2008-04-17 10:21:31 OJCOSTWO ŚWIADOME, CHOĆ KULAWE (SIC!) Trudy wczorajszego dnia przejdą do historii. Mianowicie pierwszy raz w życiu przegrałem z synem w szachy. Niestety, dodatkowo próbowałem się mętnie
tłumaczyć, że ponoć miałem źle ułożoną chorą nogę, patrzyłem w szachownicę pod nieodpowiednim kątem – no, po prostu, żenada! Ojciec nie powinien
tak postępować. Trzeba umieć przeprosić, wziąć na klatę, skruszyć się i wykorzystać okazję do wygłoszenia heroicznej przypowieści o honorze i
godności. W tle polscy hokeiści dzielnie walczyli z Kazachstanem w dogrywce na karne (co również mnie nie tłumaczy – chociaż, może
troszeczkę:)), atmosfera w sam raz sprzyjająca podniosłej mowie, było narodowo, bił nas przeciwnik, i to w niesprzyjających okolicznościach, ponieważ
sędzia ani trochę nie oszukiwał, tak jakby wszystkie moce przeciwstawiły się naszym reprezentantom! Ale i im w końcu przyszło nastawić piersi, z orłem
w koronie, i uznać wyższość przedstawicieli tego kilkusettysięcznego kraju. Tyle, że „nasi” przynajmniej nie musieli za nic przepraszać. A
mnie przydarzyło się to już drugi raz w tym tygodniu. Ponieważ próżniaczo przebywam w domu, a zasięg mojego kuśtykania zasadniczo wzrasta z dnia na
dzień, żona postanowiła dać mi kolejną szansę. Sama poszła na cały dzień do pracy, a ja miałem przygotować prosty obiad. Dla mnie skutek podobnego
manewru był, nawet nie łatwy do przewidzenia, tylko wręcz oczywisty. No i, tym razem, musiałem przeprosić dzieci za pyzy, które gdzieś mi zaginęły w
garnku podczas operacji gotowania. Z instrukcji obsługi mrożonki wynikało, że mają wypłynąć. Nic takiego nie nastąpiło. Najprawdopodobniej przegapiłem
ten moment i się rozpłynęły pośród bulgotu. Ponieważ w oczach wygłodniałych dzieci dostrzegłem zarzewie buntu i chęć donosu, bez szemrania zgodziłem
się na proponowaną przez nie pizzę na telefon. A ja zawsze mówiłem, że w kuchni jestem niebezpieczny! Wczoraj niezagrożony obiad jedliśmy w rodzinnym
gronie, u mamy. Kilka dni temu miała urodziny, a wcześniej nie mieliśmy okazji się spotkać. Nie mogę zdradzić o którą rocznicę chodzi, bo być może z
czułością strzeliłaby mnie po pysku. Wprawdzie jeszcze nigdy jej się to nie zdarzyło, ale też ja nigdy nie sprzedałem tej wagi informacji na jej
temat. I niech tak zostanie. Tymczasem chyba przedawkowałem kawę. Strasznie mi wali serce. Oporządzając ekspres, tępo patrzyłem za okno. Sąsiadka
właśnie wyprowadzała pieska i wyrzucała śmieci, przy czym wszystko czyniła z taką gracją, jakby wiedziała, że siedzę w tym oknie i sypię pół kilo kawy
na filiżankę. No tak, typowa nadinterpretacja, charakterystyczna dla wiosennego nosiciela testosteronu. Gdybyście jednak słyszeli, jak ona cudownie
mówi „dzień dobry!”... I ten kubełek taki czyściutki, i piesek zadbany, i te włosy... o!, i małżonka za plecami, dzień dobry!, dzień
dobry!, patrzę, czy nie pada!
| |