2010-05-13 13:45:09 Kura domowa leci na urlop Komunikacja - również językowa
Się wybrałam, cholibka na wakacje! Miałam wygrzać stare kości, odprężyć się pod palmami, popijając drinka z
palemką, a tymczasem ........
Najpierw siwiałam włos po włosku na myśl o locie. Warunki nie były sprzyjające na podejmowanie tego typu
eksperymentów - sam wiesz, najpierw samolot rządowy ...., potem wulkan ......
Któregoś dnia, chciałam starszą uczulić na fakt, że jak będą
gdzieś wyjeżdżać z tatą i będzie dużo ludzi, to mają się go trzymać, bo się zgubią, bla bla bla.
Zawołałam ją i tłumaczę, że teraz musimy
poważnie porozmawiać.
- Bo wiesz - mówię - mama teraz poleci na wycieczkę, a .....
Starsza wpadła mi w słowo nie dając dokończyć
wypowiedzi:
- Wiem, wiem. I się rozbijesz. Tak jak prezydent. A jak nie wrócisz, mogę wziąć twoje korale?
I tak co chwila.
Przyznasz, że takie prorokowanie nie wpływa zbyt pozytywnie na i tak spanikowanego ktosia.
Kiedy wreszcie wybiła godzina zero i w ostatniej
chwili zostałyśmy odprawione, nie wytrzymałam i w samolocie się poryczałam. Nie żebym była jakoś przesadnie wrażliwa, ale nerwy puściły i nie było
komu w mordę dać. A może i było komu, ale głupio tak bez powodu. Sam przyznasz, że z dwojga złego lepiej sobie pobeczeć.
Ale kiedy w końcu
stanęłam na ziemi hiszpańskiej poczułam, że w moich żyłach płynie latynoska krew. Ole!! Energii starczyło mi jednak tylko do wieczora, bo po
dwugodzinnym krążeniu wokół bloku, w którym miałyśmy być zakwaterowane, cholera jasna mnie wzięła, bo jak się okazało, adres nieznacznie różnił się od
tego podanego. Zmęczone i głodne dotarłyśmy wreszcie na miejsce, gdzie ugoszczono nas ……… szklanką wody. Jak się okazało i tak
miałyśmy szczęście, że z butelki, bo normalmente pije się tam wodę z kranu. I taką też dostawałyśmy co wieczór na kolację.
Sieć
komunikacyjna miasta i okolic jest imponująca. Przemieszczenie się z jednego końca Barcelony do drugiego to bułka z masłem, zwłaszcza metrem.
Świetną sprawą są również porozrzucane po całym mieście stacje rowerowe, skąd można sobie bicykl wypożyczyć, wrzucając monetę i oddać w
innym miejscu.
Bardzo podobało mi się gubienie w labiryncie uliczek i natrafianie na niespodzianki (a rzadko na szukany obiekt).
Jakie trafne są tu słowa piosenki Giulii y Los Tellarini: “Por que, tanto perderse
Tanto buscarse, sin encontrarse. Me encierran
los muros de todas partes. Barcelona”
Na ulicach mnóstwo zagubionych turystów z planami miasta, z których dla większości nie wynikało
nic. Widząc któregoś dnia kobietę z taką mapką, podeszłam do niej z pytaniem, którego nie zdążyłam zadać, gdyż zastopowała mnie gestem i
słowami:
Please, do not ask me!
Jak się po chwili okazało była to niemiecka turystka słabo mówiąca po angielsku, ale ożywiła się
jak tylko powiedziałam, że możemy rozmawiać po niemiecku.
I to też było niesamowite. Niemiecki, angielski i hiszpański przeplatały się co
chwilę i czasami z rozpędu, rozmawiając z kimś w innym języku, zapominałam przełączyć się na polski i do swojej polskiej towarzyszki nadal mówiłam w
obcym. Był taki moment, że kiedy w tłumie wyławiałam jakieś urywki zdań, które rozumiałam nie potrafiłam zarejestrować w jakim to było języku. Po
prostu rozumiałam i tyle. Szkoda, że u nas nie jest tak międzynarodowo.
I czysto. O, taaak, wielka szkoda.
Tam kobieta sprzątająca
publiczną toaletę lśniła czystością. U nas trudno to zauważyć nawet u większości pielęgniarek na przykład.
Acha i tam pachnie. I nie uryną,
tak jak u nas. Tam pachną kwitnące krzewy, a tam gdzie nie kwitną przynajmniej nie cuchnie. Ech, jak przykro było obserwować krajobraz po wyjeździe z
naszego lotniska. Plac budowy. No, dobra, niech sobie będzie, ale czemu taki? Tam nawet place budowy są ładne. Przynajmniej w Barcelonie. Nie wiem,
jak w całej Hiszpanii.
Było pięknie ale się nie wygrzałam. Z moim pechem było to do przewidzenia. Przez trzy dni lało i łaziłam w mokrych
butach.
Drugiego dnia popełniłam drobne przestępstwo kradnąc ze szkoły parasol. Nie, nie w desperacji. Myślałam, że ktoś wyrzucił do kosza
na śmieci. I jeszcze szczerze się zdziwiłam, że ten ktoś wyrzucił całkiem jeszcze dobry parasol. I to w dobie panującego tam kryzysu :) Dopiero po
spacerze po mieście, zauważyłam, że przy każdym wejściu do sklepu stoją kosze na parasole dla klientów. Następnego dnia niezwłocznie oddałam i
podejrzewam, że właściciel bardzo się ucieszył, bo tego dnia znowu lało (chyba, że tym razem capnął mu go ktoś inny :)
To na razie tyle. O
komunikacji jeszcze będzie. Czekała mnie przecież droga powrotna, która obfitowała w kolejne atrakcje.
| |