2009-10-05 21:06:15 Wojna – czyli jak się bawią grzeczne dziewczynki Wsadzili nas na pakę jakiejś rozklekotanej ciężarówki. Dla pewności przewiązali oczy przepaskami, żebyśmy się nie mogli rozeznać w terenie. Jechaliśmy
na wojnę. Wróg był niebezpieczny i uzbrojony po zęby.
My uzbrojeni jedynie w zęby i stroje maskujące. Niektórzy mokre, bo nie zdążyły
wyschnąć, po poprzedniej akcji.
Zimno, a my w okopach. Twarze umorusane błotem dla kamuflażu, żeby nas wróg nie dojrzał (wyimaginowany wróg,
dodam, ale kamuflaż musiał być prawdziwy). Czekamy na „odbój”, żebyśmy mogli dalej szurać brzuchami o ściółkę leśną (czołgać się) i masowo
zbierać kleszcze, albo czatować za drzewami, tak by wróg nas nie dostrzegł.
Na razie jedynymi naszymi wrogami byli instruktorzy, którzy
strzelali w łeb za fioletowe od jagód gęby. Staraliśmy się więc jeść je tak, aby przewinienie, za które groziła niemal śmierć – było jak
najmniej widoczne.
A ile tam grzybów było!!! Tu grzyb, tam grzyb, a tam kolejne, ech, serce się krajało, że nie można ich zbierać.
O, „odbój” – można wyjść zza krzaka. Idziemy więc kupą i czekamy na dalsze sygnały. Nadszedł wkrótce, jak tylko znalazły
się odpowiednie rowy z kałużami. Reakcja była natychmiastowa. Kto nie zdążył zając lepszego miejsca, kisił się w błocie.
Czekamy, aż nam
spodnie do gaci przemokną, bo wroga jakoś nie widać. Zimno, kurczę. Zabawa zaczyna mnie już nużyć i robię się lekko nerwowa, bo czuję że moknę.
Ja moknę, a jakiś baran leje w krzaki, w które może za chwilę będę musiała wskoczyć. Nie, normalnie cholera mnie wzięła i wywrzaskując całą
swoją złość ryknęłam:
- Gdzie lejesz, świnio o o o o! – i zgasłam równie szybko, był to bowiem jeden ze srogich instruktorów, który
od tyłu wyglądał normalnie nienormalnie, czyli tak jak my wszyscy.
| |