2009-12-14 10:57:07 Kto drogę skraca do domu nie wraca Trasa nad Morskie Oko dłużyła nam się niemiłosiernie, więc kiedy Klusek zaproponował sktót, przyjęliśmy go z ulgą.
- Daleko tym skrótem? -
spytała pro forma nauczycielka, skręcając już w ścieżkę prowadzącą pod górę w las.
- 200 metrów - odparł bez wahania nasz nowy
przewodnik.
- O, to super! - ucieszyli się pozostali naiwni.
Po półgodzinnym marszu, niezmiennie pod górę, pytam Kluska, czy daleko
jeszcze.
- 200 metrów - odpowiedział niezrażony, co poniekąd napełniło moją stroskaną duszę niejaką nadzieją.
Ta sama odpowiedź
padała jednak za każdym następnym, coraz bardziej złowieszczo zadawanym pytaniem.
Kiedy mgły zaczęły opadać coraz niżej i widoczność nagle
zrobiła się coraz gorsza, nauczycielka zaczęła wpadać w panikę.
Drugim "opiekunem" szkolnej wycieczki był Angol ni w ząb nie mówiący po
polsku.
Klusek trwał niezłomnie przy swoim zdaniu, twierdząc, że do Morskiego Oka jeszcze tylko dwieście metrów, ale po tym jak obiecaliśmy
mu kocówę, po powrocie do schroniska - przestał się wymądrzać.
Zbliżała się osiemnasta, a od dziewiętnastej był zakaz chodzenia po Tarzańskim
Parku, ze względu na żerujące niedźwiedzie.
Uzmysłowiliśmy sobie ten fakt, widząc wielkie odciski łap na świeżym śniegu. Psie, jak się
później okazało, ale stracha mieliśmy i tak.
Mgła była coraz gestsza. Nauczycielka na skraju załamania nerwowego. I oto nadeszła
pomoc.
- Proszę pani - mówi jeden z uczniów - tami idą jacyś Niemcy. Może mają mapę?
Bo myśmy oczywiście nie mieli :] Po co komu
mapa w górach?
Mieli! I świetnie mówili po niemiecku. Zresztą nasza pani od niemieckiego, to też (o, dziwo!) nieźle sobie
radziła.
Po pięciu minutach rozmowy, po wyjaśnieniu naszego położenia i wytłumaczeniu wszelkich okoliczności, kiedy nasi wybawcy szukali
mapy, żeby nam pokazać trasę powrotną, zaczęli między sobą rozmawiać bezbłędną polszczyzną.
Tak tak, to byli "nasi" i bardzo się zdziwili, że
zostali zaczepieni po niemiecku.
Pewnie gdybyśmy szli dajmy na to z nauczycielem hiszpańskiego, a nasi "Niemcy" nie znaliby tego języka, do
dziś krążylibyśmy gdzieś w Tatrach, albo rozkładalibyśmy się w żołądkach wygłodniałych czeskich niedźwiedzi.
Tak czy siak, pozostalibyśmy w
jakimś sensie częścią (no dobra, cząsteczką) natury.
| |