2009-10-24 11:04:30 Wena twórcza Nie mogłam zasnąć. Przyczyną był m.in. dość spory już brzuch. Poszłam do kuchni poczytać. Ale jak tylko zabierałam się za lekturę, morzył mnie sen.
Wracałam więc do łóżka, gdzie momentalnie sen odchodził w niepamięć, za to wracała chęć na czytanie.
Kiedy po raz kolejny wróciłam z
nieudanej próby czytelniczej i ledwo ukokosiłam się wygodnie w pieleszach – NASZŁA MNIE MYŚL.
Wśród oznak niezadowolenia ślubnego,
popędziłam do kuchni w celu stworzenia wiekopomnego dzieła.
Chciałam wykonać je bezpośrednio na białej ścianie, ale „duch męża”
czuwał nade mną sycząc: „nie waż się!”
Przypięłam więc płachty papieru i dawaj oddawać się Muzie Natchniuzie.
Pomysł był
trudny do zrealizowania, wymagał bowiem pracy w ciemności.
Postanowiłam odrysować cień drzewa, padający na kuchenną ścianę. Było to o tyle
trudne, że drzewo też nie spało i się wierciło, a za każdym razem kiedy przykładałam rękę z ołówkiem, by „złapać cień” – mój własny
zasłaniał niesfornego modela.
Ale ja, jak już się uprę, to nie popuszczę, choćby pomysł był jak najgłupszy.
I słuchajcie! Jakie mi
piękne dzieło wyszło! A jakie oryginalne. A przede wszystkim – moje własne. Och! Ach!
Ukojona samouwielbieniem, z błogą miną zasnęłam
wreszcie snem sprawiedliwej.
Rankiem, zbyt wcześnie i zbyt dramatycznie obudził mnie mężowski krzyk (chyba raczej dezaprobaty):
-
Jezzzussssssmaria, KOBIETO!!!
| |