2009-05-11 00:21:45 o Rajdzie słów kilka.. Ha! To był rajd! Pełen niespodziewanek :-) Kiedy w niedzielę obudziłam się o godzinie szóstej rano i wyjrzałam przez okno, miałam wrażenie, że za
oknem czuć oddech jesiennej paskudy, ale…to było tylko poranne wrażenie ( a może senne majaki ;-) Bo kiedy tylko zebraliśmy się na Malcie, już
wiedziałam, że szykuje się pyszna zabawa. I słowo stało się faktem. Pogoda była wyśmienita do jazdy rowerem, co prawda przez moment poczuliśmy jakieś
‘mokre krople’ ale to jednak nie był deszcz, a tylko sprawka ptaszków ;) Zresztą, cóż tam pogoda! Jeśli jedzie się w TAKIM TOWARZYSTWIE,
nie są nam straszne chmury, dziury, meszki i komary śmieszki. I dojechaliśmy do celu. Kto był sprawcą BIGOSU? Nie wiem…ale bigos był wyśmienity!
Po wzmacniającym posiłku, odpoczynku i losowaniu nagród…
ruszyliśmy w drogę powrotną, miała to być droga najlepsza na świecie, i wierzcie mi
na słowo – BYŁA NAJŚMIESZNIEJSZA! Wyjeżdżaliśmy większą grupą…ale już po kilkunastu minutach wiedzieliśmy, że musimy się rozstać, gdyż
powstała tzw. Grupa Piątkowska ( czyli grupa Sławka B.) i Grupa Wildecka ( grupa Kaliny O.). Cóż, pożegnaliśmy się…i ruuuszyliśmy…i tutaj
zaczęły się..schody..bo po kilku sekundach nasze wewnętrzne GPS-y zaszwankowały (choć przyznam bez bicia, że ja swojego nawet nie zdążyłam włączyć, bo
orientacja w terenie -szczególnie w lesie- jest u mnie na poziomie raczkującego dziecka). W każdym razie, po wstępnych obliczeniach ilości wody i
jedzenia, stwierdziliśmy, że w razie „WU” przeżyjemy w dzikich ostępach leśnych przynajmniej kilka dni. Troszkę pokrzepieni tym faktem
ruszyliśmy dalej na oślep i już po chwili Marysia R. entuzjastycznie stwierdziła, że widzi te nagłówki gazet, mówiące o tym, jak po tygodniu zostaje
znaleziona ostatnia grupa rajdowców, wycieńczona, u kresu sił psychicznych../ a potem to już tylko na sygnale wieziona do poradni zdrowia
psychicznego:-) Wszędzie były krzyżówki, i te dróżki leśne przecinały się z kolejnymi ścieżkami…ale..ale…niezastąpiony Piotr K. i
zmobilizowana Kalina O. już po następnych kilkudziesięciu metrach wiedzieli, jaki kierunek obrać. Dzieciaki były w pełni sił, tylko mały Bartuś słodko
spał, a jego blond loki niesfornie tańczyły. Wyjechaliśmy w końcu na jakąś bardziej cywilizowaną drogę. Nawet zza krzaków wynurzył się znak drogowy.
Było dobrze…tylko jeszcze przejazd przez bardzo ruchliwą ulicę. Czerwone światło, uparte jak osioł nie chciało zamienić się w zielone, mimo
skakania po asfalcie ( w celu odnalezienia ‘inteligentnego czujnika’ ) Cóż, może i czujniki indukcyjne mają czasami urlop, przynajmniej w
niedzielę. Przefrunęliśmy nad jezdnią…i po kilkuset metrach w lesie naszym oczom ukazała się FURTKA! Brama do raju? Brama wybawienia? Brama do
ZOO..? Tygrysiarnia, słoniarnia? Nieśmiało ktoś nacisnął klamkę, ustąpiła…możemy wchodzić! Ale ale…co będzie jeśli zaraz rzuci się na nas
jakaś dzika zwierzyna? Zaglądając przez dziurę w murze, dojrzałam coś na kształt wiewióry-giganta, ale już za chwilę okazało się, że to tylko suche
gałęzie. Przeszliśmy pewnym krokiem przez furtkę. Przezorna Kalina O. już po sekundzie zaproponowała abyśmy w takich okolicznościach przyrody, przed
kolejnym ruchem, choć „akty woli” wypełnili…I tak w atmosferze ‘ogólnego rozchichotania ’, zza krzaków zaczęliśmy
dostrzegać..gdzie trafiliśmy. Los rzucił nas na Miłostowski Cmentarz. Kamień z serca, tygrysy nam nie grożą, słonie nie zamiotą swoimi trąbami..możemy
jechać dalej. Choć przyznać muszę szczerze, że wywołaliśmy małe zamieszanie wśród spacerujących cmentarnymi alejkami.. Karolinie K. udało się nawet
dosłyszeć rozmowę dwóch pań:
Pani.1- a kto to jedzie….?
Pani.2- ochh…rajd mają..
Pani.1- / ze zdumieniem / po
cmentaaarzuuuuu?
(mamy nadzieję, że jutro do pana Piotra N. nie dotrą telefony z pytaniami…”co to za trasa powrotna i dlaczego
przez cmentarz wiodła” ;-)) Ale to tylko przypadek był!! ) Stwierdziliśmy jednogłośnie, że nasz indywidualna trasa jest wyśmienita, pośród
pięknej zieleni..i dziwnym trafem cały czas mieliśmy z górki…Dobiliśmy do punktu wyjścia w świetnych nastrojach, a potem część ‘Wildeckiej
ekipy’ przez kolejny przypadek trafiła do McDonalda. Mmmmmmm..smak lodów był wyjątkowy..i nawet nie przeszkodził mi fakt, że mój rower zaczął
się buntować..i na „do widzenia” zgubiłam parę śrubek /od pedałów/.
Cóż więcej dodać ? WIĘCEJ TAKICH WYJAZDÓW! BO TYLKO Z RADIEM
MERKURY NAJLEPSZE RAJDY, PEŁNE UCIECH I FRAJDY! Dziękuję Wam Kochani towarzysze..Małgosiu, Sławku, Kalinko, Karolinko, Marysiu, panie Zbyszku,
Piotrusiu, Bartusiu, Michałku,pani Danusiu,Adasiu I specjalne podziękowania dla taty Karoliny :) /uuuch!...rymy się skończyły/
Do
zobaczenia na kolejnym Rajdzie!! Byle szybko..
|  |