2008-06-16 14:03:34 O skutkach noszenia czerwonej parasolki Oczywistością jest, że po leniwym weekendzie czujność spada o połowę. Człowiek niby idzie do pracy, ale jednak jedną nogą ciągle jest w łóżku, a
myślami... no, gdzieś tam daleko.
Jaka pogoda jest - każdy widzi. Niby pada... ale tak skąpo, że nie wiadomo, czy to warto otwierać parasol,
czy machnąć na to ręką i udawać takiego, co to deszcz nie robi na nim żadnego wrażenia.
Parasolkę biorę ze sobą tylko wtedy, gdy pada
rzęsiście. A to z tego prostego powodu, że tylko wtedy o niej pamiętam.
Ale dziś parasolkę wzięłam. Pewnie dlatego, że dostałam ją już przy
wyjściu ze słowami: "Weź chociaż tę małą parasolkę".
Wzięłam. Już za furtką uznałam, że chyba mi się przyda... Rozłożyłam ją i tak oto na
dworzec zmierzałam pod czerwoną płachtą.
Tradycją jest już przechodzenie obok byka. Codziennie kontroluje, kto wyjeżdża planowo do pracy, no
i potem - obowiązkowo - o której się wraca.
Widok byka stał się dla mnie stałym elementem krajobrazu. I mój widok dla niego - też.
Ale
dziś...
Dziś ledwie mnie zobaczył, stracił zainteresowanie zieleniną na łące. Zaczął przyglądać mi się dziwnie i nawet wyczułam, że ma ochotę
podejść...
"Co jest? - myślę sobie - Dlaczego on mi się tak przygląda?"
Dopiero po chwili mój wzrok padł na parasolkę. CZERWONA!!!
"O matko! A więc to prawda z tą czerwoną płachtą na byka".
Powstrzymałam się od ucieczki, choć brałam to pod uwagę. Szybko skryłam się za
krzakami, które trochę mnie osłaniały. Ale nie przed jego wzrokiem. Patrzył tak długo aż zniknęłam na peronie.
Mam nadzieję, że nie
pomyślał, że mam ochotę na corridę :-o
| |