2008-04-09 15:15:03 KU POKRZEPIENIU OKRADZIONYCH Wczoraj, po południu, się przemogłem. Nagły impuls wyrwał mnie z impetem z łoża boleści, by po jednej wywrotce i dwóch dość spektakularnych podpórkach
(zrzuciłem antyramę z własnym odbiciem) stanąć w pokracznym zgięciu przed szafą. Pozostając w jakże naturalnym kontraście do żony, ja mam co na
siebie włożyć. Jednak bez niej nie zdołałbym ubrać niczego więcej niż slipy i bandaż na nogę. W ogóle pierwiastek kobiecy regularnie chroni mnie przed
większymi, czy mniejszymi, okazjami do kompromitacji. Np. kuchnia jest dla mnie takim prawdziwym polem minowym. Chociaż początki miałem raczej niezłe
– szybko przeskoczyłem wrzątek na herbatę, grzanki, kisiel i kiełbasę z ogniska. Kłopoty zaczęły się gdzieś tak koło jajka sadzonego, czy
jajecznicy. Jakoś głupio było spytać jak to się robi. Regularnie przypalałem więc patelnie, coraz bardziej wierząc w złe moce zaklęte w ich blachę
– co zresztą czyniłem z łatwością i przekonaniem, bowiem ich dystrybucją zajmowali się wówczas nasi Cyganie (tak, tak – taką okrutną
rasistowską świnią niegdyś byłem!). Ale wystarczy. Z pomocą boską (rodzina, poręcze, ściany, i taka szajbka przy wyjściu) dotarłem do samochodu.
Ograniczona ruchomość nogi umożliwia mi jazdę, jednakowoż bez komfortu. Ruszyłem mimo to. Rzut bezantenowym beretem i dojechałem do Kazimierza
Dolnego. Zaraz zadzwoniłem do paru osób pochwalić się, że w ogóle tam dotarłem. Mama powiedziała, żebym się nie wygłupiał, bo i tak słyszy naszą
lodówkę (istotnie, coś trzeba z tym zrobić). Ale brat uwierzył. Pytał, czy chodzą jakieś fajne... Nie chodziły. Wypiłem na rynku kawę, programowo nie
kupiłem nic w piekarni u Sarzyńskiego (kara za trzykrotną próbę wciśnięcia mi czerstwego koguta), zepsułem parę zdjęć, wdrapałem się z powrotem na
wzgórze klasztorne, wszedłem do zacisznych wnętrz - gdzie się sproszkowałem – dokonałem dobrowolnej ofiary za parking strzeżony ręką Matki
Boskiej Kazimierskiej, zapiąłem pasy i udałem się w drogę powrotną. W domu natychmiast zgasłem z wycieńczenia. Niczym ten nieszczęsny płomień z
Olimpii w niewprawnych frankońskich łapach. Koleżance, za pośrednictwem niewinnego Brata, ukradli samochód. Benzyna 95 po 4,35zlp! A to jeszcze nie
jest Armagedon...
| |