2008-04-25 14:42:01 TRENING WYMUSZONY Jak było do przewidzenia wczorajszy rozpaczliwy odruch, by zrobić zakupy, pozostał zignorowany. Chociaż może nie tak całkowicie, bo przy okazji żona
mogła sobie rzucić swobodną i kąśliwą uwagę, że oto jednak znajduje we mnie coś, co różni mnie od tamtej nieszczęsnej małpki. W każdym razie w mig
rozszyfrowała moje zamiary, i po natychmiastowym opatrzeniu ich klauzulą niewykonalności ja, z kolei, postanowiłem "strzelić focha". Dobyłem zaraz
kolarskich fatałaszków, roweru, telefonu, kabla do gitary (sam nie wiem po co!), i przygotowałem się do wyjścia. Tylko mój przyjaciel ROWEREK był
szczęśliwy. Zawsze wierny, gotowy do współpracy, spolegliwy, zawiezie, przywiezie. Przyjaźń na całe życie. On jeszcze nie wie, że zajeździłem już
jedenastu takich jak on, a "całe życie" odnosi się wyłącznie do niego. Jest jeszcze młody. Tegoroczny. Ale był już ze mną w tym sezonie na dwóch
wyścigach, poradził sobie znakomicie - w odróżnieniu ode mnie. Ma więc prawo czuć się pewnie, tym bardziej, że przecież codziennie widzi naszą
lodówkę, a ta nawet nam wydaje się być wieczna. Zatem już trzeci dzień z kolei poświęciłem ślamazarnej jeździe po - (przez chwilę chciałem napisać:
asfalcie!) - najbliższej okolicy. Chyba nie muszę jednak udowadniać ile mam z tego radości. W ogóle nic nie muszę. Za to co raz więcej "mogę". Bowiem
przypomina sobie o mnie powoli "środowisko", śląc nieśmiałe jeszcze esemesy, mniej więcej o treści: "Jak zdrówko? Możesz już? W sobotę zgiba w jamie.
Bimbru nie bierz, wchodzimy w browary. Cze!" No cóż, wielu zdecydowanie przecenia moje możliwości - pod każdym względem!
PS. Dlaczego armata?
Widziałem ją kilka dni temu. Poza tym z jedna armata musi być - jak wszystko!
| |