2008-05-12 14:47:07 Z PAMIĘTNIKA WEEKENDOWEGO ROCKANDROLLOWCA, KTÓRY JESZCZE RANO BUSZOWAŁ W TATARAKU. Nie ma co, potłukliśmy się wczoraj na próbie solidnie, do tej pory świszcze mi w lewym uchu. Niby moglibyśmy grać ciszej, ale to charakterystyczne
drżenie powietrza przy progowym obciążeniu ucha sprawia, że gałki we wzmacniaczach rozkręcają się same, a my wraz z nimi. Po około półgodzinnym
bombardowaniu Drezna niezawodnie nachodzi człowieka lekka głupawka, macha się rękami z całej siły uderzając w instrument, jakby stanowił on istotną
przeszkodę w doprowadzeniu się do szaleństwa, do którego mimo wszystko człowiek chce się doprowadzić. Dobrze, jeśli w tej fazie samoeksterminacji pęka
komuś struna, siada wzmacniacz, lub któryś z kolegów dostaje kolki wątrobowej, bo wówczas pojawia się szansa aby przerwać ten destrukcyjny pęd ku
nicości, czegoś się napić, sprawdzić ponownie zasięg w telefonie, zaproponować kręgle w celu rozładowania nagromadzonej niepostrzeżenie agresji;
zawsze to przecież lepiej poprzewracać bezmyślne pachoły, niż zaczepiać równie bezmyślne przypadkowe dresy zawsze przecież zdolne wyprowadzić z karku
cios kończący nasze sny o potędze. Wczoraj wprawdzie nikt z nas nie zaliczył podczas grania żadnego poważniejszego defektu, lecz i tak byliśmy
zmuszeni zakończyć przed czasem. Pojawił się bowiem kolega w towarzystwie umiarkowanie urokliwej koleżanki, umiarkowanie trzeźwej, stanowczo jednak
nieumiarkowanej w zakresie poziomu poufałości na jaki można sobie pozwolić przy pierwszym spotkaniu z grupką trzech przepoconych graniem świrów z
obłędem w oczach. Kolega był pod wpływem, na wszystko reagował nieobecnym uśmiechem, i ciągle powtarzał, że dzisiaj wszystko jest dla nas - doprawdy,
aż dziw bierze na myśl, że w ogóle do nas dotarł bez złamań! Wszystko, to wszystko! Wybraliśmy kręgle. Oboje poszli z nami. Ściślej - pojechali. Ona
wciąż z pełnią niekłamanego entuzjazmu dociekała dlaczego bas ma tylko cztery struny, swoje zachwyty przerywając coraz bardziej piskliwą czkawką i
nieustannie zdziwionym "o, kurczę!". Szczęśliwie szybko dotarliśmy do celu. Tłumu nie było, ale jakoś udało nam się możliwie zwinnie i sprawnie
rozproszyć, zejść z oczu towarzyszącej nam parce, z której jacyś kręglarze amatorzy szybciutko zagospodarowali jej żeńską część - ku jej wyraźnej
uciesze - męską zaś pozostawiając w trwałym zespoleniu z pomieszczeniem żółtawej toalety, gdzie pośród tryskających odgłosów miała oczekiwać
znalezienia przez zirytowaną obsługę baru. Jednakże rozproszenie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania i okazało się na tyle skuteczne, iż
rozstaliśmy się w końcu typowo po angielsku. Bas chyba zmienił lokal, bęben się dziwnie zawieruszył, gitara wróciła do domu, gdzie w drzwiach
nieoczekiwanie natrafiła na małżonkę, a że było po drugiej nie wyjmowała przy niej instrumentu, nie śpiewała, tylko się zdziwiła jak ten czas szybko
leci; pierwsza, druga, wpół do trzeciej... Przypuszczam, że chyba jednak trochę pograliśmy w te kręgle, albo może w bilard, no, nie wiem, ale przecież
musieliśmy coś robić przez te kilka godzin! Dziś wieczorem się spotkamy i spróbujemy wspólnie ustalić co się wczoraj właściwie stało i czyje są te
skrzypce, które przyniosłem do domu zamiast gitary. Kurtkę już ustaliłem.
| |