2010-04-08 13:10:25 Tureckie kazanie Czyli zebranie.
Wczoraj było.
Czy ja już w tym kąciku wspominałam, że uwielbiam zebrania?
No to wspominam: PASJAMI lubię je
ja.
Zebranie wczorajsze (jak oznajmiało pismo grzecznie obecność nakazujące) tyczyć miało powiedzmy, że tulipanów i ich pielęgnacji (któren
to temat stanowi z lekka licząc - 60 % moich obowiązków zawodowych:)). Natomiast na miejscu, już w pierwszej połowie zebrania, a nawet w pierwszym
jego kwadransie, by nie rzec prawdy, że w pierwszej minucie; zaraz po „dzień dobry, cieszę się i kontenty jestem wielce, iż widzę was tu tak
licznie zebranych (- wy moje barany!!!!!)” okazało się, że rozważania nasze poszybują w nieco w innym kierunku. I oto miast wokół
zapowiedzianych kwiatków i grządek, dyskusja rozwinęła się naokoło pytania (powiedzmy, że) o możliwość umieszczenia na księżycu bidetu dla Pana
Twardowskiego.
No to, umówmy się, już wiedziałam, że halo, trochę zboczyliśmy!
Jasnym się stało, że oto ZNOWU utknęłam na służbowym
rozdrożu. Kosmiczne WC w moich kompetencjach zajmuje 0% (słownie: zero czyli nic). I gdy - beznadziejnie wbita pomiędzy panią Zosię, delikatnie co
rusz poprawiającą apaszkę, a panią Marzenkę, pilnie czyniącą notatki - starałam się wymyślić powód dla którego mnie ściągnięto na to durne spotkanie,
nowy temat zebrania niepokojąco zaczął podnosić temperaturę na sali. Rozgorzała jakaś masakryczna dyskusja, czy to w ogóle warto poruszać sprawę
bidetu, nie mając wstępnego rozeznania terenu na satelicie? I jaki jest sens zakupu tego urządzenia, skoro brak nam 100% pewności, co do istnienia
jakiejkolwiek księżycowej toalety? I czy nie lepiej nawiązać w tej sprawie kontakt z samym Twardowskim – miast tak, ad hoc, uszczęśliwiać go na
siłę? Bo zastanówmy się drodzy państwo nad głębią tego problemu. Tak. Problem jest głębszy, rzec by można psy-cho-lo-gicz-czny, bo, czy człowiek lubi
być zaskakiwany? Czy lubi niespodzianki? Proszę Państwa… oto, myślę, że się państwo ze mną zgodzą, dochodzimy do węzłowego pytania o naturę
człowieka... mhm… pochylmy się nad nim…
Pokaźne zainteresowanie z nagła wywołanym tematem dodawało siły i skrzydeł Szefowi
Wszystkich Szefów, który, doprawdy niestrudzenie!, swym kurtuazyjnym uśmiechem szczodrze obdarzał każdego podwładnego, nawet tego, który od niechcenia
rzucił ku niemu pytanie, czy Pan Twardowski nie jest aby ponad wszystkimi problemami tego świata, zwłaszcza zaś nad tak przyziemnymi, jak zwykłe (za
przeproszeniem) się opróżnianie i higieniczne podmywanie?
…
I dalej w ten deseń.
1,5 godziny w plecy zakończone błyskotliwą
formułą:
„Proszę państwa cieszę się, że państwo tak licznie pojawili się na tym spotkaniu, a biorąc pod uwagę wagę poruszanych tu problemów
i oczywiście państwa gorące zaangażowanie - myślę, że BĘDZIEMY SIĘ SPOTYKAĆ CZĘSCIEJ.”
Si.
Oby tylko następnym razem wątłe meritum
zebrania choć delikatnie musnęło gałąź służbową, na której siedzę. Bo ośmielę się (uniżenie przepraszam za swa bezczelność) przypuścić, iż pozwoliłoby
to zniwelować dręczące mnie poczucie trwonienia czasu.
|  |