2009-09-16 20:42:48 SIEKIERA W koszykówkę nie poszło tym razem. Piszę, a w tle Hiszpan pastwi się jeszcze nad naszymi asami pozbawiając wszystkich ostatnich złudzeń. Nasi mają
kłopot z wrzuceniem piłki do obręczy i biegają jak koguty, którym kiedyś moja babcia urzynała łby siekierką. Krew tryskała z szyi, gdakanie
pozostałych kurczaków, ten zgilotynowany wpadał z maksymalną prędkością w podpróchniałe sztachety, wywracał wiklinowe koszyki z karmą dla innych
zwierząt, taranował małe kaczuszki, obijał się o studnię, stemplował ściany domu, w końcu potykał się o własne nogi i padał, najczęściej z powrotem w
okolicy pieńka, z którego zerkała na niego z zażenowaniem jego własna głowa. Pamiętam, że płakałem wtedy i miałem ochotę wystrzelać babunię po pysku,
do czego nigdy jednak nie doszło z obawy przed tą nieszczęsną siekierą w jej splamionych dłoniach. Rosołu nie jadłem. Zresztą babcia i tak gotowała za
tłusto. Teraz już mi przeszło i jem. Koguty obecnie robią w kostkach, więc nie ma problemu. Siekiery w polskich domach dobywa się najwyżej w święta, i
nawet nie po to, żeby palnąć karpia na odlew obuchem, tylko aby przyciąć nieco choinkę. No, może jeszcze podczas małych awantur może to stalowe
narzędzie odegrać jakąś nietuzinkową rolę, niemniej trudno tu mówić o standardzie. Zresztą patologia woli chyba nóż, jako że przydaje się częściej i
jest wszechstronniejszy, bardziej poręczny. Właściwie nawet nie wiem, czemu zabrnąłem w tę makabrę? Zabolała mnie porażka w kosza? Chyba raczej nie,
bo wyników się nie spodziewałem. Na obiad był rosół, więc może jakieś traumy z dzieciństwa się rozlały po żołądku, wraz z wywarem z kuraka? Nie ma co
wnikać. Trop jest jałowy, niepodobny do Proustowskich magdalenek, w dodatku śmierdzi Freudem - a ja coś nie lubię tego ostatniego. Prześpię się i rano
z pewnością będzie dobrze. Przecież nie ma to jak wstać o świcie do pracy, i zobaczyć tych wszystkich szczęśliwych rodaków, którzy radośnie pędzą by
dać Ojczyźnie coś od siebie. Rany, jak ja kocham te poranne depresje!
| |