2008-04-11 14:47:51 NA RAMIE Stało się! Bez dodatkowych zniszczeń i kontuzji opuściłem mieszkanie - samowładnie. No i? No i zażądałem od zaskoczonej rodziny założenia mnie na
rower. Szok, konsternacja, politowanie - wszystkie te odczucia jednocześnie spowiły umysły moich bliskich. Do mamy nie dzwoniłem, bo i tak znowu
usłyszałaby lodówkę. Ponieważ jako dorodny samiec posiadam znaczną przewagę fizyczną (mimo przejściowych trudności animacyjnych w obrębie kończyn
dolnych) nad pozostałą częścią mojej podstawowej komórki społecznej, protesty ograniczyły się do cichych i krótkich pomruków. W zdrowym życiu nigdy
nie nadużyłem swojej pozycji, nigdy też więcej tego nie uczynię - tym razem jednak poczułem się usprawiedliwiony, wręcz zmuszony. Czasami rozmyślam
nawet, czy nie powinienem się urodzić z ramą pomiędzy pachwinami. Nie żebym specjalnie narzekał, bo mam tam jakieś marne szczątki, ale ja potrzebuję
co najmniej 18 cali, a o tym to nie ma nawet mowy! Umieścili mnie zatem na siodełku, w cywilnym ubraniu, popchnęli i... ach! tego mi było trzeba!
Zacząłem kręcić, powolutku, niezdarnie, boleśnie, zrazu przeciążając lewą, zdrową nogę. Dojechałem do pobliskiego parku, stamtąd już tylko kilkaset
metrów do Wisły, wzdłuż jej brzegu kilometr, czy dwa, mostek na starorzeczu, potem kawałek pola, działki, znowu park, i do domu. Uf!, ujechałem się
okrutnie! A to tylko kilka kilometrów. 7 - 8 km/h. Kiedyś myślałem, że przy takiej prędkości spada się z roweru wskutek zaniku efektu żyroskopowego.
Myliłem się. No cóż, noga trochę bolała, ale w porównaniu z chodzeniem... nie ma porównania. Oświadczam zatem, że wracam do gry! I jeszcze coś. Tak
trochę na euforii.W sierpniu przyjadę do Was rowerem, w jeden dzień. Dzieli nas wprawdzie przeszło 400 kilometrów, ale to sobie najwyżej wezmę trochę
wody i - nie wiem - może ze sześć, albo siedem złotych.
| |