2008-10-17 21:25:21 SKOMODOWANY Cały dzień polowałem dzisiaj na jakąś szerszą dziurę w niebie, która umożliwiłaby wyprowadzenie na spacer roweru. Nie udało się. Deszcz padał, robiąc
sobie ledwie kilkunastominutowe przerwy. Dwa razy dałem się mocniej podpuścić i zacząłem przebierać w rowerowe wdzianko. O czternastej definitywnie
odpuściłem. Przy takiej pogodzie, w rozmowach w cztery oczy prowadzonych w kuchni pod nieobecność dzieci, powracają często porzucone i niedokończone
tematy rozmów. Tym razem pech chciał, że wysypały się z szafki dokumenty, powodując tym samym powrót tematu "komody". Byłem niekompletnie ubrany,
właściwie raczej goły (w spodenkach kolarskich tylko), tracąc tym samym sporo na pewności siebie i na możliwościach negocjacyjnych. Mam taką
konstrukcję psychiczną, że najpewniej czuję się w wełnianym płaszczu i ciężkich butach. Trudno jednakowoż zasiadać tak z małżonką do rozmów w kuchni.
Ponieważ ona wspaniale zna te moje słabsze strony, zawsze stara się szybko reagować. Co oczywiście nie powinno dziwić, zważywszy, że ja na jej
niekompletne stroje reaguję również zdecydowanie i błyskawicznie. Nie pora jednak była! Ale do rzeczy. Oczywiście uległem jej rzeczowym argumentom i
pozbierałem z podłogi rozsypane papiery, przepisy, rachunki, umowy, świadectwa. Przytuliła mnie, poszeptała słodko do uszka, że jak mnie dorwie, to
tak i tak będzie, malutki, zobaczysz! Jednocześnie dowiedziałem się, że gdyby była komódka, nie musiałbym teraz zbierać wszystkiego z podłogi, bo po
prostu nic by nie wypadło i mielibyśmy czas tylko dla siebie. No jasne! Ale kupiłem i to. Wytargowałem przynajmniej na jutro wolny wieczorek. Jeszcze
nie wiem po co. Albo może udaję, że nie wiem? Sam już nie wiem.
PS. Komódka w domu.
| |