2010-01-28 09:32:26 IDĘ GDZIEŚ... Śnieg od rana, zawierucha, na rower za bardzo kurzy, małżonki w domu nie ma, telewizora nie lubię, chyba tylko spacer pozostał. W te mrozy poszedłem w
nasze okoliczne górki, ślady zwierzątek, zamarznięte ptaszki, zapadałem się w podwójną warstwę śniegu i naciągnąłem chyba sobie jakieś ścięgno w
stopie, takie od góry, jakby od palców. Przedwczoraj znowu hokej, -22 stopnie, aż krążek skwierczał. Nie wiem, czy sobie nie odmroziłem w łyżwach
dużego palucha, bo mnie dziś jeszcze boli. Wprawdzie dostałem krążkiem, ale to w piszczel, i tu boli mnie prawidłowo. Kolegę z pracy też boli
piszczel. Wpadł o piątej rano wstając do pracy, na kupioną dzień wcześniej szafę, będącą jeszcze w stanie złożonym. Sam ją tam postawił, tyle że
zasłaniała jedno z dwudziestu gniazdek elektrycznych tego domu, co widać nie pasowało małżonce, która postanowiła skorygować lekko miejsce postoju
nowego mebla i przesunęła zafoliowane elementy bliżej schodów, nie informując o tym swego męża. Chwilę potem miał już w ręce nóż, użył go na szczęście
tylko do zrobienia sobie wyjątkowo niekształtnych kanapek. Szafa to zawsze i wszędzie wielkie wyzwanie. I komoda. Wiem coś o tym i sądzę, że nie po
raz ostatni ta szafa stanęła na drodze mojego kolegi. Jak nic będzie za szeroka, bądź za wąska, zbyt wysoka, zbyt niska. Już ta jego miłość coś
wymyśli! A ja chyba pójdę sobie teraz do lasu. Nie wiem co tym lesie, ale sobie pójdę. Może będą szyszki?
| |