OCENA: 4.77 ECHO AZJI  
  Kategorie:  ECHO AZJI |

2009-09-08 10:43:42
KOT SAM W DOMU

Jestem w domu sam. Dzieci deprawuje system, a małżonka w pracy. Teoretycznie powinienem siedzieć teraz na rowerze, bo i piękna pogoda, i dużo wolnego czasu - ale pomyślałem, że coś popiszę. Tak się złożyło, że nie ma również mojej mamy, która wyjechała zostawiając klucz i zamkniętego w mieszkaniu kota. Nad jego zdrowiem i samopoczuciem mam czuwać ja. Kotkowi należy codziennie zaaplikować tableteczkę i maść do uszu. W tym właśnie celu udałem się wczoraj wieczorową porą z wizytą, by ulżyć zwierzęciu w samotności. Przywitał się bardzo ładnie, nawet za bardzo, bowiem nie łączą nas wzajemnie jakieś nad wyraz miłe wspomnienia. Kocina jest widać mocno zdesperowany i potrzebuje bratniej duszy. Kizi-mizi, dobry kotek, mru-mru - trzeba było jednak przejść do zadań uzasadniających posiadanie przeze mnie klucza. Na początek maść. Jedno ucho jakoś poszło. Przy drugim mój kompan się zaniepokoił i dał drapaka. Na szczęście wbiegł w miejsce bez wyjścia - i kto to mówił, że koty są mądre! Tam dokonałem na nim zabiegu, po czym pozwoliłem mu się oddalić. Teraz została mi już tylko tabletka. Wziąłem ją na łyżkę, zalałem wodą, i czekałem aż się rozpuści do mikstury, umożliwiającej załadowanie jej do strzykawki. Szło opornie, byłem rozczarowany czasem oczekiwania, próbowałem nawet jakoś rzecz przyspieszyć, dzióbiąc tabletkę widelcem. To mało aptekarskie narzędzie spowodowało jedynie wypadnięcie pigułki z łyżki i początek mojej irytacji, artykułowanej na razie jedynie werbalnie, ale już nie wróżącej niczego dobrego dla kota. Kiedy więc wreszcie udało się doprowadzić proces do końca, wciągnąłem zawiesinę do strzykawki, i zacząłem rozglądać się za pacjentem. Niecałe 60 metrów kwadratowych terenu do penetracji nie zapowiadało długich poszukiwań. Zresztą odrzuciłem od razu kuchnię, łazienkę i przedpokój. Zacząłem go wołać. Na kici-kici nie reagował. Normalnie thriller! Chodzi facet po pustej chacie, cisza grobowa, w rękach trzyma strzykawkę. Kamera z pozycji kocich oczu widzi tylko czubki jego butów i nogawki. Nikt więc nie wie, czy gość ma 180 cm., czy więcej, czy ma siekierę, czy tasak z Lidla. Po obejściu trzech pokoi nieco zmartwiałem. Ni żywej duszy! Od tego momentu uznałem, że żarty się skończyły. Zacząłem do niego mówić, jak do człowieka, choć przyznaję, że nieco kryminalnym językiem. Zszedłem więc do parteru i chodziłem na czworaka, zaglądając pod łóżka, szafki, fotele. Gadzina jest czarny, więc miałem utrudnione zadanie. Przydałaby się latarka. Aż tu nagle, spod jednej z szafek, wyjeżdża pociąg z tunelu! A, mam cię, durniu - trzeba było tymi gałami nie świecić! Wsuwam rękę w tę czeluść, już go dotykam, i... tyle go widziałem. Wyskoczył niczym rakieta! Zerwałem się do pościgu (A, babciu, stłukłem jakąś szklankę u dziadka - sorry!), widziałem tylko, jak ten przybłęda wyskakuje przez drzwi i mknie w stronę kuchni. Mam cię, chłopcze! - pomyślałem. Ale tam go nie było. Znowu na kolana, i znowu penetracja terenu. Wszystkie drogi odcięte drzwiami. Jeden pokój, jeden kot, jedna strzykawka, i jeden cel: wlać mu to do pyska, i iść wreszcie do domu! Pogodziłem się właśnie z myślą, że Nobla za działalność na rzecz zwierzątek z pewnością nigdy już nie dostanę. W tym momencie ja już nie chciałem go leczyć - ja chciałem z nim po prostu wygrać! Strzykawa wycelowana w głąb ostatniej wolnej przestrzeni i gotowa do strzału. Na wszelki wypadek sprawdziłem, czy nie wlazł do gniazdka z prądem, bo ponoć koty są cholernie zwinne! Zajrzałem do barku: nie dość, że zero kota, to jeszcze nic do picia. Za piątą próbą udało mi się zamknąć ten wredny mebelek, wciąż opadały drzwiczki, makabra! Teraz zniżyłem głowę pod stół. Brak jakichkolwiek śladów, ta niepokojąca cisza, zupełnie, jakby to on szykował na mnie zasadzkę. Powoli przebiegam wzrokiem po linii firanki nad podłogą, metodycznie, od lewej do prawej. Zatrzymuję się w okolicy kaloryfera. No tak! Rozczarował mnie jednak. Liczyłem, że stać go na więcej. Spod firanki w tym miejscu wystawał fragment czarnej kitki. W dodatku ruchomej. Dziadek też wyjechał, więc żadnych wątpliwości nie było. Tym razem postanowiłem jednak być bardziej stanowczy i szybszy. Huknąłem się wprawdzie w kaloryfer, ale kota schwytałem skutecznie, i to jedną ręką. Najpierw, z rozpędu, przystawiłem kotu strzykawkę do skroni. Zreflektowałem się jednak, szukając zaraz jego paszczy. Wyrywał się, drapał, przekręcał, nie mógł niestety uciec, bo wciskałem go w tę jego kryjówkę, żeberka gniotły mu żeberka, z tyłu ściana, a z przodu furiat z bronią. Nie mogłem się wstrzelić we wciąż ruchomy i szybki dziób. Kiedy wreszcie się udało, nacisnąłem tłoczek. Kot napiął się, zaczął niemiłosiernie kichać, kaszleć, część wypaliłem mu na wąsy, trochę chyba do nosa, czekałem tylko, kiedy mnie ugryzie. Zwolniłem uścisk. Kot ponownie wystrzelił jak z procy. Wróciłem do domu późno, wykończony i załamany perspektywą, że czeka mnie jeszcze co najmniej kilka takich pojedynków. Już sobie wyobrażam, co będzie się działo, kiedy dzisiaj tam pójdę. Kocina chyba zakopie się w kuwecie ze strachu! A jutro? Lepiej nie myśleć.

  Komentarze (3)   |   Oceń (4.77)   |   Skomentuj  


Musisz być zalogowany, by dokonać tej operacji...

autor: ECHO AZJI

o mnie
kontakt
prawa autorskie

<<   Grudzień 2024   >>
pnwtsrczptsoni
1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31
ECHO AZJI

najnowsze wpisy

    POSTNIE
    ZMĘCZENIE
    WIZYTA KSIĘDZA
    IDĘ GDZIEŚ...
    SPOSÓB NA MRÓZ
    TRZY STRZELIŁEM!
    SALUT!
    EGZAMIN KOMISYJNY
    POKONAĆ TRUDY
    ŚW. MIKOŁAJ