2009-10-27 11:31:27 Sukces towarzyski W czasie pobytu w Niemczech, zadzwonił pewnego razu sąsiad – Polak, mieszkający w pobliżu, zapraszając mnie na herbatkę.
Pobręczał coś
niezrozumiale w słuchawkę, podając swój adres, a że za piątym razem i tak nie zrozumiałam, postanowiłam pójść, na tak zwanego
„czuja”.
Trafiłam. Woda w czajniku już wrzała i po chwili smętnie dyndała przede mną metka od jakiejś lury.
Od razu mnie
zmierziło. Bo wiecie: smakoszem nie jestem, nie oczekiwałam saskiej porcelany, ale żeby aż TAK zbeszcześcić ceremoniał??! Szklanka – bum, woda
– chlup, herbata – siup! Dobrze, że cukier nie z wora.
Chłopak uwinął się z herbatką szybko, widać śpieszno mu było do
konwersacji – dedukuję słusznie.
- To opowiedz coś o sobie – domaga się z grubej rury, bez krzty subtelności. Ale ja się tak
łatwo nie daję i odbijam piłeczkę z pytaniem.
Mój rozmówca nie ma jednak zbyt wiele do powiedzenia, więc zagaja podsumowująco:
-
Nudny jestem, nie?
Hmm. Trudno zaprzeczyć, ale na razie się tylko uśmiecham i siorbię breję.
- No, ale powiedz …. Nudny
jestem, nie? – domaga się potwierdzenia rzeczy oczywistej.
- A tak poza tym, to co tu porabiasz? – próbuję inaczej ukierunkować
rozmowę.
- Tak myślałem, że będziesz myślała, że jestem nudny. – zapętlił się.
Nie! No kurczę! Wiecie, nawet gąbka ma swój
punkt nasycenia i cierpliwość każdego osiąga swój kres. A ja jeszcze trwam. Dacie wiarę? I to przy lurze! – nie zapominajcie.
- Ale
fajnie, że przyszłaś. Ale nudny jestem, nie? – wyraźnie czeka na potwierdzenie.
Nie zdzierżyłam. Skoro tak tego potrzebował, żeby mu
to ktoś powiedział. Dobra, niech będzie moja strata.
- No – mówię łagodnie – To ja już pójdę. Dzięki za l…. herbatę.
– żegnam się pospiesznie.
Tak się zastanawiam ile mogła trwać ta moja „zapoznawcza” wizyta – 15 minut?
| |