2009-05-03 18:45:00 CIAŁO I DUCH! Jest dobrze! Duch Puszczy Białowieskiej przywrócił mi moc. Wprawdzie na ostatnich czterdziestu kilometrach co i raz podrzucał mi zza jakichś gęstych
krzaczorów wiązanki skurczów mięśni, dbając w ten sposób, żeby mi nie było zbyt przyjemnie. Zsiadałem z roweru, podbiegałem, czyniłem przeróżne
rozluźniające wygibasy i traciłem mnóstwo czasu. Szczęściem nie przechadzał się tamtędy żaden wygłodniały żubr, bo byłby się zadziwił tym nieco
orgiastycznym tańcem z rowerem, lub nawet zachęcił się do ataku. Dojechałem jednakowoż cało. Dziś boli mnie wszystko. W połowie drogi pomiędzy głową a
stopami boli mnie szczególnie nieprzyjemnie. Trudno wręcz usiedzieć. Poleżeć nie można, bo kobieta w domu. Ona nie znosi tego nieuzasadnionego
lenistwa. Można nic nie robić, ale na stojąco, siedząco, stojąco na rękach, leżąco i grzebiąco pod syfonem zlewu, itd. Nigdy nie miała takiego bólu w
tych okolicach. Jednak miała. Pyta: a kto urodził? No, dobrze, zgoda - ale to chyba przecież nie od siodełka, prawda? Wracając do wyprawy w
białowieskie ostępy, zajechaliśmy z córeczką najpierw do zwierzyńca, by z bezpiecznej odległości pooglądać żubry, wilki, dziki i rysia. Towarzystwo
spało, lub snuło się półprzytomne. Nie chciało uruchomić klatki w aparacie ustawionej na "uśmiech". Potraktowaliśmy je zoomem. Nie wiem po co.
Rozbawiły nas ogromnie, ganiające się beztrosko maleńkie paskowane dzicze prosiaczki. Ciągle, jakby celowo, zderzały się swoimi tarczowatymi noskami.
Kwiczały chyba w miejscowej gwarze, w każdym razie niezbyt wyraźnie. Z tego przyjemnego miejsca wyruszyliśmy do oddalonej stąd o kilkadziesiąt
kilometrów Grabarki - świętego miejsca polskiego prawosławia. W maleńkiej cerkwi akurat odprawiało się nabożeństwo. Weszliśmy z córeczką do środka i
ulegliśmy niezwykłej atmosferze. Nieprzerwany śpiew, zapach kadzidła i świec, nastrój skupienia i modlitwy - poczucie wzniosłej obecności Ducha
Świętego. Niezapomniane chwile. Wokół tego wzgórza pielgrzymi latami umieszczają przyniesione ze sobą krzyże. Są ich tutaj setki, a może nawet
tysiące. Jedne już zupełnie spróchniałe, inne ze świeżym jeszcze lakierem. Gęsto, jeden obok drugiego. Niektóre osiągają wysokość kilku metrów, inne
są zupełnie maleńkie, splecione zupełnie tak, jak losy ludzi, którzy od pokoleń przychodzą tutaj aby dawać świadectwo swojej duchowej przynależności.
Wizyta tam to prawdziwa PODRÓŻ NA WSCHÓD. Życzę wszystkim wielu takich dni, jak ten mój wczorajszy - z rodziną, ze sobą, z Bogiem. Trzymajcie się!
| |