2010-01-27 11:50:38 Pantomima Wybraliśmy się z kuzynostwem w latach szkolnych do ciotki do Niemiec. Ciotka mieszkała na wsi, więc co jakiś czas jeździliśmy do pobliskiego miasta w
celu urozmaicenia pobytu.
Wracając z jednej z takich wycieczek spowodowałam małe zamieszanie. Posłuchajcie.
Siedzieliśmy już jakiś
czas w podstawionym autobusie i zmęczeni oczekiwaliśmy niecierpliwie na jego odjazd. Było gorąco. Nie chciało nam się gadać, więc każdy umierał w
swoim fotelu.
Siedziałam przy oknie i znudzonym wzorkiem obserwowałam otoczenie …………………
Nic się
nie działo. …………………………… Nuuuudaaaaaaaa, przepraszam, ziewnęło mi się na samo
wspmnienie.
Nagle pojawiła się tuż przy moim oknie, grupka (chyba) Włochów. Wleźli mi akurat w kadr, więc gapiłam się na nich. Bezczynność
była tak przytłaczająca, że nawet gałkami ocznymi nie chciało mi się ruszać.
Jeden z mężczyzn wyjął portfel i nieuważnie upuścił banknot,
który lotem świdrującym, delikatnie niczym płatek śniegu spadł na ziemię.
Nikt tego nie zauważył. Nikt oprócz mnie. Hmmmm, hmmmmm, jakby mu
pokazać, że zgubił forsę, kiedy na mnie nie patrzył, zajęty gadaniem? Jak to zrobić zwłaszcza wtedy, kiedy niemoc jest silniejsza nawet od
Pudziana?
Zaczęłam przywoływać go telepatycznie wzrokiem. Gapiłam się jak sroka w gnat i nic. Normalnie to skutkuje, ale może Włosi są
bardziej odporni na tego typu komunikację? A tu NIC.
Machnęłam więc nieznacznie ręką. NIC. Znacznie. Efekt ten sam. Ej, no kurczę, ja tu
taka zaangażowana, wiercę się w fotelu, pobudziłam już towarzyszy naokoło, a zainteresowany ani zerknie?
Kiedy w końcu niechcący zahaczył
wzrokiem o moją osobę, byłam tak uradowana, że z perspektywy czasu, myślę, że musiałam wyglądać jak młodociana kretynka, podrywająca
chłopaka.
No, dobra, zobaczył mnie. Zainteresował się, bo kto by się nie zainteresował, jakby zobaczył szczerzącą się dziko babę i co
dalej?
Dalej wskazuję mu kierunek który ma popatrzeć, czyli dół. Ale to był jakiś oporny Włoch. Nic nie trybił i zaczął po kolei, nie
wyłączając siebie (na szarym końcu zresztą), pokazywać wszystkich swoich towarzyszy, którzy stali w jego zaklętym kręgu. Przy okazji zwrócił uwagę na
mnie nie tylko ich, ale i resztę podróżnych w autobusie. Boszzzzzz!
Jego niepowodzenie i swoje poniekąd, skwitowałam pacnięciem w czoło i
energicznym trzęsieniem głowy, że NIEEEE. Nie chodzi o osobę!
Brnęłam więc dalej w międzynarodowy język migowy. Nikt nic nie kumał. Myśleli,
że ich podrywam i w ogóle, kiedy już wyczerpałam zapas gestów, człowiek wreszcie spojrzał w dół, zauważając opuszczony banknot.
Cały autobus
zaparował od westchnień ulgi.
Nominał był chyba wysoki, bo Włoch prawie odtańczył taniec szczęścia, przesyłając mi przez szybę buziaki,
uściski i ogólne gesty wdzięczności.
I wiecie? Najgłupsze było to, że przecież mogłam po prostu wyjść i podać mu ten banknot, zamiast się
tak kompromitować, ale takie proste rozwiązania, przychodzą mi do głowy zawsze na końcu.
Autobus wreszcie odjechał, wśród grzmotu oklasków,
żegnany powiewem chusteczek i całusami odbijającymi się z trzaskiem o szyby i ogólnie w duchu dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku.
| |