2010-02-24 08:41:59 Meduzy w occie, stuletnie jaja, czyli słów kilka o Chińskim Nowym Roku Dla jednych Walentynki, dla innych Chiński Nowy Rok, czyli Święto Wiosny, które w tym roku przypadło na 14 lutego właśnie. Na Sylwestra nie miałam
planów, poza tym, by zostać w domu i schronić się przed kanonadą fajerwerków i petard. Jednak zaproszona na świąteczna kolację przez jednego ze
znajomych, nie odmówiłam.
Ponieważ tego dnia trudno o taksówki, a w nocy wracać piechotą, nawet tylko 20 minut byłoby niebezpiecznie, więc
postanowiliśmy pojechać na rowerach. Była połowa lutego, temperatura minus dwa stopnie. Pierwszy raz w życiu jechałam rowerem zimą.
Rodzice
kolegi są bardzo sympatyczni, niezwykle gościnni i bardzo lubię jak zabawnie przekręcają moje imię wołając na mnie: Ka-ni-ni-na. Byliśmy zaproszeni na
17.00, ale po dotarciu na miejsce okazało się, że mama była jeszcze w ferworze przygotowań.
Ponieważ w chińskich mieszkaniach (na południe
od rzeki Jangcy) zimą upały nie panują (nie ma centralnego ogrzewania), więc mama jednorazowy fartuch z flizeliny, reklamówkę restauracji Dolar Shop,
nałożony miała na puchowa kurtkę. Śmialiśmy się, że jest szefem kuchni.
Kolacja w przed dzień Święta Wiosny, to najważniejsze wydarzenie w
ciągu roku. By spędzić te chwile rodzinnie, Chińczycy już na wiele dni wcześniej przemierzają ten wielki kraj wzdłuż i wszerz, bo przeważnie pracują z
dala od rodzinnych stron.
Poza nami na kolacji była też babcia, którą trochę przesadnie ubrano w gruby sweter, puchowy bezrękawnik i
zapiętą pod szyję kurtkę. Jak wiadomo ciepło ucieka przez głowę, więc dodatkowo nasunięto jej, po same czoło, grubą, wełnianą czapkę. Babka nie
rozumie po chińsku, mówi tylko w dialekcie lokalnym, więc jedynie uśmiechałyśmy się do siebie porozumiewawczo.
Podano do stołu. Mama na tę
szczególną okazję wyłożyła biało-niebieską porcelanę. Stół przykryty był serwetą, na niej rozłożona była szyba przycięta równo z krawędzią stołu. Na
to przyszła przezroczysta folia. Wydawałoby się, że to mało odświętny wystrój, jednak – co kraj to obyczaj i do panujących w innych krajach
zwyczajów podchodzę z szacunkiem. Niebawem na stole pojawiło się tyle półmisków z potrawami, że zaczęto je ustawiać piętrowo. Rozbawiło mnie to, że
mama mimo odświętnego charakteru kolacji nadal pozostała w kurtce i fartuchu Dolar Shop. Ja na początku próbowałam udawać twardzielkę i wystąpiłam w
samej sukience, ale ostatecznie okryłam się grubym szalem. Co do potraw, to dobrze, że wybór był duży, bo wiele z nich, po spróbowaniu jednego kęsa
nie kwalifikowałam do dalszej degustacji.
Pojawiła się oczywiście ryba, w myśl powiedzenia „Nian nian you yu” - „na koniec
każdego roku pozostanie bogactwa na kolejny”. Była też pyszna wołowina w czerwonym sosie, z ziemniakami. (Ach ziemniaki, kartofle, pyszne,
wspaniałe! A kiedyś myślałam, że mi się znudziły…). Spróbowałam ponadto stuletnich jaj; co to z wyglądu przypominają oko – galaretowate,
szaro-niebieskie, przezroczyste. (są to jajka ugotowane na twardo, specjalnie zakonserwowane, przechowywane przed spożyciem przez okres kilku do
kilkunastu tygodni). Skusiły mnie też meduzy w occie. W kilku potrawach pojawiły się składniki, których nazw nikt nie mógł mi wytłumaczyć i powiem
szczerze, z premedytacją nie brnęłam w temat. Czasami mądrze jest wiedzieć mniej…
Po kolacji czas na kolejny etap świętowania. Ku
mojemu zdziwieniu, wszyscy przenieśliśmy się na kanapę, by… oglądać telewizję. Zgodnie ze zwyczajem od godziny 20.00 do 24.00 wszyscy zasiadają
przed odbiornikami i oglądają widowisko przygotowane przez program pierwszy telewizji centralnej. Występy rozpoczęła grupa kobiet w sukniach
przyozdobionych w „zielone kapusty”. Potem było już tylko, hm… mniej fascynująco i po półtorej godzinie chciałam się zbierać do
domu.
„Nie możesz, nie możesz!” usłyszałam, „musimy jeszcze odpalić sztuczne ognie!”.
O nieme… nawet w domu
nigdy nie uczestniczyłam w odpalaniu fajerwerków, które mnie po prostu przerażają i generalnie nie bawią. Przez grzeczność jednak zostałam. Z konta
wyciągnięty został karton, po brzegi wypełniony tym „cennym towarem”. Cały ten zapas broni wynieśliśmy przed blok i tak o 22.00 zaczęliśmy
świętować Nowy Rok. Wykazałam się dość dużą odwagą, by zejść na dół, ale żeby wyjść na zewnątrz klatki schodowej, to już mnie nikt nie namówił. Na
szczęście zapasy sztucznych ogni nie starczyły na długo i wkrótce wróciliśmy do mieszkania.
Mama szybko uwinęła się z deserem i wkrótce każdy
siedział z powrotem na kanapie z miseczką słodkiej zupy, w której pływały ryżowe kulki (tangyuan) i nasączone alkoholem ziarenka ryżu.
Ojciec
niestety musiał nas opuścić, bo zawezwano go w pilnej sprawie. Okazało się, że na osiedlu gdzie pracuje wybuchł pożar i spaliło się doszczętnie
mieszkanie. To właśnie mam na myśli, kiedy mówię, że obawiam się fajerwerków…
Zdążyłam wrócić do domu przed 24.00. Na szczęście. To co
zaczęło się po północy nie da się opisać. Było głośno i kolorowo. Fajerwerki, ogłuszające petardy i niesamowite sztuczne ognie rozświetliły całe niebo
na przynajmniej godzinę. Bezustannie. Potem pozostał tylko pył i zapach siarki. Niesamowite, że przemieszało się to z padającym śniegiem! Śnieg w
Szanghaju! Zrobiło się bajecznie i świątecznie. Prawdziwy Nowy Rok.
| |