2010-03-22 11:19:14 Dzięki, Panie Boże "Bal u Pana Boga. Pieśni o śmierci i przemijaniu” to niepowtarzalny spektakl muzyczny, na który składają się: utwory Stanisława Wyspiańskiego,
Jacka Kaczmarskiego, Wojciecha Młynarskiego, Ernesta Bryla, Jana Jakuba Kolskiego , Agnieszki Osieckiej, Zygmunta Koniecznego i wielu innych autorów,
porywające interpretacje Joanny Słowińskiej i wirtuozeria Jarosława Bestera - tyle z cudzej wypowiedzi. Teraz ja.
Z tym "spektaklem" to bym
nie przesadzała, lepszym określeniem byłby chyba recital. Po pierwszym utworze zapadłam się w fotel i pomyślałam sobie, "Panie Boże, przy takich
utworach to se nie potańczymy", że nie wspomnę o wybijaniu taktu nóżkami. Toż to tylko siedzieć i się trwożyć a nie balować!
Ale z utworu na
utwór było coraz lepiej i już by się nawet w tango poszło a raz to i do walca można by się dać porwać, gdyby kto zaproponował. Ale niestety na widowni
amatorów tańca nie było.
To po co przyleźli na bal, ja się pytam?!
I nawet z klaskaniem mieli problem, bo jakoś się nie potrafili
wbić w moment bicia.
Słowińska głos ma jak dzwon i mimo tego, że nie wszystkie pieśni przypadły mi do gustu, to jest czego pozazdrościć.
Jak ja bym chciała umieć się tak drżeć! Uch, aż ciary przechodziły. Super.
Jeden numer był raczej z klimatów konkurencyjnych do
niebiesich, bo taki raczej okudżawowski. Od razu wyobraziłam sobie zadymioną knajpę, kieliszeczek wódki i splecionych w uścisku mężczyzn, pochylonych
nad stołem i popłakujących nad swą umęczoną dolą.
No, taka wizualizacja pod wpływem, choć nie zrozumcie mnie opacznie; nic nie piłam ani
przed, ani po ani tym bardziej w trakcie.
W końcu na balu u Pana Boga nie wypada.
Ale wiecie co? Ja to bym też tak tym "balem" nie
epatowała. Ot, raczej nasiadówka, bo nawet nie prywatka. (Czy w dzisiejszych czasach urządza się jeszcze prywatki?)
I pewnie się teraz
zastanawiacie: podobało mi się w końcu czy nie. A i owszem. Kupiłam sobie płytę nawet.
| |