2009-05-03 21:16:38 BACH Wodecki spiewal: "Zaaacznij od Baaacha, la la la, la, la, la". No, to zaczelam. Najpierw wysepilam wejsciowke od Radia. Dlugo nie sepilam, swoj honor
mam. Pare sygnalow i juz.
Nastepnie postanowilam uszczesliwic dobra nowina meza. Z tajemniczym usmiechem oznajmilam mu, ze mam dla niego
superniespodzianke, zeby nic sobie na ten termin nie planowal i ladnie sie ubral.
Maz spanikowal i w te pedy udal sie do Netu, zeby
sprawdzic, co, gdzie, kiedy? Nic nie znalazl (tryumfalne cha cha cha). Po kilku godzinach sie zlitowalam i powiedzialam zdawkowo - Filharmonia.
Uuuu. Co sie dzialo. No, to uspokajam. Spokojnie, to tylko Bach, klasyk taki, bedzie fajnie, zobaczysz.
Obdzwonilam znajomych, zeby sie
pochwalic jacy to my och i ach kulturalni. Tak, tak, na TEGO Bacha idziemy, yhy - cierpliwie tlumacze.
Mimo staran, nie wzbudzilam w
znajomych cienia zazdrosci. Raczej litosc dla meza :/
Dobra, mysle sobie. Siedzcie sobie w domach, a my zazyjemy i tak kultury wyzszej, bez
waszej zazdrosci.
Nadszedl sadny dzien. Maz zamiast szykowac sie radosnie do spania, krzata sie z mina cierpietnika po chalupie i probuje
wyslac ze mna kolezanke. O, co to to nie, kuchasiu (jak powiada Krol Bul) - to bedzie nasz wieczor. Bedziemy napawac sie Bachem!
Maz, rad
nie rad, wbil sie w garniturek komunijny, ja w cos luzniejszego (choc duzo bym dala, zeby choc w sukienke slubna sie zmiescic) i jedziemy - cierpiacy
i radosna.
Wchodzimy dumni i bladzi (maz raczej zalamany i niewyspany, ale udaję, ze jest inaczej) do Auli Uniwersyteckiej. Powiaalo
kultura.
Trzymamy sie mocno za rece, zeby wiochy nie narobic i nie zaczac sie slizgac (wiecie, ze zmeczenia/ radosci rozne rzeczy czlowiek robi).
Wiec kroczymy dostojnie do sali. Siadamy. Maz walczy z opadajacymi powiekami, ja czekam z radosna niecierpliwoscia. Wchodzi orkiestra. Wyciagam szyje,
zeby lepiej slyszec.
I teraz pewnie zabija mnie wszyscy melomani (moze tylko smiechem, ale zawsze), bo oto okazalo sie, ze TO NIE TO!
Ze
miala byc orkiestra! Duza! Feeria dzwiekow, ekstaza i uniesienie, a bylo takie barokowe pitolenie na fujarkach i troche rym cym cym na
skrzypeczkach.
Phi! To ma byc FILHARMONIA?! sie pytam wzrokiem. A maz nic. No, to go trancam, a ten fuka, ze mam mu nie przeszkadzac. Zasluchalo
sie biedactwo.
Do dzis nie wiem, czy sluchal, bo jak juz byl, to sluchal, czy tez moze sie autentycznie zasluchal.
Jak to muzyka
potrafi czlowieka zadziwic. Wlasnego meza trudno poznac.
| |