2009-05-13 08:47:34 NOŁ MOR! W domu kolejna ofiara epidemii. Jeszcze nie ja. Jeszcze zipię i chowam się w szafie. Nie dosłownie, ale wlazłbym tam, gdybym nie bał się ciasnych i
ciemnych pomieszczeń, typu trumna lub korytarze ZUS. Wychodząc na rower sprawdzam, czy wirus nie czepił mi się siodełka, czy z moją pomocą nie planuje
zdziesiątkować pobliskich wiosek i wyprodukować czarnej legendy o kolorowym jeźdźcu na białym rumaku, który swym zmęczonym spojrzeniem rozsiewał
plagi, mknąc na oślep po gminnych asfaltach, zarażając przy okazji kury, indyki, krowy i koty. Gołębie na balkonie już chyba uległy tej zarazie, bo
barierka przypomina teraz najlepsze z dokonań Jackson'a Pollock'a. Na szczęście kolejni domownicy, dotknięci owym morem, przechodzą wszystko lżej i
krócej. Istnieje więc uzasadniona nadzieja, że kiedy choróbsko wreszcie mnie dopadnie, po prostu sobie dwa razy kichnę, i po sprawie. Po co zakładać
od razu czarny scenariusz, że całą noc spędzę na..., no po co? Lepiej założyć sobie, że, dajmy na to, całą noc spędzę w objęciach małżonki. Któraś z
tych scen jest mniej realistyczna. Ciekawe która, prawda? Ale pozostanę optymistą do końca. Noszę ze sobą do pracy taki mały pakiet bezpieczeństwa -
proszki, tabletki. W razie czego i tak są skuteczne i przydatne, jak np. spadochron, ale lepiej je mieć, niż nie mieć. Tymczasem spokojnie sobie
odkurzę mieszkanko, potem wyjdę na dwie godzinki, a potem... Nie, nie ma co planować. Dwie godziny to w tym przypadku zbyt odległa przyszłość.
Widziałem ostatnio Prezydenta, i tak sobie myślę... Właśnie, nawet on z takiego powodu musiał zmienić plany.
| |