2010-03-20 11:40:35 3,5 h za 35 zetA Poszłam, jak to się mówi z głupia - franc, bo akurat wieczór miałam wolny.
Była ustawka między kabaretem Słuchajcie i kabaretem Jurki. Oba
zeżarły swoje baby i występują sami. Trochę szkoda, ale ze stylu im nie ubyło.
Organizacyjnie wyglądało to tak: skecz, improwizacja, skecz,
improwizacja.
Ale z tą improwizacją coś było nie teges. Mam podejrzenia, że była reżyserowana. Bo, na ten przykład, chciałam, żeby zaśpiewali
o miłości do chomika i nie zaśpiewali. A niechby nawet o miłości do kota. Że nie wspomnę, że do jednego z widzów. Też bym do niego nie spiewała, fuj
fuj.
Ale do chomika??
Zaśpiewali o miłości do sprotu i dup. Oooo, przpraszam za wyrażenie. Nie ja o tym śpiewałam, wiec nie do mnie
skargi i wnioski.
Było - nie było, wyszło fajnie. Jurki zaśpiewały o miłości do prezydenta i jego jaj. Ale mogłam źle zrozumieć, więc się
tego sztywno nie trzymajcie.
Dwugłowy profesor - specjalista ginekologii, wyłuszczył nam problem podatków i jak to się ściśle ma do jego
nauki.
Poznaliśmy wreszcie, a przynajmniej większa część publiczności, tajemnicę narodzin dziecka. I! Spec odkrył kulisy tajemnicy,
odpowiadając na nurtujące pytanie: Kto jest ojcem Maleństwa z Kubusia Puchatka.
A dwugłowy profesor psychiatra wyczerpująco wyjaśnił
złaknionej wiedzy publiczności, skąd się biorą tiki.
Słuchajcie zabrali się za profesjonalny podryw. I, kurczę, choć smierdzieli cebulą i
czosnkiem, spodnie mieli podciągnięte pod pachy i popuszczali w gacie - mieli branie :) Dacie wiarę??
Cóż ja się dziwię! W końcu "każda
potwora, znajdzie swego amatora".
Sasza z Jurków też o mało nie wylądował z jakąś widzką. Ale sam się zaoferował. Ona coś z mężem chyba
miała niefajnie, to się chłopina zaangażował. Później zapomniał, bo ofiarował się innej, jako dodatek do beczułki z piwem (Od kiedy to beczułki są
kanciaste?). I czy to ta inna była młodsza, czy beczułka przeważyła, grunt, że o wcześniejszej propozycji zapomniał.
Było mokro, było
zabawnie, choć szału ciał nie było - za mało świrów na widowni.
Osobiście lubię oba kabarety, więc trudno mi się było zdecydować w głosowaniu
i dałam ex aueqo. Wiem, marna to ocena. Ale co poradzę?
Po konkusie gościnnie wystąpiła Grupa Rafała Kmity. Niestety ze starymi kawałkami.
Wiem, wiem, na żywo to co innego, ale jak już znasz puentę i w ogóle: od A do Zet, to nawet na żywo nie robi to już takiego wrażenia.
Tu też
nastąpiły zmiany w składzie grupy. Nie występuje już z nimi Sonia, ale tak jak to miało miejsce w poprzednich zespołach - nie umniejszyło to uroku i
tej grupy.
Moje ulubione skecze, to te z serii "Wpuszczeni w kanał". Sklep z urnami na prochy też uważam za zabawny. Głównie za sprawą
występującego w nim aktora, który wg mnie grał najlepiej. Z braku telewizora nie jestem na topie, ale wydaje mi się, że to też nowy "nabytek" grupy.
Wybacz, Krzysiek, wiem, że chciałeś być najlepszy, ale dla mnie imię to nie argument :)
A propos. Krzysztof Daszczyński miał pretensyjkę do
Marcina Kostaszuka z Głosu, że źle o nim pisze w swojej rubryce kulturalnej. Hmmm. Jak nie można dobrze, to chyba dobrze, że w ogóle? Nie wiem, nie
znam się. Ale w szoł biznesie tak to chyba funkcjonuje?
P.S. Sprostowanie. Z pewych bardzo pewnych źródeł dowiedziałam się, że improwizacje
kabaretów rywalizujących były niczym innym niż li tylko improwizacją w najczystszej formie.
I bardzo dobrze! Ale jak będziecie chcieli
posłuchać o miłości do chomika, to się nie łudźcie ;)
| |