2009-11-05 13:06:01 OUTLANDER Dzisiaj w godzinach wieczornych będę uczestniczył w kolacji zorganizowanej przez mego serdecznego przyjaciela - którego z tego miejsca nie pozdrawiam,
ponieważ on nawet nie wie, że tutaj piszę - na cześć świeżo nabytego samochodu marki Mitsubishi Outlander. Zważywszy cenę tegoż pojazdu, środków na
kolację pewnie nie pozostało zbyt wiele, niemniej chętnie przyjmę kaszanę z grilla i popiję ją owocem chałupniczej chemii. Właściwie to nawet nie
chemii, tylko fizyki. Destylacja, czy rektyfikacja - jak w tym przypadku - są przecież procesami fizycznymi. "Chemia rodzi się w balonie, a umiera w
samogonie" - tak głosi lud prosty w naszej okolicy, wciąż poszukujący nowych szczepów drożdży co najmniej tak szybkich i odpornych jak A1N1, marząc
tym samym bezwiednie już chyba raczej o paliwie rakietowym, niż o stworzeniu napoju marzeń wywalającego słonia po zażyciu zaledwie 25 gramów.
Pragnienie, by wzmacniać coś co już jest absurdalnie mocne i zabójcze, trąci szaleństwem, bądź Noblem. Ale wszystko przed nimi. Obama też dostał swoją
nagrodę za "poszukiwanie nowej jakości w polityce" i ogólnie za dobre chęci! A tak w ogóle nie ma się co śmiać. Ta ryba, której wypadnięcie wczoraj
ogłosiłem, dzisiaj momentami pływa do góry nogami. Zatem również chyba zwariowała, albo wariuje tylko chwilowo. Jej zachowanie dziwi mnie jednak
nieznacznie, bowiem gdybym to ja był całymi dniami bezpardonowo inwigilowany, w łóżku, w toalecie, podczas posiłków, również dostałbym pospolitego
szmergla. To, że Pan Bóg ma mnie 24h pod swoim czujnym okiem, że widzi i słyszy jakich forteli używam wobec swej partnerki, by ją... by jej...
przepraszam, chyba nie powinienem jednak! W każdym razie nie przeszkadza mi Opatrzność Boża wcale, wręcz odwrotnie! Gdyby jednak tym obserwatorem był
choćby nawet mój najlepszy przyjaciel, nie czułbym się komfortowo. Raz, że zweryfikowałby moje opowieści, a dwa, że chciałby w pewnych aspektach mego
życia silnie mi dopomóc. Szlag by mnie trafił niezawodnie! Tak. Powinniśmy mieć swoje tajemnice. Dla równowagi psychicznej. Żeby nie pływać raz do
góry nogami, raz normalnie, bo nam się wszystko pochrzani dokumentnie. Nie biec do przyjaciela z powodu bólu w krzyżu i nie opowiadać mu przy okazji
historii całego swojego życia. Dzielić się z kimś miłością, szukając pokoju w prostym byciu ze sobą, poświęceniu sobie odrobiny czasu, w rytuale
prostych gestów, serdecznym uścisku, spojrzeniu w oczy. Chodzi mi o to, żeby nie "zagadać" życia. Chciałbym to potrafić. Kolacja samochodowa pewnie
ponownie mnie zweryfikuje. Może zanim jednak bełkotnę po raz pierwszy, wieszcząc tym sygnałem rychły koniec zmagań i wywrotkę na przystanku, zdążę w
koleżeńskim gronie wymienić kilka uścisków i spojrzeń pełnych miłości. Chyba, że wcześniej dostanę w mordę...:)
| |