2008-05-14 19:57:38 ZUS, DWA I TRZY! ZUS. Siódma rano. Punktualnie odnajduję pokój 111, wchodzę, klamka w lewej ręce, pan orzecznik natychmiast orzeka, że chyba nie czytam napisów na
drzwiach. Ponieważ nie byłem w stanie zaprzeczyć jego bystrej uwadze, zawróciłem z gościnnego progu, usiadłem na krzesełku i oczekiwałem pokornie
dalszych instrukcji. Będąc całkowitym laikiem w dziedzinie ZUS-owskich procedur nie byłem pewien swojej najbliższej przyszłości. Pachniało wprawdzie
kawą, ale proszę Państwa, umówmy się - tak? Nie liczyłem więc na zbyt wiele, nic przyjemnego w każdym razie, tym bardziej, że na korytarzu panowała
wręcz grobowa cisza. Nie byłem zasadniczo w grobie, ale tutaj ponownie się umówmy - tak? Nagle z jednego końca holu na drugi przedefilowała przede mną
pani starszy referent Agnieszka... i dalej nie doczytałem wpatrzony w jej dżinsowo-anorektyczne kształty. Błąd, bowiem pan orzecznik wyraźnie polecił
baczne studiowanie tutejszych napisów, a po późniejszej analizie zapisu z kamery - mało subtelnie ukrytej za palmą - będzie miał na mnie kwity, że ho!
ho! Oczekiwałem więc nadal biernie, nie chcąc się nijak narazić podejrzanymi ruchami. Swędziała mnie łydka, ale się bałem nachylić, w obawie, że nagle
rzuci się na mnie znikąd jakiś ochroniarz, przekonany, że indiańskim sposobem ukrywam pod spodniami nóż. U Karola Maya tak było, a w rzeczywistości?
Matko, co za ponure miejsce! Nawet złamanego krzyżyka, żeby sobie było do czego westchnąć! I właśnie szykowałem się na ponowny przemarsz anoreksji,
kiedy zza drzwi, których uprzednio nie doczytałem, odezwał się okrzyk: - Jedynka, proszę! - Ponieważ nie mogło chodzić o panią starszą referent,
wychudzoną na ZUS-owskim wikcie, podjąłem inteligentne przypuszczenie, że może chodzić tylko o mnie. Wszedłem zatem bez zbędnej zwłoki. Pan orzecznik
poprosił o dowód, kartę ze szpitala, i co pan tam ma. Nie miałem niczego, przypadkowo zapałki, ale raczej nie chodziło mu o to. Usiadłem bez
pozwolenia i natychmiast zdjął mnie lęk, czy nie naruszyłem ponownie jakiejś procedury. Ale nie rzucił mnie na glebę, tak że chyba było w porządku.
Zdjąć spodnie, skarpetki też - jakby nie wiedział, że dżentelmen zawsze zaczyna od skarpetek! Poczułem się troszkę jak na wybiegu dla modelek, bo
musiałem zrobić kilka kroków tam i z powrotem. - I co? Jak się pan czuje? - Miałem mu odpowiedzieć, że jak idiota? Mruknąłem jednak coś bez sensu, a
on raźno przytaknął. - Dobrze, dziękuję! - orzekł tonem orzeczniczym i zamilkł na dobre. Ponieważ w dalszym ciągu nie miałem pojęcia co mówią
procedury na temat opuszczania krzeseł w ZUS-ie, tkwiłem nadal. Cisza. Brak świadomości czegokolwiek wokół. - Coś jeszcze? - zapytał pan doktor. -
Nie, nie! Trochę się zamyśliłem. To mogę wstać, tak? - oj, słabo to rozegrałem! Popatrzył tylko, jak na kretyna, myślami będąc już pewnie przy dwójce.
Wychodząc zerknąłem na nowo przybyłą dwójkę... miała co najmniej trójkę... W domu, to już kawa, takie tam, no, życie!
ps. Na zdjęciu, pod
ZUS-em, rok temu.
| |