2009-07-09 10:56:15 Adoloran i kwadratura koła W pierwszych słowach mego listu pragnę zaznaczyć, że jestem zafrasowana wielce. Abo mam wrażenie, że trochę się tego lata uwsteczniam.
Trochę…hahahahaha. Żeby być szczerą: Nic mi się nie chce i z dnia na dzień murszeję. Czytam po prawdzie nieco więcej, ale i ta czynność zdaje mi
się być zagrożoną i możliwe, że niedługo ulegnie unicestwieniu. Puf. A wszystko to, bo (…ciebie kocham?) telewizja nastawiła, jak zwykle w
wakacje, powtórkowe wnyki. A ja, jak zwykle w wakacje, łażę jak ostatni patałach bez silnej woli i daję się usidlić.
I tak najsampierw
postanowiłam (niech pochopność ma przeklętą na wieki będzie!) organoleptycznie zbadać fenomen „Rancza”. Ni stąd ni zowąd zapragnęłam
dowiedzieć się, co ta wszystka wiara widzi w tym serialu.
No i jedno wam powiem:
NIE IDŹCIE W MOJE ŚLADY,
nie idźcie!, mówię Wam, i z
tak zaoszczędzonego czasu się cieszcie, a w nim choć czasem nade mną zapłaczcie.
Bo grzęznąc jedną nogą w Wilkowyjach (niech je piekło
pochłonie!), drugą girą wdepnęłam w zardzewiały potrzask pt.: „w labiryncie”. Od wirujących tam żółtych kitli można dostać zawrotów głowy,
ale kurcze, ciągnie mnie do tego laboratorium z tym tajemniczym adoloranem i do tych aktorów obłóczonych (niezależnie od płci) w wielkie kimonowe
swetry, albo w szerokie żakiety/marynary z poduszkami na ramionach … O ja nieszczęsna. Powiadam Wam.
Oczywiście mam na to swoją teorię, u
której podstaw leżą traumatyczne przeżycia z lat szkolnych, kiedy to rodzice kategorycznie zabraniali mi oglądania tego serialu, nie uginając się pod
koronnym argumentem, że „przecież wszyscy z klasy to ogladająąąąą! Buuu”.
Toteż dlatego, że sto lat temu znałam ten serial tylko ze
streszczeń koleżanki - teraz każda jedna jego powtórka mnie przyciąga.
Ale nie pytajcie o sens oglądania tej samej sceny po raz 6474744488
…
Nie znam takiego sensu.
Bo to jest bez sensu.
I tym optymistycznym akcentem kończę.
Pozdrawiam
Was
PS.
przykryjcie telewizor obrusem, postawcie na nim trzykrotkę i idźcie na dwór zagrać w ringo.
|  |