2009-04-20 20:54:40 AZJA MTB Szykując się do wyścigu w Chodzieży (26 kwietnia), zmniejszyłem znacznie intensywność treningową, jak i ilość doznań pobocznych. Do końca sezonu tylko
produkty węglowodanowe i dyscyplina towarzyska. Używki jedynie te wynikające z małżeńskiego kontraktu. Nie bez przyjemności, oczywiście! Lampka
czerwonego, owszem, w doborowym towarzystwie. No, w każdym razie ławeczka i krzaki odpadają, co najmniej do jesieni. Po wyścigu szybciutko jadę do
Poznania i spotykam się z miłymi memu sercu osobami (już one wiedzą o kogo chodzi!). Dla nich jestem jednak gotów złamać swoje wewnętrzne przepisy, i
pójść spać ok. drugiej w nocy. Poproszę tylko o dzban wody na rano, bo jakoś mam tak nietypowo, że zasysam o brzasku jak kwiatek rosę. Forma chyba
jest, chociaż podejrzewam, że konkurenci jeszcze mocniejsi niż w poprzednich sezonach. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest poczucie wspólnoty, ten
jednoczesny ciąg na bramkę setek podobnych mojemu serc. Kurzymy się, chlapiemy błotem, przepychamy, wywracamy, niszczymy sprzęt i rozcinamy do krwi.
Ale za to na mecie nie ma przegranych. Ubożsi o połowę wargi i ząb, o drogą oponę, bądź ramę - jednakże zawsze szczęśliwi. A może ktoś da się namówić
na start w tym maratonie? Poczuć słoną krew w ustach, posymulować zasłabnięcie w obliczu uroczych pielęgniarek w harcerskim namiocie? Ech, uwielbiam
te wyścigi!
|  |