2009-12-17 09:37:22 W poszukiwaniu wspólnego języka Po wczorajszym spacerze po mieście
już wiem o czym był film „Wielki Szu”
to film o big bucie.
O bucie, w którym ktoś z
więźnia uciekł
i o bucie, który miał problem z zzuciem.
A ja jestem gęsią, co ma problem
z angielskim truciem.
:))
Kluczem do wszystkiego jest jak zwykle umiar. Umiar i prostota (pozdrawiam mego kota;)))
sama czasem wtrącam obce słowo i (dodam,
żeby notka była bardziej a’propos;))) sama czasem przeklinam. Ale wlewam sobie, że jednak trzymam dobre proporcje i te wtręty stosuję zawsze
jako przyprawę a nie danie główne. Bo tak jak przekleństwo stosowane zamiast kropek i przecinków ładuje bliskie otoczenie złymi emocjami i tworzy
marną rzeczywistość, to dajmy na to wyjątkowa, porządnie wibrująca cholera uwalnia zęby od konieczności zgrzytania i skwierczy w powietrzu w niwecz
rozpuszczając negatyw.
Aż miło!
U ha, ha
Nasza zima zła.
ze spaceru, prócz powyższych refleksji, przyniosłam też nowe nakrycie
głowy.
I tak oto, Proszę Państwa, powitajmy fioletową wełnianą czapę, moją nową przyjaciółkę. Ten fiolet może nie bardzo mi pasuje, ale myślę, że
jeszcze kilka dni mrozów, a do czapki dołączy nos. A wtedy… wtedy po prostu…, no… będąc tak zharmonizowaną kolorystycznie, to jakby
to skromnie ująć: zrobię furorę.
:))))
| |