2008-05-16 18:34:58 CO MOŻE WYNIKNĄĆ ZE SPOTKANIA Z BURSZTYNEM WSCHODU? Rano spowiła mnie pewna natrętna myśl, nie dając mi spokoju aż do tej pory. Wizyta w Poznaniu! Dwa, może trzy dni. Stęskniłem się za braterskimi
heroicznym niemal spacerami nad Maltą smaganą wichrem i gęstym deszczem, za wspólną eksploracją podziemi Katedry na Śródce, gdzie nasza podniosła
świadomość korzeni, polskości, tożsamości narodowej, wzbiera do niebotycznych poziomów euforii, jaką być może potrafią wygenerować z siebie jedynie
kibole Lecha przy bramce na 1:0 w ostatniej minucie meczu z Legią. Uwielbiam razem wędrować po staromiejskich uliczkach, pytać po dziesięć razy w
którą stronę jest "okrąglak" - w Poznaniu zatracam swój znakomity, acz dziki instynkt orientacji - szczególnie dobrze czuję się pośród kamieniczek w
aurze zapadającego wieczoru. Tym bardziej, że ostatnio można podobno wybrać się tam o późnej porze bez ryzyka użycia noża, czy pojemnika z gazem
pieprzowym. Lubię zajrzeć do którejkolwiek małej kafejki, pod warunkiem, że kawa nie kosztuje tam więcej niż moje buty. Usiąść, pogadać, po prostu
pobyć razem, popróbować coś poskładać, przynajmniej opisać - bo nie wszystko trzeba przecież składać na siłę do kupy, prawda? Ofiarować się takim,
jakim się jest, w sposób nieograniczony, nielimitowany. Tak. Tym razem byłoby podobnie; przyjechałbym "Gałczyńskim", który jako jedyny łączy
azjatyckie stepy z kulturą Zachodu, zabłądziłbym w przejściu podziemnym i dla niepoznaki kupił tam pączka. Szybki telefon i po kłopocie. Pączek w
koszu, ja na powierzchni. Czy wziąłbym rower? Nie wiem, raczej chyba nie. A buteleczkę dziadziowego destylatu? Zależy. Owszem, mogę to uczynić, ale po
uprzednim wyraźnym złożeniu przez kogoś zamówienia. Żeby nie było nieporozumień. Więc jeśli ktoś zapragnąłby owegoż trunku, proszę o umieszczenie w
komentarzu do bloga jakiejś interesującej go cyferki, przykładowo: 1. Przypomnę tylko, być może niepotrzebnie, że 1 l. pozbawia świadomości na jeden
dzień, 2 l. na dwa dni, i tak dalej, i tak dalej, aż do pięciu, która to liczba niczego już nie pozbawia, z wyjątkiem życia. Zresztą chętnym przywiozę
instrukcję obsługi i może zaprezentuję w praktyce założenia taktyczne jakim trzeba się podporządkować w bezpośrednim zetknięciu z "Bursztynem
Wschodu". Umówimy się w jakimś miłym zakamarku, pointegrujemy, tylko żebyśmy mieli do wyboru ze trzy warianty ucieczki przed strażą miejską - chyba,
że u kogoś w domu, ale tak raczej bez "monitoringu", rozumiemy wszyscy, prawda... ;) A jak nam zaiskrzy, zrobi się miło (choć może trochę chwilami
"niedobrze"), przejdziemy pomalutku na dogryweczkę, gdzieś przy Rynku. Tam, ugoszczony z przysłowiowym poznańskim szerokim gestem, uszczęśliwiony i
słabnący, pośmieję się nieco (tak jakoś mam!), zapragnę kogoś odprowadzić, a tymczasem on odprowadzi mnie, lub też odwiezie. Ale to tak hipotetycznie
- pierwszy raz żartuję. Słyszałem zresztą, że podobny scenariusz jest tak samo prawdopodobny w Poznaniu, jak możliwość złożenia skutecznej wizyty
przez pana Jerzego Urbana w agencji towarzyskiej na warszawskiej Pradze (o czym był łaskaw sam gdzieś opowiadać), którą to możebność uwarunkował
zafunkcjonowaniem w jego przypadku "pomocy Boskiej". Po chwili jednak dodał, że problem tkwi w pewnym drobnym szczególe - mianowicie, że Boga nie ma!
Otóż, panie Jurku, Bóg jest i ma się całkiem dobrze. Śmiało może pan próbować swych ostatnich sił. Problem, jak słusznie pan zauważył, rzeczywiście
tkwi w drobnym szczególe; mianowicie lepiej by było dla pana, gdyby już po tym "wszystkim" jednak się pan nie mylił! No dobrze, zanadto się dziś
rozpędziłem. Precz ze stereotypami!
PS.
Wisła coś ostatnio brudnawa. Patrz zdjęcie.
| |