2008-10-13 10:07:59 TEMPELARIUSZE NAD WISŁĄ To był piękny przerywnik w tygodniowym młynie. Wspaniała pogoda, piłkarze wygrali, Robert tym swoim "beemwickim" złomem wywalczył drugie miejsce,
wszystko układało się zupełnie jakby nie "po Polsku". Tylko politycy utrzymali swój zwykły poziom i w świetnych humorach rezerwują sobie bilety
lotnicze na ten sam samolot, te same miejsca i tę samą datę i godzinę. Pewnie chcą się na własnej skórze przekonać jak to jest, np. w Intercity, kiedy
na jedną miejscówkę kasa sprzeda dwa bilety. My (rodzina B.) tymczasem upchaliśmy się w samochód i pojechaliśmy do Kazimierza pospacerować,
pooddychać, powystawiać się na pokusy (dzieci inne, rodzice inne). Ja proponowałem wprawdzie inne miejsce, ale w mniej istotnych sprawach gorliwie
spełniam oczekiwania małżonki. Poćwiczyliśmy więc sobie slalom chodnikowy, nawdychaliśmy dymu zapiekankowo-grillowego, przepłaciliśmy za jakąś lurę,
poszukaliśmy winnych tego niefortunnego pomysłu (to jeden z jaśniejszych punktów tej wycieczki), wysłuchaliśmy przy stoliku (i wszyscy w promieniu
pięćdziesięciu metrów) portretów psychologicznych pewnej Rebeki i Freda - lekarzy prowadzących wyjazdowe szkolenia. Fred okazał się inteligentną (ale
jednak!) świnią, a Rebeka wykorzystywała pieniądze z grantu w sposób nie do końca klarowny. Dzieci na szczęście szybko wypiły czekoladę, można więc
było umknąć z kawiarni zanim wzięli się za badanie wszystkich pacjentów wokół. Spacer w tłumie promenadą nad Wisłą okazał się walką o utrzymanie ze
sobą kontaktu wzrokowego. Ponieważ - jak w typowej rodzinie - jesteśmy wzrostowo zróżnicowani, ja robiłem za latarnię a dzieci za pogubione w sztormie
kutry. Żona nie robiła za nic i po prostu nieobecna dryfowała. Zabrałem ich w końcu stamtąd i zawiozłem nad maleńką rzeczkę płynącą pośród kolorowych
teraz pagórków. Jeden krok w błocie sprawił im więcej radości, niż cała wiedza o tej świni Fredzie! Rozmawialiśmy jeszcze mniej niż w Kazimierzu, ale
od razu pojawiły się uśmiechy. Jakby było trochę cieplej, to chyba wygrzebałbym zaraz jakąś norę w ziemi, ułożył kocyk, dzieci czymś zajął... To tylko
tak hipotetycznie, bo bariera psychologiczna drugiej połowy jest czasem trudna do sforsowania nawet w bardziej komfortowych warunkach. Chodzi mi w
każdym razie o oddanie poziomu zaistniałych pozytywnych wibracji, których próżno szukaliśmy w przyjaznym, zdawałoby się, miejscu. Pięknie kiedyś
mówili, że: "Tam skarb twój, gdzie serce twoje".
| |