2009-02-03 12:35:56 MAMY CZAS W naszej strefie edukacyjnej właśnie rozpoczęły się ferie. W związku z tym przyszła odwilż i potrwa planowo równe dwa tygodnie. Potem znowu spadnie
śnieg i poleży do Wielkanocy. W Alpy raczej nie pojadę, bo nie lubię przy dzieciach gadać w obcych językach. Zresztą okazują się one również
najczęściej obce dla tych, do których się zwracam, więc zdarzało mi się kupić np. coś, czego akurat nie potrzebowałem, albo w ilości niezgodnej z
pierwotną intencją. Pozostają więc gry i zabawy domowe, sztuczne lodowisko, pompowanie kółek na stacji benzynowej (dzieci to uwielbiają), wieczorna
modlitwa o śnieg w nocy i słońce z przymrozkiem w dzień. Swoją drogą ciekawe, dlaczego akurat w Alpach jest wysłuchiwana, a u nas, w całościowo
katolickim kraju, nie? Czyżby modlitwa w języku Goethego brzmiała dla nieba tak groźnie niczym frazy Wagnera dla Słowian, i tak groźnie, że chmury aż
dostają dreszczy i sypią się ze strachu? Nic to! Człowiek kulturalny nigdy się nie nudzi. W ekstremalnych przypadkach może się ostatecznie przymroczyć
pochodnymi destylacji jakichś piwniczno-komórkowych fermentów, albo też wspomóc nimi swoją życiową inwencję i nabrać wigoru. Nie polecam i nie
zachęcam jednak. Zwłaszcza w okresie ferii. Musimy wszyscy, rodzice i opiekunowie, z pełną odpowiedzialnością zorganizować czas naszym pociechom.
Musimy kłaść się spać wcześniej, najwyżej dwie - trzy godziny po północy, tak, żeby rano mieć w głowie jeszcze jakieś inne cele niż szklanka wody. Po
kawie ubieramy dzieci i wysyłamy do sklepu po bułki. Ruch na świeżym powietrzu to podstawa zdrowia młodego człowieka. My w tym czasie próbujemy
ogarnąć wyobraźnią przyszłość i sprawdzamy, czy partnerka (jeśli jest w domu) ma ten sam błysk w oku, który my mamy dwadzieścia cztery godziny na
dobę, przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Jeśli tak, to... A jeśli nie, pobieramy kolejną szklankę wody, i w czapeczce pirata od
karnawałowego stroju chowamy się za drzwiami, żeby zaskoczyć powracające za jakiś czas dzieci. Na szczęście łatwo je rozśmieszyć. Co najmniej tak
łatwo, jak mnie rozczarować. Po śniadaniu opracowujemy taktykę, którą drogą wyjechać z parkingu i gdzie skręcić na światłach. Wysiadamy gdzieś, gdzie
można porządnie zmarznąć. Hartowanie to podstawa zdrowia młodego człowieka. Wybieramy widok na dolinę Wisły. Wiejący wiatr wyrywa sznurówki z butów i
kolczyki z uszu. Dzieci zabezpieczamy linką do holowania i trójkątem odblaskowym. Po sześciokrotnie powtórzonym i niesłyszalnym dla nikogo okrzyku: -
Ależ tu ładnie! - próbujemy wrócić do auta, tak manewrując linką, by dzieci nie wpadły nam w krzaki tarniny, a my sami żebyśmy nie trzasnęli np. w
sosnę. W upojnej ciszy wracamy na obiad. Dzieci nie za bardzo chcą jeść, ponieważ paraliżuje je obawa przed pomysłami ojca na drugi dzień. Wolą już
iść do babci i cztery razy dziennie odkurzać i wyrzucać śmieci. Wieczorem lekcja gry na instrumentach. Nie wiem co na to sąsiedzi. Lepiej dla nich,
żeby wyjechali. Na kolejny dzień planujemy (planuję) następne widoki. Pada pytanie: kiedy nareszcie do szkoły?! W tym domu nikt już nie jest sobą. Ale
walczymy. Człowiek kulturalny nigdy się nie nudzi. Przebywanie w miłej domowej atmosferze to podstawa zdrowia młodego człowieka!
| |