nocy
w moim pokoju
w moim łóżku
w te dni

listopadowe?

No naprawdę…

Nie wiem, jak Wasze zdanie na ten temat
Ale moim zdaniem niezapowiedziana wizyta o drugiej w nocy
To przesada.
ZWŁASZCZA jeśli wymusza ją w LISTOPADZIE
szukający towarzycha do popitki
komar.

No proszę Was.
Ja wiem
Pogoda w weekend była piękna
i zdecydowanie lepsza od niejednej z weekendów majowych, no ale…

Komar w listopadzie -
pomimo swej postury liczonej w milimetrach
NIE MIEŚCI MI SIĘ W GŁOWIE;-))))

A Wam?
;-)
Miłego dnia
;-)))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-06 09:31:42
Stopklatka

Słuchajcie:
kupię,
pożyczę,
wydzierżawię,
zagarnę,
przejmę,
zawłaszczę
DYSTANS.

Ale taki w kilometrach.
Tylko hurtem.
Kilometr najmniej.
Bo już nie mogę.
Wystrzelcie mnie w kosmos,
na nieskażoną ludzką, pazerną stopą planetę,
do E.T.,
niech on mnie dotknie swym świecącym palcem wskazującym,
niech on na mnie popatrzy swoimi oczkami…
NIECH ON MNIE PRZYTULI.

Luli luli luli

Nie wiem do jakiej pracy ja się nadaję.
Nie wykluczam opcji, że do żadnej;-)))

Nie mogę pracować, jeśli co chwilę ktoś ściska mi żołądek.
Nie mogę.

A najgorsze jest to, że powtarzam sobie, ty głupia, głupia, to takie głupie stresować się czymś tak głupim jak ta praca, ale niestety…słuchajcie, jestem w stanie przekonać do tej teorii każdego, kto nie jest mną. I tak, o! Wzdrygam się cała na to, co się wokół mnie dzieje, ale, cholera, za żadne skarby nie udaje mi się wzdrygnąć ramionami. Ciekawostka, co?

Ale wiecie co?, tak jadę sobie dziś do pracy, jadę, jadę i mnie olśniło, to znaczy taki jeden facet zaczytany w „fakcie” mnie olśnił. Stwierdziłam nagle, że nie jest najgorzej, że mi stresu dodaje tylko moja praca, bez dodatku rewelacyjnych wiadomości z kraju i ze świata – których słuchanie i oglądanie dawno porzuciłam. Tak patrzyłam na tego gościa z tą pożal-się-boże gazetą grzmiącą o czymś potwornym czerwonymi literkami … słuchajcie, jaki to musi być ciężar… te wszystkie nieszczęścia całego świata, te prawdziwe i te wymyślone na barkach jednego człowieka.
A ja mam jedną, pojedynczą całkiem pracę biurową i smęcę Wam o niej i się nią denerwuję, bo wiem o co chodzi, a Wy to czytacie i też się denerwujecie (o ile się denerwujecie), bo nie wiecie (o ile nie wiecie) o co chodzi, więc w sumie to nie wiem…
Zrobiłam pętelkę.
Fajna, nie?
A teraz zawiążę kokardkę: Ładny listopad tego roku.
Nie uważacie?
;-))))))
Miłego dnia
Już mi lepiej :*

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-04 13:55:00
Ej …

Ej Wiara…

Normalnie nie dacie mi wiary,
czuję to pod skórą dużego palca u nogi prawej,
ale poniżej będzie prawda najprawdziwsza.

Otóż…
Razem ze mną, prawie że ramię w ramię, słuchajcie, tym samym pociągiem osobowym klasy drugiej - jeździ Hanna Gronkiewicz Waltz. SŁOWO. Dzisiaj nie tylko ją widziałam, ale siedziałam naprzeciw niej, co ułatwiło mi szczegółową obserwację. I tak, dla Waszej niedowierzającej świadomości: miała ci ona włosy i fryzurę Hanny Gronkiewicz Waltz, miała małe ciemne oczka Hanny Gronkiewicz Waltz, elegancję Hanny Gronkiewicz Waltz i w ogóle cała była jak Hanna Gronkiewicz Waltz, bo była Hanną Gronkiewicz Waltz, tylko w takim uszczuplonym wydaniu (tak prawie jak na zdjęciu obok). Telewizja jednak naprawdę dodaje i kilogramów i lat, choć w sumie, to szczerze przyznam - dawno Hanny Gronkiewicz Waltz w telewizji nie widziałam, więc nie wiem jaki ma tam teraz wizerunek.

Nieważne zresztą.

Widziałam ją dziś na żywo, więc i tak jestem ze wszystkich Was najbardziej na bieżąco. I, słuchajcie, mam teraz taką koncepcję, że ona mieszka w C. skąd dojeżdża do Poznania, w którym się przesiada na intercity, którym dalej zasuwa do Warszawy... albo…albo… tak jak ten król z jakiejś bajki wychodzi czasem do ludu, by podsłuchać jak i co o niej mówią…hm… tylko, że w tym drugim wypadku nie trafiła dobrze z terminem badań, bo o tej porze, o której ja dojeżdżam opinia publiczna nic nie mówi, tylko śpi, śpi i ziewa. Tak jest. Ziewa nawet na widok Hanny Gronkiewicz Waltz.

Jak się ośmielę, to może jutro, albo pojutrze powiem jej dzień dobry, a wtedy ona jako grzeczna i dobrze wychowana Hanna Gronkiewicz Waltz mi odpowie tak jak Hanna Gronkiewicz Waltz i wówczas wszystko będzie jasne.
Hahahaha
Tak jest.
Nagram to, wrzucę na bloga i tak oto rozwieję
Wasze wszelkie ewentualne wątpliwości
co do mej prawdomówności;-))))

Hej

A jak jutro starczy mi czasu
i Wam opiszę co tu wokół mnie się dzieje – to spadniecie z krzeseł
gwarantuję;-)))))))
ale w sumie
to niczego nie obiecuję;-)))

do miłego
pa;*


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-11-03 10:49:50
Króliczek

W ogóle to jakoś tak smutno, bo czas skurczył mi się niesłychanie i dziś dopiero odzywam się zeszłotygodniową, deszczem zmoczoną historią.
Ech mówię Wam…

Mamy listopadowy czas przemyśleń i refleksji głębokich, zatem niech zaduma Was ta opowieść. Dum, dum, dum…;-)

- Boże, Justyna... Widzisz?
- Widzę.
- To ONA.

Kurtka z mijanej przypadkiem witryny sklepowej wpadła ze stukiem w oko Agnieszki i przez nie dalej w jej głowę, gdzie idealnie wpasowała się w miejsce zajmowane do tej pory przez wypieszczone wyobrażenie o idealnym zimowym odzieniu wierzchnim.
Bum cyk. I klik. Wizja stała się jawą.

- Zobacz TO, ale zobacz tylko, zobacz te guziki, ej, a zobacz, tu te rękawy, ej… ojej, zobacz jak cudnie to się zapina, a tu odpina, no zobacz, zobacz…ej i ten pasek i TO… ej, … o ja nie mogę!, dotknij kołnierza, tego cicika… zobacz jaki delikatny, nie taki wulgarny, jak w tamtym sklepie… ale milusi ten cicik, o raju, raju… naprawdę… To ona, Justyna mówię ci, to naprawdę ona. Nareszcie …
- No fajna, naprawdę super. To dalej, na co czekasz?! Przymierzaj.
- Zaraz, tylko najpierw metka, gdzie jest metka?
- Jejku… Aga no…
- Chwila… Gdzie ta metka? O mój boże…
- Odczep się od tej metki i dalej, zakładaj!, daj, potrzymam ci torbę…
- Nie, ja nie mogę, NIE MOGĘ jej założyć!
- jak nie, jak tak! Dalej!
- nie mogę Justyna, po prostu nie mogę, bo ONA BĘDZIE MI DOBRA.
- no pewnie, że będzie. Ona będzie idealna. Ty powinnaś w niej na wystawie stać!
- boże, Justyna, ale ja jej nie założę. Nie jestem w stanie… Bo… bo zobacz, zobacz to…

I wtedy Justyna zobaczyła.
I bielmo z oczu jej niebieskich spadło i w siną dal z rumorem się poturlało.
I stało się.
Oto metka swym bajońskim ciężarem kotwiczyła przy wieszaku już nie tylko kurtkę marzenie, ale i dwie czule tulące kurtkę koleżanki.

Chwila trwała.

- ej…Aga…to chyba jakaś pomyłka… ekhm… - Justyna wczepiła się w misia kołnierza niby w koło ratunkowe.
- no jasne, jasne… lepiej stąd wyjdźmy – zaszeptała nerwowo Agnieszka, nie odrywając się jednak od puchu futerka.
- dzień dobry – zza wzburzonej fali płaszczy wychynęła nagle uśmiechnięta głowa sprzedawczyni.
- dzień dobry – odpowiedziały mechanicznie koleżanki, bez wstydu i ustanku nurzając swe pazury w cudownych miękkościach.
- Czym mogę służyć? – zapytała dalej pani.
- MY TYLKO OGLĄDAMY – odpowiedziały zgodnie koleżanki.
- Oczywiście. Rozumiem. Piękne prawda?
- Mhm – zamruczały, jednocześnie załamując ręce nad bliską i niechybną rozłąką z drogocenną kurtką i przytroczonym doń cudnym kołnierzem i zbierając w sobie siły do odpływu.

I tak na głupim medytowaniu i na w oniemieniu trwaniu bezpowrotnie straciły chwil klika.
Nie wiedziały bowiem jeszcze, że ich wątpliwości są nader zbyteczne, a żale niepotrzebne.
Jeszcze nie wiedziały, że…
- To króliczek… - zaszczebioce zaraz pani, bezwiednie, acz skutecznie je odcumowując.
-?!
- A tam za paniami równie piękny płaszczyk z liskiem… - doda z rozpędu, nadymając swym entuzjazmem żagle koleżanek i nieświadomie przyspieszając ich dryf ku wyjściu.

TAK BYŁO
I nie ma że boli.
Miłego dnia
papapapapapap

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-29 09:10:42
Mielizna

Ahoj tam!
To ja.
Marynarz z przypadku.

Tratwę mam z podeszew dwóch
Tyle starczy bom jest zuch
Drzewa, przystanki – moje boje
Tramwaje, pociągi - wodoloty
W nocy mokną koty
Liście skaczą za burtę
W potoki rwące hurtem
Kap, kap, kap…
Kół ratunkowych już brak

Nie żebym na czarno wróżyła, ale potop mamy.
No co Wy?
Też to zauważyliście?
;-)))

Ale nie martwcie się
Jak znam życie
z Was wszystkich tylko ja jedna nie umiem pływać.
Choć na razie nie narzekam
szczęście mi sprzyja, bo
Lat mam ponad pięć i pół -
sięgam brodą ponad muł
;-)))

A że woda w mych płucach jeszcze nie bulgocze, to miłego dnia Wam życzę
Pa.

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-27 14:05:58
Wind of change

Po raz kolejny przekonuję się, że prócz wyższego stanowiska i wyższej pensji dziedziczy się po władzy zstępującej coś jeszcze – totalną głupotę i brak zaufania do załogi. Mimo, że tak dobrze zna się swoją drużynę; mimo, że wydziergało się razem z nią niejeden długi szal – traci się do nich szacunek.
Ot tak.
fuuu i tfu
Pstryk.

Miało być lepiej, wiecie? Mieliśmy świętować, znaleźć się pod wyrozumiałym i mądrym patronatem wziętym nie znikąd, ale OD NAS. Mieliśmy mieć nad sobą człowieka, który WIE i UMIE. Liczyliśmy na to i na to się cieszyliśmy. Głupi!

Czy człowiek podczas wspinaczki zawsze gubi swój stary punkt widzenia?
czy zawsze po zdobyciu szczytu ogarnia go durne lenistwo i w sobie zadufanie?

Nie wiem… Tak sobie wierzyłam, że wcale tak być nie musi.

Ale …
Jak tak obserwuję zmiany zachodzące w ludziach pod wpływem lepszej pensji i lepszej posady, to boję się, że to moje uparte tupanie, że JA NIE, że JA NA PEWNO NIE; to moje zaklinanie się, że ja bym tak nie mogła, nigdy bym się nie zmieniła TAK bardzo na złe – jest niewiele warte.

Boję się, bo człowiek, który wydawał mi się tak bardzo swój – jest w tej chwili nie do poznania.
Nie wiem kto to jest.
Wiem tylko, że poddał się bez walki.
Wyszedł na ring i się położył.
Nie było żadnego procesu przejściowego.
Żadnego ostrzeżenia.
Myk
Myk

Szkoda.
Kurczę,
ale męczy mnie to strasznie.

Ej…no i tak mi wyszło niewesoło, nie?
No, ale to dlatego, że wcale nie jest mi wesoło, no.
Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-23 09:23:37
Narybek

Ich głośny śmiech z migdałem na pokaz
Ich rechot z niczego
Ich ryczące przekleństwem rozmowy
Ich dym papierosowy

I te ich brzuchy
Puchate poduchy
Wietrzące się na parapetach
pasków przyciasnych spodni

Nastolatki, no!
Gimnazjalistki!
boże, dziewczyny!, co z Wami?



I to tyle strasznego
z wczorajszej podróży pociągiem.
Miłego dnia;-)))))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-21 09:13:00
O tym co było jak mnie tutej nie było

No więc.
Na ten przykład - przeprowadzka.
Była w końcu.
Oczywiście po tym jak ją odwołali; po dwóch dniach; zaraz po tym jak ja się ponownie rozpakowałam i zainstalowałam; po tym właśnie znienacka przyszła jedna piąta, jedyna żeńska i zarazem najgorsza część, mego kierownictwa i powiedziała, że to dziś, przy okazji serdecznie zapytując, czy jam jest zwarta i gotowa.
Dzięki.

Słuchajcie, przeprowadzka to operacja nie na moje nerwy.
Nie mogłam na to patrzeć, ale niestety nikt mnie nie znieczulił i wszystko widziałam na żywca. Oj bolało, oj!! I nawet nadal pobolewa. Ale po kolei.

Panowie przyjechali ciężaróweczką. Uf. Odpoczęli. Zakasali rękawki. Zapytali „to co tam bierzemy?” po czym odpoczęli. Ponownie zakasali zemdlone spoczynkiem rękawki. I dawaj. Przenieśli stół, krzesełka i szafę. Odpoczęli. „Ja nie wiem jak ja ten dzień przeżyję” – mówi do mnie jeden z nich dzierżąc w dłoniach mały kartonik; nie doczekawszy się mego współczucia, poszedł spędzać swoje być może ostatnie chwile na tym łez padole, fingując pracę.

Słuchajcie, nigdy już nie powiem nic ślamazarnego o żółwiach, czy ślimakach.
Toż to pershingi.
Słowo moje na to macie.
Pamiętnej środy niemrawość, ociężałość i ciągnący się flegmatyzm całego bożego świata skumulowano w ciałach czterech panów kulających moje sprzęty biurowe. No ale… panowie wolno, bo wolno, acz w końcu dali radę i pierwszą przyczepę umeblowali. Wprawdzie ja - gdybym była silniejsza, daj boże - załadowałabym ją już sto razy sama, no ale… oni się nie ścigają, mają czasu jak lodu i nęka ich strach, że nie przeżyją tych przenosin… a’propos: czas na o d p o c z y n e k… Odpoczęli. Odjechali. A ja za nimi z buta, bo to kilkaset metrów dalej. Idę przenieść kwiatka, bo - obserwując załadunek przez okno - jego szanse na przeżycie w starciu z panami i ciężarówką oceniłam na mniej niż zero. No więc, biorę czule kwiatka pod pachę i tułamy się we dwoje ulicą i parkiem do nowego budynku…idziemy, zbliżamy się, i co widzimy? Ciężaróweczkę i przy niej panów, którzy… ODPOCZYWAJĄ i krzyczą do mnie, że „niepotrzebnie już pani przyszła. TO POTRWA.” Aha. No dobra. Postawiłam kwiatka na parapecie i idę z powrotem. Mijam odpoczywających panów i żałuję, że nie ma w pobliżu Popaya. A bo on jeden by mi wystarczył, on i szpinak, no ale … marynarza niet, zatem idę się uczyć cierpliwości od moich kartonów.

Siedząc na pudłach wypijam herbatę, wykonuję kilka telefonów, zjadam śniadanie, pakuję swój monitor, wypijam drugą herbatę, pakuję czajnik, idę do biura obok wydrukować 100 kopert – bo to, że nie mam stanowiska pracy nie znaczy, że nie mam spełniać nagłego widzimisie głuchego i ślepego szefa, tak?

I w końcu po 4 godzinach, alleluja, dzień dobry to my, dostaję od panów telefon, żeby przyjść na te nowe śmieci ZOBACZYĆ.
To dzielnie idę.
Panowie odpoczywają.
No i jak tam panowie? Aha, ale fajnie. Komody panowie włożyli na biurko, jedna na drugą. Ale fajnie panowie. Fajnie. Jacy fajni z was panowie, tacy zabawni, no naprawdę, i te kartony tak fantazyjnie w wieże poustawiane i te co po parapetach leżą, też fajnie. Cudownie. Ale…hola, hola…a gdzie moje szafy na akta, no panowie, jak ja mam się rozpakować, jak moich szaf nie ma, no halo panowie, to biurka nie kazaliście mi popychać, bo „za ciężkie dla pani, a zresztą i tak by pani nie dała rady” a szafy mam nosić? Jak to jest?
- Szafy to jutro, może… Bo my na dziś już skończyli…
- Ale na zegarze pierwsza minęła dopiero… halo… a to tylko trzy puste szafy. No panowie, nawet półki wyjęłam. Halo jest tu kto? Halo?!!!!

Poszli.
Chyba odpocząć.

Tak było.
I nie muszę chyba dodawać, że od tamtego momentu czas ani drgnął i do owego JUTRA ani myśli dojść. Dokumenty mam w kartonach poustawianych na wielkiej powierzchni, stepie szerokim, bo te kartony i ja mieścimy się w sali - sześć na piętnaście, co nam daje metraż fajnego mieszkanka. Temu kto wpadł na genialny pomysł, by tu urządzić sekretariat - gratuluję poczucia humoru i wyobraźni.
W każdym bądź razie - idę poskakać, bo przestrzeń trzeba jakoś zapełnić.
No choćby i ruchem.
Cześć


PS.:
trochę dużo tekstu wyszło,
bo długo nie pisałam.
Ale daliście radę, co?
:*

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-20 14:10:21
Urywek

„…to nawet nie urodzaj na debili. To prawdziwa moda. Moda na prostackie pomysły. Moda na pracowników, którzy są najgłupsi i przez to najmniej groźni. Dalej są najgłupsi kierownicy działów, najgłupsi zastępcy. Najgłupsi dyrektorzy… Głupek przyciąga głupka, głupki łączą się w coraz większe zbiory. Zbiory głupków sklejają się i pewnego dnia wypełnią cały nasz świat, który w końcu pierdyknie jak mydlana bańka.”
Piotr Czerwiński
„Pokalanie”


Parzy mnie jęzor.
Oj jak parzy. I ręka świerzbi.
I jest mi tak średnio, wiecie?
Choć idzie ku lepszemu, bo w końcu mam Internet w pracy.

Chciałabym coś do przytupu napisać,
coś takiego dylu - dylu na badylu,
coś do pohasania takiego…
ale to może za czas jakiś, co?
Może jutro.
A na razie to weźcie łyżeczki i pomieszajcie zdanie „jest pięknie”,
bo albo pływam po jego wierzchu
albo tkwię osadzona na dnie,
a rozpuścić do cna bym się chciała, tak?

Mieszajcie, mieszajcie
Pa!

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-13 12:20:21
Jestem oazą spokoju, jestem oazą spokoju…

Moje stanowisko pracy od piątku gnieździ się w kartonach szczelnie zamkniętych na taśmę. Dziś miałam je odnaleźć w nowym miejscu, ale… kicha kiszka klapa… nowe miejsce przywitało mnie zapachem farby i echem. Halo, halo, alo, lo, lo, lo… a gdzie moje rzeczy? Biurko? Szafy? Komputer mój? Gdzie one, te sprzęty moje, są?

Halo!!!!!

Niestety proszę panią …He He he, ale nie była pani łaskawa przybyć tutaj w sobotę. A myśmy piliśmy …. to jest… ekhm … czekaliśmy znaczy się z przenosinami cały weekend do białego rana… czekaliśmy na panią, bo pani miała przekwaterować tę największą szafę pancerną, której my nie dalibyśmy rady i w ogóle kwiaty… no bo kto z nas miałby kwiaty targać? No i w ogóle paluszkiem miała nam pani pokazać, gdzie postawić kartoniki, biureczko i długopis… a teraz, to wie pani, może nas pani pocałować… znaczy się pożegnać, bo właśnie zwolniliśmy się do domu na sen, bo jesteśmy złośliwi…. znaczy się zmęczeni czekaniem na panią, a pani się nie zjawiła w związku z czym przeprowadzka odbędzie się może jutro, albo prawdopodobniej w środę…a może w czwartek, to zależy od tego kiedy uda się załatwić transport.

Aha…

O kur.a!!!
I kolejna kur.a!
Kur.a! kur.a! kur.a!

No…

- i co
- jajco
no wiadomo
prosto od kury

nie mam słów
nie mam sił
cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-09 13:12:57
UWAGA: Wyłaniam się

Szłam sobie w porannych ciemnościach przecinając mgłę. Ciach, ciach…Tak sobie szłam i szłam zadowolona bardzo, bo ona oporu nie stawiała i tak sobie pomyślałam, że to właśnie ją najbardziej lubię. Ze wszystkich wilgotnych zjawisk atmosferycznych – właśnie ją. Bardziej od śniegu. A tak! Bo śnieg to cham. A ona, o proszę, i błota nie naniesie i nogi nie podstawi. No i tak sobie właśnie myślałam, gdy tak szłam i szłam, aż się na dworcu zatrzymałam. I wtedy to już tylko stałam i stałam i stałam i stałam… i czy bardzo się powtórzę, jeśli znów napiszę, że STAŁAM?
Bo STAŁAM.

A jak się za długo na stacji stoi,
To już wiadomo, co się kroi…

Tadaaaaaaaaam…
Wszem i wobec ogłaszam, że pobiłam rekord spóźnienia.
Mój wynik jest piękny i w kształtach obfity.
Cudo po prostu. Ale spokojnie. Mam to w nosie. A tak!
Nie obrzuciłam bruku ani jedną cholerą.
ANI JEDNĄ.
Choć, prawdę mówiąc, w pierwszej chwili chciałam zalać
PKP i wszystkich dróżników świata potopem pomyj.
Ale mi minęło.
Jakoś tak nie wiem.
I wiecie co Wam jeszcze powiem?
Nadal lubię mgłę.

Miłego dnia
Pa.

PS.: A ten, kto mi ukradł dwa kartony sprzed drzwi biura, niech wie, że ręka mu uschnie.
Co za ludzie, no!!! Żeby puste kartony podprowadzać?! Kurcze… i teraz ja chyba będę musiała komuś zwędzić jakąś skrzynkę, żeby się spakować…
No bo się pakuję, tak?
Mam przeprowadzkę.
Ale o tym innym razem…
bo jestem dziś ze wszystkim spóźniona
pa

kciuki nadal aktualne
TRZYMAJCIE
jak rany
mocno

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-07 11:26:41
Kiepskie podrygi

Jest taki program „you can dance”.
Nie, nie oglądam,
Bo wkurza mnie budowanie napięcia
poprzez manipulację uczuciami zawodników.
To naciąganie cięciwy ich nerwów
i beznamiętne strzelanie werdyktem prosto w serce
wśród fałszywie brzmiącej ciszy -
Wkurza mnie i nie, nie lubię tego, ale
Widziałam urywek w minionym tygodniu
A ponieważ ciągle reklamują ten szoł
To się mi przypomniało.

Słuchajcie tego:

Tańczy dziewczyna,
oj dana dana…
Hop siup…i joł, joł men

A potem staje ci ona
potem zlana i zdenerwowana
przed czteroosobowym jury,
z którego jeden pan rzecze do niej słowa te,
UWAGA cytuję po literkach:
„you are beautiful”
I po chwili dodaje z większym naciskiem,
jakby upewniając się w tym sądzie,
„VERY BEAUTIFUL”
Dziewczyna w spazmach łka w mikrofon „thank you”
I na tym, mili moi, kończy się ocena jej występu przez,
No ja Was proszę,
wielkiej sławy PROFESJONALISTĘ.
brawo
;-))))

Ech… a poza tym, to
Mam dużo do napisania,
Za dużo niestety
i to na nutę, na którą nie chcę się nastrajać.

Więc na razie
Miłego dnia
I trzymajcie za mnie kciuki
Bo przyda mi się w tym tygodniu wsparcie.
pa


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-06 08:47:29
Szła dzieweczka do laseczka

Słuchajcie wiara, wiaruchna, no. Powiedzcie, że też tak czasem macie. Powiedzcie, że też Was to kiedyś spotkało. Powiedzcie, że się zdarza, że dzwonicie do Pana Służbowego z pilnym zapytaniem o jego adres mailowy i on Wam (dzień dobry, ależ oczywiście!) ten adres mówi, ale Wy go nie rozumiecie, bo ten adres zdyszany biegiem po zawiłym korytarzu Waszego ucha brzmi coś tak jak: szuszuszum@o2.pl, więc pytacie ponownie, halo, halo, przepraszam-proszę, niedosłyszałam, jaki to adres? Slowly please.. I on Wam powtarza, że szszszszumum@o2.pl, no to przełykacie ślinę i że halo, halo, jakieś zakłócenia na linii, czy mógłby pan przepraszam-proszę powtórzyć? I wówczas ponownie słyszycie to nienawistne szszszszszum@o2.pl, z lekka już podenerwowane i wtedy, i wtedy… no wtedy to postanawiacie udać, że ZROZUMIELIŚCIE i zniechęceni, zmęczeni nadmierną koncentracją i wysiłkiem słuchowym mówicie Panu Służbowemu, że aha… dobrze. Ekhm. Zanotowałam. Dziękuję. I odkładacie słuchawkę, i jest Wam głupio, i czujecie się jak na opał porąbani.
Powiedzcie, że to się zdarza!!! No i to, że później, bo jednak ten mail jest pilny i radzić sobie trzeba, piszecie do Pana X – domniemanego kolegi Pana Służbowego - z prośbą, by (pod żadnym pozorem nie powołując się na Was!!!) wydębił od niego ten przeklęty, szumiący adres i by go Wam przesłał.
Powiedzcie TAK.
Tak, to się zdarza, nie?
Nie tylko mnie.

Ech…
Miłego dnia

a ja gapa


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-03 08:48:51
Migawka z meczu

- Boże, no. Czemu ten Kotorowski stoi na środku boiska?!
No czemu on tam stoi na tym wygnajewie?!!!
Czemu nie siedzi w bramce?
Czemu, czemu, ach! Czemu?
NO ZRÓBCIE COŚ!

- To sędzia, a nie Kotorowski.

- Aha..no dobra. Ale, o matko kochana!,
To czemu, ach czemu, Peszko strzela Kotorowskiemu gola, o rany!
Czemu?!!
Strzelił, no.
Gol samobój.
Przegrywamy! O rany!

- To bramkarz z Austrii.

- Aha. Czyli że gooooooooooooooooooooooooooool.
:-))))


No dobra, to ciekawa jestem, jaki krawiec za to odpowiada?
Który to ich wszystkich trzech zrobił tak samo i to jeszcze na szaro?
Doprawdy nie wiem, jak można było do tego dopuścić;-))))


A tymczasem
Tuż za lasem
Październik jak lis rudy
Sprawdźcie czy Was nie ma w przydrożnej stercie butwiejących liści
i
oby tradycji zadość się stało
zróbcie ludzika z kasztana.
hej…
;-))) Miłego weekendu

PS.: Dla zainteresowanych – jestem zdrowa
I wolę nie dodawać słowa: jeszcze
:*
buźka jałowa,
we wrzątku sparzona
pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-02 09:05:16
Pociągający polor

Siedzę w pociągu, który sterczy w polu. No bo czemu by nie, skoro ja się spieszę i jestem głodna. To idealne warunki do postoju.

Naprzeciw mnie – kobieta – podjada sobie coś z garści, coś drobnego: pestki dyni, słonecznika, arbuza…? Nie wiem, nieważne. Ważne, że kobieta mlaszcze. Tak. Ziarenko. Mlask. Ziarenko. Mlask. Mlask. Mlask. Chlast i prast.
Tak się skupiłam na tym dźwięku, że nie mogłam przestać. Chrząkałam, zamykałam oczy, nuciłam w myślach oj dana dana, gapiąc się w targane wiatrem drzewa…i NIC. Nie pomagał nawet rechot dziewczyny z tyłu. Naprawdę głośny i naprawdę z niczego. NAPRAWDĘ. Dziewczyna chichotała do sera, nie wiem, może z nerwów. Tak, jestem złośliwą wredną małpą, ale, na boga, TA pani z naprzeciwka napełniła sobie właśnie trzecią garstkę!!! A kobieta obok oczywiście nie mogła sobie ot tak siedzieć i nic. Nie. Musiała wyciągnąć z torby szczotkę i uważnie rozczesać włosy. Długie falowane. Od nasady po końcówki. Po czym, słuchajcie… – nie, no naprawdę to cud, że nie wyszłam oknem – zebrała dłonią loki ze szczotki i UWAGA upuściła je na podłogę przedziału. Ot tak.

A one martwe wolno opadły
Bezszelestne liście

Ale w tym kraju-raju bezcześci się takie chwile.
Więc nie było minuty ciszy i zadumy.
O nie!
Za to był TEN obrazoburczy rechot, który - choć słyszalny (jestem pewna!) w ostatnim wagonie składu – nie zagłuszał TEGO ciamkania vis a vis (dla zainteresowanych: szóstej już garści).

Trzymajcie się
I zachowujcie;-)
Pa.

PS.: Wiecie, ciekawa rzecz, jak zmienia się rozkład pociągów, to kolej wolniej jeździ, jakby błądziła, wiecie? Naprawdę. Całkiem jakby w rozkładzie zmieniali nie czas a trasę.

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-10-01 13:07:08
Coś zabawnego

No naprawdę
Boki zrywać


Żebyście się mogli pośmiać
Bo samej to mi się nie chce
WCALE
Musicie wiedzieć TO
Że dałam się pocałować na powitanie
Cmok cmok
A teraz okazuje się,
Właśnie przed chwilą się okazało,
że być może grozi mi
półpasiec

Ej no
Kurka wodna
Taki bonus
Od całusa
WIELKIE DZIĘKI

Zatem nie dla mnie ostrzeżenia
ja czekam już na objawy

Ale Wy mądrale
Uważajcie
Kurczę, no
NIE CAŁUJCIE SIĘ
na boga
NIE
A już w żadnym razie mnie;-)))


Ej i nie mówcie mi,
że dzisiaj fajno na dworze
Bo Was zaraz wzrokiem zmrożę
Albo w usta pocałuję:*
soczyście
oczywiście;-)

Wybierajcie;-)))).

Szabadabada
No to pa
życzcie mi zdrowia:-)

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-29 07:48:26
Rozdwojenie jaźni

Do kontrolera: CHCIAŁABYM KUPIĆ BILET, BO NIE ZDĄŻYŁAM NA STACJI.

Do mnie: Jest pani przemiła, ja lubię towarzystwo młodych ludzi.

Do kontrolera: JAK TO? DLACZEGO TAK DUŻO?!!!! JA JESTEM EMERYTEM, RENCISTĄ…MAM ZNIŻKI.

Do mnie: Powinnam płacić 5 złotych.

Do kontrolera: POKAZAŁAM PANU PRZECIEŻ PISMO UPRAWNIAJĄCE DO ZNIŻKI!!!

Do mnie: On wcale nie musi brać tych dodatkowych 4 złotych, wiem, bo tak mi powiedział zawiadowca.

Do kontrolera: NIECH PAN NIE DRZE RYJA!!!!!

Do mnie: Straszne się po tych pociągach prostactwo panoszy. Powinni wszystkich zwolnić i młodych zatrudnić.

Do kontrolera: JA BĘDĘ SIĘ ODWOŁYWAĆ. PROSZĘ MI TU NAPISAĆ SWOJE NAZWISKO.

Do mnie: Ja proszę panią przepadam za ludźmi młodymi, są otwarci i życzliwi.

Do kontrolera: NIECH PAN ZAMKNIE MORDĘ. JEST PAN BEZCZELNY.

Do mnie: Do widzenia kochanie. Wszystkiego najlepszego.


O matko kochana
możecie się śmiać, ale byłam przerażona.

Chcę zamieszkać na księżycu.
Pan Twardowski na pewno potrzebuje towarzystwa
koleżanki,
kochanki,
albo przyjaciela…
Tak. Na pewno.
Na pewno mnie przyjmie.
Będę mu pył księżycowy
Spod stóp zmiatać.

O raju.
Myślcie o mnie ciepło.
Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-24 08:52:35
OIOM

Zamiast robić te 45676 rzeczy, które mam do zrobienia na raz, to ja tu piszę … ale, wiecie co?, robię to, bo jak sobie popiszę, to mi lepiej jakoś tak…

No i, jako się rzekło, robię te 45676 rzeczy na raz i jestem zła
i sroga
i w ogóle to do mnie nie podchodźcie bez kija w tym tygodniu, tak?

Bo strasznie się złoszczę, jak wchodzi mi tu ktoś niezgodny z obrabianym tematem.
Masz do mnie błahostkę – to spadaj!

No bo co?
Słuchajcie

Przeprowadzam poważną operację, BARDZO POWAŻNĄ i pilną, jałowymi dłońmi na otwartym sercu, wiecie, z maseczką i skupieniem na twarzy. Jest też i krew i aorty otwarte i tkanki miękkie i moje miękkie nogi i mój twardy żołądek; normalnie cała w stresie ratuję życie osła jednego, gdy nagle sterylność zakłóca stado innych osłów, które wpychają się na salę operacyjną z rysami na kopytkach i ryczą że je boli i że ałka i że pocałować w uszko mam.

No to nie wścieklibyście się?
Co?
No bo ja się wściekam,
no… kurczę, nie jestem taką ostoją spokoju jak Wy…

Najchętniej z kałasznikowem w ręku ryknęłabym:
„No, to którego boli najbardziej?!!!!
Niech wystąpi przed szereg!
Łaskawie skrócę cierpienia. Noooo!”

I splunęłabym paskudnie na służbowe panele podłogowe
I od razu miałabym spokój
Spokój i salami;-)))

A tak…?
Siedzę i bredzę.
Dobra idę
Bo wiecie, nie…
Już mi trochę lepiej
A termin mam na czwartek

No
to
pa

PS.: No i dzięki za wagon. Dziś było ok. Jednak czasem można na Was liczyć.;-)

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-23 12:52:59
Przypadek kliniczny

Tak w ogóle to muszę lecieć, ale nie mogę się oprzeć, żeby go opisać…oj no

Od dwóch dni wagon „mojego” pociągu jest zepsuty.
Nie, nie gnije…
jeszcze;-)
i miejsc siedzących nie zajęły robaki,
ale wagon niedomaga,
znaczy - bez prądu jest;-))))
I od dwóch dni jeździ sobie taki ciemny i zimny.
Nikt do niego nie wsiada.
A on nic
uparcie jeździ,
wierząc, że w tłumie czterech wagonów
nikt z pasażerów nie dojrzy symptomów choroby.

Taaaak…

No to ja mam taką twórczą propozycję -
bo może ktoś z PKP chadza po tych stronach -
by wagonik uleczyć.

Proponuję zdjąć ze składu i naprawić,
naprawić zawczasu,
bo
kto wie?
ciemnota i zimno następne wagony najdą
znienacka i nagle
jak wrześniowy śnieg góry.

HALO, HALO – piszę teraz przez megafon, żeby było jasne;-) – WAGON TRZEBA NAPRAWIĆ!
Halo!
Ten drugi, licząc od czoła pociągu!
Trzeba go naprawić!
...ba! naprawić…
…naprawić naprawić…
…prawić…
…prawić…
…wić…


A Wy co tak siedzicie i lustrujecie daremnie monitor? Co?!
Kto to widział tak siedzieć i się gapić, jak wagon jest do naprawienia?
Ale mi już!
No!
Raz, raz!
Ha.

Dobra, dobra
Już spadam
cześć

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-22 08:09:21
Lech : Piast

Dziennikarz: Przegrywacie jeden do zera. Spodziewam się, że w drugiej połowie będziecie bardziej atakować. Lech w tym tygodniu gra już trzeci mecz i na pewno macie szansę na wygraną tylko musicie być bardziej ofensywni.

Piłkarz Piasta: Tak. Straciliśmy gola. Myślę, że w drugiej połowie zaatakujemy i zawalczymy. Lech gra już trzeci mecz w tym tygodniu, co nam daje duże szanse. Musimy być tylko bardziej ofensywni.


No comments.

Miłego dnia
Cześć.


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-19 09:11:24
Wybuch gorąca

Dobra. Słuchajcie. Jest sprawa okien otwieranych w środkach transportu.
No jest taka sprawa.
A Wy co, na księżycu mieszkacie?

Oto świeża historia z wczoraj.
Wraz z drgnięciem pociągu na mój biedny kark spada potężna łapa zimna, spada i trzyma, trzyma mocno i mrozi, normalnie ścina mi migdały. Odwracam się zatem i co widzę? Otwarte okno, brawo!, więc wstaję i zadaję to idiotyczne pytanie „Czy mogłabym prosić o zamknięcie okna?”. I słuchajcie, jestem w tym naprawdę grzeczna i miła. Naprawdę. I uśmiecham się tak ładnie, takim uśmiechem, co to wiecie, jest gdzieś ktoś, kto dałby za niego milion a nawet dwa. Tak. Na pewno gdzieś ktoś taki jest. Ale nie w tym pociągu. Bo TU przy oknie siedzi pani, widzę ją poprzez wiszące między nami pytanie, pani w wieku, w którym często jest BARDZO GORĄCO i ja to empatycznie rozumiem, ale ta pani szczelnie zamknięta w płaszczyk z szyją ciasno otuloną apaszką, ta pani patrzy teraz na mnie, jak na mysz wyskakującą ze spiżarki, z jej ulubionych powideł. I wtedy, gdy pytanie-prośba opada ze zmęczenia na podłogę a ja zastanawiam się nad riplejem, wtedy właśnie ta pani mówi, słuchajcie, mówi takim tonem, no wiecie jakim, nie…

„SKORO WIEJE, TO PROSZĘ”

Słyszycie, to PROSZĘ? Kurcze, bo zależy mi żebyście słyszeli. To PROSZĘ było prosto z filmu Barei. No. Z „Misia” chyba. Wiecie które PROSZĘ, nie?

No więc słuchajcie… Jeśli w przyszłości stanie się ze mną coś podobnego…bo wiecie, ja nie chcę, NIE NIE NIE, nie zamierzam się stać taką panią pełną łaski wzgardliwej, ale przypadki chodzą po ludziach, więc gdyby jaki na mnie nadepnął, to dobijcie, jak rany!, dobijcie mnie bez pytania!
Strzelcie prosto w łeb. Proszę ja Was.
Macie moje błogosławieństwo.

Cześć.

Ejjjj..i jeszcze coś. WŁĄCZYLI MI OGRZEWANIE. I słuchajcie jestem szczęśliwa. Hej;-))). Ot i zwykły ciepły kaloryfer też może wprowadzić Was do raju. Dajcie mu tylko szansę;-) A nie stale tylko ta czterolistna koniczyna i ten kominiarz i …i ta koniczyna;-)))

No to miłego dnia,
a potem weekendu
A w nim przyjemności
Głębokich odmętów

Ha. Ja będę hulać, a Wy?
papapapapapapa

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-18 09:36:34
Banały – na dzień wspaniały

Czy jak wchodzicie do jakiegoś, dajmy na to, urzędu - żeby o coś zapytać, złożyć wniosek, podanie, czy coś tam innego - to zaglądacie pani siedzącej za biurkiem do komputera? Bo u mnie, nagminnie, jak ktoś wchodzi, to słuchajcie, od razu mi się pcha przed monitor. No dobra. Nie jestem urzędem, no ale halo, halo…. Co to za moda? Co to jest, że pytający mnie o byle-co gość widząc, że szukam odpowiedzi w komputerze, natychmiast wpycha mi przed oczy swój łeb. Wodzi nosem po ekranie i jak w malignie mamroce: a gdzie to pani ma, a skąd to pani wie, a skąd to pani odczytuje?

No do jasnej…, z gwiazd proszę pana, proszę mi stąd zmykać, raz, raz, ale mi już, no. Kiedyś naprawdę jednemu z drugim palnę z łokcia w potylicę albo chociaż kichnę. Strasznie to mnie denerwuje. A najbardziej to, że jak mówię: „BARDZO proszę przejść TUTAJ” (i pokazuję paluchem wskazującym TAM przed biurkiem), to oni nie przechodzą. No nie. Oj no! W ogóle się mnie nie słuchają. W ogóle.
Brak mi charyzmy. Jak słowo daję. Brak mi srogiego wzroku, który nie cofnie się przed niczym i tonu głosu, który wszelkie sprzeciwy w proch po kątach roznosi. Ma ktoś ten towar na zapleczu? Biorę od ręki.

No i skoro tak się już żalę, jak zwykle zresztą;-)), to napiszę jeszcze, że wczoraj dałam plik papierów do podpisu i, no jakby to ująć… tam tego i do licha, dostałam z powrotem nie tylko z podpisem. Dokument był nomen omen dokumentnie ośliniony. No ja wiem, że czasem trudno rozdzielić kartki, że trudno uchwycić pojedynczą stronę w suche na wiór palce dwa, no ale… przepraszam bardzo, to nie było ad acta!, ja teraz mam to wysłać w świat szeroki. A jak do ludzi wydelegować coś takiego, takiego zaślinionego i pogniecionego, takiego wzorowo szefowi z gardła wyjętego. Jak?

A na miły koniec dowód mojego geniuszu:
Wyłączyłam faks, wyłączyłam ksero, wyłączyłam drukarkę.
Włączyłam grzejnik;-)))

I nic mnie nie obchodzi, bo poza tym to jeszcze

Mam ubranie na cebulę
Przestraszyłam panią Ulę
Pewnie zaraz wszystkim powie
Co ja dzisiaj mam na sobie

Nie japonki, Nie bikini
Ani nawet suknię mini
To jest moda całkiem nowa
Taka właśnie cebulowa

Niech się ze mnie śmieją!
Co mi tam!
Będę się nosiła
właśnie tak!

Hej.

PS.: Strawestowane fasolki dla Was na drugie śniadanie.
Najedzcie misie;-))
smacznego
Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-17 09:23:50
„Gdzie to słonko, kiedy śpi, czy wilk zawsze bywa zły?”

Pamiętacie tę zabawę w ciepło-zimno?
No więc ja nadal przegrywam.

W pięknym naszym kraju istnym raju, gdzie pogoda jest przewidywalna jak meta kulek turlających się w kole ruletki - ludzie ciągle ubierają się stosownie do kalendarza, a nie do tego, co za oknem.

- O! A Pani już w czapce?
- Mhm
- Przecież dopiero wrzesień.
- Aha.

Tak. Chodzę już w czapce. A co!
Bo przepraszam bardzo, czy w tym kraju mamy jakieś oficjalne daty, od których spokojnie i legalnie można nakrywać głowy? Bo może ja bezprawnie się tak ubrałam? Może trzeba wypisywać jakieś wnioski do urzędu miasta z pokorną prośbą o zgodę na beret? Może już mnie poszukują listem gończym…?

Hej Wy tam, przykurczeni w marynarkach, żakietach i sweterkach, tupiący sandałkami na przystankach – śmiejcie się, śmiejcie. Potem będzie moja kolej;-)))))))

Wczoraj zdesperowana wygrzebałam z kąta starego takiego, ale ciepłego grzejnika na prąd. Podłączyłam sobie. Ogrzałam ręce, nogi i uszy…i wtedy …
i wtedy…
no mój boże, no…
wtedy to, do licha!, wysadziły się kur-de-mol korki
bo „ZA DUŻE OBCIĄŻENIE PROSZĘ PANIĄ”
Aha… Wielkie dzięki, proszę pana.

Zatem doprawdy nie wiem po co tak się wysilam. Po co tak na się chucham i dmucham i w czapce chodzę, skoro w biurze nadal lodownia. Tak. Niestety ten arktyczny klimat budzi we mnie przykre wspomnienie stancji na Chełmońskiego w oziębłej kamienicy; tak, właśnie staje ono na nogi przed mymi oczami jako żywe;-))) Niestety. Tam też z ogrzewaniem czekali na połowę listopada. Co roku.

To były czasy!
;-)))))
Hej ho;-))))))
Cześć.

PS.:
1. Na razie ogrzewam się przy tym: http://pl.youtube.com/watch?v=KDEl2ErUAM0
Ciepło, nie? ;-))))) Pamięta to ktoś?
Ja zawsze chciałam mieć TAKIE słuchawki;-))))

2. A na zdjęciu kaloryfer. Wprawdzie nie w moim guście, ale napatoczył się i chciał wejść, to daję. No co, no?! Myślicie, że w sporze z nim miałabym jakieś szanse? Mądrale.


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-16 11:24:27
Chu chu ha nasza zima zła

W „Szklanej pułapce 4”
bardzo, bardzo niedobry haker (aktor mi nieznany)
do Johna McClane’a (no wiadomo!;-))):

„JESTEŚ JAK NAKRĘCANY ZEGAREK W ERZE CYFROWEJ”

I tyle.
Bo wiecie.
To trochę o mnie.
Choć kto wie
Może bliżej mi do klepsydry?
Może.

Aha… film całkiem, całkiem, choć jak zwykle nie widziałam całości. No ale, kiper też nie wypija całej butli wina, by je ocenić. Ha. Co więcej, on po degustacji je wypluwa, więc sami widzicie… Co? Nie wiem co? Skąd mam wiedzieć? To Wy widzicie, nie ja.


No a poza tym aktualnie gorączkowo poszukuję gustownego mundurka do pracy, czegoś TAKIEGO na przykład (---> zdjęcie). Dzianina z wełną nie dają już rady i podobnie jak wypijana przed południem dwudziesta piąta filiżanka herbaty działają doraźnie.
Zzzzzzzzimno.
NAPRAWDĘ mam zimno. Arktyczne biuro, jak rany.
Ktoś zazdrości? Kogoś złośliwie to cieszy? Ktoś chce mnie odwiedzić? Ktoś chce się zamienić? Ktoś ma futerko na zbyciu? Ktoś przytuli?

Ech… no bo nie mówcie mi, że Wam też jest zimno.
NIE WIERZĘ.
A kto u licha natenczas z rana
otwiera okna po tramwajach?
KTO?

Kimkolwiek jesteś gorący człeku - pamiętaj,
jako się rzekło,
żem podobna do Johna McClane’a.
Ha.
Jeszcze zobaczysz!
Jeszcze i Ty zadrżysz!


  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-15 08:35:19
Pan Kot je, o yeah!

Kawałek domowego ciepła
dla Was
– na ten chłodny czas;-))))


Pan Kot: Jestem głodny.

BabaJaga: To idź do miski i jedz.

Pan Kot: Jestem głodny!

BabaJaga: O rany! To idź do miski i jedz. Nikt ci nie broni.

Pan Kot: Jestem głodny!!!!!

BabaJaga: Kurcze no, no przecież masz jedzenie w misce!!!

Pan Kot: Chcę jeść!!!!! JEŚC. J E Ś Ć.

BabaJaga: No dobra mendo jedna...


Idziemy do jadalni gustownie urządzonej na podłodze w rogu korytarza.
Tup, tup, tup (to znaczy BabaJ - tup, tup, Pan Kot - .:., .:.)


BabaJaga: No widzisz. Zobacz, łobuzie. Masz nakryte. PEŁNA miska. Patrz.

Pan Kot: Jestem głodny! Babo jedna!! Daj mi jeść!

BabaJaga (pokazując palcem czubatą michę): No, ale zobacz co tu masz, zobacz, no… – nic, TYLKO JEŚĆ! No. Daleeeeeeeeeej, gałganie!!!

Pan Kot (ocierając się kolejno o kuwetę, nogę Baby i pudełko z jedzeniem;): Jestem głodny!!! GŁODNY. Chcę jeść. JEŚĆ.

BabaJaga: ech…

Pan Kot (tarzając się z nosem tuż przy misce): Jeść. JESĆ. J E Ś Ć. Daj mi. JEŚĆ.

--------------------------------------------------

Nie. Nie bójcie się. Pan Kot nie zdechnie z głodu na nakrytej do obiadu posadzce.
NIE.
Spokojnie.
Pan Kot zacznie konsumpcję, gdy Baba drapiąc kudłaty łeb Pana Kota, wepchnie mu mordę do michy i nie opuści - wiernie przy nim kucając - do ostatniego kęsa, kiedy to Pan Kot oblizując pyska, tradycyjnie majtnie Babie po oczach ogonem i zadowolony, nie oglądając się za siebie, wybiegnie na podwórko.
Tak.
I jak tu nie kochać Pana Kota.
No jak?
;-))))

I co? Cieplej Wam? ;-)
No ja myślę.
Reklamacji nie przyjmuję.
cześć

PS.:
na zdjęciu Pan Kot
(jeśli nie uda mu się przewrócić świata do góry nogami - sam się odwraca).

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-12 08:30:44
O obrotach ciał niebieskich…

bynajmniej nie wokół rury w przydrożnym klubie;-))))
gdyby ECHO pytało;-)))))


W związku z tym, że niczego innego do napisania nie mam
– piszę o pogodzie;-)))))))) Ha!

Ale nie bójcie nic - będzie krótko i wcale nie złośliwie;-)
SŁOWO!
Chciałam napisać, że tak ciepłych poranków,
jak w tym tygodniu,
to nawet w wakacje nie było.
A możecie mi w tej kwestii zaufać,
bo zaliczyłam każdy świt (prócz tych urlopowych).
Tak. No taka już ze mnie puszczalska.

Ładnie było.
I mam życzenie: Oby tak do końca października!
Rybo Złota wszystko w Twych płetwach;-))))

A ja ze swej strony…tj.: głowy
plan awaryjny układam,
jak tu powstrzymać jesień i zimę.
No i co się śmiejecie?
Niedobrzy…
Kopernikowi udało się wstrzymać słońce i ruszyć ziemię,
więc dlaczego niby ja miałabym być gorsza.
No dlaczego?
Przecież też jestem kobietą;-)))))

Dobra
Bredzę

Trzymajcie się
pa

PS.: ale tak patrzę, wiecie, no przepraszam, ale…
mam nadzieję, że moja fizjonomia miewa się lepiej niż ta Pana Mikołaja.
Oj no.
Cicho
;-)))))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-11 08:30:47
Lepiej późno niż wcale

„Z wielkiej nieśmiałości mej”*),
piszę do Pana, proszę Pana.. Tak do Pana. Nie, nie tego Pana. Do TEGO Pana. Tego, który wczoraj w okolicach godziny piętnastej z minutami schodził pod rondo Śródka z rowerem w ramionach.

Proszę Pana,
jeśli całkiem przypadkiem pracuje Pan w radiu Merkury. I jeśli dziwnym trafem imię Pana brzmi – Sławomir, cudownym zbiegiem okoliczności współgrając z nazwiskiem –Bajew … to ja, Proszę Pana, Pana przepraszam. Chcę Panu powiedzieć teraz DZIEŃ DOBRY.

Wiem. Jestem rażąco spóźniona. Ale wczoraj dręczyła mnie niepewność, oj no! (przez pańskie okulary!), a poza tym to ja, proszę Pana, wzięta z zaskoczenia głupieję:-)

Po co więc teraz to piszę? Bo w miarę oddalania się od ronda – topniały moje wątpliwości i w końcu, rychło w czas, w okolicach rynku wielkopolskiego, podjęłam decyzję, że to jednak był Pan;-)))), a chyba przyzna mi Pan rację, że gdybym wtedy szczerze i od serca ryknęła – to i tak by mnie Pan nie usłyszał (choć nie wątpię, że słuch Pana miewa się wyśmienicie).

I stąd
To właśnie
Dzień dobry
czwartkowe;-)))))
Pozdrawiam
A.

*
A Wy co?
Ładnie to tak cudzą korespondencję czytać?
;-)
Ale niech tam Wam będzie
I moc z Wami
Cześć

*) Bogusław Mec. Znacie? Bardzo ładne. BARDZO. Kto chce posłuchać, niech zawita tutej: http://atia.wrzuta.pl/audio/4gPB9oKhre/boguslaw_mec_-_z_wielkiej_niesmialosci

PS.: No i tak jakby co, to Panie Sławku, moja ewentualna pomyłka nie dezaktualizuje dzień dobry. Nie, nie, nie;-)))))) pozdrawiam.


  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-10 09:56:43
łubudubu

Mam sucho w ustach.
Skrzeczy mi piach między zębami.
Zgrzytam.
Chrzęszczę.
Bo:

Czy wiedzieliście, że nie ma czegoś takiego, jak nagroda, motywacja finansowa dla pracownika, którego nękają niskie zarobki? Nie ma czegoś takiego, jak podwyżka za solidne wykonywanie swoich obowiązków. Nie ma. No bo jak? Chyba nie zdaje się Wam, jak naiwnej mnie, że za mocne DOBRZE albo lepsze LEPIEJ i NAJLEPIEJ ktoś Wam zapłaci?

Śmiech na sali, raz proszę.

Teraz, żeby uzyskać podwyżkę trzeba przyjąć w swój zakres obowiązków dodatkowe obowiązki (!!!) - „Na logikę biorąc, proszę pani, prawda?” - bum cyk bum cyk. I w prawe uszko „Bardzo panią doceniamy i chcemy uhonorować… Właśnie, proszę bardzo, o!, dostaliśmy środki”, a w lewe uszko misia pysia „Uzasadnimy to dodatkowymi obowiązkami, które pani przyjmie, oto one”. Voila!
Bardzo proszę.
Bardzo dziękuję.

Macie jeszcze jakoweś niespodzianki dla mnie?
Macie?

O rany!
To chociaż mnie do serca przytulcie.
Pa

PS.:
1. Zdjęli z ramówki MASHa, MÓJ serial, jedyny - w tym chłamie z gwiazdami made in poland - wart obejrzenia.
2. Śniło mi się, że zostałam spalona na stosie.
3. … no i chyba dosyć tego dobrego, nie?

Cześć.


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-05 10:32:23
Kukuryku na patyku

Wczoraj przytłumiony gwar i szum pociągowy nagle rozciął przerażający krzyk. Ciach. Wycie przechodzące w skowyt, na raz, zalało cały przedział. Naprawdę. NIE, nie jestem przewrażliwiona. Apokaliptyczne zawodzenie trwało, tak na ucho biorąc, około 3 minut. A źródło dźwięku biło w środku wagonu wprost z usteczek kilkuletniego blond chłopca.

Co się działo przez te kilka minut?

a. rodzice siedzący naprzeciw dziecka stanowczo doń przemówili, że nie można krzyczeć w pociągu, bo tu są inni ludzie, którzy chcą spać, czytać lub słuchać ciszy gapiąc się przez okno.

b. rozpętało się piekło, bo na peron przybył energiczny, bogato zaopatrzony w sikawki z wodą, zastęp towarzystwa ochrony zwierząt –gotowy bronić skomlącego z bólu psa.

c. rodzice siedzący naprzeciw dziecka wyraźnie zachwyceni tak nagłym ujawnieniem się talentu wokalnego pociechy, uśmiechali się doń pogodnie, w żaden sposób nie tamując nadprzyrodzonego hałasu.

d. BabaJaga - chwytając bez pardonu chłopca za kołnierz, święcie wierząc, że to zaginiony kogut policyjny – z westchnieniem ulgi wręczyła go przechodzącemu akurat policjantowi.

e. Na peron wpadła zaalarmowana grupa antyterrorystów. Wstrzymano wyjazd pociągu. Spisano wszystkich pasażerów. Dostałam wścieklizny.

Tylko jedna odpowiedź jest dobra.
Tak
To właśnie TA.
No niestety.
NIE, nie przesadzam.
TAK było.

Co ja na to mogę, że rodzice tak robią?
nic
i muszę
z tym
żyć

;-)

PS.: a tak na marginesie, to
LUUUUUDZIE
Bądźcie ludźmi i
nie zamykajcie psów na balkonach.

Dziękuję za uwagę
Cześć.


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-04 08:14:16
Literówka

Melduję się w pracy
pik-pik
idę po klucze
a w portierni
big supraaaaaaaajs!
na dzień dobry
uderzenie prosto z bańki.

- To jak się teraz nazywamy?

- yyy… że co proszę?

- Jakie nazwisko mam wpisać?

- No jak to? Moje.

- Ale jakie?

- … ale o co chodzi?

- Jak się pani teraz nazywa?

- Jak to jak? TAK SAMO.

- Jak to?

- …? (Boże, daj mi sił!)

- To pani nie ślubowała?

- (?!)

Ano.
A ja myślałam, że na portierni wiedzą najwięcej i wszystko najlepiej.
Że, kto jak kto, ale portierzy w małych palcach mają: kto z kim i gdzie…
A tu proszę.
Nawet tutej informacja kuleje.
I następna teza
między bajki,
MARSZ!


PS.: W sumie to głupio zrobiłam.
Może jakiś prezent bym dostała…
A tak, co?
Znowu nie mogę znaleźć łyżeczki…

Miłego dnia
pa



  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-03 09:01:40
Plum

Ahoj,
kto umie pływać - niechaj dalej czyta, a kto na siłach się nie czuje, niech przed lekturą kamizelkę asekuracyjną, tudzież dmuchane rękawki założy, bo ja tu właśnie zasadzam głęboką, niczym Bajkał, refleksję po wczorajszym programie „Kocham kino”.

Otóż, Proszę Państwa, życzę sobie w wieku lat pięćdziesięciu wyglądać, tak jak ta pani obok (proszę Was o życzliwe ręką odmachnięcie;-))). Jednocześnie oświadczam, że jestem w pełni władz umysłowych a powyższe życzenie nie zostało mi narzucone, podyktowane, ani wmuszone.

I jeszcze sobie pozwolę:
Pani Grażyno,
nie wiem jak Pani to robi,
ale, u licha!,
robi to Pani efektywnie.

I to by było na tyle
Pięknego dnia.
;-)))
pa

PS.: zdałabym szerszą relację z festiwalu weneckiego, ale niestety... opętało mnie, przepraszam;-)

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-02 12:38:22
W kolorze denaturatu

Śliwki i winogrona. Jem. Na surowo. Bezpośrednio. Bez pestek. Bez liku. Szukam odpowiedzi na pytanie: w którym dniu takiej diety przez moją skórę przebłyśnie fiolet… i czy wtedy będę jak bez? Piękna, pachnąca i na wietrze drżąca?;-))) albo, tak się zastanawiam, czy gdybym węgierki popijała alkoholem stałabym się śliwowicą?;-)))) Taką z rękoma na rozłożystych biodrach i z przyśpiewką na ustach: jestem śliwowica, mam w fiolecie lica;-)))))
Hej!

No i teraz, żeby nie porzucać tematu, a jednak pójść do przodu: fiolet… neon… Neo – nówka. To naprawdę jest zabawne? Ostatnio próbowałam tego kabaretu kilka razy, ale niestety, za każdym razem z żenady zapadam się pod stół. Nie moja bajka. Nie ten smak. Wolę śliwki. Zdecydowanie.

Cześć.

PS.: A wg definicji „nazwa de-naturat wskazuje, że nie jest to czysty alkohol etylowy, lecz celowo skażony”. A ja się pytam, dlaczego nie denat-urat ;-)– alkohol skazujący człowieka na śmierć?
Dosłowność i dosadność.
Nie uciekajmy od panujących trendów;-)
Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-09-01 13:24:20
Dzień jak co dzień?

Dziś w drodze do pracy zapłakałam nad poranną ciemnością. A więc to już? Ot tak?! Pstryk? Ale ciiiiichutko, nic to... Dzielna jestem, nie, nie będę zrzędzić, choć moje serce w pół rozdarła tęsknota za czapką. Czapko, czapko, czapeczko… ;-))) Zzzzimno. Ale nie, nie zagderam. Nic. Wcale. Bo przecież tramwaje wróciły na swoje tory. Pstryk. To miło. Dziękuję. Wprawdzie jakoś nie zauważam wielkiego przyspieszenia na wyremontowanym odcinku, ale NIE NARZEKAM.. nie, nie. Jestem pogodna i radosna bardzo, bo przecież dziś dwa razy wyłączano mi już prąd. Pstryk. Ale nie szkodzi. Jest fajnie, wiecie, naprawdę, bo przecież humor poprawia mi mail, który znalazłam rano w skrzynce służbowej. Zapytanie brzmiało, cytuję: „ … czy można płacić w ratach, a jeśli istnieje taka możliwość, czy pierwszą ratę też można płacić w ratach?” (sic!), pstryk, I feel sick.

No i tyle.

No a tak w ogóle, to wczoraj był Dzień Bloga. Ha! Kto wiedział?
No to co… dziś świętujemy, tak?;-))))))
K.to stawia szampana?
;-)))))))

  Komentarze (10)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-29 08:40:46
Co było wczoraj, a nie jest – nie pisze się w rejestr

W tym tygodniu dużo myślę o pogodzie. Ha. Zgadnijcie dlaczego, jak rany! Wnioski:
Meteorologia znaczy dla mnie najmniej ze wszystkich nauk, słowo daję!, a syn jej rodzony Synoptykiem zwany to zawód, zawód na całej linii. Człowieku, jak mówisz wobec wielomilionowej publiki, że z cylindra zaraz wyciągniesz gołębia, to na boga, nie licz na oklaski, jeśli wyławiasz stamtąd szczerbatego królika… Chyba nie myślisz, że się na tym nie poznamy, co? Choć są gorsi od Ciebie cwaniacy, którzy wysługują się prezenterami. Ale ok. Wiem, że zaraz dostanę wykład o nieprzewidywalności natury, skomplikowanej ziemskiej atmosferze i milionie czynników na nią wpływających; że prognoza to prognoza, taka RACHUBA, a nie czwórka z rachunku 2+2. Wiem. I szczerze Wam zazdroszczę tej roboty.

Też bym tak chciała, dajmy na-ten-przykład:

K r a s n a l: Ja po te stokrotki na wianek dla Śnieżki?

B a b a J a g a: Niestety, wszystkie wyszły.

K r a s n a l: Jak to wyszły? Pytałem przecież wczoraj i powiedziałaś, że mogę przyjść po nie dziś, bo spokojnie starczy na dwa wianki i spory bukiet.

B a b a J a g a: Tak, ALE TO BYŁO WCZORAJ. Dziś rachunek się zmienił. Część kwiatków zwiędła, bo wbrew przewidywaniom spadł rzęsisty deszcz, a druga część z kolei wyschła, bo nagle powiał wiatr znad Sahary. Nie ma więc stokrotek na stanie. Tak bywa, Krasnalu. Przyroda lubi zaskakiwać. Pogódź się z tym i zrób wianek z gałęzi.


Ha. C U D O W N I E. Albo dajmy na to:


G n o m: To od której strony powinniśmy zaatakować zamek?

B a b a J a g a: Z moich obliczeń wynika, że od wschodu, jutro. Ale, z łaski swojej, zapytaj o to jutro rano, bo mamy kilka stron świata i mogę dziś obstawiać nie tę, co trzeba.


O tak, tak synoptycy.
Ależ ja Wam zazdroszczę tej niekaralnej nieprzewidywalności.
Czołem


PS.
A teraz zgadnijcie ile czasu można czekać na parszywy tramwaj numer 20?
????
No więc dziś bagatelka - 25 minut. No i w tym miejscu chcę podziękować MPK za miniony tydzień. Za tramwaj, który nie wiedzieć czemu zamiast wahadłowo jeździć ze Śródki jeździł normalnie z Lecha, no ale rozumiem, że w tym tkwił jakiś mądry zamysł, którego moja głowa nie jest w stanie pojąć. Nie wiem też dlaczego miałam wrażenie, że na tej nitce kursują tylko dwa pojazdy… hm, no ale to też na pewno me błędne odczucie.
Dzięki za regularne spóźnione wejścia do pracy.
Początek dnia bez Was - dniem straconym, łosie jedne.
A jednak tęsknić nie zamierzam. Cześć.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-28 09:42:30
Cacy, cacy… buch po glacy

Do tramwaju wchodzi starsza pani; ledwo, ledwo wchodzi, słania się na nogach, ale gdy w jej polu widzenia pustoszeje fotel – w mig odzyskuje siły, wyciąga zza pazuchy, z kieszeni, z ucha, kapelusza, nie wiem skąd!, ale wyciąga wnuka i BUCH sadza go na wolnym miejscu.

Do tramwaju wchodzi kobieta z torbami, widząc wyludnione siedzenie, BUCH, zajmuje je wyjętą z siatki córeczką.

„I to się powtarza, i to się powtarza”, tak , tak Panie Kazik;-)) Choć to taki przykład soft.

Proszę Państwa, dzieci przyszłością narodu, dzieci, dzieci, dzieci… dzieci ponoć ciągle mało, a mnie się wydaje, że tonę w dziecięcych krzykach i kuksańcach, że gdziekolwiek bym w tramwaju/autobusie/pociągu nie stanęła – trącają mnie dziecięce nózie, machające z siedzeń zaklepanych przez rodziców, tudzież dziadków… że ustają moje rozmowy z niektórymi znajomymi, bo gdy się spotykamy najzwyczajniej w świecie się nie słyszymy przez zgiełk dziecięcej zabawy…choć częściej zabawy nie ma i wtedy jest gorzej; bo brak zabawy nie wróży psot, delikatnego dokazywania, czy hasania. Brak zabawy wróży Armagedon i wtedy…wtedy to ja wychodzę.

Wokół mnie szaleje ślepa miłość do dzieci. Rozpętało się fanatyczne wręcz ich uwielbienie. Pokłony, oklaski, frykasy i zabawki – są dla pociech chlebem powszednim, tak samo zresztą jak 4563378089600 zdjęcie – robione ku pamięci, bo przeciętne dziecko ma obowiązek mieć w swej galerii więcej zdjęć niż wieża Eiffla, Oj przepraszam, dziś nie ma przeciętnych dzieci. To ja byłam przeciętna! Pokornie proszę o wybaczenie. Dziś dzieci od dnia narodzin licząc są najinteligentniejsze, och!, najpiękniejsze, ach!, najmądrzejsze, boskie po prostu i basta. I raz jeszcze w pierś się biję za bezczelne uwagi o fotografiach, toć przecie bobas się zmienia i cudownie ewoluuje, a wieża paryska już nawet nie rośnie.

Tak, ja wiem - dzieci to prawdziwy cud, choć wszem i wobec znane jest źródło ich przyziemnego pochodzenia, no ale…Rodzice, bądźcie konsekwentni! Skoro, jak się zaklinacie, Wasze potomstwo to skarb i cacko pierwszej wody, to strzeżcie je jak oka w głowie i szlifujcie. Jak rany!, nie znam się na tym najlepiej, ale zdaje się, że inaczej ono Wam zmatowieje albo zaśniedzieje, tracąc tym samym na wartości.

Ale ja to pewnie przewrażliwiona jestem, i wszystko to napisałam z bezdzietnej zawiści i zazdrości…
Jaaasne;-))))) Przepraszam wszystkich za swą bezduszność, ale musiałam to z siebie wyrzucić, bo ta ułomna miłość narodu do dzieci (obok ZUSu i polskiej służby zdrowia) sprawia, że już teraz naprawdę zaczynam się bać starości…i nawet Beata Tyszkiewicz z „Leonio, nie kop pana, bo się spocisz” jakby mniej mnie bawi.

Cześć.

PS.: Czy ja już wspominałam, że nie lubię pociągów pospiesznych? No dobra, ale o idiotycznym tramwaju numer 20 jeszcze nic nie było, więc wiedzcie, że gość wyprowadza mnie z równowagi i cieszę się, że jutro widzieć go będę po raz ostatni… O!
Pa.


  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-27 11:02:05
Na pół gwizdka

Szefo: No to nareszcie panienka wróciła. Teraz w końcu zacznie się coś dziać, bo tak, to pustki były… wszyscy na urlopie. To działamy, działamy! Fajno! Bardzo się cieszę.

A ja… „Zapomniałam twoje oczy,
Zapomniałam twoje usta,

No widzisz, no widzisz co stało się z nami?
Snujemy się teraz innymi drogami.
Sam widzisz, sam widzisz, zmartwienie się wkradło,
Pod nogi nam prosto upadło”

Oj tak… upadło i leży.

Po urlopie jestem strasznie chaotyczna. Do wszystkiego zabieram się od środka, albo od końca, na opak i wspak … Niczego nie umiem skończyć; Stale tylko napoczynam. To tu coś nadgryzę, to tam, a potem to już znowu nie wiem czego się ucapić.

A wczoraj ktoś w RM mówił, że po urlopie to 15 minut przed pracą winno starczyć na aklimatyzację. Mhm. Nie wiem, jak to ma się w praktyce u Was, ale moje 15 minut nadal trwa;-) Ciągle jeszcze nie wpadłam w tryby. Choć, tak szczerze, ja nigdy nie jestem idealnie dopasowana do pracy. Nie na moją miarę jest ci ona;-))) Zawsze coś odstaje. Czasem tylko uszy, czasem głowa…tak… ręka noga mózg na ścianie...;-)

No a poza etatem, to czytam w końcu „Shoguna” i wyrzucona poza lekturę jestem strasznie nerwowa, bo chcę czytać, czytać i czytać… Wakarimasu ka? Ha, ha;-)))) Już niedługo zaprzestanę cucenia cherlawego angielskiego (to takie zwyczajne!;-))) i rozpocznę naukę japońskiego; potem wyjadę na Honsiu, zdobędę Tokio i Fudżi i tyle będziecie mnie widzieć;-)))
Tak jest.
Sayonara
;-))

PS.: A do szefa zaśpiewałam w myśli głosem Urszuli Sipińskiej. Ha, a co! ;-)

Miłego dnia
Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-26 10:09:03
Genetyka kozła fika

Jest taka rodzinka kwadratowa, taka 2 na 2; na pewno ją znacie. Często-gęsto występuje w takim jednym codziennym serialu reklamowym. Wczoraj też.

Elegancka matka - ubrana w czarny frak i fioletowe korale - maniakalnie, w każdym odcinku, dba o woń domu i, tak na marginesie - jest pingwinem. Jej mąż to… NIE, NIE, NIE…nie poczciwy Pik-Pok, tylko niedźwiedź przygrywający na fortepianie. Tak... „Zakochani, zaczarowani…” I nie wiem, czy kogoś obejdzie fakt, że ta para-z-samowara ma dwójkę dzieci - słodkie bliźniaki, takie różowiutkie boba-dwa, baraszkujące po kanapie w pokoju dziennym; no chyba nie powiecie mi, że Was zadziwię pisząc, że to świnki.

Tak, Tak, tak…
A teraz, czy biorąc pod uwagę, to wszystko, co wyżej, można obśmiewać obsesję Pani domu na punkcie odświeżania zapachu powietrza? Można? Wyobraźcie to sobie! Dacie radę? Harcujące świnki i wielki miś brunatny w Waszym domu, przy Waszym stole, w Waszej łazience… Czujecie to?! Czujecie?;-))))))))

No bo ja czuję, że się zbłaźniłam, krytykując biust u byka…toż to byczy biust był! A świat, jak widać, odważnie poszedł naprzód i nie straszne mu żadne skrzyżowania.
:-)))))))


*
No a tak w ogóle to naprawdę jest pięknie… Przed chwilą pewna pani przez telefon powiedziała mi na dowidzenia - „To dziękuję PANU”.
Mhm…
To i ja dziękuję
Cześć;-)


PS.: na zdjęciu przywołany Pik- Pok w stroju narciarskim;-))))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-25 08:08:51
„Libertator”

Ha. Steven Seagal miotał się w ogniu w miniony piątek… miotał się i motał… O-ho-ho-ho;-)))) No ja wiem, że to stary film, ale ja jestem młoda;-) i dopiero teraz go widziałam po raz pierwszy.

Gdybyście jeszcze nie wiedzieli:

Steven w roli kucharza dla niespodziewanych i niechcianych gości sprawnie upichci bombę ze wszystkiego, wszystko się nada! Skomponuje ją ze skarpety, z mikrofali, a nawet z prezerwatywy. Nic się nie zmarnuje!

Steven bardzo szybko i łatwo adaptuje się do atakujących go warunków; im bardziej są one niebezpieczne – tym jego aklimatyzacja szybsza. I tak: Steven w jednej sekundzie jest okrętowym kuchcikiem karnie zamkniętym w chłodni za kiepską wyżerkę, a w drugiej już komandosem, który zabija wroga z zimną krwią i nie traci jej w obliczu nagiego biustu wyskakującego z tortu.

A to jeszcze nie wszystko.
Steven, o ho ho ho!, wykiwa, ogłuszy i wykpi barrrrrdzo złego Tommego Lee Jonesa, by na koniec postawić kropkę nożem na czubku jego głowy.

Ha, co jeszcze? Z ust nieustannie kapią mu rozkazy sprzeciwu nie znoszące. Zimne oczy się złowrogo mrużą, z każdego gestu charyzma wyziera, wyprostowane dłonie machają przed wrogimi nosami, a zwinięte w pięści - wrogie nosy rozkwaszają… No i Steven, nie kiwając palcem, z piszczącej i przewrażliwionej aktoreczki potrafi zrobić nie tylko żołnierza, ale i swoją kobietę, którą w finale cmoka w usta pieczętując bezpieczeństwo okrętu, USA i pana prezydenta …

O, ho ho!
Tak jest. Dokonał tego. Bez sławetnej kitusi z tyłu głowy, ale za to jak zwykle z twarzą do czysta wypraną z emocji.
Dajecie wiarę?
;-)

PS.:
Widziałam też skrawki z Sopotu… wszystkie co do jednego tak smutne, że żal mi serce ściska do tej pory…oj;-)

SzymonMajewski: Zostańcie z nami!!! Po przerwie dalsza część koncertu, w którym wystąpią Samanta Fox i Sabrina…

BabaJaga: Jak to Sabrina?!! A ta, co teraz skończyła śpiewać to niby kto?

Bilbo: Sandra.


Taaaaak.;-)))) Cudnie jest, co nie?;-))))
Miłego dnia.
Pa.

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-22 11:57:07
Informatyk

Było ich kilku w moim życiu… A teraz nie ma żadnego i żal;-))) i jakoś tak mnie wzięło na wspominki…

Czy tu, gdzie pracuję, są najlepsi informatycy? buahahahahahahaha. Odpowiedź brzmi nie. Choć…być może mają wysokie kompetencje, być może, ale co mi po ich kompetencjach, skoro trzymają sztamę z lenistwem i ważniactwem… No ale, oj tam, tak?;-)))… Czas na wspomnienie telefoniczne, czyli opis informatyka w praktyce;-))))

Proszę zapiąć pasy:-)

BabaJaga: Słuchaj, czy mógłbyś wejść na chwilę do mnie. Cały pulpit mam zasypany wiadomościami nie do odszyfrowania i wszystko działa mi w żółwim tempie…

Buffon: aha…hm… mhm… Wciśnij reset

To moja ulubiona odpowiedź.
Reset dla Buffona jest tym, czym aspiryna dla zwykłego człowieka, czyli lekarstwem na wszystko. Jednak trzeba Wam wiedzieć, że mówiąc „wciśnij reset” Buffon obdarza moją inteligencję niewiarygodnym zaufaniem. Kiedy pierwszy raz miałam problem – kazał mi sprawdzić, czy w ogóle włączyłam komputer …

No, ale wracając…

Buffon: Wciśnij reset

BabaJaga: Słuchaj zresetowałam go już 364758 razy. Proszę cię przyjdź i zobacz, co tu się dzieje…

Buffon: To zresetuj raz jeszcze i potem zadzwoń …

BabaJaga (a idź ty łosiu!): …

Odkładam słuchawkę. Udaję, że resetuję. Po pięciu minutach dzwonię ponownie.

Buffon: no i co tam?

BabaJaga: no nic, NIC… mówię ci, że powinieneś to zobaczyć, przyjdź tu PROSZĘ…

Dla jasności sytuacji dzieli nas odległość 300 kroków.

Buffon: NIE MOGĘ do ciebie przyjść, bo PAN_Y postawił mi na głowie taboret, PANI_Z ryczkę, a PAN_X kanapę, jestem zawalony. ZA WA LO NY.

BabaJaga: aha..no oczywiście

Buffon: ale nie musisz się od razu obrażać, tak? Słuchaj kliknij teraz w ikonkę-stonkę, później w ikonkę-biedronkę, później tam po prawej a następnie w środek, później skręć w lewo…

BabaJaga (i walnij w drzewo...):…

Buffon bardzo wierzy w dobre efekty leczenia przez telefon, jest zwolennikiem takich kuracji, w przeciwieństwie do mnie, bo ja po prostu nie lubię robić czegoś, o czym pojęcia bladego nie mam…no ale prowadzona za ucho posłusznie znajduję wszystkie okienka i klikam zgodnie z receptą, co oczywiście nie pomaga, bo mój komputer niczego nie symuluje, tylko naprawdę jest chory…

Buffon: i co?

BabaJaga (pstro): nic…cały pulpit mam zawalony i nic nie mogę zrobić… Przyjdź!

Buffon: Aha… słuchaj, to kliknij może jeszcze….

BabaJaga: To ty słuchaj… teraz to już nigdzie ci nie kliknę, bo zawiesił się na amen.

Buffon: aha…hm…mhm

BabaJaga (hm?!!!): Przyjdź, PROSZĘ.

Buffon: NO NIE MOGĘ!

BabaJaga (... bo mam na szyi nogę, a zaraz będę miał dwie i będę jak su-peł....): jasne...

Buffon: słuchaj no…dobra, Jaga. postaram się być za godzinę…

No i oczywiście stawiał się po godzinach czterech lub po dwóch dniach, kiedy już wszystkie szuflady miałam wysprzątane, czajnik umyty i segregatory poukładane wg wzrostu i koloru, ale przybywał, coś gmerał i jakoś naprawiał tak?

A teraz nie mam po ręką żadnego informatyka i tak sobie pomyślałam właśnie, że co gdyby-teraz-coś (tfu, tfu na psa urok)? No co?

Oj pstro;-)

Miłego dnia no i
pozdrawiam wszystkich informatyków, szczególnie tych nie-do-po-dro-bie-nia:*

PS.: Czyż on nie był przystojny;-))))))? tak go wspominam;-)))


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-21 09:07:41
Kac

No i stało się, do-kroćset-fur-beczek;-), jestem w pracy.

Pierwszy dzień po urlopie. Oj…

W kolejce powitalnej od progu kolejno stali: portier z pękiem kluczy, biuro z zaduchem, pustynne doniczki z jesienią w pełni i biurko z warstwą kurzu i grubą wypchaną teczką (jedyną znaną mi kobietą, która na impertynencję: „Ty grubaśnico!” z dumą wypina pierś;-))))… Aktówka, tasiemką w pasie związana, podpisana moim imieniem bieli się obrzydliwie tak, że nie mogę na nią patrzeć i walczę ze sobą, by jej do kosza nie wyrzucić zaraz za tymi suchymi liśćmi trzykrotki...wyrzucić, nie wyrzucić, wyrzucić, nie wyrzucić… No dobra! To ja może sprawdzę najpierw co tam jest;-)

Proszę o pełen otuchy uśmiech, proszę mnie poklepać po plecach pokrzepiającym wszystkim-będzie-dobrze. No, no…ale bez przesady, tak? Delikatnie dziś ze mną proszę, jak z jajkiem;-))) Z takim subtelnym dopingiem powolutku będę się wdrażać. Powolutku.

No to zaczynam.

Miłego dnia

Ps.: a na zdjęciu, jak zwykle ja;-)))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-19 14:36:33
Inna optyka

Wczoraj, dokładnie o godzinie 10.38, się złamałam i przeszłam próbę założenia soczewek kontaktowych. Tak.
Decyzja ta właściwie została wymuszona. Bo co mi pozostało, jeśli po raz kolejny z 2633744849404 oprawek wystawionych w szklanych szafach zakładu optycznego – ja miałam do wyboru zaledwie sześć… Powód: za wąski nos. Tak. Zdaje się, że niewielu okularników ma wąski nos. Niewykluczone, że tylko ja jedna, bo nisza z produktami dla wąskonosych zieje przeklętą pustką. I gdy tak stałam przed lustrem z tymi sześcioma parami bryli, z których, no umówmy się, dwie były prawie-że-dobre…, to się zdenerwowałam i zrobiłam to, co zrobiłam, czyli o!:

- Soczewka nie może być wywinięta na drugą stronę, o tak, widzi pani?

Nie!, o raju, nic nie widzę

- Soczewka musi mieć kształt kulisty, o taki…

Jaki, o rany?! Nie widzę różnicy! ale co tam!, mówię rezolutnie odkrywcze aha i zakładam… NIE, nie zakładam, zakładam! Zbliżenie… NIE, nie zakładam! Oddalenie... Dobra, zakładam…nie!...tak! nie! O matko, czy ten krążek nie mógłby być sterowany jakoś tak z daleka dżojstikiem, albo pilotem…tak żeby sam lądował na centralnym placu oka? Oj no… mamy XXI wiek, czy nie?

- Proszę dotknąć oka…proszę pojeździć palcem po oku….

??? Boże mój… O boże, boże… a czy ja aby tą jazdą sobie go nie zadrasnę? i w ogóle czy to oko mi nie wypadnie, jak ja je tak wyszczerzę i na raz powieki i górną i dolną podwinę? Mój boże, no proszę panią…

- Proszę się nie denerwować, bardzo dobrze pani idzie…mamy czas…powoli. Brawo.

Tak jest. Założyłam proszę Was, i oko mi nie wyleciało, i nie zadrapane na miejscu tkwiło, ale to jeszcze nie czas na oklaski, bo choć cyklop i cyklon mieliby już sprawę załatwioną, ja jeszcze mam drugie oko w kolejce… no i…

- a teraz proszę zdjąć

Już?

- Musi się pani nauczyć. Proszę przesunąć soczewkę w kierunku zewnętrznego kącika oka i uszczypnąć …

Że co proszę?! Uszczypnąć? USZCZYPNĄĆ…. Szczypnąć soczewkę, o raju, raju, tuż przy oku?
Idzie rak nieborak, jak uszczypnie będzie znak.

Dobra. Wiedzcie, że je w końcu zdjęłam i ponownie założyłam, ale, do licha!, nie dane mi było zaznać komfortu noszenia, gdyż całą drogę do domu myślałam tylko o tym, że one mi się tam przykleją i że znowu będę je zdejmować... No i co, jeśli na koniec tej operacji znajdę na wyjętej soczewce źrenicę z tęczówką, zduszone, zmiażdżone moim własnym palcem wskazującym i kciukiem…? No co?!!!

E tam, nic mi nie mówcie. Dziś przeprosiłam się z moimi okularami, a pięć par szkiełek danych mi na próbę schowałam do szuflady, bo w świetle dnia szczerzyły zęby i szyderczo warczały.

Wnioski:
Jestem za wąska w nosie i nie umiem dotykać swego oka, ani go szczypać, przez co jestem skazana na prawie-że-dobre-okulary, a na dodatek nie mogę pojąć dlaczego niektóre biustonosze są takie drogie. Kto mi wytłumaczy dlaczego i kto mi dowiedzie że inaczej być nie może? No, kto się podejmuje? Bo ja tego nie rozumiem, nie rozumiem i od wczoraj jestem w szoku cenowym…


  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-16 18:56:35
„Krowy na wypasie”

Taką bajkę wczoraj widziałam. Oj no!, bo pogoda podła, a Pekin nie leży w kręgu moich zainteresowań ino w Chinach.
Patrzyłam, więc sobie na tę rysunkową historię najpierw dość bezmyślnie, a potem nad głupotą mą górę wziął niepokój, bo coś mi nie pasowało, coś mnie gryźć zaczęło, coś ewidentnie było nie tak… i rzeczywiście. Po pierwszym kwadransie gorączkowej dedukcji wiedziałam już co, no i oczywiście teraz muszę Wam kochane dzieci to opowiedzieć.

Otóż Moi Mili głównym bohaterem filmu tego A NI MO WA NE GO był krowa o imieniu Otis (patrz fot.: zatrzymany w kadrze, jako pierwszy z lewej).

I teraz skupcie mi się, bo będzie z lekka pod górkę;-).

Tak jak napisałam Otis nie była, a był krową. BYŁ. Tak. Był, bo krowa o imieniu Otis to FACET. Tak jest, i nic nie szkodzi, że nieustannie prezentował swe pokaźne - tak na oko gotowe do doju - wymiona (ekspozycja ich była dość dobitna, gdyż Otis poruszał się tylko na tylnich nogach). Krowi facet, czujecie to? Cowboy normalnie…
I teraz uwaga: TEN krowa Otis, pełnił rolę ciecia, czy strażnika kurnika … i w przerwach, gdy nie stawał odważnie w obronie drobiu – wstydliwie zalecał się do drugiej krowy. Tak. I już spieszę niektórych z Was uspokoić. Niech Was zgroza nie przejmuje, wszystko po bożemu, gdyż i azaliż druga krowa, była ONĄ, dumną reprezentantką rodzaju żeńskiego.
Skąd to wiem, skoro przykład Otisa pokazuje, że cztery różowe strzyki sterczące centralnie z brzucha niczego nie przesądzają? Otóż i o tym pomyśleli autorzy tego szokującego filmu i proszę, koniec końców: płeć piękną znajomej Otisa zaakcentowali wielką kokardą na czole, a nawet posunęli się dalej (pewnie, by pozbawić widzów resztek wątpliwości), albowiem kobiecość biła oślepiającym blaskiem z rzęsiście orzęsionych błękitnych oczu podrywanej koleżanki.

W ostatnim zapamiętanym przeze mnie fragmencie filmu obie krowy…oj, wróć: OBOJE położyli się na leżakach pod rozgwieżdżonym niebem i, dumnie epatując kosmos i telewidzów swymi dorodnymi wymionami, zatopili się w romantycznej pogawędce…

Taaaaaaak.
Gdzie te gruchające krowy i inne cuda, zapytujecie?
Szczegóły techniczne dla zainteresowanych:
„Krowy na wypasie”, film animowany, Niemcy, USA 2006 (82’)


PS.: Widziałam tylko 30 minut i przyznaję, że mogłam czegoś nie pojąć, lub zrobić to opacznie. No ale, dalibóg, chyba nie myśleliście, że dotrwałam do końca filmu, no dajcie spokój!, żeby resztki mej wiedzy z biologii szlag jasny trafił?

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-15 15:08:41
Suweren

Na początku tego tygodnia zamieszkała w naszym domu mała dziewczynka. Eteryczna blondynka, będąc w posiadaniu zaledwie półtorarocznego żywota swego i wagi lekkiej – dokonała zamachu stanu, Proszę Jaśnie Państwa, i bez większych ceregieli strąciła Wielmożnego Pana Kota z tronu. Niczym wytrawny prestidigitator - usunęła go nie tykając wcale, nie musnąwszy nawet zadbanych końcówek jego gęstego włosa; Zdmuchnęła go niby świecę. Ot westchnęła, uśmiechnęła się i zakwiliła w progu a Pana Kota już nie było, że o jego Wielmożności nie wspomnę.

Pan Kot obalony utajonym atakiem, czmychnął na podwórko, gdzie pod zaparkowanym tam samochodem znosił męki, obserwując sromotny upadek królestwa swego. Wpierw widział jak dziewczynka jego własnym, chytrym orężem - wyglądem, mimiką i gestami niewiniątka - zdobywa serca poddanych i odwiecznych adoratorów Pana Kota; widział, jak rozbiwszy w nędzny proch jego armię, bez walki!, podbiła taras, a dalej (o, cóż za niecność!) bez żadnych ogródek we władanie wzięła cały ogródek. A następnie, bez żadnej litości, na zmrużonych wrogich oczach Pana Kota napawała się zwycięstwem. Poczęła ci ona hasać w koronie po zielonej trawie, wywijać berłem i dzikimi pisknięciami nawoływać świeżo zdobyty dwór do zabawy piłką. O swej świcie Pan Kot nigdy nie miał wysokiego mniemania, ale widok tych głupców podrygujących i pląsających w takt kwilenia i uśmiechów małego dziecka – napełnił go ponadprzeciętną odrazą...

Oto co mu przyszło na starość. I pomyśleć, że on tyle lat w swej niezmierzonej łaskawości codziennie zaszczycał tę zgraję o zajęczych sercach swoją świętą obecnością. Oto wdzięczność!

Pan Kot od pięciu dni szczędzi wszystkim swego puszystego widoku. Nowej władzy unika jak ognia, i nigdy nie patrzy w jej niebieskie roześmiane oczka i nigdy nie daje się dotknąć, choć wiem, że dotkniętym czuje się jak nigdy. Proszę Państwa, Pan Kot jest naprawdę dzielny i choć biała końcówka ogona drży mu nerwowo, niczym zwiastująca kapitulację flaga - nie poddaje się. Twardo trzyma w okopach niezdobyty, gęsto futrem porośnięty teren i cierpliwie czeka końca najazdu.

Wytrwałość będzie mu potrzebna.
Oblężenie trwa i jak na razie końca nie widać.
:-)))))

PS.: Pan Kot na trawie - obrazek dawno nie widziany, wygrzebany z archiwum, z powodów wiadomych;)))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-08-11 13:56:53
Pocztówka

Oj, łoj;-)
Tak – żyję.
Tak – i mam się nie najgorzej;-))))
I właśnie zaczynam wylizywać drugą część słodkiego lenistwa;-)))), ale nim do dna słoika dojdę:

POZDROWIENIA GORĄCE Z PÓŁMETKA URLOPU ślę … :-)))))

Pozdrawiam Was:-)
I donoszę, że Gdańsk nie odpłynął w siną dal, ale stoi nadal i nadal jest piękny. Piękny i wysoki do bólu szyi i zawrotu głowy. Niestety nie udało mi się go zobaczyć w pełnej krasie, od stóp do głów, gdyż cały tonął; bramy, kamienice, kamieniczki i ich przedproża - zalane; rwący potok ludzi wypełniał uliczki, które kipiały bursztynem i wrzały, głównie po niemiecku. Trudno było ustać, trudno po swojemu, pod prąd brodzić, więc na fali i naprędce zdobyłam to miasto; i napiszę tylko tyle: Szanowna Ulico Mariacka – padam do stóp, na Twój bruk, czapki z głów. No i w ogóle. Pięknie.

Wrzucam to miasto do mojej sakiewki z Krakowem i Toruniem. A zdjęcie dworca głównego powieszę sobie nad łóżkiem, żałując, że Poznaniu takiego nie ma;-)))))

p.s.1. Niech nikt z Was się nie łudzi: na Pomorzu też nie mają wydać reszty. Drobne, drobne, drobniaki, odliczone proszę, dwa, trzy, cztery grosze… w Polsce panuje prawdziwy deficyt bilonu; Więc przed wyjazdem załadujcie kieszenie grosiwem – przyda się na równi ze szczoteczką do zębów i bielizną na zmianę, czyli CODZIENNIE;-))))))

p.s.2. A jeśli lubicie gotowany bób, a nie umiecie go przyrządzić i nikt Wam nie przyrządza – jedźcie na północ. Tam sprzedają boba;-))) tak jak watę cukrową i kukurydzę prażoną - w białych budkach na każdym rogu.


Dobra
To tyle
Pobieżnie i ogólnie

Pogoda dopisuje, więc …
do miłego
Trzymajcie się
Pa
I hej;-)))))))


  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-30 10:50:49
Intymnymi słowy

„Dzień dobry, kocham cię
Już posmarowałem Tobą chleb”

Witaj Kochany!
Nareszcie się zjawiłeś.
Co za ulga!
Bo zaprawdę powiadam Ci, że dzisiejszej nocy znowuż przez Ciebie nie mogłam usnąć. No co się tak patrzysz? Ledwo żyję z tęsknoty, więc nie trwoń czasu, tylko weź mnie od progu, tu zaraz teraz, bierz mnie tak jak stoję. Od dawna jestem gotowa. Naprawdę. Tak! Chcę byś mnie wykorzystał. Tak, jestem pewna. Proszę Cię. Przestań marudzić morałami, to nudne. Tak długo byłam bez Ciebie. Nie, nie potrzebuję kwiatów, ani świec. Oj, nie gadaj tyle, tylko bierz mnie!

Bierz jak dają!
Cała jestem Twoja.
Bierz!

„Podzielimy dziś ten ogień na dwoje
Dzień dobry, Kocham cię
To zapyziałe miasto niech o tym wie”

I obyś sprostał temu zadaniu
Urlopie
– mój Ty uroczy draniu;-)))))

haha
zatem ja oddaję się konsumpcji.
A Wy tak się nie gapcie, tylko
smacznego mi życzcie;-))))

cześć i czołem
kluski z rosołem
pa


PS. Niestety nic nie wygrałam, nawet marnego miliona, co przypuszczalnie wynika z faktu, że nic wczoraj nie skreśliłam, prócz tych paru zdań poniżej - o petach (ale, jak mniemam Duży Lotek, nikczemnik jeden - takich kuponów nie uznaje).


W klatce cudzysłowia – Strachy na lachy;
A na zdjęciu Frida on White Bench
:-)))))

tralalalalalalalalalalalalalalalalalalla
hej hop
i siup
;-)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-29 10:21:42
Tam, gdzie król piechotą chodzi

chodzę też i ja.

Dajmy na to w pracy
ostatnimi czasy:

Wchodzę do toalety – a tam, o przepraszam!, w muszli pływa pet

Wchodzę do toalety – a tam, o przepraszam!, w muszli pływa pet

Wchodzę do toalety
puk puk w klapę
otwieram
a tam chóralnie
trzy wypalone papierosy
bulgoczą
- zajęte!

Kurcze no…

Ja wiedziałam, że ten nałóg jest straszny, ale …
Wy po wypaleniu zjadacie te pety, jak ogonki od porzeczek,
albo ogryzki z papierówki…, tak?
czy co? O rany…no bo jak?

O rany, rany.
;-)

No i rozumiem, że skoro przystanki toną w petach, to papierosy na świeżym powietrzu nie trzymają smaku do końca, tak?
;-)

Ps. i po prostu muszę TO napisać, włączyłam sobie "sjestę" z Internetu i tak na dzień dobry - bez żadnego ostrzeżenia w postaci słów: jednakowoż, azaliż, wszelako, czy choćby marnego - aliści;-)) - Pan Kydryński powalił mnie, mówiąc, że przed jego oczami plażą spacerują: „powabne damskie torsy”.

;-))))
I tak oto powab torsu mego
utonął
w silnych spazmach śmiechu
;-)))

A Wasze jak tam?
Fason trzymają?;-)

Pa

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-28 12:16:12
Tropik

Hej, żyjecie?
Bo coś widzę, że ledwo dychacie.
Biedactwa, no… jacy Wy jesteście niepraktyczni.
Trzeba było tak jak ja…

Ja dziś postanowiłam nie ruszać się za wiele
Tak jest!
Jestem oszczędna w ruchach, w słowach, a nawet w myślach…
Żeby się nie zziajać i nie zgrzać zbędnie

I żal mi, że w poczekalni do urlopu nie ma gazet
Oj tam pal licho!
Wcale nie chce mi się ich czytać, dajcie spokój!

Ja po prostu nie mam się czym powachlować…
;-)))))

Oj.

No i co jeszcze?
Może tylko tyle
Że na dziś dress code dla pań, to
only dress;-)))))))

A to i z powodu upału
i dla RMerkury,
które zaśpiewało mi przed chwilą do ucha, cytuję:
„Lubię dziewczęta w letnich sukienkach
Dziewczęta w letnich sukienkach uwielbiam”

Taaaa.
I kto by pomyślał, że stuknęła mu osiemdziesiątka
;-)))))


Oj dana dana
Pa


PS. Na zdjęciu sukienka Charlize Theron
może się nada;-)))))
chociaż fioletowa, jakaś taka;-))))
pa






  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-25 11:15:47
Usiadłam w autobusie.

Rzadko to robię, ale NAPRAWDĘ jakoś tak czułam, że MUSZĘ usiąść. I usiadłam. Puf.

No i na raz, Proszę Państwa, się speszyłam. Naprzeciw tkwiła TAKA-JEDNA—OBCA-MI-PANI i patrzyła się na mnie wnikliwie.

WNI KLI WIE.

Brodę miała opartą o zewnętrzną część dłoni (coś z pozy Beaty Tyszkiewicz) i taksowała mnie wzrokiem. No i na raz, poczułam się jakbym startowała na stanowisko JEJ synowej; poczułam, że chyba coś przegapiłam, że chyba jestem na rozmowie kwalifikacyjnej, że coś jakby szranki i konkury…i JAK TO SIĘ MOGŁO STAĆ?

A Pani, czasu nie tracąc, nie popuszczała i wzrokiem twardo trzymała mnie na wodzy, a ja się wierciłam, ślinę przełykałam (oj, jak głośno, czemu tak głośno?, oj!), się wiłam, uciekałam za okno, w podłogę, w żółtą rurę, w teczkę pana tuż tuż stojącego, w puste obok siedzenie… o raju, raju… wio autobusie wio…

Dwie godziny jechałam z Fredry na dworzec, oj no mówię Wam, a może nawet trzy!!!,… ale i tak dany mi z nieba czas zmarnowałam, egzamin oblałam i, na bank, TEJ-JEDNEJ-OBCEJ-MI-PANI do siebie przekonać nie zdołałam, i zdaje się, że syna swego (potencjalnego), by mi w życiu nie oddała.

Wyturlałam się z autobusu zgnieciona zdegustowanym spojrzeniem… i uf.

Nie to nie, proszę Pani,
Łaski bez i w ogóle, ale…
ale
PROSZĘ SIĘ JUŻ WIĘCEJ
TAK NA MNIE NIE PATRZEĆ.
NIGDY WIĘCEJ

A teraz na raz – przez minutę wysyłamy ciepłe myśli ku ewentualnej (przyszłej/obecnej) synowej TEJ-JEDNEJ-OBCEJ-MI-PANI – dziewczyno trzymaj się!!!


PS.:
A tymczasem
w międzyczasie
wszedł tu jeden gość.
Był DOSŁOWNIE 2 sekundy
DWIE
I to mu wystarczyło,
by całe biuro OD POSADZKI PO SUFIT i po drodze moje płuca dwa
wypełnić swą perfumą

i mam teraz:
NIE DO WY TRZY MA NIA

Szanujcie świeże powietrze!
Ażeby poczuć zapach -
w ciepłej dłoni roztartego –
liścia
pomidora

i tak oto życzę Wam miłego weekendu
pa

aha… dziś ostatni piątek lipca…
i żal
pa
;)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-24 11:19:18
Stuku Puku

Stukam sobie w klawiaturę stuk stuk, klik klak..…

No i tak w ogóle to ubolewam, no nad pogodą też (ktoś gdzieś kiedyś wspominał o 28 stopniach Celsjusza?!!! Tak? No bo mnie przewiało i mogło się mnie przesłyszeć, ale co tam!); boleję, bo dni do urlopu ciągle jeszcze nie mogę zliczyć na palcach jednej ręki… jeszcze nie. Dwóch paluchów mi u niej złośliwie brak. Chyba, że…no, że weźmiemy pod uwagę TYLKO dni robocze… Ale to mnie akurat w tej chwili niespecjalnie pociesza.

Ech…ktoś jeszcze czeka?
Może poczekamy razem? Czas szybciej zleci, co?

Halo, jest tam kto? Dobra, w takich sytuacjach (czyli, że nic nie słyszymy, a cisza wydaje się nam być podejrzana) należy chwycić w dłoń coś ciężkiego i długiego, może być wazon, kij bejsbolowy albo halabarda i iść w kierunku szemranej głuszy, tak? Więc idę.

Jest tam kto, czy nie ma? To straszne. Kto tam?! Halo! Bo chyba naprawdę zaczynam się bać. Wszyscy zmurszali, stwardniali, gęby zamknięte na spustów siedem. Siedzą w ukryciu. Nikomu się nie chce gadać, hej co tam u Was? Wy, no do Was mówię, ej no…to naprawdę straszne. Czuję się jak w kabarecie, może i w berecie, daję monolog na rozświetlonej scenie i NIKT, absolutnie nikt, nie klaszcze, nie cmoka i co najgorsze, NIKT, nikt absolutnie, się nie śmieje. Straszne. Czujecie, to? Czy z Waszą empatią jest coś tak samo nie tak jak z językiem? Wyobraźcie to sobie.

Scena.
Reflektor na twarzy.
Puder spływa Wam tuż przy uszach i strasznie chce się Wam podrapać, ale nie robicie tego, bo jesteście na drewno stremowani, a na widowni widać zacienione czubki, takie ciemne półgłówki (w sensie, że pół głowy w liczbie mnogiej, więc bez obrazy). I słyszycie ciszę, ciszę jak makiem zasiał, i to kiedy, TERAZ, zaraz po tym jak opowiedzieliście swój najlepszy dowcip, dowcip Waszego życia…

Ech… w sumie to nie wiem o co mi chodzi…
Rozwaliłam pieczątkę…
Złożyłam…
Idę popić to herbatą.


PS.1. lubię pana Piotra Fronczewskiego, a Ci raperzy z tego- tam- teledysku- co- to- nie –pamiętam- już- z-niego-wiele (prócz pana Fronczewskiego, rzecz jasna) mogą mu podskoczyć. I nigdy, NIGDY nawet brody mu nie sięgną! Tak jest! Nawet jakby miał ją taką wprost z Akademii Pana Kleksa. Nigdy, mówię Wam. I nie dam się przekonać.

PS.2. no i tak-w-ogóle, to moja mama kupiła na prezent psa, takiego małego sztucznego, co to na baterie jest. Musicie wiedzieć, że jego oczy, TEŻ NIE MOGŁAM W TO UWIERZYĆ!, ale jego oczy w trakcie szczekania i spacerowania - błyskają się na czerwono!!! No jak rany, trzy w jednym i równa się makabreska… i takie coś teraz dla dzieci (od lat 2) się robi? Powiedzcie no. Jednak ja to ciemna tabaka w rogu jestem, zwłaszcza w tym temacie…

No i w ogóle…

Cześć.

Aha…a piesek, to wypisz wymaluj Arnold, patrz zdjęcie.

;-)))))))))

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-23 08:53:56
Pinokio

Po wczorajszym - stwierdzam, że powinnam zacząć kłamać. Nos by mi urósł i więcej by się tam zmieściło. A potrzebuję miejsca na kilka nie-fajnych afer służbowych. Bo żeby było jasne, w pracy mam teraz taki mały luz, taki lekki miły blues, milusi taki, ale niestety co i rusz wybuchają tu jakieś bomby, które zalewają mój luz puszysty, czymś ohydnym, się ciągnącym i mnie trującym. I muszę mieć jakieś miejsce, by gdzieś to sprzed oczu sobie wziąć i skryć, ulotnić, zmieść ….a dywanu nie mam, a puste półki z szaf mi, Proszę Państwa, wyszły. A nos jakby jest po drodze i na podorędziu zawsze.

Ale niestety, okazuje się, że wcale nie tak prosto się wziąć i zacząć kłamać. Nie. Jedna taka - Estetyka za kurtkę sztruksową (na marginesie b.fajną: brązową, miękką i z motylem na kieszeni) mnie trzyma. Trzyma i trzyma i mówi, że weź dziewczyno daj spokój, co się oszpecać będziesz. Zali duży nos nie twarzowy jest i basta, zjedz ty lepiej kawałeczek ciasta…

Taaak. No dobra. Ja tam mogę ciastko w zamian zjeść. Tak. Jak rozumiem: wielki tyłek ma mniejszy wpływ na twarz niż nos… no ale, czy w taki razie będę mogła czasem coś pokolorować, choć? Tak? Mogę chyba czasem kolorków dodać, co? Nic ponadto, słowo. Pani Estetyka kolorki lubi na pewno. Podkład lekko kryjący i puder są bardzo w jej stylu, więc nie wyszarpie mi rękawa z fajnej kurtki, gdy pisząc dyrdymały, powiem nachalnej słuchawce telefonu „W tej chwili niestety NIE, bo robię PILNE zestawienia”. A CO! Lubię kolorować i umiem i, słuchajcie!, NIGDY nie wychodzę kredką za linie. NIGDY.

„Więc chodź pomaluj mój świat, na żółto i na niebiesko…” - bo mi do twarzy z czapą gazetową i pędzlem. Mówię Wam. Jak chcecie, mogę Wam coś maznąć;-))))


Wesołego dnia
Mili
Czytacze
Towarzysze mej niedoli
Bo jak mniemam
Skoro czytacie
to z nudów
w pracy niewoli

no wiem, wiem
lekko nie jest.

Ale już za chwilę
Za dni parę
Wezmę plecak swój i gitarę…

I bailamos
Bajla bajla

PS.: Tak trochę a’propos…Ostatnio widuję dziwne rzeczy, tzn. rzeczy same w sobie dziwne nie są, ale wzięte pod uwagę wraz z otoczeniem zadziwiają… zielone majtki pałętające się po podłodze autobusu, japonki-klapki porzucone na torowisku, tak rozrzucone, oddalone od siebie o metr… biedactwa…i jeszcze coś… coś było, tylko mi się zapomniało.

W każdym razie myślę, że to wróżba plaży, topless i w ogóle bardzo ciepłego i przyjemnego urlopu dla mnie. Tak jest.

No i jeszcze coś:
Radio Merkury po prostu ostatnio przechodzi samo siebie. Po prostu, no po prostu… po prostu to nie wiem co, ale mogę go słuchać i słuchać i…. Może przez głośniki jakąś uzależniającą używkę puszcza? Psssyku, psssssyt? Ech… Ale co tam! Zdrowy to nałóg. Graj tak dalej, mój piękny cyganie… i tu WCALE nie cyganię;-))))) i to było bardzo a’propos;-)))


Długie to mi wyszło jakieś.
Z dołu uprzejmie przepraszam
Pa.

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-22 09:10:45
Hej kolędo, ty mendo

Wczoraj przyklajstrował się do mnie wers „hej, hola hola, pasterze z pola!”(sic!). I trwał tak przy mnie, grzechocząc w uszach CAŁĄ DROGĘ do domu. No ja wiem, że się oziębiło, ale żeby w lipcu po głowie spacerowały mi pastorałki w kozakach…(?) Hej, Wy tam! Pasterze, hey guys! take it easy… paście dalej swe owieczki, bo mamy lato … jest lipiec… jeszcze macie czas. SPOKOJNIE. I co z tego, że 10 stopni Celsjusza?! A zawrzyjcie Wy gęby, Wy…! No!

Kolędę wyrugowałam Lizz Wright …. I cieszę się lipcem…
I nic mnie nie obchodzi, że gość, który nic do mnie służbowo nie ma - nie jest ani szefem, ani podwładnym – na głos planuje właśnie wynieść meble z pokoju obok pod nieobecność tych, którzy tam pracują… BO TRZEBA ICH PRZEPROWADZIĆ ..(?) aha… nic o tym nie wiem, ale nic nie szkodzi. Mam to w nosie…

Holenderrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!

Kurczę, wcale, że NIE MAM tego w nosie. Wkurza mnie ten gostek i mam ochotę być BARDZO WREDNA. I co to jest, że on sobie tu jakieś polecenia wydaje? co jemu się niby wydaje…? i DLACZEGO już nie jestem na urlopie.. ? Mogłabym powiedzieć „jak dobrze, że jestem już na urlopie”. Tak i wtedy miałabym wszystko w nosie. Ewidentnie.


Oj no…
Cieszcie się, bo nie wiadomo kiedy i Was ktoś wyprowadzić chciał będzie…
Nie znasz człowieku dnia i godziny…

Miłego dnia
w
każdym
bądź
razie

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-21 08:33:28
Weekend

Chimeryczny. Błądzący w poszukiwaniach. Bo i ciepło i zimno, i zaraz ciepło a za nim zimno…i trudno obrać dobry kierunek. Słońce przełożone chmurami; modny deseń kratki - wzór nieco złośliwy, a z drugiej strony „dla każdego coś miłego”. A poza tym: niezależny od pogody Manu Chao, i trawa - nareszcie zielona, winogrona, naleśniki pełne bananów, soczysty arbuz na popitkę, brzoskwinie, i uparcie nie- brzoskwiniowe ramiona, i świerszcze, bardzo dużo świerszczy i mrówek… Wszystko ospałe, a jednak w przyspieszonym tempie. Ociężałe a galopujące prawie do zawrotu głowy.

Dlaczego żaden z 35647 pilotów leżących na stole nie ma przycisku pauzy, który działałby na ten płynący weekendowy czas?

Wolniej panie, wolniej. Gdzie lejce? Prrrrrrrrrrrrr weekendzie. Co można by było, by cię zatrzymać? Nie, nie na zawsze, za żonę mnie pojmować nie musisz. Daj się tylko trochę dłużej za rękę potrzymać. Troszeczkę. Ech czasie - pasikoniku, daj się na chwilę zamknąć w dłoni, nie uciekaj od razu, jak memu kotu motyle. Nie zrobię ci krzywdy. Po co tak gnasz? Poczekajże! Dlaczego zmykasz jak ciepło z kąpieli? Nim się człowiek obejrzy - robi się nieprzyjemnie. I opuścić mu wannę trzeba.

Ale kiedyś cię złapię. Zobaczysz, zającu płochliwy. Nu pagadi! Może uczepię się twej nogi, poły płaszcza, lub ręki… ? a jeśli to by nie pomogło, to może… podłożę ci nogę wielkim nic nie robieniem, albo zrzucę na twą głowę kłodę wyolbrzymionego lenistwa… ???
Licząc od dziś mam kolejne pięć dni na skonstruowanie następnej idealnej pułapki.
:-)

Miłego dnia
pa

PS.: lektura dzienników ma wiele zalet, ale niestety - spojrzenie na nią jak na kilka lat cudzego życia zamkniętych w zaledwie kilku godzinach mojego - działa nieco przygnębiająco

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-18 11:35:47
Plagiat

Jadę ci ja wczoraj w tym truchle za tramwaj, duszę się spalinami wpadającymi przez otwarte okna i przekleństwem… ktoś butem gniecie mi stopę, międli ją obcasem, jakby była żarzącym się petem, ktoś torbą pieści moją rękę, ktoś kłuje w bok rączką od parasola, i brakuje tylko kanara w kapciach - przechodzi mi przez głowę i … I WTEDY TO SIĘ STAŁO;-))) „… właśnie wtedy to się stało: Nagle wszystko zrobiło się jasne Wszystko jest dokładnie takie, jakie ma być..”

Spłynęło na mnie olśnienie.

Pamiętacie dojazd Jacka Żytkiewicza do cudnego WPT? Jeśli nie, to bardzo proszę na chwilę spocząć tutej:

http://www.youtube.com/watch?v=piAB94weB1A

Eureka!;-))) Otóż by powielić drogę tego pana do pracy*) brakuje mi tylko, przynajmniej teraz w wakacyjno-remontowym czasie, łódeczki z panem Trzeszowskim i roweru… :-)))))

W szoku jestem.

„Moje życie zmieniło się i to już się stało
Nie mogliśmy się minąć, świat był za mały.”

PS.: i znowuż Tilt. Dziwne. Tak naprawdę, to w pierwszej chwili byłam pewna, że to Sojka…ale cicho!


:o) Cześć.

*) autorka ma na myśli drogę liczoną od progu domu Pana Jacka, TYLKO i basta, ani milimetr wcześniej. Ej no… Żeby mi nie było. ;-)))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-17 13:41:49
„Bo we mnie jest seks...

..
Gorący jak samum.
Bo we mnie jest seks,
Któż oprzeć się ma mu?

Bo we mnie jest seks,
Co pali i niszczy.
Dziesiątki już serc
Wypalił do zgliszczy.”

Moi mili moi… ech…
Zostałam dziś kopnięta. Nie wiem kto, ani gdzie, ani kiedy… faktem jednak jest, że jestem nielicho poturbowana. Jakiś brutal, jak nic jakiś łobuz parszywy!, musiał mi z rana tęgo dać z buta. Są tacy co to potrafią tak niezauważalnie i znienacka, jak na ten przykład Paskal (no Panie Kolego, będziemy musieli poważnie porozmawiać...)…

Siedzę teraz nieruchomo (z mantrą: ciśnienie korzystne, ciśnienie korzystne...)w strachu, by się do cna nie sterać, a i tak w głowie coś mi pika, takie jakby piku pik… coś jakby tik tak na skos i wspak… a tu jeszcze „raindrops keep falling on my head …” ałć…

ale ciśnienie korzystne, ciśnienie korzystne...

I na dokładkę ta piosenka, co mi się między uszami dzień cały plącze, idealna na pohybel memu nastrojowi, a jednak … złośliwie gra mu tylko na nosie, wstrętna małpa…

Oj… sen, sen, sen…
Bo we mnie jest sen,
któż oprzeć się ma mu…?


PS.: Zeszyt skarg i zażaleń poproszę, bo kto, u licha!, śmiał ogrzewanie na dworze wyłączyć…halooooooo. Zzzzzzzimno przecie…

No tak, a nie dalej jak kilka dni temu sama zgłaszałam ocieplany tramwaj do naprawy, ech…no naprawdę, ja to już nawet na siebie liczyć nie mogę.

ale co tam, grunt, że ciśnienie korzystne, cisnienie korzystne, do jasnej ciasnej!, KORZYSTNE

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-16 10:32:37
Kołysanka

Zrobiło się ponuro. Może nie makabrycznie grobowo, ale…ponuro jest. Słońce patrzy spode łba. A właściwie, to nawet i tak nie. Hej ty!!! No co się tak wcale nie patrzysz?!

Lipiec zakrztusił się chmurami, zabełkotał wilgocią i naraz zrobiło się niewyraźnie. Lato mi się zamgliło, a na jesień zbliżenie lupą dostałam… Lupą? Lupą to było w weekend, teraz matka natura na oczy założyła mi lunety, po jednej na każde oko, i nieważne ze wierzgam i krzyczę, że TO NIE JEST TWARZOWE, że ciężkie, niepraktyczne, i że nie chcę, wcale nie chcę, nie!, jesieni jeszcze nie!… O, nie! Weź mi matulo precz ten mikroskop sprzed nosa, on nie przejdzie …!

Brakuje mi słońca. I szkoda wielka, że od dłuższego czasu sztamę z deszczem trzyma wyłącznie chłód. Że nie ma już ciepłych burz i kałuż w temperaturze pokojowej też nie, i szkoda wielka, że słońce boi się wody, tchórz! … Bo ja chętnie bym połaziła sobie w deszczu i tąpnęła stopą w sandale w napotkane po drodze ciepłe bajorko … a i na tęczę łakoma jestem też…

Szarobure, to ja tylko kotki małe dwa lubię.

„Ach śpij kochanie
gwiazdkę z nieba, chcesz?...”
CHCĘ
„..Dostaniesz.”

Mhm… o ile nie chybię przy złośliwym „ence pence, w której ręce?”
:-))))

Ech… spać mi się chce,
A Wam?

No to dobranoc.
:*

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-15 12:20:12
Na słodko przeżute

Wiecie dlaczego w Poznaniu torowiska się zapadają?

Nie, nie ze wstydu, skąd!, one po prostu, Panie przodem!, z głębokim pokłonem ustępują miejsca wodzie. A bo to gibka płeć piękna, a zaraz obok niej i rura i ... torowisko wnet słabość ma. I mięknie jak landryna pod wpływem śliny, jak ja pod wpływem myśli o urlopie, jak płatki śniadaniowe pod wpływem mleka, jak drut pod wpływem silnej dłoni, jak asfalt pod wpływem upału…

Szyny lukrecjowe mamy. Takie wiecie, haribo, co to mach Kinder Froh, Erwachsene ebenso… ;-)A skoro tory – mordoklejki, to nie ma się co dziwić, że od czasu do czasu dziury się robią… I teraz uśmiech MPK już nie taki szeroki. A i mój idealnie krzywy.

Ech tam…
Szkoda mi już słów na komunikację. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Na ten czas i na ten przykład rozważam właśnie znalezioną, ciekawą ofertę pracy:

„Wróżka - praca zdalna. Branża: Obsługa klienta
Firma poszukuje :
- Wróżek do zdalnej obsługi połączeń ezoterycznych
- Wymagana wiedza i doświadczenie z zakresu ezoteryki
- Elastyczne godziny pracy
- Może być to Twoja dodatkowa praca
- Pracujemy 7 dni w tygodniu w godzinach od 10:00 do 24:00
- Umowa o dzieło”

No i zastanawiam się, bo jednak wolałabym umowę o pracę na czas nieokreślony… ale co tam! pożujemy ;-)- zobaczymy

A na razie
Miłego dnia
pa

PS.: w końcu nie wiem, czy to tory zstępują, czy jezdnia się obniża…i tu i tam - skutek ten sam, więc nic mnie nie obchodzi ta nieścisłość.


  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-14 11:21:05
Ryżem prosto w oczy

Czy ktoś z Was kiedykolwiek zastanawiał się, kto sprząta te kilogramy ryżu sypane przez gości weselnych pod kościołem? Kto zbiera cierpliwie ten nagły, choć przecież spodziewany grad? Kto w znoju do ostatniego ziarnka dłubie w kościelnym bruku?

Para młoda?, kościelny?, goście?, wikary?, dewotka?, ksiądz?, organista?, grabarz?...

Czy to nie dziwne, że zboże pełne pomyślności nikogo nie wiedzie na pokuszenie, i że nikt na klęczki nie pada przed tą wróżbą radosną? Nawet para młoda… Też jakaś taka niechętna i w kolanach sztywna. Tylko mrówki, bo to one są odpowiedzią, tylko one zawzięcie turlają szczęście do swoich korytarzy. Tak jest. I stąd to powiedzenie, że: fortunę mrówka toczy… czy jakoś tak;-)))

Od dziś proponuję zwiększyć częstotliwość skłonów i spojrzeń uważnych pod nogi, a nuż się okaże, że w mleku i miodzie brodzimy;-)

ano;-)))

A podtekst tekstu taki,
Że w weselach mnie mierzą*)
Oczepiny i flaki;-)))


*) rzecz jasna, nie o branie miary mi chodzi, a o kłucie w zęby, oczy i nerwy;-))))

PS.:
1. Jest mi zimno…
2. Ryż z jabłkiem, cukrem i cynamonem, albo z jogurtem, albo w potrawce…lubię bardzo. Zresztą zjem go w każdej ugotowanej postaci…
3. Teraz jestem głodna…
4. odebrałam dziś bez mała 235464758658969584874373377272 telefonów – ale mnie to nic a nic nie rozgrzało. Co nie znaczy, że oczekuję zwiększenia częstotliwości rozmów na łączach. NIE.

I co jeszcze?
Może
Miłego dnia;-)

Pa.

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-11 09:57:57
Pogodna pogadanka

Dzień dobry dzieci…

Ale proszę o spokój. No kochani moi, bardzo Was proszę, zróbcie to dla mnie, a za chwilę opowiem Wam coś wesołego, moje kochane dzieci, usiądźcie proszę po turecku, jak na przedszkolaków przystało, w kółeczku, tak? Wyjmijcie paluszki z buzi, nie puszczajcie balonów ze śliny i nie trącajcie się łokciami. Bardzo ładnie. Zaraz Wam opowiem coś ciekawego… nie Szymonku, to niestety nie będzie bajka, bo ani za siedmioma górami, ani za siedmioma morzami… tylko tutej i teraz Wasza pani dostała podwyżkę. NAPRAWDĘ. No przecież Wasza pani nigdy nie kłamie. No mówię Wam, cieszycie się? No to fajowo, Wasza pani też się cieszy, cieszy się jak cholera, bo to będzie całe 90 złotych brutto (słownie: dziewięćdzisiątzłotych00/100). Zatem moi mili milusińscy, ponieważ Waszej pani trzeba ten cud i szczęście to wielkie popić, zapić, przepić - stawiam Wam po Bobo Frucie, no a jeśli nie starczy… to już trudno, nici z popijawy... ale w zamian zafunduję Wam lizaki.

No, to by było na tyle, a teraz pobawimy się w „uciekaj myszko do dziury…” czy co to tam jest teraz na topie…


PS.:
> Szanowne Państwo eMPeKostwo, chciałam Państwu zgłosić tramwaj numer 4 do naprawy, gdyż tam, no niestety, ale grzejniki działają;-)))))

>> Kto mi powie, gdzie podziały się ciepłe lipcowe wieczory i poranki takowe, GDZIE?

>>> No i na koniec optymistyczna informacja, mianowicie właśnie się dowiedziałam, że woda, która lubię najbardziej chłeptać jest super-ekstra napromieniowana …tak więc za parę lat, a może nawet już za chwilę zacznę świecić, co w sumie zapowiada mi niezłą przyszłość, bo będę mogła czytać ksiązki wszędzie i o każdej porze… Ale UWAGA do Was, gdybyśmy się kiedyś umówili na spotkanie, to tak jakby co – koniecznie włóżcie okulary przeciwsłoneczne.

Miłego weekendu
pa

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-10 10:37:42
Po kolei

Nie wiem od czego zacząć, a zacząć muszę żeby się uspokoić.

Wczoraj 120 minut spóźnienia (czyli, że miałam czas by nabyć pieczywo chrupkie, a potem wystarczająco dużo czasu, by je zjeść w całości i na nowo głód poczuć), ale to naprawdę barszcz. I naprawdę nic nie szkodzi, że 5 minut przed wyjazdem pociągu wypędzono nas z wagonów, w których czekaliśmy na niepunktualny odjazd, i tłumnie pod batem komunikatów przepędzono nas na peron 4a. Naprawdę to nic. Nic nie szkodzi, że z Poznania wyjeżdżaliśmy 45 minut przepuszczając pociągi (2-osobowe, 2 pospieszne i 2 towarowe (to ostatnie zakrawa na chamstwo i policzek z buta, ale…)).

Zaprawdę powiadam - wszystko to pryszcz.

I w tym, co powyżej, nie ma ani kropli ironii, no dobra, kapka jest …kapka i ziarnko…i ani grama więcej, bo oto (przed wszystkim, jeszcze nieuświadomiona) wchodzę na dworzec i rozdziawiam gębę, bo słyszę „ W związku z wypadkiem, który miał miejsce na odcinku Poznań główny – Poznań Dębiec – pociągi kursują objazdem przez Poznań Starołękę. Za utrudnienia uprzejmie przepraszamy”

Się wzruszyłam normalnie. W jednej minucie pojęłam, co znaczy ambiwalencja uczuć. Przeklinając, stałam zachwycona z zaciśniętymi ze złości zębami przed tablicą z rozkładem, bo oto PKP przemówiła żeńskim żywym głosem, wprawdzie nie na miarę tych, które wydobywa z siebie RadioMerkury, ale nie grymaśmy… PKP otworzyła usta, pokazała ludzką twarz i powiedziała O CO CHODZI.

Dalej było już tylko gorzej… Więc i słów mi brak i szkoda.

*
A dziś, dzień dobry, przez pociąg przetoczył się taki oto dialog:

Konduktor: Kto z Państwa się dosiadał, proszę bilet do kontroli.

*Rowerzysta: A czy dzisiaj pojedziemy już NORMALNIE, czy też jeszcze nie?

Konduktor: Nie wiem proszę pana.

Rowerzysta: Jak to pan nie wie? To jeszcze nie wiadomo czy pojedziemy normalnie?

Konduktor: No proszę pana NA RAZIE jedziemy, jak pan widzi, zgodnie z rozkładem

Rowerzysta: A ten wypadek, to była WASZA wina, nie?, bo tory były stare.

Konduktor: A jakby panu cegła spadła na głowę, to czyja by była wina?

Rowerzysta: To kiedy to naprawicie?

Konduktor: Proszę pana nie wiem, nie znam się…, BILETY DO KONTROLI

Rowerzysta: To nie wie pan, czy pojedziemy objazdem?

Konduktor: Nie wiem.

Rowerzysta: A kiedy będzie pan wiedział.

Konduktor: W Luboniu, proszę pana.

Rowerzysta: To powie mi pan?

Konduktor: A skąd będę wiedział, gdzie pan jesteś?

Rowerzysta: No, a pan, to gdzie będzie?

Konduktor: W pierwszym wagonie.

Rowerzysta: Aha, to ja się przesiądę na następnej stacji do pierwszego, mogę?

Konduktor: Panie, a czy ja pana trzymam?

Rowerzysta: To ja będę w pierwszym, ale nie jest pan zbyt miły.

Konduktor: No, pan proszę pana, też NIE.

I to by było na tyle. Dziś spóźnienie teoretyczne – 30 minut, praktyczne - 60. W łepetynie pętli mi się jeszcze 45363284395550 słów, opowieści, dialogów, przekleństw…

Ale, nie chcę się rozkręcać, bo sobie dzień do cna spsuję.

Ale, dajcie spokój, co tam te kilka przewróconych wagonów…

PKP jest od dawna wykolejona. CAŁA. To ją trzeba rozkręcić, śrubka po śrubce CAŁĄ, zajrzeć w bebechy, wyrzucić i spalić, a następnie włożyć nowe, świeżo wyprane, zebrane, skrojone, zlutowane, pachnące… W obecnym stanie długo nie pociągnie, bo jak może dobrze funkcjonować, skoro, jako coś TAK WIELKIEGO - nie posiada wyjścia awaryjnego, nawet żadnej szybki…a jeśli gdzieś jakaś szybka nawet i jest, to brak młoteczka.

PS.:
1.A wczoraj rannych było mało, gdyż i azaliż na tym odcinku kolej gna 5km/ha
2. *) rowerzysta – bo pan podróżował z rowerem pod pachą; jeśli wysiadł w Luboniu, jak planował w razie objazdu - w Poznaniu na pewno był szybciej ode mnie.

Cześć i czołem
Szkoda, że dziś nie piątek.
Szkoda wielka.
pa

PS 3 - hej, a co ja zrobiłam z tym wpisem?
jak rany... co to niby jest?
Mój wpis znalazł sie na innym blogu... ??? e tam...

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-10 08:36:17
Starołęka ma udręka

Myliłam się STOP jednak mam nerwy STOP mam nerwy STOP mam nerwy STOP jak je wypruję to się odezwę STOP

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-09 13:33:43
Szał

*)„Mam niezłą myśl
A czemu by nie ?
Choć raz się otworzyć

Wycisz swój intelekt
Dla informacji -nieee!
Niech cię ogarnie
Ogarnie cię
Ogarnie cię Szał-
Dziki szał
Szał- gdybyś tylko chciał

Tak niesforną kocham być
Przyznaję się to żaden wstyd”

Myśli w mojej głowie gonią tak, że widzę tylko rozmazane cienie… coś jak zbyt szybko przewijane napisy końcowe na filmie….ale tak to jest, jak po dłuższej przerwie odwiedza mnie jeden z szefów… A zaraz potem wpada ten, co mnie odwiedza regularnie, a następnie ten, co odwiedza niepotrzebnie, ale równie cyklicznie – wpierw anonsując się poprzez łącza;-):

Cyklista: Halo, halo…A ma pani coś dla mnie? Liście, korę drzewa, albo coś innego do podpisu?

BabaJaga: NIC NIE MAM.

Cyklista: aha, ale to wpadnę z pieczątkami, bo może jednak coś będzie…

Może;-)))

Coraz częściej chce mi się tu tylko głośno śmiać, głośno, głośniej, najgłośniej
;-D Zdaje się, że wszystkie nerwy mi się już zużyły, starły, wystrzępiły, posiepały…? Teraz jak ktoś nastawia na mnie pułapkę, kopie dół, albo rzuca lub stawia kłodę na mojej ścieżce służbowej – reaguję uśmiechem z lekka skrzywionym, machaniem ręki lub ramion wzruszeniem (bynajmniej nie do łez;-))), głupim śmiechem, przytupem, a czasem – w fazie końcowej - nawet pluciem … bo skoro ten, komu powinno zależeć - wszystko utrudnia - to dlaczego ja mam się z tego powodu szamotać i siły tracić?

A tak właściwie, to, qrcze pieczone, miałam opisać wczorajszy powrót z pracy, w trakcie którego do głowy wpadł mi genialny plan…no dobra, wiem, że moje powroty Wam się już przejadły, ale TA myśl, naprawdę była niezła;-)))) ale to może jutro…jak nie zapomnę.

No i tak a’propos, to naprawdę nie wiem dlaczego, ale zdaje się, że popuściliście kciuki…Hej! No proszę Was, raz dałam pochwałę, a Wy już spoczęliście na laurach ... Jakże to tak?! Pochwała ma MOBILIZOWAĆ, a nie rozleniwiać…no! Także po południu weźcie kciuki w garść! Choć dziś w planie pośpiechu nie mam, to jednak, wiecie-rozumiecie;-))) wsparcie przyda się o każdej porze.


PS.: Dobra, chyba coś spreparuję do podpisu szefa. Niech się cieszy. Może napiszę pismo z prośbą o wcześniejsze wyjście z pracy, zakup czajnika elektrycznego, albo może nawet samego pendriva… ;-)

PS.2. Kto pamięta plecienie wianków z koniczyny? Fajne to było, nie?;-))) A teraz tylko trzy po trzy…;-) zdjęcie- ku pamięci:)))

*)Sponsorem wstępu jest Edyta Bartosiewicz, no … kto jak kto, ale Wy to przecie wiecie.

Do miłego:*


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-08 13:00:36
Ich troje

Gwizdek. Odjazd pociągu. Piłka w grze.


Ona: lalalalallala rym cym cym la la la.

On: mhm

Ona: lalalalala hopsiup tralalalala hop sasa.

On: mhm

Ona: tradiridi uha tralala haha.

On: mhm

Ona: trililili cza cza cza?

On: mhm

Ona: trililili cza cza cza?!

On: mhm

Ona: CZA CZA CZA?!!

On: mhm

Ona: Ty mnie WCALE NIE SŁUCHASZ!

On: Co?

Ona: E…tam, już nic.

On: Nie, no co ty, słucham cię…

I tu byłby tylko AUT, ale niestety…

On: a CO MÓWIŁAŚ?

Net.
I koniec gry.

Ona wpiła się ślepiami w brudne okno, On wzrok wbił w miękką siatkę ciszy, ciszy, szy - sza, szabadabadabada, która (nie bacząc na to, że siedzisko jest dwuosobowe) wygodnie rozpostarła się między nimi.

Na stacji X -
wysiedli wszyscy troje.

PS.: Na trybunach (patrz foto.) miałam miejsce w pierwszym rzędzie i kibicowałam ciszy… oj no…bo pospać chciałam;-))))) holenderrrrrrrr…gdybym obstawiła wynik u konduktora, to bym wygrała…tam do licha!, może nawet samochód z dożywotnim szoferem w komplecie… Taaak, ale na co mi ten spóźniony pomysł, to naprawdę nie wiem.
Cześć;-)))

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-07 11:23:09
Wyżęty niż

Polska wcale a wcale i nic a nic NIE JEST w zasięgu niżu demograficznego. No mówię Wam. To prawda! W pierś się biję, a nawet dwie, a jeśli ktoś z Was nadal uparcie trzymać ten front będzie – niech uważa, bo ja - dziecko z wyżu – za chwilę walnę go z całej siły po łapach prawdą, która go nawróci.

Proszę Państwa, statystyki pełne pochyłych linii, po których zjeżdżają przyrosty naturalne można spalić, najlepiej przy okazji najbliższego grilla. Ponieważ i albowiem kobiety w ciąży są, istnieją i co więcej: miewają się bardzo dobrze. I to tutaj w Polsce! A na ulicach ich nie widać, bo się troszkę zapodziały. Gdzie? Ha!

Otóż ciężarne kobiety, przynajmniej te z naszego regionu (ale to zjawisko, jak nic!, ma zasięg ogólnopolski:))), nie wiedzieć czemu, zadekowały się w IKEI. Tak jest! Siedzą na Franowie, niczym w przedporodowej melinie. No jak słowo daję! Byłam tam w sobotę. Do teraz nie wiem jak mi się udało dostać do środka bez konspiracyjnej poduchy pod koszulką, no ale zdaje się, że wejścia nie strzegą najpilniej i jakoś się przesmyknęłam w stanie niedopuszczalnym, bo w najmniejszym nawet stopniu nie pobłogosławionym – i, słuchajcie, NAPRAWDĘ NIE SKŁAMIĘ jak napiszę, że między kuchnią, pokojem dziennym, dziecinnym i kuchnią mignęło mi, tak z grubsza licząc, 145 kobiet brzemiennych. Wszystkie one, jak jeden mąż;-), trzymały w dłoniach brzuchy na oko 5-miesięczne i oczekiwanie na rozwiązanie uprzyjemniały sobie zabawą w podchody, wytrwale spacerując po rozsianych na szwedzkiej posadzce strzałkach.

I co Wy na to?
O raju, jak mi nie wierzycie, to sami sprawdźcie. Na oczy własne. Wy niewierne Tomasze. Dotknijcie brzuchów błąkających się wśród ziejących chłodem mebli i akcesoriów, też niewiele cieplejszych.

Ja w każdym razie niczego macać nie musiałam, dajcie spokój! I bez tego moją głowę, tak gdzieś pomiędzy koszem z kopą zielonych poduszek a stołem z lampkami nocnymi - nurtować zaczęło pytanie: Czy te, tułające się po niebieskiej hali, kobiety …

a) to Polki, które w tajemnicy przed rządem, GUSem i kim tam jeszcze - urodzą dzieci Szwedom?
b) czy też może to Szwedki tajnie rodzące dla Polek?
c) czy ……. No właśnie … Wysokie Ce należy do Was i chyba nie muszę mówić, że takie rozwiązania, że niby to przeciętne, ciężarne Wielkopolanki, które wybrały się ze swoimi partnerami/ narzeczonymi /mężami/ chłopakami wybierać łóżeczko do dziecinnego lub firany do dziennego – w ogóle nie przyjmuję do wiadomości; TAKIE propozycje od razu do kosza wyrzucam, no bo co Wy! …tylko bez prozy mi tutaj;-)

A jeśli do tej chwili zachował się tu ktoś, kto mi nie dowierza, to z weryfikacją z łaski swojej niechaj się pospieszy, bo za parę miesięcy to wiecie... Żeby potem nie było, że skłamałam.

PeeS:

1. Na rzeczy - Pani, która pięknie widnieje na zdjęciu – nie spotkałam, ale chyba tylko dlatego, że nie jest Polką, ani nawet Szwedką i zdaje się, że dziecko już powiła (chociaż głowy za to nie dam).

2. Od rzeczy - W sobotę, stawiając z RM „oczy w słup” chyba już po raz 5674 w swoim życiorysie, zdziwiłam się, że Umberto Eco żyje. Naprawdę nie wiem, ale ja w głowie mam chyba jakieś komórki, które za nic nie chcą przyjąć do wiadomości jego, trwającego w najlepsze, żywota.
;-)))
pa

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-04 11:49:49
Mała eskapada tam gdzie deszcz nie padał

Wychodziłam boso z domu - był lipiec, dojechałam do Poznania i zastałam kwiecień, albo wrzesień… nie wiem, bo jeden z drugim rano są równie chłodni w obejściu;-)). Taka nieprzyjemna podróż w czasie na dzień dobry lipcowy. Ale skoro już jestem w drodze, to dosiądźcie się (żeby mi raźniej było) i jedziemy dalej, ino teraz, na bank!, dajemy wsteczny;-))))))

Na jednym z pól, które wczoraj mijałam, buszował ślepy ogień. Płomienie były tak blisko torów, że gdy pociąg znalazł się tuż obok, dało się słyszeć (Nastawcie ucha!) wyraźne skwierczenie, przez okna wagonu wpadła spora porcja spalenizny i dawka żaru, a do mojej głowy myśl taka, że…, nie żebym zaraz miała coś wielkiego na sumieniu;-)))), ale… oj no, pierwszą myślą było piekło;-)))

Polizać się nie dałam - i bez tego wiem czego mam się bać … a tak przy okazji to ja obiecuję poprawę i słowo, że nigdy więcej. Bo jedyny ogień, który dopuszczam do siebie to ten słomiany (no niestety), ten po który wpadam, albo ten z którym łagodnie igram… innych ogni nie chcę, inne sobie wypraszam. Nie muszę się w praktyce przekonywać, że nie jestem feniksem….;-))))

A korzystając z tej szczególnej okazji, że mój los rozminął się z losem zboża i szczęśliwie pożogę przeżyłam, chcę Wam powiedzieć, że można na Was liczyć. I choć wczorajszy powrót z pracy, no umówmy się, różami usłany nie był, to i tak dzięki, Wasze kciuki nie udusiły się na marne - byłam w domu o tej godzinie o której być miałam;-)))) I kontenta jestem wielce;-))))
:*

PS.
- Jeśli to nie Wy wczoraj kładliście tory na warszawskiej, rondzie kaponiera… lub gdziekolwiek indziej – to wybaczcie, ale nie macie prawa narzekać na, jakby nie było miniony już!, upał. A wierzcie mi, że skoro ja nie marudzę to i Wy dacie radę;-))))).

- no i jeszcze tylko tyle, nie żebym była złośliwa;-)))), ale… choć na zdjęciu tego nie widać - Karolowi Marcinkowskiemu przydałaby się kąpiel. No ja wiem, że wodę trzeba oszczędzać, ale nie przesadzajmy!, głowę od czasu do czasu umyć po prostu trzeba;-) szczególnie jak się nad nią dachu nie ma.

Miłego weekendu

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-03 12:29:02
Upał

A w upale trwanie.
To cały plan na dziś.

Ech braciszkowie kochani,
moje życie tułacze:-))) wczoraj doprowadziło mnie do wściekłości z krzywym zgryzem, głośnym, pełnym złości - tupotem i kąsaniem wszystkiego, co na drodze … Minęło, chociaż... nadal temperaturę wokół mnie podnosi fakt, że, tam do licha!, nie wiem czy MÓJ powrotny pociąg pojedzie, czy nie pojedzie. Z wczorajszych wiadomości wywnioskowałam, że PKP dokonała egzekucji i, pif-paf !, zlikwidowała mi go z tabeli rozkładu, a dziś w necie widzę, że on jednak żyje i pojedzie – tyle tylko, że 4 minuty wcześniej – co bym nogi lepiej wyciągała, szybciej podbiegała, a na starość żylaków nie miała… Bo w zdrowym ciele zdrowy duch… a ruchu nigdy za mało. .. i takie tam.
Zdaje się, że moje notki, o raju!, czyta we własnej osobie sam Urząd Marszałkowski;-)))), który po krótkiej analizie stwierdził, że trza mi śrubę podkręcić i bacik do powąchania dać, bo 1)jestem znośniejsza jak się śpieszę, niż jak czekam 2) 10 minut z Fredry na dworzec to wynik mierny, zdecydowanie poniżej średniej…

Tak jest. A w Pekinie czeka na mnie złoto, a ja jestem niewdzięcznicą. Ano… Przepraszam.

::

Wszyscy mówią o skwarze – a ja sobie marzę…
Z butlą wody mineralnej za pan brat wietrzę pokój, w którym powietrze, jak z rana dęba stanęło – tak stoi, a w nim ja siedzę i piszę pierdoły w czasie służbowym … Aj, bo ja już potrzebuję wakacji. Żeby budzić się później, jeść śniadanie w ogrodzie, takie wiecie, z pomidorem, sałatą, ogórkiem (najlepiej takim-nie-do-kiszonym;-))); a potem chcę leżeć, łykać maliny i czytać książkę… i w żadnym razie nie myśleć o dojeżdżaniu, czegokolwiek organizowaniu, sprzątaniu, się ubieraniu… Chcę tylko pracowicie wykonywać tę jedną niezbędną czynność - ODDYCHANIE.

A na razie głęboki wdech i łyk wody zamiast;-)))
I pozdrawiam bryzą Was;-*

PS.
1. Trzymajcie kciuki, co by powrót do chaty ładnie mi się ułożył;-)))) No choćby jedną ręką;-))))
2. Zdjęcie powyżej z dedykacją: dla Jury z Burej Góry;-))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-01 18:54:46
Wertepy

Więc tak: drogę z przystanku na ulicy Fredry do przystanku pod tytułem: dworzec PKP w Poznaniu, peron siódmy (bom ambitna jak sto mazurów) musiałam pokonać na własnych nogach i dokonałam tego w rekordowym czasie 10 minut _____________________(miejsce na gorące oklaski:)). Kto jest lepszy, niechaj się nie mądruje, ino zgłosi w te pędy do mnie – a zaprzęgnę go do lektyki, którą postanowiłam na.ten.tychmiast sklecić, bo inaczej, jak rany!!, całe lato będę się spóźniać na pociąg.

I żebyście mieli jasny obraz sytuacji na rondzie kaponiera dosiadła się do mnie biedronka z dwukropkiem na grzbiecie, tak więc lekko nie miałam - gnałam z pasażerem.

A przed przerwaniem wstęgi na mecie - w podziemiu PKP, bo dobrego humoru NIGDY za wiele – dojrzałam w pędzie pana, który pod obowiązującym rozkładem jazdy, naklejał napis na czerwonym tle, że oto ten: „ROZKŁAD JAZDY JEST WAŻNY DO 02.07.2008”. Nie, nooooo dzięki wielkie.

Na razie nastrój poprawia mi myśl, że do łóżka dojeżdżać nie muszę;-))))) co będzie jutro przed 16tą – trudno powiedzieć.

PS:
1. No i co? Zaczęłam od WIĘC a ziemia nadal się kręci. Poloniści, Wy to dopiero jesteście…;-))))

2. Oszczędzam Wam szczegółowego opisu jazdy tramwajem 17, gościu siedzący za sterem zapomniał po prostu, że wiezie pasażerów i hamował ostro co pół minuty…nic wartego uwagi.

3. Autobus za tramwaj, to wzór badziewia, ale o tym kiedy indziej, na razie muszę wyczyścić klawiaturę z piany.

Dobrej nocki.

No i specjalne podziękowania dla nóg;-))))) podziękujcie też swoim - pamiętajcie, tak jak ja - macie tylko jedną parę:-))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-07-01 10:23:41
Szczerbate informacje

Wysyłam służbowego maila o treści pi-razy-oko takiej:
„Dnia 01.07.2008 (tj. wtorek) o godzinie 11.00, w sali 3455 (pierwsze piętro w budynku XYZ) - odbędzie się grzybobranie. Obecność obowiązkowa!”

Co się dzieje po wysłaniu TAKIEGO MAILA?
No fakt. Jem śniadanie, ale, oj tam, nie o to chodzi…;-))))


Po wysłaniu takiej oto wiadomości, dostaję telefony z następującymi pytaniami:
- A to grzybobranie, to jest o godzinie 10tej, prawda?
- A na której sali rosną te grzyby gotowe do zbiórki?
- A czy ja muszę być, bo akurat wtedy będę stał w korku na A5?
- A to grzybobranie, o którym pani pisała - jest we wtorek, czy w środę, bo muszę wziąć urlop?
- A o co chodziło w tym mailu, który pani mi ostatnio przesłała? (sic!)

Szaleję na punkcie tych rozmów. Kocham je fanatycznie. Dlatego właśnie emituję jednego maila do całej załogi w sekund trzydzieści, by potem godzinami wisieć na słuchawce i rozjaśniać adresatom meandry przesłanej informacji. Uwielbiam heblować i prostować kręte i zawiłe treści. Ach…bo to uczucie, wiecie, że jesteście NIEZASTĄPIENI – bezcenne jest i basta…


Hm... za dużo metafor? Nie wiem, a może to kwestia składni? Jak myślicie? A może czcionki? Na ten przykład: krzyk drukowanymi - okazał się niewypałem… Hm… Jaką czcionką mam więc pisać? Czy 26 Times New Roman – będzie ok.? A może Arial – jest bardziej wymowny? Tahoma, Verdana… 26, 46????

Ech tam…

Skończył się mój miesiąc ulubiony…
Zbieram kondolencje…
Proszę mnie przytulić, pogłaskać i powiedzieć, że głowa do góry i że będzie dobrze… Wypadałoby też wręczyć mi coś słodkiego (jakby co, to natenczas mam ochotę na chałwę;-))))), ale wierzcie mi, że nada się cokolwiek, nawet ta zagubiona w kieszeni landryna oblepiona paprochami).


PS.
>Jak nie macie nic do picia, a Was suszy – zamówcie toner do faksu – dołączają gratis sok … ja już mam;-))))) (grejpfrut + limetka) jak słowo daję…

>A służbowe obowiązki wykonuję tak jak widać;-))))
Po pańsku ;-D

pa
ech... Paris, Paris...

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-30 08:41:43
Maniana

Hiszpania mistrzem Europy! Świetnie! Za nią właśnie trzymałam kciuki. Ale mam teraz jedno ale… bo, dlaczego Pan Fernando tak strasznie spóźnił się z bramką? Co za naganna niepunktualność! Dlaczego dopiero w 33 minucie strzelił gola, jak rany…?!!! Ewidentny brak kultury!;-)))

Ej, no. No dobra. Prawda jest taka, że… no niestety… ekhm… od telewizora odeszłam w trzydziestej pierwszej minucie… No słowo daję, że teraz też w to nie wierzę;-).

Oj, tam.

Ale sami spróbujcie utrzymać cokolwiek zaciśniętymi, albo zagryzionymi;-))) palcami. Ha! Sami widzicie. Nic dziwnego, że wyczucie z intuicją w parze wypadły mi z rąk i poturlały się bóg-wie-gdzie… I teraz zostaje mi tylko replay;-))


Ech no… Panie Fernando …
No ale gratuluję.
Nie będę już taka.
Gratuluję nawet serdecznie.
:o)

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-29 17:38:48
Elvis żyje!

:-))))
Tak jest, proszę Jaśnie Państwa.
Jak babcię kocham i jak bum cyk.
I nie wyczytałam tego w fakcie, czy super-innym-ekspresie. Ja to sprawdziłam. Na własne oczy widziałam. Elvis Costello ma się wyśmienicie, a na scenie gra bez ustanku. Na wczorajszym koncercie w sekundowych pauzach, które z rzadka się trafiały, nie brał oddechu, tylko w rękę kolejną gitarę. A jego nieprzerwana muzyka wpadała słuchaczom w uszy i wwiercała się w stopy, wprost z dudniącej ziemi.

Nie znałam Pana – przyznaję.
Ale naprawię to. Słowo. Podreperuję swoje wiadomości. A na początek, nim cerować łeb zacznę - mówię dzień dobry i powtarzam za Panem, to co zapamiętałam najlepiej „Everyday I Write the Blog…ekhm..tj.: Book”:;-))))))
::

A oprócz chłopaka z gitarami, miliona rażących świateł i tysiąca kamer - weekend poza Maltą uprzyjemniały mi porzeczki czerwone, leniwe pomidory z ogórkami na kanapkach, czerwone porzeczki w cieście, arbuz, banany, porzeczki czerwone…:-))))
Do miłego
Pa.

PS. Jeśli chcecie pokonać głód, odpędzić go od siebie na dzień cały - zjedzcie rano jajecznicę z 3-4 jaj, z pomidorami, cebulką, serem żółtym i zagryźcie to trzema kromkami ciemnego chleba z pomidorem i ogórkiem ;-)))))
Działa.;-))))))

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-27 14:08:31
Diagnoza - jo sem mimoza;-))

Stwierdzam, że muszę się udać w ustronne miejsce; zatrzasnąć się na chwilę, odseparować, odetchnąć i porozmyślać nad swoim zachowaniem, nad postawą swą skrzywioną, jakby wiecznie roszczeniową...;-) No niestety.

Przejrzałam właśnie część moich wpisów i stwierdzam, że ciągle marudzę, kwękam i biadolę; nieustająco czegoś od kogoś chcę, stale stosuję jakieś apele/odezwy/listy/szantaże… nie dalej jak wczoraj… też… no naprawdę…

Ciekawe, czy gdybym była zadowolona, gdyby wszystko grało, leciało gładko jak po maśle i szemrało równo jak w zegarku szwajcarskim – miałbym ci ja o czym pisać…?
:-))

Pożyjemy, zobaczymy, a na razie:

1PiSi : Viva Espana!
2PiSi.: Mówcie sobie, co tam chcecie, a i mi pozwólcie: serial MASH - obejrzenia jest wart (pon-czw, 17.00, TVP2) – choćby nie wiem co. Bardzo ich lubię. I żałuję, że tak rzadko udaje nam się zsynchronizować.
3PiSi.: Jeśli jesteście teraz w pracy, to nie wychodźcie na zewnątrz budynku, w którym siedzicie. Ja przed chwilą wyszłam i naprawdę resztką, okruszyną!, tkwiącej we mnie odpowiedzialności zmusiłam się do powrotu za biurko.

Taaaak. A po tym jak klapnęłam na fotel - odpowiedzialność powiedziała pas;-)))) podobnie zresztą jak Internet.

:*
Miłego dnia, wieczora, weekendu
I pamiętajcie – nastrój NIE ZALEŻY od wysokości ciśnienia za oknem, dajcie spokój! Porzućcie nałóg sprawdzania hektopaskalowych cyferek i bądźcie szczęśliwi!

ALOHA


  Komentarze (9)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-26 09:12:20
Prognoza

Była taka piosenka „nie wierzę politykom, nie” (Tilt?)
Puszczę Wam kawałek, posłuchajcie!
Tylko uwaga, wcześniej taki rebus: polityk = synoptyk
I jedziemy:

„Nie wierzę politykom* nie
Nie wierzę politykom*

We własnym domu trudno być prorokiem
Ale mówię to, co widzę ze swych okien
I nie chcę was straszyć zobaczycie sami
Że najciekawsze dopiero przed nami
Nie wierzę politykom*”

::

Serdeczne dzięki za płynące od niedzieli prognozy niepogody, zaskakujących opadów, nagłych deszczy i burz raptownych… dzięki. Wdzięczna wielce za tak efektowną pracę Waszą wszystkie rychłe rachunki za kosztowną rehabilitację mojego kręgosłupa, który w tym tygodniu dzięki Waszym podszeptom codziennie tachał parasol - prześlę do Waszego Instytutu.

Dziś też z mojej torby wykukuje przydługa rączka – bo niby dlaczego miałabym Wam wierzyć, że TYM RAZEM (?) będzie cały dzień pogodnie?
;-)

A poza tym – nic do Was nie mam.
No niestety:-)

1.PS: Hej Wy tam, puk, puk, Moi Kochani w radiu - uparliście się jak …;-)))))). Ok., ale niech Wam będzie. Przypominajcie dalej słuchaczom o skracającym się już dniu, ale wiedzcie, że jak potem będziecie robić felietony/reportaże/raporty … o gnębiącej Polaków przedwczesnej depresji jesiennej - to zadzwonię i powiem Wam prosto w uszy, kto się do tego w dużej mierze przyczynił.;-))))))

2. PS: Turcja przegrała, no i już trudno… Mi została jeszcze Hiszpania…Ole!;-)))


Miłego dnia;-)))
i on będzie dobry!


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-25 08:46:13
List do A.

Ahoj mój Misiu-pysiu,

w związku z tym, że przezorna matka Twoja - MPK zaplanowała nam wakacyjny romans i Ty, zgodnie z jej konceptem, od dni trzech podwozisz mnie do pracy - mam dla Ciebie wniosek nie-do-od-rzucenia.

Proponuję, żebyś przestał kłamać. Bo nie dość, że łżesz aż się dymi – to jesteś w tym tak bezczelny, że swoje kłamstwo uwieczniłeś na żółtej planszy dumnie zatkniętej w butonierce.

Kogo Ty chcesz oszukać? Dajże spokój.

Gdy jedziemy w stronę wschodzącego słońca, owszem - przyznam ci rację. Odległość między przystankami wynosi jedną minutę. Ale w drodze powrotnej, to przepraszam bardzo – do każdej wypisanej minuty trzeba doliczyć co najmniej po trzy kolejne.

Jak to: co masz zrobić? O rany!
Zawieś dwie tablice.
Żyj w prawdzie.
I nie kłam więcej.

PS.: Wiem, że nie jesteś już pierwszej młodości, ale gdybyś tak, z łaski swojej, przestał się krztusić – byłabym wdzięczna. Wczoraj omal nie wyplułeś mnie oknem na sam środek ronda.

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-24 09:23:24
Wnioski dziewki z wioski

1.
Trwa CUDOWNY CZAS mój ulubiony – wakacyjny. Po ulicach Poznania rozpełzły się rowy. Herzlich Willkommen:-)))). Tu i tam rozgościły się renowacje, budowy, remonty, wykopy, rozkopy… a z moich dotychczasowych torów ostał się ino stos drewna na ognisko.

Teraz mam tak wygodnie, że jeśli w trakcie jazdy do pracy, jeszcze w tramwaju – tupnę nogą (oj, bo stwierdzę, że nie ma co, że wolę wrócić do domu, że nie chce mi się, że w końcu przecież lato jest!!) - to słuchajcie: nie muszę się przesiadać, nie muszę ruszać głową, ani palcem, ani żadną inną częścią ciała, która ruchomą mi jest;-)))) – po prostu rozsiadam się wygodniej i zaczynam snucie leniwych planów, a tramwaj bez zahaczania o zajezdnię, bez zbędnych przystanków i w dodatku inną trasą – zawiezie mnie z powrotem na dworzec. Czary mary;-). Czasem MPK ma dobre pomysły (czyt.: na mnie skrojone;-))))). I nawet jeśli nigdy nie skorzystam z tego ułatwienia to: Oby tak dalej.;-)))))

- wczorajszy powrót do domu… co tu dużo gadać. Czasem ulicy spod pojazdów nie widać. Czasem warto nie mieć wozu. Czasem pieszo jest szybciej. Czasem nogi wyprzedzają, bez większego wyciągania się, wszystkie koła samochodów i tłusto nadzianych autobusów za tramwaj.

2.
Jeszcze lato na dobre się nie rozkręciło, jeszcze słońce w nas dobrze nie osiadło, a w radiu już słyszę na dzień dobry, że oto „NIESTETY dzień jest już krótszy od najdłuższego dnia w roku o jedną minutę”. No proszę Was! Czy nie lepiej teraz jeszcze, póki jest ten czas - nacieszyć się słowami prawdy innej, że DZIEŃ JEST NADAL DŁUŻSZY OD TEGO NAJKRÓTSZEGO?

3.
Adam Mickiewicz dużo traci kiedy tak stoi plecami zwrócony do Teatru Wielkiego… Chyba nawet sam o tym wie i wydaje mi się być tym nieco urażony (patrz.:fot.). Sami zresztą powiedzcie, czy sam, z własnej woli, dzień w dzień pożerałby wzrokiem Marcina, skoro tuż za nim trawa, kwiaty, fontanna i Opera – piękne kobiety, jakby nie było;-))))

4.
Znów odbiera mi mowę – i znowu AJM in LOVE ;-))))
Szanowny Panie – bramkarzu z Turcji
Myślę o Panu;-)

5.
Dajcie spokój z tymi porównaniami do pomarańczy. Słońce, na bank!, ma smak pomidora.

6.
Skoro MY dziękujeMY, to dlaczego JA nie dziękuJA? Oto tajemnica.

No to co?
Miłego dnia
:-)))))



  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-23 08:30:57
Towarzysze i obywatele

Z ojcem często gadamy do siebie w liczbie mnogiej, co wygląda mniej więcej tak:

BabaJaga: Chcecie herbaty?

Ojciec: Bo ja wiem…?

BabaJaga: No to chcecie, czy nie chcecie?

Ojciec: no…może byśmy coś wypili…?

BabaJaga: To jaką wam zrobić?

Ojciec: yyyy.. no to zróbcie nam kawę z mlekiem.
;-))))

Czasem jednak tracę orientację, zapominam gdzie jestem, do kogo mówię i w pracy dzieje się scenka taka:

Maślak: Chciałbym otrzymać listek trawy.

BabaJaga: Ok…a na kiedy to CHCECIE?

Maślak: Yyyy…ekhm…. Ale …to TYLKO dla mnie ma być. Jeden listek - nie cała kępa dla naszej grupy…

Ano;-))))

::

A dla taty –
żadne nudne krawaty
ino wystrzał z armaty

i buźka
:***

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-20 11:21:52
Centrum Poznań Główny: wielkie i drogie

Radio z rana uderzyło mnie informacją, że oto „W kwietniu 2012 roku Polskie Koleje Państwowe chcą otworzyć w Poznaniu Zintegrowane Centrum Komunikacyjne Poznań Główny”.

Uderzyło mnie i szarpie teraz za rękaw tak co pół godziny, godzinę... Obudź się kobieto, wsadź swoje pomysły, wiesz gdzie, bo kolej już ma je głęboko w lokomotywie. Ok. Nie będę się pchała na siłę;-))))) Nie to nie! Niech tam sobie sami radzą; niech łączą wszystkie istniejące komunikacje, budują parkingi, niech oszklą całe to cudo, żeby KAŻDY kto nie jest pasażerem – też mógł wszystko zobaczyć, niech drążą podziemne korytarze, niech sieją obficie wejścia i wyjścia i kasy…

Ale:
- oby przez ten czas, kiedy to dworzec będzie tuptał do zapowiadanej wielkości i drożyzny – pasażerowie mieli gdzie się podziać i mogli w miarę punktualnie podróżować;
- żeby rychło po 2012 roku - w związku z tym, że „dworzec ma być dostępny dla pasażerów z każdej strony” – nie zabrały mnie do grobu kursujące tam przeciągi.
- żeby ta płyta, całość kryjącą – NIGDY przenigdy nie spadła nikomu, a zwłaszcza mi!;-))), na głowę. (A tak właściwie to czemu ona jest kryjąca, skoro cała reszta prześwituje jak szklanka? Żałują komuś „wielkiego i drogiego” widoku z góry?)

- Sama kobieto nic lepszego nie wymyślisz, więc skończ!

Ok. bo i przecież to wszystko NIEWAŻNE

Bo przecież
Po 2012 roku
Jak powiedział Pan Architekt:
Będzie można pojechać gdzie bądź.

PS.:
Tytuł i słowa w cudzysłowach zżęłam ze strony Radia Merkury:-)

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-20 08:47:34
Szew i fastryga

Szew: Ależ to jest świetne. Genialne. Kto to wykonał?

BabaJaga: To jest efekt półrocznej pracy PanaZ

Szew: PanaZ?

BabaJaga: Tak.

Szew: A to on u nas jest?

BabaJaga(?!): No przecież PAN OSOBIŚCIE go zwerbował na początku roku.

Szew: Tak?

BabaJaga: Własnoręcznie pan go ściągał…

Szew: Aha…nie, no to świetnie…Taaaaak. A to opracowanie jest po prostu piękne…


Wprost przepiękne, proszę pana;-)

A teraz czas - na PeeSów garść:

1. Znowu, znowu, znowu…ZNOWUŻ kontrola biletów w tramwaju… Od tego samego przystanku, pod tym samym numerem, o tej samej porze – trójka osiłków (moja lista znajomości znów większa) sprawdzała bilety. Następnym razem będę krzyczeć, pluć i drapać… Nawet nie wiecie (chyba, że wiecie;-))) jakie to jest denerwujące.

2. Niech Was ręka boska broni przed wklepywaniem w google słowa - szew. Ja beztrosko zrobiłam to przed chwilą i do teraz jest mi słabo. Pamiętajcie: ostrzegam z dobrego serca;-)))

3. Powtórka ze zdjęcia – bo A)znowuż pasuje idealnie, B) patrz punkt wyżej;-)))

miłego dnia i
czołem

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-19 13:03:22
Statystyka torem pomyka

Ostatnio często gęsto wzdłuż lepkiego wnętrza pociągu przechadzają się pewni panowie. Oczywiście żadni z nich powalający stewardzi. Niestety. Spacerując przedziałem nie podkładają poduszeczek pod znużone pasażerskie głowy, nie proponują z perfekcyjnym uśmiechem wafelka, bułeczki, drinka czy kawy, ale starannie sprawdzają bilety.
Nuda co? Ale jest jednak pewne urozmaicenie. W przeciwieństwie do kontrolerów PKP – oni noszą na swych grzbietach ubrania cywilne (no-takie-tam) i interesuje ich NIE termin ważności biletu, ale jego cena i wypisana na nim trasa - i te właśnie dane z grządki wagonowej zbierają i w koszyku niezliczonych tabel - odhaczają.

Kilka razy ktoś siedzący niedaleko mnie pytał o cel tego spisu – ale jedyne, co słyszałam w tych razach – to mruko-burknięcie - więc do tej pory nie znam odpowiedzi. I w związku z tym, żem przygłucha - ma mnie teraz co nurtować, zastanawiać i na zapas martwić…

Co z takiego spisu może wyniknąć?

Na pewno nic dobrego. Jeśli ktoś…wróć … Jeśli PKP dokonuje obliczeń tak wnikliwych, to nie po to, by potem do nich coś od siebie (z serca dobrego choć żelaznego) dodać, ale by odjąć, ująć, pomniejszyć….A więc, na bank!, zubożą nas o:
- wagony – stwierdzając, że zmieścimy się we dwóch, albo może nawet jednym…bo najfajniej jest, gdy ”do pełna proszę!”
- połączenia – oczywiście te osobowe, żeby zwiększyć ilość tych pospiesznych, bo one w wakacje są najważniejsze…a więc znowuż mania letnich rozkładów…
- kilka złotych – zarządzając podwyżki cen biletów – a bo TAK!

A może się mylę…
Ech…bo Proszę Panów marzy mi się trasa pociągowa, czteropasmowa. Któryś z Panów notuje? Pociąg czysty szybki punktualny…wiecie Panowie jaki? Ja mam to opracowane w głowie, co do szczegółu… Chętnie Wam to darmo opiszę, narysuję, makietę zrobię … Że co proszę?…aha… ze stacji X do stacji Y, cena Z…

Ech… no to cześć.


PS.: a tak w ogóle to…
Jestem dziś kuta na cztery.
Niech no ktoś mi tu jeszcze wejdzie i coś chcieć będzie - dostanie podkową w oko, oko, brzuch i łeb... I żeby nie było, że nie uprzedzałam. Dziś mam dzień, w którym znowu rzucam tę robotę.

Ale jeszcze ci ja wierzgnę porządnie…
- oby rychło w czas…
Oj tam, CICHO mi!

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-18 08:38:49
Dekoncentracja

Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje … Wczoraj w drodze do domu zerwałam liść akacji. Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje… od czasów podstawówki - robię to automatycznie. Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje… Taki odruch, wiecie;-)

No i co?
Stanęło na kocha.
Naprawdę się cieszę.
Teraz tylko muszę wywróżyć kto… i doprawdy będzie git;-))))

No, ale czy może wyjść dobrze wróżba kobiecie, która pod prysznic wchodzi kompletnie ubrana? :-)))))

A weszła tak tam wczoraj i to nie po to, by pogadać przez słuchawkę, potraktować odpływ domestosem, czy by wymienić kafelki. Weszła tam celem dokonania - przepraszam za słowo;-)))- ablucji. No naprawdę… Aniele drogi, stróżu mój…

Gratulacje za wysoki we krwi poziom roztrzepania można składać telefoniczne, mailowo, w komentarzach lub osobiście;-))))) W tym ostatnim przypadku - kwiaty, balony, słodycze i owacje – mile widziane:-)))))

PS.:
Znaki zapytania, czyli test, jak to jest?:

1. Peron siódmy na dworcu Poznań Zachód jest:
a: peronem
b. parkingiem
c. ulicą
d. placem rozrywki dla klientów przydrożnego pubu-baru
???

2. Zmienia się rozkład MPK, na tzw. letni bo:
a. motorniczych będzie mniej, gdyż od czerwca gromadnie wyjeżdżają nad morze
b. ubędzie wśród pasażerów uczniów –w wakacje uparcie bojkotujących komunikację miejską
c. innym - pracującym zbywa na punktualności i wolą mieć na przystanku dwie minuty więcej na marzenia o morzu.
d. zbliża się lato i trzeba coś zmienić
???

3. Polsce zostanie odebrana organizacja mistrzostw Europy w 2012 roku, bo:
a. brak dachów nad stadionami
b. jakimi stadionami?
c. brak dróg prowadzących na stadiony
d. jakie stadiony?
e. eee…a bo ten Leo Beenhakker
f. I don’t know
???

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-17 08:20:12
Kijem w boisko

Zatem przegraliśmy.
Nareszcie Proszę Państwa.
W końcu koniec tej mordęgi. Ucichną wszędobylskie krzyki, śpiewy pełne piwa. Wszelkie resztki podniecenia, skrawki rozdzieranych szat, ankiety, badania, pytania można teraz już wyrzucić do kosza. Można posprzątać puszki, zaprzestać machania szalami, zetrzeć rumień z policzków.

Teraz można położyć się spać i wziąć spokojny oddech. Nareszcie.

Cieszę się, że już nie ma Polaków w rozgrywkach, gdyż i albowiem teraz będzie można spokojnie popatrzeć na inne zdecydowanie lepsze drużyny, które zasłużyły sobie na dalszą grę.

I jeden tylko taki żal me serce ściska. Jeden taki, że już nie zobaczę przy bramce Artura Boruca. Tego człowieka, który jako jedyny z polskiej drużyny nie boi się piłki; i który, moim zdaniem, jest najlepszym ze wszystkich bramkarzy świętujących na tej europejskiej imprezie. Jakby nie było, JAKO JEDYNY, w każdym rozgrywanym meczu!, bronił bramki przed dwiema drużynami.

Brawo.

PS.:
interpretację zdjęcia – zostawiam Wam
No i tak w ogóle to: dzień dobry:*

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-16 14:39:09
Na początku była kropka

Książki dzielę na te do czytania w domu i te do czytania w podróży. Te drugie MUSZĄ spełnić taki jeden skromny warunek – mianowicie muszą być lekkie. Nie chodzi bynajmniej o prostą i przyjemną treść, ale o wagę. Trudno byłoby mi maszerować i biegać dzień cały z ponad 300 stronicową cegłą. Książka, która mi towarzyszy - musi być formatu niewielkiego, podręczna, szczupła i miękko przyodziana. Twardym obwolutom z góry mówię nie.

Kierując się tym, niezbyt wybrednym kryterium, można trafić na książkę, w której objętość jak ulał wpasuje się tylko jeden dech czytelnika. Ostatnio takiej właśnie szukałam. I w końcu znalazłam. W ręce wpadł mi „Chłopiec w pasiastej piżamie”. A ponieważ dzieci w książkach mnie zachwycają, w przeciwieństwie do tych spoza kartek – w których obecności truchleję z przerażenia – wzięłam „Chłopca...” pod rękę.

**
„Kropka, z której zrobił się punkt, z którego się zrobiła plama, z której zrobił się chłopiec.”

*
„- Szmul – odpowiedział chłopczyk, jakby to było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. – A ty j a k masz na imię?
- Bruno – powiedział Bruno.
- W życiu nie słyszałem o takim imieniu – oświadczył Szmul.
- A ja w życiu o twoim – odparł Bruno. – Szmul… Szmul… - powtórzył po namyśle. – Dobrze się je wypowiada. Szmul. Brzmi jak podmuch wiatru.
- Bruno – rzekł Szmul, wesoło kiwając głową. – Mnie twoje też się podoba. Brzmi jak pocieranie ramion dla rozgrzewki.”

*
„- Niezbyt lubię paski – oświadczył Bruno, choć wcale nie była to prawda. W istocie lubił paski i coraz bardziej go drażniło, że musi nosić spodnie, koszule, krawaty oraz za małe buty, podczas gdy Szmulowi i jego znajomym wolno od rana do nocy chodzić w pasiastych piżamach.”
**

Dawno już nie miałam takiej książki, takiej na raz. Ostatnio wszystko wertowałam na raty tak rozłożone w czasie, że kiedy w końcu przewracałam ostatnią stronę, to nie wiedziałam, czy tę książkę na pewno w całości przeczytałam.

„Chłopca…” przeczytałam. Tchem jednym.
Przeczytajcie i Wy. Polecam.
Bardzo.
I kropka:-))))

„Chłopiec w pasiastej piżamie”- John Boyne


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-15 14:57:59
Opole w oczy kole…

czyli o tym what I feel:-))))

Zawsze lubiłam Opole, zawsze mnie ciągnęło, by je oglądać. Nawet wtedy, gdy inni machali rękoma i mówili daj spokój, przecież to beznadziejne, to ja uparcie, że nie, że co tam wiecie, że nie takie znowu złe, i siadałam przed telewizorem, i maniakalnie szukałam czegokolwiek, co by mi się spodobało i co by mogło Opole obronić. Ostatnimi czasy było tego czegoś coraz to mniej. Ale nic nie szkodzi - w tym roku też włączyłam jedynkę.

Teraz jestem już po dwóch dawkach makabry wprost z opolskiego amfiteatru. Trzeciej nie przyjmę, choćby mi oprawcy oczy na siłę otwierali. No, i dzięki, że pytacie. Miewam się dość dobrze. Myślę, że uratowało mnie oglądanie tego przedstawienia w kawałkach; posiekane i wymieszane z zieleniną meczu Holandia : Francja i Grecja: Rosja - dało się przełknąć, choć nie do dna samego.

Niestrawne to były wieczory.
Konferansjerzy i inni wprzęgnięci (chyba pod groźbą rozstrzelania) w ten spektakl drewniani prowadzący do teraz stoją mi w gardle, Feel ze swymi, granymi w kółko (bynajmniej nie na bis) trzema piosnkami - wychodzi uszami, a zasady przyznawania nagród– nie-do-rozgryzienia – do teraz między zębami mi grzechoczą.

Ale nie dlatego dopadły mnie mdłości. Nie dlatego co i rusz ze zdumienia przecierałam oczy, okulary, a nawet telewizor.

NIE DOWIERZAŁAM i, holender, nadal nie dowierzam, że coś takiego mogło wpaść komuś do głowy i że ktoś taki pomysł zaakceptował… Uszczypnij mnie, kto może… Po ekranie, przez cały festiwalowy czas latały dziwaczne animacje. Na opolskim niebie tkwiły jakieś gigantyczne planety, publiczność i pół sceny zakrywały pojawiające się, ni z gruszki ni pietruszki, kolorowe transparenty z tytułami piosenek, a resztę obrazu zasłaniały fruwające dziwaczne obiekty kosmiczne – kształtem podobne do ryby – wyposażone w ogon a’ la śmigiełko, oczy i otwory gębowe. Dziwaczne twory miały parcie na szkło, przelatywały od czasu do czasu przed kamerą, mrugały do widza i kłapały niemo, ukazując albo czerń swej paszczy, albo niewyraźny obraz artystów nominowanych do nagród.

Szczerze mówiąc, nie umiem nawet tego dobrze opisać, to było … niesamowite.
Zatkało mnie.
Jeśli ktoś chciał pogrzebać ten festiwal – naprawdę wystarczyłoby to, co podrygiwało na scenie pod tymi chorymi rysunkami i garstka piasku…

Dziś już nie mam dylematu, co oglądać.
Wybieram mecz.
Zielone jest lekkostrawne i zdrowe,
a poza tym dziś nie grają nasi.
Smacznego.


PS: Na miejscu realizatora, który wpadł na ten genialny kosmiczny pomysł i nim zawiadywał – epizod pt.: Opole 2008 wykreśliłabym, wymazała i wydrapała ze CV.

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-12 12:15:07
W czym aktualnie nam ładnie?

Od dłuższego czasu miałam podejrzenia, tak coś czułam, ale dziś to już pewna jestem, że TO PRAWDA; że niestety czytanie, w przeciwieństwie do żółtego koloru, jest passé. Wszelkie informacje, tabliczki, instrukcje, wyjaśnienia – modnie jest okiem omijać i od każdej gabloty i ogłoszenia każdego głowę odwracać. Co gorsza - doszło do tego, że i pismo obrazkowe (nawet zwykłe proste strzałki) nęka jawny ostracyzm.

Dziś Kochani się nie czyta. Nie i koniec. Nie, bo nie!
No, ewentualnie, w ostateczności, jeśli człowiek na siłach się czuje i formę jako taką ma - może przebiec wzrokiem po tekście – ale koniecznie bez zrozumienia.

Dziś w trendzie jest pytań zadawanie. Znaki zapytania usta zdobią piękniej i nawilżają skuteczniej niż pomadka wprost od Chanel.

Dziś Proszę Państwa PYTAMY, drążymy, dłubiemy i ryjemy…
Ano, kto pyta - nie błądzi…

BabaJaga: Bardzo proszę wyraźnie wypełnić ten druk i podpisać.

Maślak Maślany: Ale, że co? Co ja mam tu wpisać?

BabaJaga: To CO ZAWSZE, tam wszystko jest WYJAŚNIONE. Proszę uzupełnić brakujące dane.

Maślak Maślany: GDZIE?

BabaJaga (wodząc dla przykładu paluchem po linii, pod którą stoi napis: imię i nazwisko): Tu proszę wpisać swoje imię i nazwisko.

Maślak Maślany: acha… wpisałem!

BabaJaga: Brawo, ale tu poniżej dalej też… proszę uzupełnić CAŁOŚĆ. Daty i miejsce. I KONIECZNIE proszę się podpisać.

Maślak Maślany (siadając z powrotem): Acha… A co wpisać jako CEL?

BabaJaga (Polska gola?!): Nie wiem, być może CEL WYJAZDU?

Maślak Maślany: acha… (i po chwili zrywając się z miejsca): O! już! Bardzo proszę.

BabaJaga: Ale chwila, niech mi Pan nie ucieka! Proszę złożyć swój podpis.

Maślak Maślany: Acha…ALE GDZIE?

BabaJaga (spojrzenie gromiące-na kwaśne jabłko tłukące – kłujące -na odlew walące): TUTAJ. Nad tą kreską, pod którą stoją słowa - WŁASNORĘCZNY PODPIS.

Maślak Maślany: Coś dziś czuję w pani nutkę niechęci dla mnie.

BabaJaga:?!

Nutkę?!!
NUTKĘ?
Muszę z tym skończyć. Tak nie może dalej być, bo za niedługo odbije się to na moim zdrowiu. Czas najwyższy ukrócić ten proceder i skończyć raz na zawsze z tłumieniem w sobie emocji.
Musze się odblokować.
Koniecznie.
Dać upust swoim odczuciom.


Orkiestra tusz!
:-)))))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-11 14:14:49
Raz dwa trzy - walczyka tańczymy

Dziś mamy środę. Tak?
Według moich obliczeń – jest to trzeci dzień roboczy tego czerwcowego tygodnia. Rachunek wykonały palce zaspane, więc mogą się mylić. Ale jeśli nie, to…
Trzeci dzień.
Czyli, że jeśli dziś miałam trzecią w tym tygodniu kontrolę biletów - to średnio na dzień przypada jedna. Może ten wynik nie jest zbyt imponujący, ale musicie wiedzieć, że w powyższym równaniu takie dane, jak: pasażerowie, pora dnia, numer tramwaju i odcinek trasy = constans. Zmiennymi parametrami są tylko kontrolerzy.

Na dziś - znam już z widzenia co najmniej dziesięciu.

Czy inne linie tramwajowe wystrzeliło w kosmos?
Coście się tak Państwo przyczepili do tej mojej? Urwie się mi i pęknie… i tyle z tego będzie. Proszę się przesiąść! Proszę dać trochę oddechu. O trochę zrozumienia proszę.
I wcale nie dlatego, że na gapę jeżdżę a Państwo psują mi zabawę, ale dlatego, że ja w tramwaju staram się kontynuować sen z pociągu. A Państwo, co? Trącają me ramię bez przepraszam, proszę, dziękuję czy czary mary, ino z tym z pomrukiem:

- …ilet …do …roli

No ludzie…
Przez to ciągłe poranne rewidowanie swojej własnej torby, zgubię w końcu jakieś ważne dokumenty, kartę, śniadanie, pieniądze, listę zakupów albo sieciówkę.

To ostatnie - byłoby akurat po Waszej myśli, co? Ha!

Dajcie już święty spokój.
Bo przez Was do teraz spać mi się chce.

Ale jeszcze tylko krótki PeeS.

PS.: na zdjęciu Poznań
odcinek tramwajowy
dwu przystankowy
prosty, jak w pysk strzelił

a jednak
najbardziej rozciągnięty w czasie

Gdzie te piękne tory długaśne?
A zgadnijcie sobie;-))))


  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-10 08:51:45
Gore!

Nikomu nie wytrącam papierosów z dłoni, nie łamię ich na pół, nie zadeptuję w piachu ze złością. Nie nawracam też nikogo, bo brak mi już do tego zapału. Ktoś pali przy mnie? – odchodzę na bok; kopci na drodze przed mną? – wyprzedzam go jak najszybciej; lokale z popielniczkami na stołach omijam z daleka.

Ale teraz coś napiszę, choć słów mi brak;-))) no słowo daję!!!!!

Jeśli naprawdę w tym upale MUSICIE – zapalcie, ale, do licha!!!, nie rzucajcie potem żarzącego się papierosa gdzie bądź. Albo wypalajcie go do ostatniej tlącej się iskry (i niech wam jęzor zdrowo sparzy!), albo przed wyrzuceniem - zgaście. Ten prosty gest – nic a nic nie kosztuje. Można go wykonać jedną ręką i nie trzeba przy tym legitymować się sprawnością strażaka. Zresztą, wybaczcie mi tę uwagę, ale będąc właścicielami lichej woli - co wam szkodzi wyrobić sobie jeszcze jeden nałogowy odruch. Jeden w tą czy tamtą. Uzależnijcie się od małego pssssyt. Takiego małego, krótkiego, zdrowego pssssyt.

I przetrzyjcie w końcu te zamglone dymem oczy i zobaczcie, że:
- mamy suszę. SUSZĘ. SU SZĘ: eS jak Stefan, U jak Ula, eS jak Sebastian, Zet jak Zofia, Ę jak suszĘ.
- i (tego argumentu nie lubicie bardzo, wiem, ale jest on prawdziwy i do sprawdzenia): NIE JESTEŚCIE NA TYM ŚWIECIE SAMI.
Więc, na Boga!, pohamujcie się proszę, bo niedługo z dymem nie tylko swoje płuca puścicie, ale wszystkich wokoło i tę zieleń, która bez ustanku i szumu skargi codziennie przerabia wydzielane przez was opary na bezcenny tlen.

I tyle.
Cześć.


  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-09 11:23:37
Pochylenie, zgięcie, przegięcie

Moja nikczemność traci granice. Panoszy się bezczelnie i rodzi we mnie właściciela krwiopijcę, gospodarza kamienicy podłego, który małą, szczelnie zamieszkałą powierzchnię – wykłada kolejnymi lokatorami i to od razu dubeltowo… A metraż, Proszę Jaśnie Państwa, nie rośnie…

„Powinno się tego zabronić. Marszałku, Wysoka Izbo! Skonfiskować majątek, wywłaszczyć! STANOWCZO. Ukarać ciężką chłostą, robotami przy żniwach, w kamieniołomach lub w księgowości…”

Zgadzam się. Po łapach dać mi - to za mało.

Trzeba zabrać kartę, pieniądze i, tak dla pewności, za nogi schwycić, potrząsnąć energicznie i wytrzepać ze wszystkich po kieszeniach zalegających drobniaków. Ostrugać i wyłuskać! Bo znowu to zrobiłam. Bez premedytacji! Słowo! W pierś się biję! Oj no! Przepraszam. Zgrzeszyłam i nabyłam - Wysoki Sądzie - kolejną parę spodni, kolejne małżeństwo nogawek, których nic nie rozłączy. Do mojej parafii. Do mojej kolekcji. Do mojej przeludnionej kamienicy bukowej, dwuskrzydłowej i dwupiętrowej….

Ale, czy mogłam postąpić inaczej, skoro (w kolejności chronologicznej):
1. Był mój rozmiar.
2. Na metce jedna z cen (ta wyższa!) – została pięknie przekreślona!!! Po prostu ar-ty-sty-cznie. Ach…co za świetna kreska!
3. W przymierzalni – te portki kremowe leżały idealnie i mogę przysiąc (a nawet głowę dać!), że czułam ich waniliowy zapach….

WIEM. WIEM. WIEM.
Wiem, że nie powinnam, bo to już 456987122 para, a szafa trzeszczy i drzazgami sypie …ale LEŻAŁY IDEALNIE. Do licha, chyba rozumiecie i wiecie, co TO znaczy? Proszę mnie pochopnie i surowo nie karcić. I bez tego mam za swoje, i jest mi trudno, i ciężko cholernie. Serce mnie boli, bo muszę zrobić miejsce nowemu lokatorowi i kogoś na bruk wyrzucić, powiedzieć mu prosto w guziki, że już mi zbędny jest, że za mały, zszarzały, przetarty, wyblakły… Mam wprawdzie na oku lokal zastępczy – ale i tak gryzą mnie wyrzuty sumienia.

Nie można się przywiązywać – wiem. Ale to takie trudne…
Tak samo jak dotrzymanie sobie obietnicy, by tylko do spożywczego zachodzić…

Ech tam…

PS.:
Na obrazku – szafa idealna. Czyli, że nie moja.
Ład i porządek. Jak od linijki. Czyli, że nuda.
I tego się trzymajmy
;-)



  Komentarze (12)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-06 08:30:08
Co tam Panie na ulicy?

- Ano wiosna, Proszę Pana.

Ciepło jest. Leniwie.
A K A C J O W O
Przejrzyście, przewiewnie
A Ż U R O W O

Dwuwierszem mówiąc:

Biała skarpeta w sandale
I po prostu jest wspaniale!

Tak to właśnie jest
Mój Drogi Panie…;-)))))

::

Jeślibym się już dziś nie odezwała –
to miłego weekendu
koniecznie na bosaka
Pa
:o)


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-04 07:54:43
Zielono mi

A wczoraj pod Rondem Kaponiera odkryłam boisko…

Jestem pierwsza, czy raczej mam się spalić ze wstydu razem ze swoją spostrzegawczością?

W każdym razie nim na stos egzekucyjny się wespnę - chcę Wam powiedzieć, że przyjemnie się chodzi pod ziemią po tej „trawie”, która naprawdę kusi…nie żeby od razu chwytać nogą za piłkę, ale
ot tak po prostu
by zdjąć sandały;-)))

Bardzo ładny pomysł :D

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-03 12:49:16
Z rana - roześmiana

"Chórem gwizdków,
Grzechotek i świstów
Budzi mnie ze snu
Kiermasz ptasiego świtu.

W krzakach trzepot:
splątane latawce!
Sen mój wraca,
odpływa:
buja na huśtawce…"
M. Pawlikowska Jasnorzewska
i jej "Ptasi kiermasz".

Lubię tę Panią.
I ten czas, wiosenno – letni, lubię bardzo.
Czas, w którym i ja i on wstajemy razem. NARESZCIE. Czas, kiedy wiem, że on na dzwonek zegara nie wykopie mnie z pościeli zimną stopą, by potem przewrócić się obojętnie na drugi bok pod moją częścią koca - jak to nędznik robił zimą. Teraz jest czas, w którym on sam OSOBIŚCIE - od pierwszego brzasku delikatnie pomaga mi wstać.

Nie chlusta złośliwie zimną wodą w zaspaną twarz, nie daje w bok kuksańca, nie zrywa ze mnie brutalnie kołdry i nigdy nie szarpie za ramiona - ale na dzień dobry śpiewa wprost do ucha i gilgocze ciepłym podmuchem z uchylonego okna.

Budzenie, które mogłoby trwać i wlec się w nieskończoność. Budzenie, na które teraz czekam całą noc i za którym cały rok tęsknię. Bez zegarów, telefonów i radia... za to z nim i przy boku jego:-)))

I żałuję tylko, że rano nie możemy usiąść razem, ramię w ramię przed domem i trwać tak do końca, póki jego śmierć nas nie rozłączy. No ale, komu w drogę, temu czas… ktoś z nas musi przecież zarabiać. Więc obudzona zbieram się w sobie i wychodzę do pracy…Zresztą - myślę sobie w drodze na dworzec - jak wrócę - on jeszcze będzie, jeszcze i jeszcze… Bo teraz on - dzień smagły i gibki, rozciągnięty jak po intensywnej sesji jogi - trwa już ponad 16 godzin (słownie: ponadszesnaściegodzin;-)))))).

*
Pięknie jest.
To czas, w którym taplam się z przyjemnością i naprawdę nie żałuję, że muszę bardzo wcześnie wstawać…

Miłego popołudnia
;-D

PS.:
A dzisiaj radio tak pięknie mi gra.
Romantycznie.
Albo mi się zdaje;-))))))

Ale z rana to na pewno było coś tak:
“Take my hand, take my whole life too
For I cant help falling in love with you
For I cant help falling in love with you”

Ech no…


  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-06-02 08:37:05
Dzień Dziecka

To lubimy.
Tak jest.

Mrrrrrrrrrrrr (mruczenie;-)))

Tak. Lubimy to.
Moje drogie tygrysy:-)
Znaleźć się, gdzieś tak pomiędzy zapachem akacji, a kwitnącą koniczyną…
gdzieś pomiędzy słońcem, a ciepłym wiatrem…

I lubimy podczas łazęgi ogrodowej znaleźć garść czerwonych poziomek;I lubimy, gdy z ich smakiem do głowy przychodzi nam takie wspomnienie, takie jedno, całkiem żywe jeszcze:

„Na skraju lasu jest mały domek, ma złote szybki i dach z orzeszka
Obok rośnie mnóstwo poziomek. Zgadnij kto w domku tym zamieszkał?
Nie koziołek, nie biedronka, lecz to ja Zając Poziomka!
Ogon, uszy, zęby dwa, hej Poziomka, hej to ja!

Wiele zwierzątek jest w naszym lesie, niektóre znają tysiące bajek,
lecz kto bajeczki najpiękniej plecie, powiedzcie szybko jak sie wam zdaje?
Nie koziołek, nie biedronka, lecz to ja Zając Poziomka!
Ogon, uszy, zęby dwa, hej Poziomka, hej to ja!

Co dziś od rana chciał sam zaśpiewać, zna nawet kilku fajnych śpiewaków,
lecz gdy kapusta zacznie dojrzewać, kto śpiewa ładniej od wszystkich ptaków?
Nie koziołek, nie biedronka, lecz to ja Zając Poziomka!
Ogon, uszy, zęby dwa, hej Poziomka, hej to ja!

Wiele odniosłem dotąd sukcesów, mogę wymienić wam listę całą.
Kto przegrał wilka, kto zakpił z lisa, kto jest największym samochwałą?”


Czy ktoś pamięta tego gościa?
Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka
:*


PS.:
Ja wiem, że susza… ale pozwólcie mi jeszcze chwilę
Jeszcze moment jeden
cieszyć się ciepłem i niebem bez chmur;-))))

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-30 12:24:57
Pod stopami ziele się ściele

Wczoraj zachciało mi się zielarstwa. Tak jakoś wyszło, że potrzebne mi było jaskółcze ziele, więc wysiadłam z pociągu na swej wsi wiosennej. … I ruszyłam wzdłuż peronu w poszukiwaniu żółtych kwiatków.
Po prawej stronie - tory, a po lewej – zieleń.
I dalej było tak:

Zieleń, zieleń, kwiat
Zieleń, zieleń, mak
Zieleń, biały krzak…
Zieleń, dziura w płocie
Zieleń, w dżinsie gość,
- oddający mocz…

„Gdzie strumień płynie z wolna rozsiewa zioła maj….”

No naprawdę. Nie mogę. Wcześniej, jak ja, wysiadł z pociągu, w minutę byłby w domu, w 1,5 minuty we własnej toalecie… ale już po prostu NIE MÓGŁ, po prostu MUSIAŁ… TU, TERAZ, ZARAZ… na stacji, obok stojącego jeszcze pociągu. Jakże to miło z jego strony, że tak kulturalnie odwrócił się tyłem do torów…

Odechciało mi się kwiatków i ziół. Do licha!
Teraz odrzuca mnie nawet od trawnika na podwórku.

Nie wiem: Czy to ja mam takie szczęście, co rusz, widywać panów sumiennie podlewających tory, domy, chodniki…? Czy to już nagminne, codzienne, normalne i nudne zjawisko? Do tej pory dzielnie znosiłam ciągnący się nad peronem dym papierosowy i towarzyszące mu męskie charkanie i obowiązkowe spluwanie flegmą i wszędobylską kurwą …. A teraz jeszcze to. Sikanie publiczne …sikanie gdzie-bądź, może tu, może tam… Może przy murze? Może na przystanku? A może w parku? Może na ulicy przed tą chatą? może w krzak przy drodze?… Może przy tej pani, może przy jej nodze? Może? Staw jezioro morze…

- Ale o co ci kobieto chodzi? Zazdrościsz im tej łatwości? Tylko tego jednego, darmowego ruchu suwakiem?

Tak. Nic co ludzkie nie jest mi obce. Bla bla bla… To jest dla mnie nie-do-wiary. Mężczyźni na świat się porywają, a nad swoim ciałem nijak zapanować nie umieją?

„– stokrotko witam cię
twój urok mnie zachwyca
czy chcesz być mą czy nie”

NIE!!!

PS. A ten człowiek - co na śniadanie zjadł dziś kiełbasę, a potem stał nade mną w tramwaju ciężko i głęboko wzdychając - niech wie, że ma ode mnie pięścią w nos.
no słowo daję..;-)

Miłego weekendu
;)

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-28 11:12:23
Niesfora

- A co pani tak się dzisiaj NIC nie uśmiecha?


Bo zęby mi przewiało;-/ proszę Pana.
Bo mi od poniedziałku do śmiechu nie jest!
Nawet ironicznie na pół go już nie dzielę…

A właściwie, to co Pan sobie myśli, co?! Że to takie proste - unosić kąciki ust i trzymać jak sztangę dzień cały? Czy ja nie mogę spochmurnieć? Słońce cały czas to robi… no dobra, wiem, że ono jest wielką gwiazdą;-))), ale ja też mogę!
Więc skromnie, tylko małe przejaśnienie na dzień dobry (bo inaczej nie umiem), ale dalej to już powaga, chociaż takich prognoz nie było, chociaż wcale tak nie chciałam, to przez Pana uwagę - TAK właśnie robię. Wiążę usta. Na przekór. Bo co to jest, żeby i w tej kwestii Pan mi polecenia wydawał;-))))))

Ale Was to nie dotyczy
Na boku…tj. blogu;-))) uśmiecham się szeroko :D
buźka :*


  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-27 11:53:59
Melioracje

Ola mówi, że mam pić wodę, że to oczyszcza i nawilża; mówi, że mam suchą skórę i gardło, że tak właśnie organizm dopomina się o swoje, i że trzeba mi go regularnie podlewać. Koniecznie.
Ola mówi: pij, pij, pij...
bo jak nie
to zaraz mnie
we dwa kije..:-)))))

A ja na to, że wiem, ale, że zapominam kupować, że nie ma mi kto polewać i usprawiedliwiam się, że herbat dużo piję… I wymyślam na głos jakby tu ułatwić sobie życie…

… Szkoda, że nie mogę pić całą sobą, jak kwiaty – snuję. Chłonąć wilgoć skórą, gdy tylko organizm odczuje jakiś brak (Ha, dwa, lub O) albo, ot tak mimochodem, absorbować ją przy każdej nadarzającej się do popitki okazji, np.: pada deszcz, leje jak z cebra, a ja zamiast złorzeczyć - wystawiam dłoń spod parasola i gul, gul, gul palcami…Wpadam po kostki w kałużę i o cholerrr… ale chwila, chwila … nie ma tego złego, bo chlupocząca w zatopionych butach stopa staje się stopą chłepczącą, kojącą pragnienie…chlup, chlup piętą. A prysznic?– nawilżałby od głów do stóp, napełniając mnie wodą gwałtownym strumieniem, jak kocioł parowozu…– prawdziwa orgia dla opoja…;-)

Ola się śmieje.
- Po prostu pij wodę – mówi – to wcale nie takie trudne.

A mi jeszcze chodzi po głowie myśl rzewna, że szkoda, że nie potrafię w ciągu kwadransa wpompować w siebie 100 litrów;-)) Że nie mogę jak wielbłąd – na zapas się nachłeptać…;-)


Łyk wody jest życiu niezbędny, zaraz po oddechu… jak to możliwe, że o nim zapominam?

PS.:
Zgodnie z daną obietnicą - nabyłam balot wody.
I piję, i sączę, i żłopię
ustami
No już trudno.:-))))

Dziś - za Wasze zdrowie!
Za Twoje Katarina też;-))))))


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-26 08:35:57
Słowo pogodne na dzień dobry

Minął weekend.

Ciepły.
taki letnio-majowy;
taki, ze słońcem wsiąkającym w skórę i ziemię;
taki bosy, z krótkim rękawkiem i w spodenkach niedługich;
taki z trawą i piaskiem pod stopami:
taki z ciepłym wieczorem na tarasie, trawie, balkonie;
taki w sam raz do wzięcia w góry i nad morze…

Było naprawdę pięknie.
:-D

Dziękuję aurze cudownej i meteorologom.
Jesteście nieocenieni.

***
Dla tych którzy chcieli by wiedzieć, gdzie byłam
…tylko tyle, że: na dzisiejszy dzień wyczerpałam już limit narzekań.
:-)))

PS.: tulipany – są dla mamy:*


  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-21 12:01:51
Długi weekend

Zaraz wyrzucę kalendarz do kosza.
Nie potrzebuję go.
Mój organizm SAM wie, kiedy ma przycupnąć, kiedy usiąść wygodnie, a kiedy leniwie kanapowo na części się rozpirzyć. ;-))))) Nie musi widzieć czerwonego światła w terminarzu.

Już teraz wyraźnie czuję na karku oddech długiego weekendu (pachnie ściętą trawą, gdybyście nie wiedzieli;-)))) Moje ciało inteligentne przyzwyczaja się do odpoczynku. Żeby ochronić mnie przed szokiem – już teraz moja dłoń genialna odbiera co drugi telefon i sięga jedynie po co drugi segregator. Oko bystre omija łukiem monitor i rzuca się częściej na drzewa za oknem; zmyślne nogi co i rusz przytupują pod biurkiem; płuca lotne wzdychają, a tyłek, też całkiem łebski!, nierzadko odczepia się od krzesła i spaceruje sobie po biurze i przyległych korytarzach;-))))

Myślę, że za kilka godzin będę gotowa spojrzeć wypoczynkowi prosto w twarz. Ha! Nie przerazi mnie pojemność jego ślimaczej muszli. W tej kwestii nie znam umiaru.
Pochłonę go z łatwością.
Na raz.
Ze smakiem.
Z głupią nadzieją na repetę.

:o)

Przyjemności
:*

PS.: a gdyby tak łyżeczką wolne dni kosztować…
na dłużej by starczyło…?

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-19 08:21:45
Hrabi

„Jutro to na pewno jeszcze nie, ale pojutrze
Słodka manna sypnie z nieba i nastaną lata tłuste
W kalendarzu będzie tylko już maj wciąż za majem
Lepszy pieniądz wyprze dobry, złagodnieją obyczaje”

To plan na pojutrze, a przedwczoraj telewizyjna dwójka sprawiła mi niespodziankę miłą. Rzadko jej się to zdarza, więc radość ma była wielka, rozhahana i rozchichotana. Nareszcie z tej zaśniedziałej i zastałej kabaretowej kałuży wyłowiłam COŚ smacznego – mój kabaret ulubiony. Wprawdzie z programem, który już poznałam dwa lata temu w poznańskiej Scenie Rozmaitości, ale to nic nie szkodzi. Ich mogę wciągać bez końca jeszcze i jeszcze… jak makaron ;-))))

Polecam Wam z całego serca. A jeśli pójdziecie i okaże się, że brzuch Was od śmiechu nie bolał – zwrócę Wam pieniądze, ale tylko w obliczu dowodów niezbitych;-))). I apeluję: gdybyście wiedzieli, że ta czwórka ze zdjęcia obok - grasuje gdzieś w pobliżu Poznania i do występu na żywo się szykuje, to:

1. W pierwszym odruchu - dajcie mi znak. KONIECZNIE. No proszę Was.
2. Kupcie bilety i idźcie. OBOWIĄZKOWO.
3. A po trzecie, to… Bądźcie ludźmi i po pierwsze dajcie mi znak;-))))

„Wiem, że zapomnę i zawiodę
I że polegać na mnie trudno
Ale ze względu na sklerozę
Mogę być twych sekretów studnią.

Ref. Skleroza przewagi mej źródłem
Demencja największą mą siłą
Wy jeszcze nie wiecie jak będzie
A ja już nie wiem jak było!”

Pomyślałam, że warto ten cytat dodać na koniec - dla tych ponuraków, którzy po przedstawieniu chcieliby wydębić ode mnie kasę;-))))))))

PS.: słowa wierszowane łaskawie użyczył HRABI ;-)))))))))

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-16 11:00:37
60 minut +

„Za opóźnienie uprzejmie przepraszamy”. Oj, no naprawdę nie trzeba. Takie tam opóźnienie. No nie, doprawdy drobnostka. Przecież mi się wcale nie spieszy. Ja tylko wracam zmęczona do domu, a tam ino chciałam zrobić sobie herbatę, zjeść kolację, odsapnąć, posłuchać radia, obejrzeć film, zrobić pranie, umyć głowę, poodkurzać, położyć się spać... dalibóg, nic wartego uwagi.

Przez chwilę pociesza mnie myśl, że mam przy sobie książkę, ale chwila ta radosna długo nie trwa, bo - za skarby żadne - na tym dworcu skupić się nie mogę. Myśli zagłuszają mi trzeszczące głośne przeprosiny - zdzierające głośniki i uwagę zajmują gołębie kolejowe – zagorzałe fanki spotów red bulla…. Wiec nerwowo się przechadzam, lawiruję, trochę siedzę. Czuwam. Czekam. I się wściekam.

Po godzinie żłoby osiołkom nakryto i podano na peron 4a dwa pociągi: na pierwsze danie - ten opóźniony i na drugie - ten, który planowo wyjeżdża o 19.00.

Liczną drużyną, pod sztandarem logicznie myślących – szczelnie nadzialiśmy znużonymi ciałami wagony tego pierwszego. Powinien przecież odjechać jako pierwszy. POWINIEN.

Po 10 minutach farsz zaczął się jednak bokiem wymykać. Boczkiem, boczkiem… Bo ktoś-gdzieś-piąte-przez-dziesiąte, że jednak TEN PLANOWY pociąg odjedzie jako pierwszy.

Niczego więcej nam nie było potrzeba. Chcemy jak najszybciej wrócić do domu! DAWAJ! Przelaliśmy się więc na tor drugi, do TEGO pociągu.

Po 10 minutach… gdy zajęłam nowe miejsce i prawie usnęłam, zobaczyłam spod opadającej powieki, że - sytuacja się powtarza. Ludzie znowu przesypują się do pociągu na torze pierwszym, bo wieść gruchnęła, że jednak nie TEN, a TAMTEN…

Boże, daj po łapach temu kto zabawia się tą klepsydrą!

Ja nie dałam już rady wstać i przejść naprzeciw.
Zostałam w prawie pustym pociągu, który rzeczywiście wyjechał jako drugi.
A na pierwszym napotkanym przystanku zapełnił się po brzegi.

Do domu jakoś trafiłam, choć nie powiem – o mało co - a usnęłabym przy otwieraniu drzwi.
*
Dziś rano - powtórka z rozrywki.
Uwielbiam tak z rana siedzieć w pociągu, na jakiejś zagubionej w trawie bocznicy i czekać aż wszystkie pociągi pospieszne, przejadą. Bo jak wiadomo pospieszne nazywają się pospiesznymi, nie dlatego, że jeżdżą szybko, ale dlatego że wszystkie osobowe z drogi im schodzą i pierwszeństwo dają.

W pracy wylądowałam z półgodzinnym opóźnieniem.
Jest naprawdę bosko. Mam 30 minut pracy mniej, jakby nie patrzeć. Dzięki.
*
Ja wiem – wypadek. Rozumiem. Wiem. Wiem to teraz.
Dlaczego dopiero teraz?
Bo jest taka jedna gira w PKP, taka strasznie krótka, krzywa i ułomna tak, że żal serce ściska. Nóżkę tę biedną kaprawą - INFORMACJĄ zwą.

Czy naprawdę zamiast puszczać w kółko cholerne przeprosiny, notabene nieszczere, bo klepane przez jakiegoś mechanicznego pajaca – nie można powiedzieć pasażerom DLACZEGO i SKĄD to i tamto opóźnienie? Po ludzku po prostu wyjaśnić O CO BIEGA. I powiedzieć wyraźnie KTÓRY pociąg pierwszy wyruszy? Czy naprawdę jest to przeszkoda nie do pokonania? Gwiazdka? Manna z nieba?


Jestem zmęczona.
Cieszę się, że już koniec tygodnia.
Cześć.


  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-15 13:50:59
Bukietem w łeb – mocno i na oślep

*ODSŁONA PIERWSZA,
w której przychodzi Pan ze zgrzytem i płaczem, że potrzebuje NATYCHMIAST bukiet stokrotek. ZARAZ, bo bez nich oddech już traci, już żyje ledwo, ledwo… MUSI je mieć.

Menda: MUSZĘ! Rozumie pani, po prostu, jeśli ich mieć nie będę TERAZ ZARAZ, to jestem ugotowany, jestem kaputt…

BabaJaga: Ale to nie ode mnie zależy. Ja tylko sprawę wypuszczam ze startu, dalej są procedury, przez które przejść trzeba, a to trwa… NIE MOŻNA tego obejść, ot tak. Przecież pan wie.

Menda: Ale TO CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ?

BabaJaga: Dlaczego nie pomyślał pan o tym wcześniej?

Menda: Nie wiem… Ach…BO JA nie wiedziałem!

BabaJaga: Niech pan się nie wygłupia… przecież pracuje pan tu nie od dziś

Menda: Ale ja myślałem, że teraz to jest prostsze, że tylko pani powiem i już… oj, oj, oj,…i co teraz?

BabaJaga (teraz to będzie brzydki wyraz;-///): ?!

TERAZ klapnął przede mną na fotel i biadoli, ręce załamuje, włosy wyrywa i prawie, że osuwa się na podłogę… łooo matko!, wobec zagrożenia życia ludzkiego - biorę słuchawkę i dzwonię …

Ze snu wyrwana machina zgrzytnęła, zaskrzeczała i wolno ruszyła.

W końcu po dwóch godzinach pukania i walki wręcz - MAM! Dostaję stokrotki faksem z zapewnieniem, że żywy, pachnący oryginał można odebrać TAM na miejscu… Biegnę zatem cucić Pana, powachlować go życiodajną kartką … Ale nic z tego, naiwniaro!, fotel okazuje się być pustym.
Sprawdzam pod biurkiem – a nuż?, idę do barku – może musiał się posilić?, idę do toalety – może z nadmiaru emocji runął przy umywalce? – ale i tam NIC.
N I C
Nie ma.
Dzwonię – telefon wyłączony…
Ba!.

**ODSŁONA DRUGA,
w której Pan wraca.

BabaJaga: Gdzie pan się podziewał? Wszędzie pana szukałam.

Menda: Tak? A co się stało?

BabaJaga(cielę oknem, cholera!, wyleciało!): Przecież od rana potrzebował pan stokrotek. Alarmował pan, że na wczoraj.

Menda: Jakich stokrotek?

BabaJaga(z tej cholernej łąki, której deptać nie wolno!): ?!

Menda: Aaaaaa to?

BabaJaga: Miał pan szczęście, bo UDAŁO SIĘ załatwić. Oryginał może pan odebrać od ….

Menda: aha, ale wie pani co?….he he… to jednak niepotrzebne, jak się okazuje… He He można poczekać…
____________

O żesz ku… kurtyna w dół.

Za kulisami:
Mendę gniotę.
Nią kozłuję.
W kosz celuję.


W miejsce bukietu stokrotkowego – włóżcie sobie, co tam tylko chcecie;-))))))

PS.:
o wczorajszym konkursie pamiętam.
O nagrodzie też!
A rozwiązanie będzie – jak osioł przybędzie;-))))

  Komentarze (6)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-14 11:17:39
Przygłuchy kłapouchy

Myślę, że za miesiąc mogę mieć w brzuchu, tak w miejscu pępka - wielką jamę, którą będę mogła śmiało wynająć na dziuplę lub norę.:o) I to jest wersja pierwsza - optymistyczna. W drugiej leżę na ziemi i dogorywam przewiercona na wylot.


* kwiecień

Osiołek: Czy jest siano?
BabaJaga: Nie ma.
Osiołek: A mi powiedziano, że jest.
BabaJaga: Ja panu tak powiedziałam?
Osiołek: no nie…ja tylko tak słyszałem…
BabaJaga: Siano będzie dopiero w połowie czerwca, proszę się wtedy zgłosić.
Osiołek: aha…

* Kwiecień, dwa tygodnie później:

Osiołek: Czy jest siano?
BabaJaga: Nie ma.
Osiołek: A mi powiedziano, że jest.
BabaJaga: Naprawdę?!!
Osiołek: tak.
BabaJaga: No to muszę pana zmartwić. Bo pamiętam pana i pamiętam, co panu mówiłam. Proszę się zgłosić w czerwcu.
Osiołek: aha… czyli nic się nie zmieniło…
BabaJaga: Nic, proszę pana…

* Wczoraj, dzień MAJOWY….

Osiołek: Czy jest siano?
BabaJaga: Nie ma.
Osiołek: Aha. I nie ma szans, by było?
BabaJaga: Proszę pana, MÓWIŁAM już panu, że będzie w połowie czerwca, proszę się wtedy zgłosić. ZA MIESIĄC.
Osiołek: aha…


I tak, choć typ ma uszy spore
Zdaje mnie się, że niezbyt zdrowe;-))))

A teraz, na raz!, wyciągamy kalendarze i typujemy, kiedy zjawi się nazad…
Co lepsi zawodnicy, mogą pokusić się o ustalenie godziny;-)))

nagrodę jakąś wymyślę,
żeby nie było;-)))))

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-13 12:50:59
Mosquito

nie da się ukryć
- lecą na ciebie
Na ciebie kolego;-)))

Przejdą łatwo drzwi
okienne szpary
oka firany

By popieścić twą łydkę
spod kołdry kuszącą,
w ucho pocałować,
i w szyję nęcącą.

Pieczętują twe ciało
Jakby bały się zdrady
Miłości swej niepewne
- owady

***

Zrobią wszystko,
by spędzić noc TYLKO z Tobą
A Ty, o niewdzięczniku!,
Opór stawiasz
ich pieszczotom?
;-))))

***


PS:
Bo owady żyją miłością.
Taką aż do krwi…
;-))))
potną cię bracie
zażgają, zadźgają
do dna samego
powysysają

Ałć!


  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-12 11:47:43
WANTED: Indiana Jones

Film oglądałam, filtrując rękoma scenę za sceną.
Wszystkie piły, noże, maczety, węże, tortury przy ognistej lawie, robale przeróżnej maści ścielące praktycznie całą długość taśmy filmowej, śmiercionośne kamienne walce, wyrywane serca, laleczki woo doo, grasujące swawolnie po stole posiłki… wszystko to ściekało na dywan rozbite o moją rozłożystą dłoń;-)))

Przez palce przepuszczałam tylko szlachetny, niczym nie skażony obraz Harrisona Forda...
Ten gość ma w sobie taki magnes, że ech … naprawdę nie wiem na co mu to lasso;-)))
Oj, a gdyby tak taki Harrison - Calistę Flockhart porzucił i pobiegł nieco wstecz; gdyby tak zawrócił swój czas i, niczym Super Hero, zrzucił ze swych barków, no choćby!, te trzydzieści lat … Mogłabym serio, serio pomyśleć o przeprowadzeniu pościgu…
Oj, podeptałabym mu ja pięty jak Tommy Lee Jones (któremu zawziętości wcale się nie dziwię;-)))…

A tak…
Zostaje mi film, a w nim TA twarz.
No nie wiem.
Ciągle jestem pod wrażeniem.
:o)

PS.:
Szanowny Panie,
Jeśli patrząc na zdjęcie powyżej – zdaje się Panu, że w lustro Pan spoglądasz – zgłoś się do mnie… koniecznie i natychmiast raczej;-)!

Celem weryfikacji
Rzecz jasna;-))))



  Komentarze (12)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-10 17:08:53
Pomylone gary

„Pani, która przed chwilą kupiła bilet do K. proszona jest o zgłoszenie się do kasy” – ledwie głos z megafonu ulotnił się w słońcu - wiedziałam o kogo chodzi.

Od razu odgadłam wzywaną Panią. Bez żadnych wątpliwości. Zresztą. Nie mam się co tak chwalić. Każdy z Was śpiewająco by podołał tej zagadce. Namierzenie Pani było łatwizną: tylko ona szła po bezludnym peronie. Dreptała sobie spokojnie wzdłuż toru i bijąca z każdej strony pustka wcale jej nie dziwiła, bo, jak sobie to logicznie wyłożyła: jest sobotnie przedpołudnie, ciepłe i wiosenne, więc wszyscy siedzą w ogródkach, wyrywają chwasty, grabią ziemię, trzepią dywany, po niemiecku myją samochody lub leniwie siedzą przy kawie… Komu, kto ma tu działkę, chciałoby się wyjeżdżać w taki dzień? - myślała dalej Pani - niewielu z nich przecież ma w domu bibliotekarkę, która zachęciłaby ich do wyjazdu w miasto w TAKĄ pogodę, celem świętowania weekendu z książką.

Kiedy Pani usłyszała komunikat - zawróciła, po drodze sprawdzając, czy ma portfel – miała, czy ma dokumenty – miała… Gdy wolno dochodziła do budynku dworcowego i gorączkowo do tego O CO CHODZI?, wyszła kasjerka (TA SAMA, która 5minut temu sprzedała jej bilet) i oświadczyła, że TEN pociąg teraz jeździ 35 wcześniej, tak więc już odjechał, a następny jest dopiero za 3 godziny.

?!

Wystawiona do wiatru Pani miała wiele możliwości, które aż krzyczały i tupały ze złością, by je wybrać. Ale ta goga patentowana, no słowo daję!, niby w lunatycznym śnie, łagodnie zawróciła, mówiąc na odchodnym: „aha, to dziękuję” (sic!)
Wróciła do domu.
Zjadła winogrono.
I poszła się byczyć na trawę.
:-)

* * *
I pomyśleć, że gdy w radiu była ostatnio mowa o PKP – to chciałam napisać, że na MOJEJ trasie jest ostatnimi czasy całkiem, całkiem… no znośnie po prostu.
A tu proszę. Zmiany do rozkładu PKP nadal wkradają się cichcem, by potem pasażera (nawet tego wiernego!) zaatakować. Wyłaniają się znienacka zza winkla i dopadają go niczym nagła, rozwijająca się bez symptomów, choroba.

No tak.
A jak tak?!
To ja już się nie bawię!
FOCH


PS.: Niewiernym Tomaszom, chcę w tym miejscu oświadczyć, że powyższa historia na solidnych faktach się opiera.

No niestety.



  Komentarze (7)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-09 11:58:06
Samokrytyka

Nie myślcie sobie, że mnie na nią nie stać!

Stać, stać…
Ino na krótką;-)))
Taką, wiecie;-), przyciętą nieco od dołu, góry i z boków dwóch.
Bo nie chcę się w dół głęboki przypadkiem wepchnąć i piachem własnoręcznie zasypać. Wystarczy mi taki grajdołek, co bym potem mogła się z niego sama za uszy wyciągnąć;-))))

Zatem głowę sypię popiołem … bo to

co ostatnio wyprawiam w pracy
– woła o pomstę do nieba!!!
Choć może szef mi wybaczy
I zwolnienia nie będzie trzeba?
;-)
No i może…

Choć… kto wie?... może jego ręka drzwi mi wskazująca przy podkładzie tekstowym: „NIE MA WYBACZ, PANIENKO!” - wepchnęła by mnie w przytulniejsze ramiona - szefa bosskiego;-)))) – prosto z nieba dla mnie spuszczonego;-)))
No tak.
Wiem, wszystko wiem.

Trzeba mnie za nogę trzymać mocno, bo inaczej całkiem na chmury się przeniosę;-))))
Tam widzicie?
Oj, no tam! Taka… w kształcie fotela bujanego;-))))
Zdaje mi się być i d e a l n a;-)))))


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-08 11:16:51
„Wypijmy za błędy …”

Nie mogę się skupić.

Kręcę się w kółko. Kółko graniaste, czterokanciaste…Tu kliknę, tam kliknę. Otworzę okno. Na drzewa mrugnę. Przeciągnę się. Głośno westchnę. I, co i rusz, jakąś herbatę sobie parzę.
Wypiłam już wszystkie rodzaje jakie mam. Po dwa kubki. Yerba mate, biała, dzika róża z maliną, zielona…
Co daje razem jakieś dwa litry.
Co daje rozcieńczone myśli.
Plum, plum… Głowo moja akwariowa.

I spokój kradnie mi fakt, jeden taki, że w pracy siedzę.
Ech… no to…chlup w ten głupi dziób.

PS.: Jeśli ktoś chce dołączyć – to zapraszam – mam herbat zapas jeszcze spory całkiem, a do końca „pracy” cztery godziny;-))))


  Komentarze (13)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-07 12:20:48
Spotkałam wczoraj kolegę…

… z liceum.
Zeszliśmy się w Poznaniu na ulicy, nomen omen, Szkolnej.

Spotkanie było tradycyjnie przypadkowe, bo z tym kolegą tak mam, że co jakiś czas wpadamy na siebie przygodnie w przeróżnych miejscach i okolicznościach. Ja go wtedy pierwsza rozpoznaję, a on potem mi mówi „tak też myślałem, że to ty, ale nie byłem pewien, więc nie chciałem cię zaczepiać”.

Staliśmy na rogu ulicy, słońce świeciło nam prosto w ślepia i przesłuchanie z prawdziwego zdarzenia trwało: Gdzie pracujesz? Aha. Gdzie mieszkasz? Aha. A co tam u ….? Aha. A co tam? A kto tam - panie hipopotam?

I nikt nikomu za brak szczegółowych odpowiedzi paznokci nie wyrywał, nikt pomyjami w twarz nie chlustał, i nawet żadnego na odlew walenia nie było…ale kiedy kolega zaproponował kawę - szybko podwinęłam ogon i pognałam galopem na dworzec, bo ja przecież „ZARAZ mam pociąg”. Hm… oto do czego czasem uzależnienie od PKP się przydaje;-))) oj tam, cicho!;-)

I nie wiem, czy winny jest portal nasza klasa? Ale ja już mam dość wspominania. Kipię wspomnieniami. Więcej już we mnie nie wlezie. Jestem DOROSŁA i proszę już nade mną nie stać i we mnie nie wmuszać… Ani tych o smaku cukierkowym (od landryn psują się zęby!!!), ani tych melodramatycznych i słonych (bo wolę paluszki z sezamem). Odgrzewane potrawy mi nie smakują. Są nudne! Bo i mniej pikantne, i rozgotowane i, niezależnie od kształtu pierwotnej wersji, takie jakieś bleeee-fuj-mało-apetyczne.

Może jesienią mi przejdzie;-)) Może po tym dopiero poznam starość. Nie po zmarszczkach, zniżającej się ku ziemi sylwetce, bólu w kościach, żołądku czy wątrobie. Ale po tym właśnie, że nagle łatwiej mi będzie powoli zawracać niż przeć do nieznanego przodu; będę sobie wygodnie siedzieć na ławeczce (przed blokiem, domem, czy na cmentarzu obok skutych lodem znajomych) i przewijać, i nawracać, i oglądać wszystko w zwolnionym tempie; przeżuwać raz jeszcze – KTO WIE? - może już tylko sztucznym uzębieniem. :-))))

O noł… Ten kto wie – niech na wieki zamilknie;-)))) … tfu, tfu, tfu przez ramię lewe i na psa urok.

Oj tam, może po prostu wspominki muszą w ciemnych piwnicach mej łepetyny nieco przeleżeć i dojrzeć jak sery lub wina. I dopiero wtedy pokryte patyną - zdołają mnie skusić. Ekhm… Koneser się, kurcze pieczone, we mnie odezwał … Albo, jakby powiedzieli w domu - francuski piesek;-))))))

No dobra – wydziwiam i cuduję. Może to jednak tak długo trwać nie będzie? Może już za kilka lat dam radę pojawić się na jakimś zjeździe bez wątpliwości, a za to z radością od ucha do ucha. A może to już za rok, za miesiąc? Może już za chwilę mniej wybredna będę? ;-))))) Może ktoś pieska ze mnie wyciągnie na spacer?

Na razie w okamgnieniu przebiegam myślą wszystko to, co miejsce miało tam - w licealnych czasach, mijam te dzieje i bez zadyszki, żalu, czy wzruszeń idę sobie dalej.

No to cześć!
;-)))


PS.: Sponsorem zdjęcia jest LO rodem z Gostynia.
Kto poznaje - ręka w górę…
No kamraci…
Po dwa zadania tekstowe do domu w nagrodę;-))))


  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-06 13:22:07
Koledzy

Przedstawienia, w których czasem usiłuję grać rolę srogiej - nigdy nie trwają długo i większych sukcesów nie odnoszą, bo zbyt łatwo daję się rozbroić. Czasem nie zdążę się rozkręcić, czasem na scenę jeszcze dobrze nie wyjdę – a już leżę.

Odbieram telefon.

Pan: Dzień dobry, ja chciałbym skontaktować się z Panem _Z.

BabaJaga (nabiera powietrza, żeby surowo podać numer służbowy)

Pan: Czy mógłbym dostać numer jego telefonu komórkowego?

BabaJaga (nabiera powietrza, żeby powiedzieć z nutą nagany, że takich numerów NIE rozdaje)

Pan: Bo ja jestem jego kolegą...

BabaJaga: ?!


Spalona! Przyznaję. Nie byłam przygotowana.
Nie znam odzewu na to hasło.;-))))
Przez głowę przeleciało mi migiem:

1. I co z tego?
2. I nie ma pan jego numeru?
3. A ja koleżanką, miło mi. Pójdziemy na kawę?
4. Zuzanna lubi je tylko jesienią…

Nie wiem dlaczego, ale żadnej z w/w odpowiedzi nie zatrzymałam...
Ale nic nie szkodzi. Zamiast zastosować głupią odzywkę – zawsze można wybuchnąć głośnym śmiechem i nim skompletować swój brak profesjonalizmu;-)))))) No brawo dziewczyno!

Oj no, bo przychodzi czas, że powietrze z płuc spuścić trzeba;-)))))

„Bo ja JESTEM JEGO KOLEGĄ.”
No naprawdę…;-)))
A ja alfą i omegą…;-P

PS. Chociaż czym to jest w porównaniu z oburzonym damskim głosem: „ależ ja, proszę panią, jestem jego prawie narzeczoną” – który usłyszała w słuchawce moja koleżanka, nękana w podobnej sprawie;-)))))))


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-05 18:51:08
Kontra

Bilbo Droga:-))))),
nie czuję się przekonana.
Snooker nad piłką nożną ma tę "przewagę", że jego zielone boisko znajduje się metr wyżej od murawy futbolowej. Oto jedyna wyższość jaką znajduję.;-))))))

„1. zawody odbywają się niezależnie od pogody, bo w pomieszczeniu zadaszonym”

Czyli – jest duszno. Z braku świeżego powietrza może chwycić nas klaustrofobiczny skurcz i żal, że za ścianą, tuż, tuż wiosna zielona, a my gapimy się na, co prawda również zielony, ale beznadziejnie martwy stół.


„2. z punktu 1. wynikają od razu korzyści dla zawodników, którzy nie zmokną i nie zmarzną”

Strumień korzyści płynący dla zawodników, przyznam się bez bicia, jest mi obojętny. Ich pasją zdaje się jest TA gra – i powinni umieć ją przeprowadzić w KAŻDYCH warunkach.


„3. nie ma tłoku na polu walki, bo gra tylko dwóch zawodników (a i tak przy stole może stać tylko jeden)”

Jeden przy TAK wielkim stole – co za łakomstwo!;-))


„4. zawodnicy są bardzo ładnie ubrani - koszule, kamizelki i muszki (pełna kultura - dżentelmeni)”

Zawsze można iść do restauracji. Przystojni kelnerzy – odziani w ten sam, co wyżej, deseń – też stoją przy stołach, ino nie grają a pyszny obiad podają;-))))


„5. kibice mogą mieć pewność, że słuchu nie stracą, bo w czasie rozgrywania meczu obowiązuje cisza”

Czyli - NUDA. Nie słychać ptaków, muzyki, trąbek… Trzeba co jakiś czas wyraźnie westchnąć, żeby sprawdzić, czy nasz narząd słuchu w ogóle jeszcze działa i, co najważniejsze, nie można powiedzieć koleżance obok w tajemnicy największej, który to zawodnik najbardziej się podoba i dlaczego (jeśli oczywiście punkt szósty jest prawdziwy).

„6. a co najważniejsze... panie szanowne... jest na czym oko zawiesić...”

Oko to może zblaknąć, po tylu godzinach wiszenia na tak monotonnym i niemym obrazie:-))))

**
Zważ to proszę;-)))))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-05 16:17:35
Latawce dmuchawce wiatr

Zapamiętam minione dni, jako czas rzepakiem płynący, w rzepaku tonący, rzepakiem pachnący.
Gdziekolwiek byśmy się nie ruszyli – on już tam był.
Ścigał nas i niezmiennie na prowadzenie się wysuwał.
Rozpościerał i rozszerzał zawsze przed nami…

Żółte stawy, jeziora, morza, O CE A NY.

Niestrudzenie zachęcały do kąpieli.
Trudno było przejść obojętnie i nie zanurzyć nóg, czy chociaż dłoni;-)))))

I tak, choć słońce nie dopisało, ziemia starała się jak mogła;-)))

*
Kończy mi się wolne. Właśnie dziś (bo dlaczego by nie?;-))))
Nie narzekam na długość wypoczynku, wręcz mi go szkoda - szczególnie jak patrzę na kota leżącego na nagrzanym parapecie i na pogodę (ze słońcem bez chmurki) zapowiadaną na jutro.

Ale za dwa tygodnie … ha! Będzie jeszcze lepiej, bo cieplej!

A na razie: miłego popołudnia i wieczora:o)



  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-04 15:16:29
Persona non grata

Szczerze podziwiam tych śmiałków wytrwałych, co to chcą jeszcze ze mną spacerować. Szczególnie zaś tych, którzy z własnej nieprzymuszonej woli wyciągają mnie z domu. DZIĘKUJĘ KOCHANI;-))) Naprawdę Was podziwiam. Wyprowadzacie mnie na zieloną trawkę, o niezłomni!, choć prawdopodobieństwo, że stanę się nieznośna jest tak duże, że …właściwie to bierzecie mnie z gwarantowanym pakietem kaprysów i dąsów, niespodziewanych zrywów, gwałtownych przyspieszeń tempa w połowie trasy, niekontrolowanych wymachów rąk i nóg, nerwowych podrygów ciała całego….

Mnie samą strasznie to denerwuje, a co dopiero Was;-))))), ale nie potrafię zapanować nad sobą, co jest tym bardziej straszne, że przecież LUBIĘ, naprawdę lubię!!!, łazikować nizinami, szwendać się polami i włóczyć dolinami… A najbardziej wędrować po lasach właśnie na wiosnę, kiedy jeszcze jest bezpiecznie…tj. BYŁO bezpiecznie, bo niestety tegoroczna ciepła zima zabrała mi przywilej spokojnych spacerów. Na świeżym powietrzu już teraz - mimo, że jeszcze prawdziwe ciepło przyjść nie zdążyło – grasują całe stada koszmarnych, krwi żądnych insektów. Zaopatrzone w te swoje nieodłączne odwłoki, skrzydełka, odnóża i tchawki, panoszą się wszędzie, niestrudzenie uprzykrzając mi majowe po kniejach marsze.

Czy podczas przechadzki nie mogą mi sekundować eleganckie motyle, spokojne biedronki, grzeczne pasikoniki… albo chociaż przyziemne sztaby stonki ziemniaczanej? Każdy owad wydaje się być lepszym kompanem w podróży od komara. Oj, no żeby on chociaż nie brzęczał tak natarczywie tuż nad uchem, żeby kulturalnie przycupnął na ramieniu i siedział po cichu… no w ostateczności mógłby pogwizdywać lub nucić coś, choćby i na fałszywą nutę… Ale nie! Nie dosyć, że do mnie nieproszony dołącza, to jeszcze ze zgrają swoich odstręczających kamratów.

Przy pomocy tej bzyczącej zgrai - na krok mnie nie odstępującej - w piątek nie popisałam się na łonie natury. Na sobotniej wyprawie byłam wprawdzie lepsza, prawie idealna, ale … nie mogę tego tak zostawić.

Żeby nie stać się dla rodziny i przyjaciół jeszcze bardziej obmierzłą (niż jestem:/) - na wycieczce, w spokojnej chwili zadumy przy jeziorze, przyszło mi do głowy jedno rozwiązanie (oprócz pomysłu niewygodnego zakutania się w firanę – odrzuconego w przedbiegach). Mianowicie, aby spacer stał się nie tylko znośny ale i przyjemny – muszę go odbywać w stroju pszczelarza. Trzeba mi nabyć taką jednoosobową spacerową moskitierę. Tylko… żeby bardziej twarzowa była, a wezmę z pocałowaniem ręki;-)))

Bartnika – designera - gotowego pomóc mi w skompletowaniu odpowiedniej garderoby – przyjmę z otwartymi ramionami. A ujmując rozsądnie w swych planach nadchodzące lato i ciepłą zimę minioną – chętnie zakupię też podobny strój, ino nieco wygodniejszy. Na piżamę;-)))))


PS.: Na załączonym obrazku (Osieczna 2008) - moment mego lądowania po wykonaniu, dech zapierającego!, silnego kopa z półobrotu w prawo;-))))) Trafić - nie trafiłam, ale niebezpieczeństwo ukąszenia chwilowo zażegnałam. A to już coś;-)))))

Dodam jeszcze, że koniec końców z majówki wyszłam bez uszczerbku;-))))

PS.2
A dziś... to naprawdę skandal! Bo, by poczuć ciepło - trzeba sobie włączyć odpowiednią muzykę. Prawdziwa granda!
:-)
Ale mimo to, miłej weekendowej kropki Wam życzę;-)))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-02 20:06:11
Czasem słowa brak …

Znalazłam właśnie powiedzenie ludowe:
"Słońce świeci a deszcz pada, Baba Jaga dzieci zjada."
?!

A ja co?! Mimo dogodnej pogody nic a nic dziś sobie nie podjadłam. Nie skonsumowałam ani jednego małolata i nie schrupałam ni jednej nieletniej kosteczki. I to wcale nie dlatego żebym się odchudzała, polować nie umiała lub w piecu, podstępem zamknięta, siedziała… Po prostu jam serca czystego i…ekhm…

Oj, no!
Po prostu nie wiedziałam!

A teraz, jak już wiem, to i deszcz przestał siąpić i żadnego smacznego malca w pobliżu nie ma. Wszyscy wokół, jak na złość!, z dowodami osobistymi w kieszeniach, jacyś starzy i stetryczali. A może tylko przy tych plastikowych dokumentach tacy mi się wydają? Hmmm… Siedzą niedaleko na kanapie i oglądają zawody rozgrywające się przy zielonych stołach. Pasjonują się sportem, o którym ja OCZYWIŚCIE pojęcia bladego (że o zielonym nie wspomnę) nie mam i mieć nie chcę, bo co to za przyjemność kilka godzin dziennie siedzieć przed telewizorem i patrzeć jak faceci w kamizelkach kulają kijami kolorowe kuleczki.:-))

Poszłam przed chwilą na nich popatrzeć i po krótkiej lustracji stwierdzam, że to ich zaangażowanie w relację z tych obcych mi mistrzostw sprawia, że zdają mi się w jeszcze większym stopniu niesmaczni i niestrawni.

Żeby nie psuć sobie smaku i zębów nie tępić jadłem czerstwym – dopasuję do tej, pożal się Boże!, mądrości ludowej świeży placek z rabarbarem, którego trzy pyszne kawałki miałam dziś szczęście spożyć.

To nawet łatwo da się podciągnąć.
Bo to placek jest… tj. był,
tak jak i brzdąc..
więc…

Szkoda czasu na puste dywagacje
W końcu synonimy po coś są!
;-)))))))))

A teraz czas na leżakowanie, co by sadełko mogło się zawiązać;-)))))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-05-01 18:42:22
Wstęp

Oj, nie umie nasz maj przemawiać.
Cóż za fatalna inauguracja.

„Chmury wiszą nad miastem
Ciemno i wstać nie mogę
Naciągam głębiej kołdrę
Znikam kulę się w sobie
Powietrze lepkie i gęste
Wilgoć osiada na twarzach
Ptak smętnie siedzi na drzewie
Leniwie pióra wygładza”


”Czekam na wiatr co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na raz
Ze słońcem twarzą w twarz”

Mimo tego marnego otwarcia bez baloników, konfetti i fajerwerków - ciągle mam nadzieję na ciepły maj;-))))) Tym bardziej, że w tej chwili właśnie wyłania się u mnie słońce.

Deszcz się przyda – wiem, ale… nic nie poradzę, że tęsknię za leżeniem na ogrzanej trawie.;-))) I, co do tego, jesteśmy zgodni, ja i ten gościu ze zdjęcia;-)))

PS.: Cudze słowa sponsoruje Maanam i jego „Krakowski spleen”. Ale przecież to jasne,
Jak słońce;-)))))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-30 11:01:41
Impotencja

W pracy zdarzają mi się chwile pełne totalnej niemocy.
Im dłużej tu pracuję, tym więcej widzę, tym więcej słyszę i tym coraz częściej wpadam w apatię. Daję się łapać w pułapkę bezsiły. Właśnie leżę teraz na biurku przytrzaśnięta w pół pytaniem O CO CHODZI … ?

A wszystko przez taką oto (kolejną i jedną z wielu podobnych) rozmowę telefoniczną:

PaniKwak: PANI_X nie podpisze tego dokumentu, który Pani przesłała ponieważ nie ma tam podpisu PANA_Y.

BabaJaga: Nie ma, bo nigdy go tam nie stawiał. Nie mam jego podpisu na żadnym takim dokumencie.

PaniKwak: Jak to nie ma?

BabaJaga: Po prostu nie ma. Nigdy nie było wymagane, by ten podpis tam był – więc go nie ma.

PaniKwak: Ale tu jest tylko Pani podpis.

BabaJaga: Wiem. Zawsze wysyłam tylko ze swoim podpisem do zatwierdzenia do PANI_X.

PaniKwak: No ale jak? Przecież MUSI być podpis PANA_Y.

BabaJaga: Od kiedy? Z tego, co pamiętam, NIGDY nie musiał. Ten dokument sygnowałam tylko ja i PANI_X.

PaniKwak: Przecież ZAWSZE MUSI być jego podpis?!

BabaJaga: ?!

PaniKwak: To Pani za TO BRAŁA ODPOWIEDZIALNOŚĆ????!!!!

BabaJaga: ?!

PaniKwak: To co robimy?

BabaJaga (nie wiem jak Pani, ale ja, cholera jasna!, chyba zaraz pohuśtam się na lampie): Proszę odesłać mi te papiery….

*

I teraz, jak to napisałam, naprawdę wpadłam w czarną rozpacz, bo spojrzałam na sufit, a tam zwykłe proste świetlówki liniowe…
Ech… życie to ma kopa;-)))



PS: Gdyby ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości – to stworzenie na zdjęciu - to ja, tuż po odłożeniu słuchawki;-)

  Komentarze (10)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-29 11:35:10
Veto pod flagą biało-czerwoną!

Myślę, że niedługo raz na zawsze zrażę się do zakupów i do wychodzenia na miasto gdziekolwiek, w jakimkolwiek celu… Niebawem przestanę chodzić Półwiejską i noga moja progu pasażu żadnego już nie przekroczy… Będę poruszać się ino ostępami leśnymi i bocznymi drogami. Tam wprawdzie narażę się na niebezpieczeństwo napadu, gwałtu, szarżę dzika i agresję wiewiórki… ale trudno… chyba jednak tak wolę.

Idę sobie wczoraj z misją pilnego zakupu. Idę noga za nogą i, jako wzorcowa ślepa kura, kompletnie nic nie widzę poza wyobrażeniem upatrzonych wcześniej portek. Łaskawy tłum przed mną się rozstępuje, jakbym mojżeszową laską w płytę deptaka uderzyła. „Jak miło” – myślę do czasu, gdy przestrzeń wokół mnie niebezpiecznie zaczyna ziać pustką i naraz tworzy się mały placyk ze mną tylko pośrodku i wtedy, ALLELUJA! rychło w czas, widzę ich. Ale już jest za późno, nie mam czasu na żaden ruch, bo oni od razu przechodzą do ataku. Z lewej kamera, z lewej mikrofon i Pani mikrofon trzymająca i już już już mnie bodą pytaniem i żądają natychmiastowej odpowiedzi. Oj no, rozglądam się na boki, czy to na pewno ja zostałam wywołana do odpowiedzi. Ale, OCZYWIŚCIE, nie ma dokąd uciec i nikt, u licha, nie podpowiada. Wszyscy, co bystrzejsi, pochowani po sklepach, a reszta mija nas szerokim łukiem i śmieje się…Koszmar z podstawówki, wprost spod zielonej tablicy, come back.

Dlaczego? Dlaczego ZNOWU ja? Przecież nie cierpię sond ulicznych. Dlaczego mowa mojego ciała ma taką niską słyszalność, przecież całą sobą krzyczę, że nie lubię występować w roli respondenta, bo od razu w niej durnieję.;-)
Dlaczego nikt nigdy do mnie nie zadzwoni ze spokojną ankietą na telefon? Dlaczego nikt nie prześle mi pytania pocztą? Dlaczego ktoś zełgał mediom, że chcę się publicznie wypowiadać i że na szkło parcie mam? Kto? Przecież ja WCALE nie choruję na telewizję! I nie życzę sobie być w niej pokazywaną! Czy to w ogóle, proszę Panią, jest zgodne z ustawą o ochronie danych osobowych?

Pani tupie i czeka, Pan poprawia na ramieniu kamerę. Czy naprawdę nie wiedzą, że myśl planującą nabycie spodni lnianych a odpowiedź na pytanie o święto flagi narodowej – dzielą tysiące kilometrów, nie do pokonania, przynajmniej dla mnie, w ciągu kilku sekund???

Cholera jasna…
I znowu nic, nie mówię NIC. Nawet jakby zapytali mnie tylko o barwy na fladze, o datę moich imienin, albo czy wolę tort orzechowy od napoleonka – odpowiedziałabym, że nie wiem, pojęcia nie mam i skwitowałabym to głupim uśmiechem…..

Pani swoim sondażem ulicznym docieka, czy Polacy wiedzą kiedy jest Święto Flagi Narodowej? A może szuka Pani dowodów na to, że nadal tego nie wiedzą? Bo taka statystyka, że 80% NIE WIE, brzmi karygodnie. Pachnie skandalem. Ech… ja już go czuję.
Jeśli Pani węszy za takimi materiałami - tym sposobem zdobędzie je lekką ręką.


PS.
Oj, ja poległam tradycyjnie.
Ale Wy nie dajcie się zaskoczyć!:-)
Odpowiedź prawidłowa: drugiego maja.

Spać mi się chce.
Tak na trawie.
:o)

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-28 13:23:25
Jaskółka

Po czym poznać, że wiosna przyszła?

Tylko wysilcie się trochę. Nie bądźcie tendencyjni, no proszę Was.
Że niby po liściach zielonych? Że cieplejszy wieje wiatr? Że zakwitły bzy? Że weekend majowy? Że słońce? Że ptaki? Że muchy? Że SławkaB na rowerze roznosi;-))) Że…
Oj tam, mowa – trawa.
To wszystko zwieść Was na manowce może.
To, co za oknem widzicie to złuda; omam, który niczego nie dowodzi.
To, co w prognozie pogody – obiecanki cacanki… Wiadomo!

Ale jest jeden taki NIEZAWODNY znak. Taki zwiastun, że niech mnie kule w pierś odsłoniętą biją, jeśli Was on otumani. To coś więcej niż pierwiosnek, bocian, czy dzień o kilka godzin dłuższy.

To moja głowa! Voila! Tylko ona jest rzetelna i prawdę Wam powie.

Wszyscy, którzy mnie dziś o wschodzie słońca widzieli (m.in. współpasażerowie i znajomi z pracy –co do jednego - roznegliżowani już od połowy marca) – są już pewni, że przyszła WIOSNA ;-)))))) i cieszą się wielce i ręce zacierają, bo teraz wiedzą, że w swoim striptizie mogą posunąć się już dalej.

Podniosły to dzień.;-)))
Werble, tusz!

Dziś rano po raz pierwszy w tym roku opuściłam dom z bezwstydnie nagą głową. Trochę się bałam,nie powiem;-)), ale… w końcu czapkę w ukłonie powitalnym przed wiosną zdjęłam i, UWAGA, nie było mi zimno!;-))))
Po południu, to już postanowione!, pogrzebię ukochany kaszkiet w koszu wiklinowym razem z rękawiczkami i szalami. Dobrze mi służyły, kochane moje, ale co robić… czas jest okrutny, a życie - nowelą..;-) I proszę o wybaczenie – bo nie będę płakać.

*
Moja czapa ma na wyposażeniu daszek i jest wełniana (tak trudno… mówić o niej w czasie przeszłym…ech), ale taką puszystą, jak na zdjęciu, nosiła kiedyś moja mama, babcia i ciocie wszystkie. Kiedyś… za górami i lasami, kiedy byłam małą dziewczynką w narciarce lub kominiarce z takiej oto czapy włochatej – pękałam ze śmiechu.

:-D
Wiosna, wiosna, wiosna
Echże ty;-)))))

PS.: No i jeszcze coś. Są tacy, co mówią, że pozbyłam się czapki, bo była już nadpruta. Nie dawajcie wiary tym szubrawcom. ;-))));-)


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-27 17:26:10
Niedzielna sjesta

Lura. Richard Bona. Angelique Kidjo... Leżymy sobie wszyscy razem, zgodnie brzuchy do góry!, na kanapie. Zamykam oczy i robi się miło, leniwo i coraz to cieplej, cieplej i cieplej…

Mój kot też gustuje w pogodnych klimatach i skuszony bijącym z pokoju upałem wchodzi bez pukania. Taranuje łepetyną uchylone drzwi, wpada zaciekawiony i rozgląda się trochę niespokojnie, bo co to jest, że go nie zaprosiłam... Zazdrosny tropi po wszystkich kątach jakiejś odpowiedzi. W końcu zniechęcony bezowocnym węszeniem i przez to ciężko obrażony szybko wychodzi, zostawiając za swoim ogonem szeroko otwarte drzwi.

Zwlekam się z kanapy, na powrót drzwi przymykam i kładę się… w słomkowym kapeluszu na pasiastym hamaku, tuż przy wodzie błyszczącej i spod przymkniętych powiek widzę jak nadbrzeżem podchodzi do mnie opalony, wysportowany i uśmiechnięty pan z wachlarzem. Patrzymy na siebie i między nami natychmiast pojawia się … MÓJ KOT. Przy ponownie łbem otwartych drzwiach zwiedza pokój z tak żywym zainteresowaniem, że tę pierwszą wizytę sprzed chwili kwalifikuję jako fatamorganę – wynik zbyt dużej, na raz, dawki słońca. Tymczasem Jaśnie Pan rozejrzawszy się uważnie, dumnie wychodzi – nie zamykając drzwi. OCZYWIŚCIE.

Zwlekam się z kanapy i resztką energii podczołguję pod drzwi, tym razem popychając je tak silnie, żeby się zamknęły. Uspokojona wyraźnym trzaskiem zamka wracam … chwytam pewnie pomocną, opaloną męską dłoń i na nowo zostaję wciągnięta na piaszczysty nagrzany brzeg i na nowo słyszę szum morza…
gorącą muzykę i szum morza….
szum morza mnie kołysze…
Marcin Kydryński mnie ofiarnie wachluje, owady przegania i do ucha coś mruczy…
ech... i już już lecę w siódme niebo, gdy … moje drzwi bezczelne - choć na spustów siedem zamknięte i klamką zakneblowane – ściągają mnie na twardą ziemię jednym donośnym, przeraźliwym miauknięciem.

:-)))))))

Kto ma kota – ten wie
A kto nie ma…
niech żałuje ;-D

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-25 12:42:07
Z japońskim miłorzębem – rozpoznam każdą gębę?

Próbuję określić z jakiej odległości można rozpoznać człowieka. Nie myślę tu o odcedzaniu ludzkiej postaci z krajobrazu, odróżnianiu jej od rośliny, zwierzęcia, czy pomnika; Mam na myśli rozpoznanie w tłumie konkretnego człowieka, stwierdzenie - z pewnością całą, że to TEN człowiek.

Jaki odcinek to gwarantuje? Szerokość ulicy, autostrady, pola, grządki…?

Czy metr można uznać za dystans, który pozwala na stuprocentowe określenie tożsamości mijanej osoby?

Czy z długości na metr jeden możemy być pewni, że namierzona postać idealnie (bez wpychania na siłę!) pasuje do układanki znajomości w naszej głowie??

Pytania te zadaję tytułem wstępu;-), bo wczoraj chłopak jeden, taki zupełnie nikogo mi przypominający, powiedział do mnie „cześć”. Spojrzałam mu prosto w twarz i on, równie prosto, spojrzał w moją, lecz zamiast zorientować się w ewidentnej (czego byłam pewna!) pomyłce – uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową zadowolony ze spotkania. Super. Skołowaciała do reszty odkiwnęłam mu z uśmiechem (bo trudno się nie-od-uśmiechać;-). A ponieważ spotkanie odbyło się na dworcu zachodnim i każde z nas zmierzało w przeciwnym kierunku (ja na dodatek krokiem lekko przyspieszonym), więc nie miałam czasu rozwiązać i wyjaśnić zagadki na miejscu.

Teraz żałuję.

Bo turkocze mi się i furczy we łbie wciąż ta myśl natrętna, czy można AŻ TAK SIĘ POMYLIĆ? Czy pomylone gary możliwe są z odległości „na wyciągnięcie ręki”?
Jeśli tak – to OK, jestem uspokojona i ukołysana, ale jeśli nie… To przyjdzie mi się zmierzyć z potworną diagnozą…

To straszne, tym bardziej, że uważałam się (o próżności ma przeklęta!) za osobę z genialną pamięcią do twarzy; do nazwisk – nie zawsze, ale imiona i twarze – w te klocki jestem? / byłam? naprawdę dobra. To ja paluchem niegrzecznie wskazywałam. To ja rozpoznawałam. To ja łapą pierwsza machałam.

A tu na dokładkę (jakby nie dosyć mi było) oto właśnie „badania przeprowadzone we Francji dostarczyły dowodów, że w przypadku starszych osób GINKGO BILOBA może wydłużyć życie, ale NIE WYDAJE SIĘ ZMNIEJSZAĆ RYZYKA DEMENCJI.”

Ech życie…
Nic mi chyba innego nie pozostaje, jak rzucić się bez pamięci w Twe dłuuugie ramiona. (Choć do końca z nadzieją, że ja – to nie ta starsza osoba:-)))))

*
Idę łapać słońce w słoiki
;-))))

Miłego weekendu
czarownego;-)

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-25 08:26:34
Gdy deszcz nie pada – dzieci się budzą

Moje uszy mogę śmiało porównać do kur. Choć prowadzę je boczkiem – zawsze w ostatniej chwili rwą się nieproszone na środek drogi ;-)))Wczoraj znowu zostały potrącone, bo trafiły na trasę przebiegu pewnej konwersacji.

Poniższą scenkę wyrywam z wczorajszego dnia, z godziny popołudniowej, z tramwaju numer 6, gdzieś tak z okolic AWF.

Wchodzi dwójka dzieci (ok.10 lat). Chłopiec zostaje w tyle wagonu – dziewczynka wysuwa się na przód i staje przy pierwszych drzwiach.

Chłopiec: Adeeelaaaaaaaaaa, zaraz wysiadaaaaaasz?!

Adela: Wysiaaaadaaaaaaam. Teraz. ZARAZ. Chybaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

Chłopiec: Adelaaaaaaaaaaaa! Pocałuj mnie w oko!

Adela: A ty mnie w dupę!

Chłopiec: Pocałuj mnie w oko!

Adela: A ty mnie w dupę!

Chłopiec: W oko!

Adela: Dupę!

Chłopiec: W oko!

Adela: Dupę!

Chłopiec: W oko!

Adela: Dupę!

Chłopiec: W oko!

Adela (której chyba się znudziło): Zamknij mordę!

Chłopiec (który nie wie, co to nuda): A ty mnie w oko!

Adela: Zamknij mordę!

Chłopiec: W oko!

Adela: Zamknij mordę!

Chłopiec: W oko!

Adela: Zamknij mordę!

Wysiedli.
Ja też wysiadam.:-)))

Na pobocze
i zieloną trawę:o)

  Komentarze (6)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-24 13:02:07
Szukam Bossmana - zdesperowana

AAAaaaaaaaapilnie wymienię na lepszy model!

Szukam szefa. Człowieka, którego stać na jasne i zwięzłe decyzje; który nie boi się powiedzieć, co myśli, ma określony porządny plan działania i załogą całą, bez użycia batoga!, dzielnie sterować potrafi. Marzy mi się Gość, który śmiało stawia cele i wie jak do nich bez szwanku dobić.

Potrzebuję mocnego zwierzchnika, który zdecydowanie, ręką jedną, włoży mnie w jakieś ramy. Potrzebuję porządnej oprawy trzymającej mnie w ryzach - sama już nie daję rady i rozłażę się jak reszta drużyny po wszystkich kątach pokładu. Rozmemłana, od burty poobijana - szukam mocnej silnej łapy, która by mnie wzięła w garść.

Potrzebuję szefa z prawdziwego zdarzenia. Szefa z dobitnym TAK i przejrzystym NIE; Szefa z iskrą! Jasności potrzebuję jak nigdy i to nie tylko z powodu deficytu zimowego i wiosennego słońca.

Klarowności, czystości i wyrazistości – poszukuję gorączkowo…bo gubię już trop.

Plan A był taki, że skoro JA przyszłam pracować, to zaraz tu „dajcie mi latarkę - ja rozświetlę, dajcie mi te okna, ja umyję, ja je szeroko otworzę, zasłony zakurzone wywalę lub spalę; ja pozamiatam, ja śmieci zutylizuję, ja wentylację usprawnię; ja zrobię tak, sielsko anielsko, że będzie tu powietrze…”

Nie wypaliło. I proszę nie rzucać we mnie kamieniami, no bo co…? Sami uczciwie powiedzcie - nie ma takiej świeczki, która by długo w zamkniętym słoiku świeciła. Ale nim ja zgasnę na amen –szukam jeszcze. Jeszcze mam jeden, nowy plan - B jak awaryjny;-)

Szefie, jeśli istniejesz człowieku, na Boga!, zgłaszaj się w te pędy do mnie.
Ten oszałamiający ster może należeć do Ciebie!
No i spiesz się, bo słowo daję, że ledwo już dycham…

A jak się uduszę
Straszyć nocą będę
Twą przeklętą duszę;-))))

PS. Aha.. no i z tego wszystkiego nie wspomniałam o geście …
winien on być szeroki ;-D
No.. byłby miło;-)


miłego popołudnia :-D

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-24 08:43:57
Na liściu zielonym pisane

Droga Guzdrało,
Rozumiem, że szłaś do nas, tak jak ja wczoraj do domu – opłotkami i spacerem.
Tip top - a nie siup i hop.
I oto w końcu, Marudo Jedna, dotarłaś.
Brawo Moja Droga, wczoraj nareszcie postawiłaś po naszej stronie swą jedną zgrabną nogę, mleczem porośniętą.
Gratuluję.
To był piękny dzień.
Wiosno Kochana – dzięki.
Oblizałam palce – i proszę o więcej;-)))

Twoja A.

  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-23 10:49:29
Reklamacja

Tej środy radio Merkury
zamiast powiedzieć dzień dobry
Wpadło, jak ślepe, do dziury

Dziura ta była w eterze
Czarna, głęboko kopana
i teraz nic już nie słyszę
nawet o pomoc wołania
;-D

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-23 08:57:18
Top ten – hen, hen…

Nie powiem, że nie, bo TAK.
Rano przy śniadaniu zerkam sobie na swój blog, nie tylko w poszukiwaniu komentarzy. Patrzę też na margines, czy znalazł się ktoś, kto mnie czytał, albo inaczej: ilu gości mnie odwiedziło. Bo chcę wiedzieć. Bo to, że ktoś do mnie wpada - napędza mnie do dalszego pisania. No, dobra, możecie mówić, że tak się beznadziejnie uzależniam. Ale czy to samo powiecie o samochodzie, który nie ruszy z parkingu - póki w baku będzie tylko echo?;-)))

Jednak z dniem dzisiejszym uroczyście porzucam ten poranny obrzęd. Stracił sens, bo przestałam wierzyć w prawdomówność blogowego rankingu. I to nie tylko dlatego, że jego oszukaństwa mi nie sprzyjają;-)))
Nie to nie, mówi się trudno:-)))

Jasna to sprawa, że miło jest wylądować na liście przebojów, ale (w razie gdybym już jutro z niej z rumorem spadła) wolałabym mieć - od dziś właśnie – swój licznik wejść ukryty w środku bloga.
W końcu i jakby nie było: do wizjera oko przytknąć może jedna tylko osoba.
:-)

Niech ta środa – życia Wam doda;-)))


  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-22 07:35:03
Widokówka z wagonu

Czasem wystarczy pochuchać na szybę obrazka, przetrzeć szmatką i widok się wyłania, ale czasem to nie pomaga… i wina leży nie tylko po stronie trwale brudnych okien MPK.

:o)

Stali na przystanku. ONA i ON. „Zakochana para: Jacek i Barbara…”
Blisko siebie.
Oko w oko.
Nosy równolegle.
Usta vis a vis.
I nagle, nim ich tramwajem minęłam, scenka zrobiła się rysunkowa. ONA otworzyła buzię i odezwała się jak w komiksie. Tyle tylko, że z kłębku dymu, który lekko puściła prosto w JEGO twarz - nie mogłam wyczytać ani słowa.
Jak się okazało, to nie ONA rozpoczęła niemą mowę - lecz trzymany przez nią papieros. To do niego należała ta dialogowa chmura, spora dosyć …więc zdaje się, że nieźle im truł…

:-)))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-18 14:29:30
Tik tak tyka – pogodowa mo no te ma ty ka ;-)))

List otwarty do Pana Mariusza Kwaśniewskiego:-)

Szanowny Panie,
ośmielam się pisać, gdyż…
Mam taki kaprys.
Jeden całkiem pojedynczy taki.
Ani za duży, ani za mały.
Taki w sam raz na Pana skrojony.

Mimo, że nie jestem w ciąży (ani w żadnym innym błogosławionym stanie usprawiedliwiającym tę zachciankę;-)))) marzy mi się, że przychodzi Pan do studia, siada przed mikrofonem i mówi swoim - Mariusza Kwaśniewskiego - głosem, że nastała cudowna wiosna.

Zamiast zwykłego, pospolitego wręcz!, dzień dobry - ogłasza Pan, że oto wszystkie liście, co do jednego!, są zielone. Że rtęć-alpinistka na coraz to wyższe szczyty termometru, z sukcesem!, się porywa. Że powietrze na zewnątrz każdego budynku (KAŻDEGO! - ta uwaga musi się pojawić) ogrzane jest do 20 cudownych stopni (choć może być o kilka więcej, tak do 25 – będę zadowolona i grymas groźny powstrzymam). Że nie ma kałuż. Że słońce sunie po niebie. Że wiatr ciepły powiewa. Że… (tu daję Panu pole do popisu;-)))

No i na koniec mógłby też Pan dodać z nieukrywaną radością i stuprocentową pewnością, że zimę szlag na dobre trafił. I to MA BYĆ PRAWDĄ, nie martwym cytatem. Ma być tak, jak Pan powie. Nie inaczej!

Oczywiście nie ma Pan obowiązku spełniać mego życzenia. Wierzę jednak mocno, że Pan się postara. Tak samo mocno zresztą wierzę, że ma Pan poczucie humoru:-))

Pozdrawiam serdecznie
Z uśmiechem
Szerokim
;-D

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-18 10:57:02
Wejście bossa

Przed chwilą do sekretariatu koleżanki mej najlepszej wszedł spóźniony dyrektor. No i właściwie nic. Dzień jak co dzień. Dyrektor/kierownik/szef spóźniony bywa zawsze, ale… ONA się przeraziła i dzwoni do mnie bidula cała rozedrgana i mówi, że nie może się uspokoić. No to ja, dobrą będąc przyjaciółką – jak miód malina i lipa:-))) pytam z czułym znużeniem:

Baba Jaga: Co tam znowu?

ONA: Przyszedł dyrektor…

Baba Jaga: No to co?! Nie pierwszy i nie ostatni to raz!

ONA: Cały zakrwawiony!!!

Baba Jaga (wyobrażając sobie jatkę straszliwą u progu biura, o której mowa zaraz będzie w wiadomościach RM): Łooooo matko… a co się stało?

ONA: Zaciął się przy goleniu!!!

Baba Jaga (Phi!): acha… no i co?

ONA: no, ale tak MOCNO…

Baba Jaga: I podbiegłaś do niego z chusteczką, przetarłaś rankę i ucałowałaś, jako wzorowa sekretarka, co? No?!

ONA: PRZESTAŃ szuszuhahaszuszuszu

Baba Jaga: Bo skoro tak mocno się skaleczył, to zwykły papierek nie starczył żeby zatamować krew?!

ONA: MUSZĘ szuszuhihi KOŃCZYĆ______________sygnał ciągły_________

No i co to niby miało być?!
Człowiek czasem tak się stara … – a tu proszę. W środku rozmowy, podczas udzielania rad cennych i nerwów kojenia – rzucają słuchawką prosto we wcześniej zaalarmowane ucho.

Nawet nie zdążyłam powiedzieć o wodzie utlenionej!
No naprawdę „podłość ludzka nie zna granic”:-)))))



  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-17 10:49:39
Do spowiedzi!

A teraz na kolana łotrzykowie!
Na groch! na ziemię zimną! Bez narzekania, że w muł i błocko!
Na kolana ze stukotem głośnym w posadzkę twardą!
Nie stękać mi tu! Nie marudzić, że boli! Ma boleć! Ma rwać i łupać!
Niech mi tu zaraz przyzna się ten kto zawinił!
Kto zgrzeszył tak strasznie, że wiosna przyjść nie chce? Niech ten szubrawiec przed szereg klęczący wystąpi! Niech się ujawni! U licha ciężkiego! Niech się odważy i przyzna. Niech się ukorzy, niech ciepło przeprosi, przebłaga i zło swoje naprawi.
Niech ZADOŚĆUCZYNI.

KTO?! No bo ktoś to zrobił. To nie ulega wątpliwości. Ktoś tak bardzo słońce obraził, że raczy nas teraz sobą mizernie, po kropelce tylko. I to jeszcze nie z własnej woli. Bo wygląda tak, jakby spadające światło trafiało do nas jakimś fuksem; ot tak, przez nieuwagę upuszczone przecieka nam przez szczeliny i bruzdy sufitu ziemi.

Czyja to sprawka, rzezimieszkowie moi, że chmury z nieba nie schodzą i tkwią tam niby uparte czarne barany. Kto za to odpowiada?! Gdzie się podziewa baca? I gdzie ci kłamliwi chłopcy z puebla? Chętnie bym im niejedno manto spuściła, chociaż jakby nie było, Ty Pamelo masz pierwszeństwo ;-))))

Jako pokutę proponuję od chwili tej - każdego dnia, o porze każdej śpiewać/mówić/recytować:
„słoneczko nasze pokaż buzię
Bo nie do twarzy ci w tej chmurze
Słoneczko nasze rozchmurz się
Maszerować z tobą będzie lżej”

Może w końcu, choć nie wiem za jakie grzechy, je ubłagamy.


Staję się już nudna z tym tematem pogody, ale naprawdę chcę już ciepłej wiosny. Tak bardzo, że jestem gotowa sprać każdego, kto zacznie wygłaszać mowy o tym jak bardzo ziemia potrzebuje deszczu.
Ziemia już dostała co chciała, więc niech nie będzie taka łapczywa, bo się łykiem kałuży zakrztusi.
Ja jestem następna w kolejce, i basta!
I daję słowo, że zaraz stracę cierpliwość i tę łakomą staruszkę wypchnę łokciem sprzed lady.

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-16 11:26:05
Gdy elektryka mi nie styka

Wcale nie tak dawno, bo wczoraj i wcale nie tak daleko, bo w Poznaniu - wyłączyli prąd.

Przez trzy godziny siedziałam w pracy jedząc pestki dyni i czytając książkę. No i może ktoś mi w tej chwili tego pozazdrościł, ale ja wcale nie byłam zadowolona. Oj no! Bo nagle wszystko okazało się na przedwczoraj właśnie. Raptem przeterminowało się niby nabiał w zepsutej lodówce. I tak oto zaraz po efektownym pstryknięciu – na gwałt herbaty bym się napić chciała, pilnie kilka maili napisać i odebrać, w ważnej sprawie zatelefonować, koniecznie zafaksować, no i niezwłocznie chciałabym też radia posłuchać. A tak siedziałam z ostatnim zimnym łykiem fusów wśród niemo stygnących sprzętów.
Na dokładkę, jak tylko pokój zmienił się w cmentarzysko urządzeń biurowych …prrrr– czas zwolnił. Zaczął płynąć baaaaardzo wolno; tak wolno, że podejrzewać zaczęłam, że i on i wszystkie jego zegary są zasilane prądem. Nawet ten mój na nadgarstku (i ty, Brutusie…?) strasznie się wlókł, drgał zaledwie, jakby zaraz też miał skonać. Sprawdzałam sto razy pod rząd, czy tyka. Bo co jeśli przegapię czas wyjścia do domu? Prądu nie będzie dzień cały i będę siedzieć tak przy tym biurku do jutra rana, aż mnie znajdą wysuszoną z ustami pełnymi pestek dyni.
Przez te idiotyczne wizje zrobiło mi się zimno, pestki stały się gorzkie i książka też swój smak utraciła. Oprócz pragnienia zaczął mi doskwierać głód. Z każdym przeczytanym zdaniem zaczęłam wymyślać sobie inną potrawę. Całkiem jakby jeden wers kosztował mnie co najmniej 1000 kalorii. Danie musiało być ciepłe i koniecznie słodkie. I tak kolejno miałam ochotę na naleśniki, na pierogi, na placki ziemniaczane, na ciepłego sernika z bitą śmietaną… Po półtorej godzinie straciłam pojęcie o tym co w ręku trzymam i gdyby ktoś znienacka mnie zapytał – odpowiedziałbym bez wahania, że to książka kucharska :-)))))

Niewiele lepsza jestem od faksu, telefonu, drukarki, radia i komputera… wprawdzie po wyłączeniu prądu szumię jeszcze i działam, ale chaotycznie i nerwowo. Moja sprawność maleje w wydłużającym się bez końca nieelektrycznym czasie.

Ech czajniku,
i co z tego żem bezprzewodowa
- skorom od prądu uzależniona
:-D


  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-15 14:39:54
To nie ja byłam Ewą:-)

Doczekałam się. Nareszcie. Był Pan od ksera!
Po krótkim wstępnym zabiegu (włączanie i wyłączanie, wystukiwanie serii tajnych szyfrów, uchylanie bocznych szuflad), który nic nie dał – Pan stwierdził, że trzeba będzie operować. Siostro skalpel! Pan - chirurg sprawnie rozbebeszył maszynę i już po chwili Pan - iluzjonista wyciągał z jej zatkanego gardła odłamek czarnego papieru, lekko nadpalonego. Brawo! Hm… Dowód rzeczowy mojej winy.
Ale co tam! Idę w zaparte.

BabaJaga (trzymając przekazany w jej dwa palce powód usterki): O!?

Pan: KTOŚ tu kserował przy otwartej klapie.

BabaJaga (oj, no bo książka gruba była;-)): Taaaaak?!!!

Pan: Czy KTOŚ tu grzebał nożyczkami?

BabaJaga (nawet się nie czerwieniąc): No ży czka mi?!

Pan (bardzo podejrzliwie patrząc na lewą rękę niegrzecznie przed nim w kieszeni schowaną): yhm…Albo KTOŚ tu majstrował dłońmi w pierścionkach?!

BabaJaga (czepiając się mocno tej uwagi... UFF- niewinnie wyciąga przed siebie wszystkie pazury bez żadnej ozdoby): Eeee, to nie ja!

Pan – śledczy: Hm… Tak właściwie to powinienem wystawić rachunek, ale … TAK CIERPLIWIE PANI NA MNIE CZEKAŁA.


Ano…;-))))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-15 11:01:48
A cappella

„tak trudno przychodzi mi,
By się targnąć na słowo, co się zaczyna na mi……”

Kiedy się człowiek na pierwszy rzut ucha zakocha, to potem, kiedy obiekt pożądania bliżej i bliżej poznaje, może się niechcący i na opak, przez własną zachłanność i brak umiarkowania - z tej miłości wyleczyć albo może zadurzyć się mocniej, zabujać wyżej. Po uszy całe.

Tym razem szczęśliwie przypadło mi w udziale to drugie.

Wpadłam. Moje uszy przylgnęły - prawie, że na amen - do płyty Lao Che. Wiem, że już o nich wspominałam, i że może przynudzam…ale jestem tak naszprycowana ich muzyką, że wybaczcie;-)) Na haju jestem!!! Lecz mimo, żem w takim stanie - do przedawkowania jeszcze dużo brakuje.
Każdy uzależniony tak mówi?
Może być. Musicie jednak wiedzieć rzecz taką, że rzadko, NAPRAWDĘ RZADKO, zachwycam się jakimś artystą na tyle, by skusił mnie do kupna swej płyty. Słuchanie kilkunastu piosenek pod rząd tego samego zespołu – jest dla mnie wyzwaniem. Zawsze boję się, że lada chwila mnie to znudzi. Z każdym kolejnym utworem wytężam słuch nerwowo i w oka mgnieniu męczę się; często już w połowie odsłuchu dopada mnie nieznośne wrażenie, że słucham jednego i tego samego, że płyta się zacięła, że muzykom skończyły się pomysły, a wokalista śpiewa monotonnie wciąż na tę samą nutę.
Dlatego wolę i hołubię radio, które raczy mnie wszystkim po trochu, dając różnorodność, ciągnąc w różne dźwięków strony. Dlatego muzykę na własność nabywam od dzwonu wielkiego. Dlatego tak nawijam o tej płycie po raz kolejny i przeżywam ten, od święta, zakup:-)

Lao Che, choć całe w kolorowej słodkiej posypce – nie jest przesłodzone.
Jest całkiem i zupełnie INNE od tego, co do tej pory zebrałam (a może teraz mi się tylko, jako nowość, INNYM wydaje?). W każdym razie słuchajcie, słuchajcie, bo jest tam TEKST i pod TEKSTEM też coś jest.
Można by ponarzekać na oprawę graficzną i formę wydania (delikatnie mówiąc: skromną) tego krążka, ale jeśli o mnie chodzi – dostałam - com chciała. Każdego dnia mam inny numer jeden. :o)

Wszystkim na przebudzenie zamiast kawy na czczo – uczciwie rekomenduję „Hiszpana” i „Chłopaków”. Budzenie się z nimi przy boku i tuż tuż przy uchu POLECAM szczerze i ze swej strony gwarantuję, że zmieszczą się w każdym łóżku – w Waszym Panowie też … no, no.. nie ma się czego wstydzić;-)))

I na koniec coś, co planuję sobie często powtarzać:
„uchlastaj aniołku mój jęzor uparty,
Gdy sepleni słowem wypowiedzenia niewartym”

No to chlast!

PS.
Cudze słowa są własnością Lao Che.

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-14 14:19:23
Rączki, rączki…

… w górę kto lubi „Stawkę większą niż życie”:-)

Nie wiem, czy wiecie, ale na TVP2 można ją obejrzeć. Mogłabym napisać, że ZNOWU, ale tego nie zrobię (choć poniekąd zrobiłam;-). Nie wiem jak Wam, ale mi nie szkodzi, że powtórka i jeśli uda się znaleźć czas i trafić na jakiś DOWOLNY zupełnie odcinek – popatrzę i to, przepraszam bardzo Panią od historii - z przyjemnością :o)

I wcale nie przyciąga mnie urok Stanisława Mikulskiego, nie kusi sylwetka w mundur spakowana, żadna tam inteligencja, spryt, odwaga Hansa Klossa z nieodłączną obciachową fryzurą (bo chyba przyznacie mi rację, że miejsce fal, jest jednak gdzie indziej;-))))

Ale jest takie trudne, zapomniane już chyba:-)), słowo WIRTUOZERIA - do spotkania w tym właśnie serialu. Bo w tym serialu aktorzy grają. GRAJĄ. Nie usłyszysz tam widzu fałszu. Świetna gra płynie bez przestanku całe 60 minut na godzinę i nie ustaje w żadnym, najmniejszym nawet epizodzie. Aktorzy przydzielone im role dopasowali do siebie tak idealnie, że nie widać żadnego szwu. Od startu do mety – ani śladu fastrygi, żadnej tam byle jakiej łaty.
„Stawka…”, choć odgrzewana po raz n-ty – zachowuje smak i nie powoduje żołądkowych sensacji – w przeciwieństwie do obecnych seriali, szczególnie tych z długimi, mdłymi ogonami – nie do przełknięcia. Tam plaskaci aktorzy stoją w kolorowych dekoracjach i, niewiele się od nich odróżniając, wygłaszają od niechcenia swoje kwestie. Na głos niestety. Mówią i zachowują się tak, jakby byli przechodniami, przypadkiem zaciągniętymi na plan filmowy. Ot szli sobie jak co dzień do biura, a tu nagle, ło matko!, drogę przeciął im facet w czapce z daszkiem, rachu ciachu!, wcisnął im z impetem scenariusz w dłoń i wepchnął przed kamerę z wykrzyknikiem „MÓWI SIĘ, MÓWI! AKCJAAAAA”.

Dlatego ciągle i nadal lubię „stawkę…” Tam najprostsza, najkrótsza scena – warta jest kilkukrotnego obejrzenia. I nie mam tu na myśli tylko tych chwil z udziałem Stanisława Mikulskiego i Emila Karewicza. Wiedziałam, że jeszcze wróci na antenę TV publicznej. I już cieszę się na odcinek „Edyta” i na moją ulubioną scenę (choć w tym odcinku jest ich mnóstwo całe), ale jest taka jedna, będąca tłem napisów końcowych:

Hermann Brunner i Hans Kloss stoją nad martwą Edytą. Ten pierwszy chowa dymiącą jeszcze pukawkę ;-))) i, UWAGA!!!!, mówi: ZDRADZIŁA TRZECIĄ RZESZĘ.

Voila!;-))))))

PS: PAMIĘTAJCIE o rąk myciu;-)))

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-14 08:01:25
Nieobecna

Jestem w tyle.
Jestem ogonem.
Jestem jego najbardziej w tyle wlokącym się włosem lub łuską… ;-)))))
No wiecie co?!
Bo nie zaglądałam tu przez dwa dni, a tu tyle nowości, że nie nadążam. A chciałam być dla siebie dobra, dla swojej głowy i oczu swych zmęczonych i postanowiłam: przez weekend nie wchodzisz na Internet. Postanowienie utwardziłam odpowiednio, bo trzeba jednak znać granice, trzeba w zarodku zdusić rodzące się uzależnienie, bo przecież to opóźnione, jak ja, słońce w końcu wylazło, bo kości rozciągnąć trzeba, jakąś książkę poczytać, płytę w zadumie posłuchać…

Gdyby tak recepta Michała na wysoki ranking w blogu – ukazała się wcześniej, może byłoby inaczej… może teraz byłabym na czasie, że o pozycji w rankingu nie wspomnę;-)))))

A tak, to zdziwiona dziś sczytuję wszystkie pomysły zrodzone w czasie, gdy ja leżałam i byczyłam się na marginesie. Podobają mi się bardzo, tylko jakoś zawsze mam stracha przed takimi akcjami… tuż przed zlotami i zjazdami wszelkimi dopadają mnie jakieś tam ALE i różnorakie BO…

No ale mam czas, by się uporać z tymi przekonaniami.
Na razie uśmiecham się szeroko:-D
Bo SŁOŃCE ŚWIECI !!!– czy to nie piękne? Jestem tak wyposzczona, że dla mnie to prawdziwy cud;-)))))))

PS: Dziękuję za komentarze - BARDZO :*
Wszystkie rady do serca biorę:-)

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-11 14:04:01
Zwierzenie intymne

Skoro to blog, to sobie pozwolę, jeśli pozwolicie :-)
Ma tu być szczerze, prawda?
No to będzie.
Musicie wiedzieć, że się starałam. USILNIE. Uśmiechałam się szeroko do słuchawki telefonu za każdym razem jak z nim rozmawiałam. Za każdym razem, jak odbierał cieszyłam się („oj głupia ty, głupia”) i powtarzałam swoją gorącą prośbę. Być może przesadziłam z temperaturą? może zbyt dużo uczucia włożyłam w tę operację? może go spłoszyłam swoimi szczodrymi prośbami? A może… nie byłam dość pociągająca? No bo, gdyby dość – toby był przyjechał. Może trzeba mi było przed wykręceniem numeru usta na jaskrawo pomalować i w ciup wabiący złożyć? Może trzeba było się postarać bardziej i więcej zmysłowo zmodulowanym głosem?
Przecież TAK BARDZO chciałam żeby przyjechał. Przecież dla chcącego nic trudnego. „To nie chodzi o moje życie” - mówiłam - „ale mimo to NAPRAWDĘ dla mnie bardzo ważne”. Mówiłam, że póki nie przyjedzie, póki z tym czegoś nie zrobi, to ja nie mogę … OFF, po prostu. Jestem uziemiona, wyłączona.

Mówiłam to wszystko, ale na nic.. na darmo… od czterech dni ani widu; od czterech dni tylko słychu, które nie da mi tego czego chcę tak bardzo.
Czekam. Znowuż czekam. Dzień kolejny czekam. Już 40 godzinę czekam.
Ale co tam ja! Za ścianą czeka ksero.
Od kiedy się zepsuło – kopiuję tylko jedno: prośby do Pana z serwisu, by raczył mnie odwiedzić…
Ech… no ale niestety – zdaje się, że mam za mało urokó(w).
No wiem… też nie mogę w to uwierzyć :o)

PS: dziś czekanie umilała mi piosenka „Babiego lata”. Lao Che…- być może już wieczorem będę sobie grać to sama:-) i do upadłego…Ech …no chociaż to, mówię Wam:-)

Miłego weekendu :o)

  Komentarze (5)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-11 08:08:55
Pechowi hazardziści

Jaka ta jesień jest zachłanna i nienasycona. I oby się udławiła!

Dostała z tajemniczego, odgórnego przydziału: wrzesień, październik, listopad, grudzień. Potem samowolnie wzięła sobie styczeń, luty, marzec. A teraz sięga swą łapą pazerną po kwiecień. Jakby JEJ się należał, jakby go właśnie na loterii wygrała. Na jakiej loterii? Kto ustala zasady tej gry i dlaczego zielone w niej przegrywa? Dlaczego ciągle dręczy nas zła passa, dlaczego stoimy na straconej pozycji i dlaczego tak namiętnie źle obstawiamy? Dlaczego nikt nie wyrwie TEJ BABIE znaczonych kart z ręki? Dlaczego w połowie kwietnia panoszy się tu arktyczne powietrze? DLACZEGO? ”Dlaczego nie” – to beznadziejny film… Dlaczego ten telefon ciągle dzwoni, chociaż udaję, że mnie tutaj nie ma?...

Miałam pisać na inny temat, ale droga do pracy była dziś długa, kręta i mokra, więc sami rozumiecie.
Na razie suszę parasol i uspokajam się … i na razie życzę Wam miłego dnia, mimo wszystko.

Tylko zróbcie sobie herbatę, bo bez tego nie wróżę Wam osiągnięcia tego celu;-)
:o)

  Komentarze (6)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-10 10:21:58
Kanarki w kieszeni

Coraz częściej i gęściej pojawiają się w „moich” tramwajach. W ubiegłym miesiącu przeżyłam 4 obławy. A przecież zdarzało się, że kiedyś i przez 3 miesiące trafiała się jedna tylko.

Ale teraz MPK poluje intensywniej, bo nie wiadomo jak długo 300 złotych (słownie: trzysta złotych 00/100) po ulicach w kieszeniach nieuczciwych pasażerów poruszać się będzie; tych pasażerów, którzy na MPK żerują; którzy zapłaty - za usługę dowiezienia na miejsce przeznaczenia – żałują :-)))))))

Zatem polowanie goni polowanie… Na nieuczciwych i niesumiennych podróżnych - czas łowów trwa rok cały… tak jak na lisy, borsuki, kuny i tchórze…
:-)

Bądźcie więc czujni,
ale przede wszystkimi uczciwi
:-)

PS.
Oj, Bilbo
Dzięki Ci Wielkie ślę :-))))))


  Komentarze (4)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-09 10:57:34
Pod leniwym pierogiem :-)

„Polki podbijają serca Brytyjczyków” - przeczytałam wczoraj na wp i… czemu by nie sprawdzić tego własnym palcem i okiem ;-)))) Zrobić doświadczenie i na własnej skórze zbadać prawdomówność mediów, śmiało wyjechać i podbić teren jakiegoś dżentelmena:-))))?
Zanim jednak ta myśl na postanowienie we mnie stwardniała, zanim krzyknęłam do boju i takie tam… doszłam do tekstu:
„Są bardzo ładne, mądre, kochają rodzinę i potrafią świetnie gotować. To Polki, które na Wyspach coraz częściej podbijają serca Brytyjczyków - czytamy w "Metrze"”
Nie na darmo w szkole powtarzali „czytaj do końca i ze zrozumieniem…” Do licha.

No więc nie wyjeżdżam.
Nawet jeśli podciągnę się pod pierwsze trzy cechy:-D, to za żadne skarby nie dam rady dojść ostatniej.
Bo ja nie umiem gotować (że o świetnym kucharzeniu nie wspomnę). Chociaż w sumie- nawet nie chodzi o umiejętności, bo je można nabyć - ale potrzebne są chęci, których mi brak.;-)))) Mi po prostu to zajęcie wydaje się tak efemeryczne, że nie daję rady… Nie potrafię poświęcić kuchni więcej czasu niż ten wystarczający mi na jedzenie. W kuchni potrafię skupić się tylko na moment spożywania:-)

Niestety mam tak, że MUSZĘ widzieć efekt swojej pracy dłużej niż przez godzinę, albo pół, albo tylko, no proszę Was łakomczuchy – przez mały kwadrans… :-))
I naprawdę nie przekonuje mnie stwierdzenie gotujących, że frajdę sprawia im, jak inni trzęsąc uszami jedzą ich potrawy.
Bo mam taka przerażającą wizję, że skrobię sobie coś tu teraz właśnie, niekoniecznie mądrego i bezcennego, i niekoniecznie w wielkim znoju, ale piszę sobie. Zaglądam beztrosko dnia następnego, a tu pod datą 09.04.2008 zieje pustką… No bo odwiedziło mnie kilka osób i zwinęli sobie po parę zdań; każdy wg gustu i uznania wchłonął żarłocznym okiem to, czego mu było trzeba, w czym zasmakował najbardziej… no i nie wiem…? Fajnie, że ktoś zajrzał i czytał – w końcu po to, jak by nie było, się pisze;-)))), ale ja nie miałabym nic.. nawet sterty brudnych naczyń do umycia – w dowód, że jednak coś było.

Lubię wszystkich kucharzy; lubię, cenię i podziwiam bardzo; zjadam, co mi na stół podadzą z wdzięcznością i apetytem (o ile nie jest to wątróbka)… lubię sprawiać im radość ;-))))) i na tym mój kontakt z kuchnią się kończy.
I niech tak zostanie.
I nie chcę więcej… bo…

Lubię, gdy efekt mojej pracy trwa. Lubię sobie na niego popatrzeć, bez stresu, że za chwilę straci na wartości, bo wystygnie; Lubię czasem coś w nim poprawić, nie poganiana przez umykające z niego ciepło. Lubię gromadzić efekty swojej (tej dobrej:-))) pracy. Otaczać się nimi i … i to jest chyba cecha lenia (no niestety) – który musi w każdej chwili (i z tapczanu każdego;-))) być gotowy wszelkie oskarżenia o próżniactwo odeprzeć argumentami rzeczowymi… , a może to cecha egocentryka.. albo… no nie wiem… dalej już nie wymieniam, bo pogrążę się całkowicie. I koniec końców nie tylko brytyjskiego, ale żadnego terenu nie zdobędę.
:o)


PS.
W myśli ciągle mam łososia z homarem, o którym usłyszałam wczoraj w RM - w rozmowie z kucharzem.

A na koniec apeluję jednak, byście się tak nie ograniczali i serc żołądkiem nie tarasowali.;-))))))))))




  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-08 12:07:57
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…

Poszukiwany jest srebrny kolczyk w kształcie kółka o średnicy 1cm.
Zaginął gdzieś na odcinku ulicy Głogowskiej - od Parku Wilsona do dworca PKP. Nie był dręczony fizycznie, ani molestowany psychicznie. Jest w dobrym stanie (to znaczy wczoraj jeszcze w nim był).

Szczęśliwy znalazca proszony jest o podzielenie się swoim szczęściem z piszącą te słowa roztargnioną właścicielką zguby.

PS: No dobra wiem, że kolczyk jest mały, teren zakreślony na mapie poszukiwań wręcz przeciwnie, a pogoda nie sprzyjająca polowaniu. Ale może ktoś, gdzieś … no bo niepocieszona jestem.


  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-08 07:46:25
Jak dwie krople wody

wszystkie pieśni o tym, że każdy z nas jest wyjątkowy, że nie ma takiego drugiego, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, AU TEN TY CZNI i nie do podrobienia… wsadzam właśnie teraz na waszych oczach między bajki;-)
No nie powiem, że myślenie o sobie jak o oryginale - jest niemiłe. Wręcz przeciwnie. Wyobrażam sobie postawienie się na sali w Luwrze - w jednym szeregu na przykład z kobietami Leonarda da Vinci: podanie dłoni „Mona Lizie” i rzucenie tak zwyczajnie prosto w jej znaną twarz – „Cześć La Gioconda! To ja. Wiedz, że takiej drugiej to w swym martwym życiu już nie ujrzysz. Ciesz się zatem, że tu do ciebie zaszłam. Wiedz, że wcale nie jestem od ciebie gorsza. I nie myśl sobie, że mam przy tym na myśli tylko to, żem nie taka deska płaska jak ty” – byłoby ekscytującym i bardzo podniecającym zdarzeniem.

Niestety nie zagadam do niej i nie powiem tego wszystkiego, ale nie dlatego, że nie uda mi się wyjechać do Paryża – na to zawsze mam jakąś szansę, ale… jest inna przeszkoda, nie do przeskoczenia na zwykłe hop siup– PODOBIEŃSTWO.

Bo ZNOWUŻ pozbawiono mnie różowych złudzeń. Bo ZNOWUŻ okazało się, że wcale nie jestem taka wyjątkowa i nie do spapugowania …Oj no, ZNOWU pomylono mnie z siostrą… I naprawdę nie pociesza mnie fakt, że ona jest ode mnie młodsza. No ja wiem - to fajnie być wziętą za młodszą i nie myślcie, że jestem niewdzięcznicą. Cieszę się i miło mi, no ale .. no ja bym chciała być nie do podrobienia tak, żeby być tu i teraz podobną zupełnie do nikogo ;-))))
A tak ciągle jestem wykapana i ktoś jest jak ja wykapany … „Kap kap płyną łzy…” A wszystkie, do licha, takie do siebie podobne. I nawet w smaku wszystkie, co do jednej, słone – i ta myśl niesie mi kapkę;-))))) pocieszenia. Bo przecież w przeciwieństwie do nich ja mam SWÓJ SMAK. W tym zalewie łez wyróżnia mnie właśnie ON. I choć nie do dostrzeżenia na pierwszy rzut oka – jak bym sobie życzyła;-)))) to TYLKO MÓJ smak. I kto zechce – ten go pozna. Po pewnym czasie, ale pozna. A jak pozna, to się już nie pomyli. No niech by tylko wtedy spróbował;-))))))


PS. Jak się uda - to po raz pierwszy zilustruję wpis zdjęciem.
Wierzcie mi, że chciałam, żeby koleżanka się szczerzej uśmiechnęła, ale niestety zbyła mnie tym co widać;-))))))) W sumie, po tym com chciała jej nagadać – to się nie dziwię;-))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-07 07:15:16
Czas na miłość

To nie tylko wiosny wina, że się zakochałam w takim chłopaku. W jednym takim Noe.
I pragnę w tym publicznym miejscu bezwstydnie oświadczyć, że mój ci on będzie.
Jestem pewna, że go chcę. Nie raz. I nie dwa.
Chcę dalej i więcej.
„Drogi Panie” – Ciebie też… wcale nie jestem znużona.
Chcę Was słuchać, słuchać… Dawkować wedle swojego-widzi-mi-się.
Dlatego
płytę Lao Che
raz na wynos
poproszę


Do wielokrotnego użytku i Wam polecam.
To znaczy, żeby było jasne – nabądźcie swoją płytę
I Smacznego;-)

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-04 14:11:59
Szał ciał

Nie raz zdarzyło mi się w dzieciństwie wrzeszczeć tak jakby mnie kto ze skóry obdzierał:-))) Robiłam to, gdy brakło argumentów żeby postawić na małym swoim … ale wystarczyło by mi wtedy pokazać efekt pracy Gunthera von Hagensa, a z pewnością potulnie bym się zamknęła. Rodzice mogliby mieć obawę, czy aby nie zamilknę na zawsze.. ale pewna jestem że dostęp do ciszy i moją uległość otrzymaliby natychmiast.

Niestety nie dysponowali takim środkiem wychowawczym i musieli poradzić sobie sami:-))))

Czasy się zmieniają. Teraz każde dziecko i każdy rodzic może z bliska zobaczyć kontrowersyjną wystawę "Cielesne światy". No może nie tak do końca każde, każdy i z bliska, bo wystawę niedawno otwarto w Los Angeles. Ale dla chcącego… (jakby co, zawsze można pojechać do niemieckiego Guben albo powodzić wzrokiem po: http://www.plastinarium.de).

Pokaz wzbudza wiele emocji i, jak to bywa przy takiej okazji, cieszy się ogromnym powodzeniem.
Nie moim (w tym miejscu dodam, tak jakoś czuję, że dla własnego dobra muszę: wrzasków bez powodu już dawno zaprzestałam;))) Mi wystarczy rzut oka na internetowe fotografie. I nic mi więcej nie potrzeba. Mocnymi nerwami nie dysponuję, więc na wystawę niemieckiego lekarza się nie wybiorę, choćby był i w Polsce. Ja grzecznie, ale nie tylko z grzeczności:-), przytakuję Bogu, który miał świetny pomysł, że zaopatrzył nas w skórę. Nie jest co prawda idealna. Ciepła nie daje, ani przed zimnem nie chroni, czasem jest nie taka jakbyśmy chcieli, mało zaróżowiona, za łysa, zbyt blada, zbyt zarośnięta, nierówna, nie śniada, za czerwona… ale zakrywa co trzeba. A co najważniejsze, choć zamyka nasze wnętrza szczelnie – nie ogranicza. Mnie przynajmniej;-))))

Nie chcę rozwodzić się nad tym czy to, co Pan Hagens robi, jest moralne (bo przygotowując ekspozycję korzysta z ciał ludzkich; martwych, rzecz jasna). Zamiast tego wolę sobie porozmyślać o tym, że jest w nas dużo, często/czasem* niezdrowej, ciekawości. Jest i będzie choćby nie wiem ile razy powtarzano, że prowadzi do piekła. Od dziecka lubimy zaglądać za kulisy, odsłaniać tajemnice, węszyć, podglądać, rozwiązywać zagadki… I TO nie mija jak świnka, czy ospa. Mało chyba jest ludzi, którym WSZYSTKO JEDNO co kryje się za TĄ ciężką kotarą, albo co w TEJ zamkniętej skrzynce się mieści. Strychy stare i mroczne zakamarki, choć z pająkami, to jest TO.

Nade wszystko zaś mamy pociąg do, i tu uwaga, bo odkrywam ważną ludzką potrzebę – DRAPANIA:-)))). No naprawdę! Kusi małe ukąszenie komara, oparzenie pokrzywy, gojąca się mała ranka, nagła wysypka… i drapiemy, drapiemy, drapiemy z rozkoszą, z ulgą, czasem z masochistycznym zacięciem…
Wiemy, że NIE POWINNIŚMY, że na widok krwi robi nam się słabo, że ran rozdrapywanie i jątrzenie po prostu często boli… a jednak. Żadne ostrzeżenia i groźby, że będzie blizna, że będzie ślad, że się nie zagoi, że to ałłłłka – nas nie hamują. I gmeramy dalej i głębiej. Ospa to dla nas nie lada wyzwanie i test na wytrzymałość;-))))) Choć to wcale nie jest tak, że TYLKO natrętne swędzenie skóry paznokcie na pokuszenie wodzi.

Teraz, by dociec o co mi tak naprawdę chodzi, drapię się w głowę. Choć mnie nie świerzbi i chęcią dotknięcia w kulę skręconego mózgu – nie pałam;-)

Czochranie wysnuwa mi z łepetyny na koniec coś takiego, odkrywczego wielce, że: tej w/o tkwiącej w nas potrzebie - popularność zawdzięczają gry zdrapki. :-)

Puenta, ze palce lizać;-D

*) niewłaściwe skreślić;-))))


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-04 09:17:41
Wiosna, ach to ty…

Pogoda rzeczywiście nie jest najlepsza. Ale mam coś na pokrzepienie serc:-)))))):

Wstaję wcześnie rano. Tak bardzo wcześnie, że lepiej sobie tego nie wyobrażać, bo można się przestraszyć. I dzisiaj, ciemnym rankiem po raz pierwszy słyszałam śpiew ptaków. To znaczy od miesiąca słyszę śpiew ptaków. Ale dziś był inny. Głośny i tak …wyraźnie wesoły, że jak tak stałam i słuchałam - zachciało mi się na głos roześmiać. I zrobiłabym to na bank, gdybym była odrobinę odważniejsza. A że nie jestem - a oprócz ptaków w drzewach ukrytych otaczał mnie jawnie czekający na przystanku tłum ludzi - przyhamowałam i cicho sza:-)

Słysząc to rozświergolone świergolenie pomyślałam sobie, że teraz to naprawdę wiosna ciepła przyjdzie.
Musi.
Bo mi w środku zrobiło się bardzo bardzo ciepło.
:-))))

PS. Co nie zmienia faktu, że nadal wożę na swym grzbiecie kurtkę zimową;-)Ale co tam... od dziś jej dni sa policzone.


  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-03 11:24:07
No dobra…

Dostałam radę, żeby zdradzić pociąg z rowerem.
Dziękuję Kubo;-)))
Można by powiedzieć, że dlaczego by nie, w końcu PKP daje mi powody… właściwie to pewna już jestem, że mnie nie kocha.. ba!!! napiszę więcej: nie żywi do mnie żadnych uczuć…

No i słowo daję, że może bym i się skusiła i poszła za radą K. w tango z dwoma kółkami, ale jednak wolę szyny. Wprawdzie nie siedzi się na nich wygodnie, bo strasznie piją, a siodełka nie maja, ale..;-))))

Po pierwsze: nie lubię jeździć na rowerze, chyba tak samo bardzo jak SławekB. lubi:-)))))) Albo, żeby było szczerzej: boję się jeździć na rowerze. I to nie przez żadne traumatyczne przeżycia z dzieciństwa…

Bo przecież każde dziecko ucząc się jazdy było zapewniane przez rodzica, że NIC SIĘ NIE BÓJ! NIE PUSZCZE CIĘ! Po czym było oczywiście puszczane i słyszało za plecami rozemocjonowane słowa PATRZ PATRZ JEDZIESZ SAM… i na widok machającej dłoni taty/mamy, dłoni która solennie OBIECYWAŁA trzymać siodełko – dziecko przewracało się i zdzierało kolana, dłonie i głowę…

To tez mnie spotkało, ale nie dlatego mam awersję … Ja po prostu boje się jeździć ulicami ramię w ramię z samochodami… To mnie przeraża. Od razu widzę jak autobus spycha mnie na barierkę i wyrzucona jestem na chodnik, albo leże w rowie, albo, bóg jeden wie, gdzie jeszcze i w jakiej mierze zmiażdżonej postaci…
Natomiast jazda leśnymi i górskimi ścieżkami męczy mnie okrutnie i żadnej przyjemności nie daje (no chyba tylko przez pierwsze pięć minut) …
Na pustkowiu, gdzie przyroda tylko, i cywilizacyjnych potworów brak – wolę swoje nogi…
Zresztą swoje nogi wolę wszędzie i od wszystkiego. Nie żeby były jakoś niesamowicie zgrabne;-)))) ale wolę chodzić niż jeździć czymkolwiek. I gdybym nie miała takiej dłuuuuuugiej trasy do pracy – chadzałbym do niej ze śpiewem na ustach… no ale niestety mam daleko, więc…

Poza tym tak dawno nie jeździłam na rowerze, ze nie wiem czy bym umiała…

No i w ten sposób wyszło szydło z worka
Z PKP jestem z lenistwa i wyrachowania…
Nie my pierwsi i nie ostatni taki związek tworzymy;-)))

Dobra
A teraz musze popracować..
Bo jak będę pracować tak jak dziś – na samochód nigdy nie zarobię…
No słowo daję – ten blog mnie uzależnia;-))))

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-03 09:09:30
Jedzie bana do …

Jedzie bana do …

Z góry przepraszam za monotematyczność. To nie to, żebym sądziła, że Was te historie strasznie pociągają;-)))… ale chcę bardzo zakończyć temat… skoro zaczęłam pierwszego kwietnia, to po prostu muszę …

Od wigilii prima aprilis nastawiona na późniejszą godzinę odjazdu pociągu - zrobiłam sobie wczoraj spacer na dworzec. Szłam sobie z ronda wielce zadowolona, bo przecież jeszcze całe 20 minut, bo słońce właśnie na chwilę wyszło, bo drzewa na biało zakwitły, bo luz blues i wiosna…
I tak by trwać to szczęście mogło, gdybym na przekroczyła progu dworca… gdzie znowuż czyhała na mnie tablica z NOWĄ informacją, że, do licha ciężkiego!, mój pociąg ma wyjechać 15 minut WCZEŚNIEJ, czyli po staremu…
No naprawdę, wielkie dzięki…
Pognałam na peron, wsiadłam do wagonu a nawet usiadłam i czekam.
Czekam… czekam.. i czekam… „ciszę wplatam we włosy…”

W końcu gwizdek. Odjazd. I odruchowy rzut oka na zegar.
Pociąg nastawiony od wczoraj ponownie na starą godzinę odjazdu – wyjechał o godzinie, która (do wczoraj) była nową.

Teraz z pewnością mam nad Wami przewagę, bo jestem jedyną osobą, która rozumie to zdanie. Ale jak się skupicie – też zrozumiecie;-)))

Wiedzcie, że nie jestem tak naiwna, by sądzić, że raz wprowadzona zmiana rozkładu potrwa wiecznie, no ale zmiana dwudniowa to chyba przesada wagi ciężkiej… I to jeszcze taka zmiana ... nie wiem… pozorna?... Po co, na co, w jakim celu?

Wiedzcie - Wy, którzy nie dojeżdżacie pociągiem – że macie życie wyssane z adrenaliny i do cna przesiąknięte obrzydliwą rutyną i stabilizacją…

Wiedzcie nudziarze,
że nie raz Wam tego zazdroszczę..:-)))))

  Komentarze (2)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-02 07:49:46
idea :-)

Dziś nieszczęśliwie wsiadłam do wagonu.

Nie żebym zaraz na wejściu złamała sobie nogę, albo palec. Po prostu wagon był pechowy, choć w szeregu innych niczym się nie wyróżniał. Na pozór. Ledwo usiadłam, już wiedziałam, że jest źle. Kilka siedzeń dalej siedział w pozycji półleżącej pewien Pan w sztok zalany.

Podróż mijała w otoczeniu jego głośnego monologu i dymu z jego papierosa. Palił, bo na wysoce kulturalne zapytanie CZY MOGĘ PROSZĘ PAŃSTWA ZAPALIĆ – rzucone w głąb wagonu NIKT nie odpowiedział. No pewnie zaraz powiecie, że mogłam sama zaprotestować. I pewnie mogłam, a nawet powinnam, ale niestety od dzieciństwa boję się pijanych ludzi. Boję się ich bardziej niż samotnego w ciemności seansu filmu „omen”. No niestety. Nie wstałam zatem, Pana nie skarciłam i po łapkach mu nie dałam.

Panowie, którzy siedzieli nieopodal mnie mieli z niezły ubaw. Śmiali się, klepali po kolanach… i pewnie sami byli palaczami nałogowymi i z tym palącym nałogowcem było im po drodze. Pewnie z rozkoszą wdychali dym z jego papierosa i podśmiewali się z tego co blubrał a chwilami głośno śpiewał.

Po pewnym czasie (o długości jednego peta) Pan, ukojony dawką nikotyny, postanowił położyć się spać, inaugurując sen słowami, ŻEBY KU.WA CZASEM TEN KONDUTKOR MNIE BUDZIŁ. NIECH TU NADE MNĄ CZASEM NIE SAPIE, BO MU W TUBĘ WY.EBIE. SŁYSZYSZ? SŁYSZYSZ? tym razem zwracał się do konkretnej osoby. Chłopaka, który miał znacznie mniej szczęścia ode mnie i usiadł naprzeciw Pana. TERAZ ROBIĘ SOBIE MAŁĄ DRZEMKĘ ogłosił Pan i złożył łeb na oparciu, tak że elegancko zwisał nad połową przejścia.

Od wtedy podróż stała się znacznie spokojniejsza. Tym bardziej, że Pan - z grzeczności zapewne – nie chrapał.

Koniec końców dojechałam szczęśliwie, bo cała i zdrowa, choć nieomal uduszona. Ale tak sobie wymyśliłam, że oprócz konduktorów – których w takich razach NAPRAWDĘ trudno znaleźć (podejrzewam, że mają tylko sobie znane skrytki, rozsiane na długości wagonu, w których wtedy znikają;-)))) – w pociągach powinni być jacyś silni, odważni i stanowczy strażnicy.
Było by naprawdę miło… to znaczy bezpiecznie by było.
Po przemyśleniu stwierdzam, że TACY strażnicy – mogliby być ZAMIAST Panów konduktorów.
No, co?!
;-)))))))))))

  Komentarze (1)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-04-01 09:40:40
Prima aprilis

Chcę Wam donieść, że jeśli jakikolwiek żart już dziś wyskrobaliście lub wyskrobać planujecie – jesteście mocno spóźnieni. Prima aprilis, w przeciwieństwie do wiosny, przyszło wcześniej. Dokładniej: znalazło się wraz ze mną wczoraj przed godziną 16.00 na dworcu Poznań Główny i zafundowało sobie malutki gag kosztem pasażerów .
Ledwo wparowałam na hol głównego - stanęłam jak wryta przed rozkładem jazdy i rozchichotałam się serdecznie, no bo naprawdę… okazało sie, że mój pociąg owszem odjedzie, ale 15 minut później:-). Nie myślcie tylko, że PKP oznajmiła spóźnienie pociągu. Nic z tych rzeczy. To byłoby zbyt proste, za normalne i mało zabawne.:-))))) Pociąg miał odjechać punktualnie, gdyż: PKP zmieniła godzinę odjazdu. Ni stąd ni zowąd. Nie mówię, że jestem żądna pisemnego zawiadomienia dostarczonego, wraz z przeprosinami za utrudnienia, bezpośrednio do domu, ale ogłoszeniem choćby marnego formatu A4, w jakimś widocznym miejscu – to bym nie pogardziła.
Skołowana byłam wraz z innymi pasażerami tej samej linii. Ale oczywiście nic nie szkodzi… Uodpornieni przecież już jesteśmy i poczucie humoru mamy ogromne...:-)))))) Ubawieni po pachy pognaliśmy do pociągu i rycząc radośnie odjechaliśmy zgodnie z nowym planem.
P U N K T U A L N I E.

Żart przyznacie przedni:-)))))))) Boki mam pozrywane. Uśmiałam się ze szczęścia. Bo przecież przesunęli czas zgodnie ze wskazówkami zegara. Inaczej nie było by mi nawet dane pokiwać chusteczką ostatnim wagonom mojego pociągu. I naprawdę nic nie szkodzi, że teraz jestem w domu 15 minut później.

Chciałam żebyście o tym wiedzieli.
Jest już po żarcie.
Bo tak sobie myślę, że zjawić się z czymkolwiek i gdziekolwiek później od PKP – to, jakby nie patrzeć, obciach.

Uśmiechu szerokiego, jak droga do domu powrotna, dziś Wam życzę :-D


PS: musicie mi uwierzyć, że chciałam o tym napisać dziś z samego wczesnego rana, ale Internet szlag trafił:-////. Żartowniś się znalazł…

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-03-31 08:30:38
Jak oni to robią?

Ponoć przyszła wiosna. Tak mówią. Wiosna pełną gębą. Nie żebym zaraz chciała temu zaprzeczyć, ale jak dla mnie to ta wiosna uśmiecha się półgębkiem i skąpa jest straszliwie. Dzień stał się trochę tylko cieplejszy. BYWA cieplejszy. Momentami. Ot czasem jak słońce przygrzeje a wiatr za mocno nie wieje. No ale żeby się od razu tak rozbierać i nago prawie chadzać po ulicach… ;-))))))))) No ludzie!;-))))))

Rano, gdy idę do pracy ciepło nie jest wcale. Więc idę w kurtce zimowej, szalu, czapce i rękawiczkach. A gdy tak stoję w tym stroju na przystanku frustruję się straszliwie, bo wyglądam jak przybysz z Alaski, który zapomniał przed wyjazdem zorientować się, że Polsce to panuje baaaaaardzo ciepła wiosna. I stoi teraz jak idiota od stóp do głów opatulony:-))))))
Wokół mnie ludzie w lekkich, rozpiętych szeroko kurteczkach prezentują nagie dekolty, brzuchy i nagie głowy, że o roznegliżowanych dłoniach i stopach nie wspomnę;-)))))

Stoję sobie z nimi na przystanku i zastanawiam się jak oni to robią, że jest im ciepło? Stoimy przecież u licha w tym samym miejscu. Jak oni to robią, że potem nie chorują? Jak oni to robią?

Chciałabym wiedzieć, bo też chętnie bym z siebie zrzuciła zimowe ciuchy, chętnie bym sobie pospacerowała z włosami na wietrze, w wiosennym płaszczyku i wystukała wiosenną piosnkę wiosennymi butami.
Swoje nowe wiosenne wydanie w szafie mam już przygotowane. Czeka tam na mnie wyprasowane, ułożone, wypastowane. Czeka i woła każdego ranka, że to już…
A ja zwlekam i, że jeszcze nie…(chociaż bardzo chcę;-)))))))) Bo mi ciągle jeszcze rano chłodno… Bo ja rano wciąż jeszcze trzymam ręce w kieszeniach i tupię na zimno w oczekiwaniu na tramwaj.
Oj… no jak oni to robią?;-))))))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-03-27 12:55:36
O co biega;-)

No brawo, sama sobie klaskam;-)))))
Skoro pierwszy wpis poszedł jak po maśle, dalej może być tylko lepiej;-)

Chciałabym ponadawać trochę o tym co się dzieje po tramwajach, ulicach, pociągach do i z Poznania;-)...; Przedstawić niesamowite historie, które czasem mi się znienacka całkiem przytrafiają; Opisać po swojemu, to co przydarza mi sie widywać i w czym przychodzi mi uczestniczyć;-)...

Z nadzieja, że będzie w tym blogu ciekawie
przecinam wstążkę czerwoną
i zapraszam
;-))))))

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  


2008-03-27 12:45:51
Próba

Próbuję się zorientować jak TO działa;-)))
i przyznać muszę, że dość opornie mi idzie, ale zawsze miałam trudności z orientacją w terenie.
Ale skoro już tyllle blogów już się tutej narodziło:-)))), to nie może być takie trudne...

sprawdzam;-))))

  Komentarze (0)   |   Oceń (4.98)   |   Skomentuj  



autor: BabaJaga

o mnie
kontakt
prawa autorskie

<<   Październik 2024   >>
pnwtsrczptsoni
1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31
Jazda!

najnowsze wpisy

    Esto es Africa,
    Sublimacja pachnie jak akacja
    and the winner is…
    Słodki (p)ozór
    Sweet Hormony
    Kapu, kap ...
    Anyway
    “why does my heart feel so bad?”
    deklinacja
    Tureckie kazanie