2009-04-29 09:56:54 Belka w oku własnym... ...źdźbło u drugiego człowieka
Szał pierwszokomunijnych przyjęć już od ładnych kilku tygodni dyszy nam w karki.
Ostatnimi dniami coraz
wyraźniej.
A mi tym bardziej gdyż pierworodna w tym roku będzie "przyjmowana"
W zupełności zgadzam się z księżmi (i nie tylko)
nawołującymi by "forma nie przerosła treści" i by w tym całym "mini-weselu" nie zagubić istoty tej uroczystości.
Rozśmieszają mnie wszelako
(i przyznam; lekko irytują) Ci księża, którzy nawołując do "odnalezienia duchowej istoty święta" robią jednocześnie własny "przerost formy nad
treścią"
Bo rozumiem...
Należy znać katechizm, należy rozumieć sens spowiedzi (tak po dziecięcemu) jak i transcendencję eucharystii (ale
czad; ateista o takich rzeczach...), ale...
No proszę mi powiedzieć po jaką cholerę dzieci od miesiąca ganiają 3 razy w tygodniu do kościoła,
by "trenować" układy, kolejność wychodzenia z ławki, kolejność podchodzenia po komunię i kolejność wracania od ławki!?
Jakby się pomyliły,
podeszły z drugiej strony lub w innej kolejności wróciły do ławek to coś będzie nieważne?!
A może ów ksiądz lubi mieć takie, z
przeproszeniem, wytresowane małpki?!
Może sie nie znam, może się mylę, ale mam wrażenie, że dużo większą korzyść duchową odniosłyby dzieci,
gdyby ksiądz zrezygnował z kilku "treningów" i zabrał dzieci na wyprawę do lasu...
I tam porozmawiał z nimi o "głębi przyjęcia Jezusa do
serca"
| |