2010-03-11 17:45:21 Frustratorium Sami tego chcieliście! Mogłam Wam tego oszczędzić, ale nieee. Męczycie i męczycie. Już normalnie do obrzydzenia. Strach z domu wyjść. Strach
kogokolwiek zaprosić. Bo wszyscy tylko o jednym - "Jak było?","Jak?" "Jak?"!
I wszyscy jakoś ślepi są na gromy w moich oczach i na przepastne
wory pod nimi. Ludzie, gdzie Wasz instynkt samozachowawczy??
Ale dobra. Nie chciałam. Prosiłam. Gromiłam. Pytania nie ustają. To
macie:
Złożyłam wniosek najszybciej, jak się dało, bo "się długo czeka". Wybrałam uzdrowisko nad morzem.
Cudownie! - pomyślicie. A
w ryj chcecie?! Cudownie to by było w lecie, a nie w środku zimy! Bo, oczywiście po trzech tygodniach z nienacka przyszedł "przydział". I tym samym
wizję pobytu nad morzem w lecie szlag trafił. Mnie przy okazji też. I w takim stanie pozostaję do dziś.
Dostałam przydział do ośrodka, w
którym nie uwzględniono takiej drobnostki, jak dobre poczucie matek. Była świetlica, a jakże, ale czy to znaczy chwila spokoju po 24 godzinach pracy?
Na dodatek wszechobecne hasło: ZA WSZELKIE SZKODY WYRZĄDZONE PRZEZ DZIECI ODPOWIADJĄ MATERIALNIE RODZICE I OPIEKUNOWIE, kryjące się w każdym
rożku ośrodka nie pozwoliło rodzicielkom spuścić pociech z oczu, w obawie przed pociągnięciem do odpowiedzialności owej.
I tak to z mottem
wyrytym w mózgach, matki i opiekunowie toczyli się krok w krok, jak ta kula u nogi.
Nie biegaj!Nie drzyj się! Zostaw! Nie rusz! Chodź tu! Co
robisz?! - to główny kod za pomocą którego kula porozumiewała się ze swoją nogą.
A noga i tak robiła swoje.
Po tygodniu, matki, jak
zombie, powtarzały swe komendy już automatycznie, często nieadekwatnie do sytuacji. Ale skoro i tak nikt nie słuchał, to co to miało za
znaczenie.
Grunt, to się wydrzeć. Ten tydzień obfitował w coraz śmielsze wzmacniacze wypowiedzi.
W drugim tygodniu matki robiły
rzeczy dziwne. Ja osobiście widząc młodszą wycierającą upaciane masłem łapy w spodnie, wrzasnełam z nienacka, żeby nie wycierała w spodnie tylko w
bluzkę. Czym zdezorientowałam dziecię całkowicie.
Inna matka z zacięciem wpychała dziecku smoczek do buzi. Dopiero wielkie oczy
sześciolatki, dały jej do myślenia, że pomyliła obiekt uciszania.
Wydawanie sprzeczych komunikatów nie dziwiło nikogo, z wyjątkiem dzieci
pewnie.
Pani, której dziecko wlazło do morza, wpadła niemal w histerię:
- Spieprzaj stąd! - wrzasnęła, kierując winowajcę w stronę
"domu". - Dzie leziesz?! Wracaj tu! - wydała kolejną komendę, widząc oddalającą się kupkę nieszczęścia. - Siadaj tu i siedź! Kiedy pchnięta mokraka
siadła i to nie uspokoiło furii: - Gdzie siadasz na tym mokrym piasku!?!?
Dłużej nie słuchałam. Wbrew pozorom takie zachowania innych matek
były dla drugich balsamem na duszę.
A taaak. Piewcom radości macierzyństwa i tym, którzy uważają wychowanie za "siedzenie w domu" -
śmierć!
I nie będę się nad tym rozwodzić, bo gadanie w tym temacie do większości z Was, to jak rozmowa ze ślepym o kolorach.
Drugi
tydzień pobytu był apogeum frustracji, zmęczenia i czegotamsobiechcecie. Był to czas trzepania portek i to bynajmiej nie z nadmiernej ilości
nagromadzonego piasku i ucieczek przed zasmarkanymi i jęczącymi potworami.
Trzeci tydzień był dla wielu wyzwoleniem, bo następowały wymiany.
Tatusiowie dumnie prezentowali się ze swoimi milusińskimi, pokazując swoją postawą, jacy to oni są szczęśliwi, że cały tydzień będzie tylko ICH. Aż
mdliło od tej fałszywej radości.
Jeden z takich dumnych, przechwalał się, jak to on lubi spędzać czas ze swoją córcią i że mógłby tak
częściej.
A w ogóle my to cieniary jesteśmy, że tak narzekamy.
Po trzech dniach tatuś był dętka. Najczęściej zwisał na poręczy schodów z
kawą w dłoniach, bo rzekomo się nie wyspał.
I kto tu jest cienias?? Ja się pytam - rechocząc na samo wspomnienie jego zewłok.
Mało
Wam atrakcji? Proszę bardzo. Dyskoteka - z mamusią, spacerki nad morzem - z mamusią, basen - tak, tak, też, zabiegi - z mamusią, teatrzyk - z mamusią,
bo będzie ryk inaczej, siusiu - z ......, no zgadnijcie bystrzaki, mamusia siusiu - no? myślicie, że sama?
I jak pewnego dnia, po kolejnej
nieprzespanej nocy, usłyszałam superpropozycję pani recepcjonistki, żeby dzieci wspólnie z mamusiami ulepiły bałwana, to myślałam, że nakopię jej do
grubej d..... yhym, yhym, zagalopowałam się.
Ale poszłam. Twarda jestem. I w ramach "rekompensaty" za krzywdy, wrzuciłam dwie matki w śnieżne
zaspy, przez co o mały włos sama nie stałam się kopaną.
I co? Sielanka?
Pracujące matki już nie mogły się doczekać powrotu do
pracy, taki to był wypoczynek.
A właściciele tego ośrodka, albo na siłę realizują misję oddalenia matki od dziecka, przez zbliżenie na siłę,
albo mają to po prostu w końcu niemoralnego kręgosłupa, czyli w dupie!
Dajcież-że mi to wreszcie powiedzieć! Czuję się pod presją. A Wy to
niby tacy porządni i nie mówicie brzydkich słów?
W końcu co? Gdzieś ten wentyl musi mieć swoje ujście! Niech uchodzi
dupą!
Pytania?!!! Pamiętajcie o instynkcie samozachowawczym. Wrrr!
| |