2008-06-06 10:29:17 Buty? Nie, dziękuję! Mam przyjaciela z lat wczesnoszkolnych...
Nie, przyjaciel, to za dużo powiedziane...
Mam kolegę, S. ma na imię...
S. jest doskonałym
dekarzem, a poza tym jest "zadredziały", dużo pije, pali (różne rzeczy...) i... od kwietnia do października chodzi wszędzie na boso...
W
małym miasteczku z którego obaj pochodzimy, na początku wywoływało to nie lada sensację...
Sensację, bo świadomie, nieważne z jakich powodów,
odrzucił utarte obyczaje...
Wszak wciąż tkwi w naszej powiadomości symbol butów jako symbol awansu finansowego, jeśli nie społecznego.
Buty
były przechodne, po ojcu lub "starszym bracie" dziurawe, łatane gazetami, a te najlepsze przeznaczano na niedzielę...
"do kościoła"...
Ale
BYŁY i można się było nimi nobilitować...
Ilekroć jestem w "rodzinnych stronach" i spotykam S. zawsze przypominam sobie słowa mojej
babci...
Mówiła, że jeśli mam jakiś problem to mam wyjść boso na piasek, trawę, śnieg czy choćby kamień...
Mam się przytulić na chwilę do
ziemi, choćby tylko stopami, a najlepiej całym ciałem...
Ziemia zabierze mój problem...
Śmieszne? Być może...
Ale ilektroć widze S. widzę
jakim uśmiechem odpowiada na moje "cześć", jak mówi o swoich drobnych radościach to dochodzę do wniosku, ze babcia miała rację...
I czym predzej
zdejmuję buty by choć trochę pochodzić na boso...
Po miasteczku, albo po łące lub lesie...
Działa...
Cholernie dobrze działa...
| |