2010-02-08 10:18:23 ZMĘCZENIE Po werbunku przez "czarnych" do kościelnej scholi - o czym ostatnio wspomniałem - pomyślałem sobie, że mogło być gorzej. Np. próba wpasowania mojego
głosu do parafialnego chóru - czego przed emeryturą raczej nie planowałem. Nie pojawiłem się jednak w piątek na planowanym spotkaniu dziecięcej
scholki. Zwyczajnie nie zdążyłem z pracy. Tak więc w niedzielę, co zrozumiałe, mój debiut w charakterze świadka i uczestnika zmagań dzieci z bożą
nutą, nie doszedł do skutku. Mam nadzieję, że ks. Jacek nie poczuł się zdruzgotany. Zresztą w tygodniu z nim pogadam. Musimy wymienić numery
telefonów, bo jak następnym razem przewrócę się np. pod prysznicem i znowu nie będę mógł przyjść, to przynajmniej uprzedzę. Zresztą on też przecież
może walnąć na schodach, kiedy jego Anioł Stróż lekko przyśnie. Jak do mnie wtedy zadzwoni, to mu przynajmniej opowiem jakąś zabawną historyjkę. Bo na
lekarza nie ma co w takich przypadkach liczyć. Ten to zaraz tylko nastraszy, że panie, złamałeś pan dwa żebra i masz pan, panie ksiądz..., księdzu...,
księż... przesunięcie stawu biodrowego, oraz nieaktualne ubezpieczenie, zdaje mi się. Kto by chciał słuchać podobnych rzeczy? A tak zadzwoni do mnie i
chociaż się uśmiechnie, zanim karetka przebije się przez śniegi i dotrze z pomocą i destrukcyjną diagnozą. Wczoraj zresztą ja sam omal nie
potrzebowałem reanimacji. Pojechałem z kolegami na trening, który przerodził się w wyniszczający wyścig. Ja, po sobocie spędzonej częściowo na
parkiecie z małżonką, nie byłem najświeższy i przeżywałem okrutne męki. Trochę ponad czterdzieści kilometrów po śniegu, gdzie - wnioskując po śladach
- nawet koń z saniami się zapadał, prawie zabiło mój organizm. Do tej pory czuję się sflaczały i nieskory do figli. Zamknąłem się teraz w pokoju przed
małżonką i klikam. Mam nadzieję, że zaraz nie wpadnie. To by mnie mogło zabić. Tyle, że ja w takich sytuacjach jakoś wyjątkowo mało asertywny jestem.
A zresztą, niech tam - co będzie!
| |