2008-05-18 16:40:56 NADLEŚNICTWO I ZŁODZIEJSTWO! Chyba dzisiaj naprawdę trochę potrenowałem, bolą mnie nogi, wszystkie mięśnie i piecze mnie w płucach. Epicentrum mojej dotykowej wrażliwości zostało
zmaltretowane siodełkiem i tymczasowo zniknęło z mapy ciała jako punkt służący do czegokolwiek. Zachowuję oczywiście spokój, wiem przecież, że za parę
godzin wszystko wróci do normy. Pytanie tylko, czy ma po co wracać? Pod tym względem tego sezonu nie mogę uznać za udany. Czy narzekam? Panie,
uchowaj! Może trochę na zbrodnię, jakiej zuchwale na mnie dokonano wczoraj, w godzinach nocnych. Spod samych drzwi zniknął mój rower! Zupełnie jakby
ewaporował. Wieczorem był. Rano nie. Na szczęście nie chodzi o moją bojową maszynkę, lecz o złomik wiernie wożący mnie do pracy. Ale szkoda mi go
również. Nie zawsze bowiem byłem dla niego dobry, nie zawsze traktowałem w sposób właściwy, nie myłem jego ramy, kół - wstyd mi! Pamiętam jak
dwukrotnie bodaj zostawiłem go samego w ciemnym lesie, gdzie z grupką kolegów-kolarzy dopuszczaliśmy się nielegalnego pieczenia kiełbasek, a tak
sporządzony węgiel popijaliśmy przeróżnymi mieszankami napojów alkoholowych i prowadziliśmy jałowe dysputy na temat najlepszych przełożeń, łańcuchów,
wielotrybów i koleżanek z klasy. Pamiętam też, że po północy wszyscy już z reguły byliśmy spóźnieni do domów, a ów fakt jednoczył nas jeszcze bardziej
i kierował sfaulowane umysły ku dostrzeżeniu niewiarygodnych przeciwności jakie miały nas spotkać w lesie, uniemożliwiając punktualny powrót. Np.
kolega utykał nagle w chaszczach podczas próby łamania dziesięciometrowej sosenki, która nagłym a niespodziewanym ruchem powalała go w kłębowisko
paproci i jeżyn. Inny kolega zmoczył spodenki i trzeba było solidarnie czekać aż wyschną - no bo jakżeby inaczej!? Ktoś inny gubił klucze, ktoś inny
scyzoryk i komórkę, ginął czasem nawet rower, a wszystko to w zdumiewających okolicznościach! Należało wówczas sporządzać skrupulatnie listę
podejrzanych, na której pomijano właściwie chyba tylko wiewiórki - a i to raczej przez stałe przeoczenia. Dyskusje więc trwały, a nieodnaleziony rower
wylegiwał się trzy metry za naszymi plecami. Azjatycki mikroklimat płata czasami figle, zabawiając się - szczególnie zaś po nocnych ogniskach -
przejrzystością powietrza. Tym razem, niestety, złodziej okazał się całkiem realnym sukinkotem, któremu - kurde balans! - po katolicku wybaczam!
Złodzieju, naprawdę ci przebaczam, ty kochany bandyto, podły i podstępny złoczyńco nie chowam urazy ani noża za plecami - kurczę! - chłopie, nic do
ciebie nie mam - nic!
PS.
Na zdjęciu dwa cienie - mój i jego, tego zaginionego. Żegnaj, stary! No i sorry za las.
|  |