2008-11-25 17:05:58 ANTI - DEPRESANTI! Dziś szybciutki wpisik "antydepresyjny"; kilka domowych sposobów na radzenie sobie z przydługimi, jesienno-zimowymi wieczorami. Są to sposoby dalekie
od ścisłości analiz autorytetów z dziedziny psychologii i psychiatrii. Moim metodom bliżej raczej do stylu reprezentatywnego dla książek kucharskich,
etykiet z produktów mlecznych, miodów pszczelich, instrukcji montażowych połączeń gwintowanych, itp. Czyli krótko, zwięźle i konkretnie. Przynajmniej,
w razie nieskuteczności poniższych zabiegów, łatwiej będzie sobie wybaczyć tę pięciominutową lekturę, niż żmudne studiowanie opasłych fachowych
podręczników, z których i tak nie dowiemy się niczego więcej ponad to, że pijemy np. przez ojca, zdradzamy przez matkę, kombinujemy przez dziadka,
będącego niegdyś wziętym młynarzem. Dlaczego jednak jesteśmy zdolni - czasami, ale to zawsze coś! - czynić dobro? - tego, ni cholery, nikt nie
opisuje! W sumie wygodne i zachęcające rozwiązanie, by pośmiertnie obarczyć dziadka dodatkowym worem na plecach, wypchanym, oprócz mąki, naszymi
powszednimi "przewałkami". Bo skoro, tak naprawdę, nikt sam za siebie nie odpowiada... kurczę, to ja w tym momencie biorę gitarę i jadę w Polskę!
Zanim jednak wyruszę - oto obiecane metody na walkę z depresją:
METODA I
Wypożyczyć baletowy strój łabędzia, przebrać się i
wyruszyć tramwajem do centrum. Tu, przy dźwiękach mp3 emitowanych z telefonu, podrygiwać do rytmu i śpiewać refreny (przykładowo, z Grechuty:
"...ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy..."). Metoda, przyznaję, dosyć kontrowersyjna, ale posiada tę zaletę, że jeśli nawet nie pomoże
nam, to może chociaż wspomóc innych. A więc warto!
METODA II
Idziemy na basen. Należy zanurkować, bez odpowiedniego zapasu powietrza
w płucach, na głębokość 3,80 m. Tam szybciutko zaczyna się deficyt tlenowy. Rozpaczliwie zaczynamy więc wymachiwać rękami, ruszając chaotycznie z
powrotem, w kierunku jaśniejącej wysoko nad naszą głową, tafli wody. Dusimy się, zaczynamy dramatycznie walczyć o życie (to samo, które jeszcze kilka
minut wcześniej uważaliśmy za kompletnie schrzanione!). Po kilku łykach chlorowanej bryndzy, wypadamy wreszcie, z efektownym pluskiem, na
powierzchnię. Żyjemy! Świat znowu jest cudowny! Całujemy namiętnie, zaskoczonego pana ratownika (dziewczynki), lub idziemy od razu pod prysznic
(chłopcy).
PS. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach (przecież, w razie niepowodzenia, ktoś może nam z szatni ukraść komórkę!).
METODA
III
Przed wejściem do supermarketu założyć rolki. Rozpędzić się, odepchnąć agenta ochrony, i wjechać z całym impetem w stoisko z cytrusami,
taranując misternie ułożoną piramidę z pomarańczy. Po zakończeniu akcji, leżąc pod ciężarem sprzedawczyni, św. Mikołaja, oraz trzech innych
ochroniarzy, plując pomarańczowym błotem i słuchając sączących się kolęd - uświadamiamy sobie, że ogarnia nas... jeszcze większa deprecha! Ale w
zamian, na zawsze, zyskujemy istotne przekonanie, że nie warto w życiu robić więcej takich głupot!
METODA IV
Upić się. Skądinąd, nie
polecam mężczyznom żonatym. Kilka godzin względnego szczęścia, nie jest warte trzydniowego gderania.
METODA V
Rzucić wszystko i
przyjechać do Puław! Parę dni wcześniej odstawić wszystkie leki, przebadać się (EKG, mocz i morfologia). Na miejscu zobaczymy, co da się zrobić...;)
| |