2009-06-17 11:20:55 Mrrrrrau Szły sobie niedźwiadki. Jak gdyby nigdy nic kosmate misie sobie szły i nagle, całkiem zupełnie a nawet totalnie niespodzianie obrały mnie sobie na
cel. „Panowie, ta się nada. Bierzemy!” – usłyszałam i nim mrugnęłam, już leżałam obezwładniona na fotelu.
I tak oto od
nie-pamiętam-kiedy do dziś leżę stłamszona przez puszyste leniwe nie-chce-misie.
I tylko na słowa: pogoda, prognoza, synoptyk - otwiera mi
się nóż w kieszeni, lewa powieka nerwowo drży, pięści się zaciskają, a usta pianę toczą, ale…
Ale ani to zajmujące, ani nowe.
W
przeciwieństwie do wiadomości o ślubie Pana Łapickiego, która wczoraj skutecznie zaczopowała mi wyobraźnię. Słuchajcie, po prostu… nie wiem, bo
właściwie, co mnie to obchodzi… ale nie potrafię przestać o tym myśleć. 60 lat to dla mnie zbyt duża odległość do przejścia na zwykłe
„ty”, to i nie dziwi, że zadzierzgnięcie na tym odcinku (i to w kilka miesięcy! Halo?) miłosnej, intymnej więzi z mężczyzną nie mieści się
w mej wysoce introwertycznej głowie. Na takich dystansach odpadam na starcie. Bo to nawet nie maraton. To prawdziwy kosmos. Podróż na
Pluton.
Najgorsze, że jeden z moich szefów ma 84 lata i od wczoraj ja, no… po prostu, słuchajcie, po prostu... próbuję siebie postawić
przy jego boku… no, żeby tak jakoś empatycznie…, żeby może to pojąć, ale nie daję rady… Prędzej pieszo okrążę świat 3 razy, niż
zrozumiem tę kobietę.
Dlatego przestaję dywagować, bo moja bujna wyobraźnia zaraz z tego wszystkiego zwiędnie. Tak. Więdnie – to
najlepsze słowo w tych okolicznościach przyrody.
Darz bór.
| |