2008-09-10 10:34:42 TOUR DE POLOGNE NA STEPACH AZJI! Powoli kończy się już wyścig Vuelta Espana, a ja - stary kolarz! - nawet o nim nie wspomniałem. Zawsze startował tam przynajmniej jeden zawodnik z
Polski, tym razem jednak gdzieś się zawieruszył na pomniejszej imprezie. Ostatnio był nim Sylwek Szmyd, szło mu z reguły bardzo dobrze, więc oglądanie
wyścigu z jego udziałem stawało się czystą przyjemnością. Mam tylko nadzieję, że nie zawinęła go jakaś lśniąca barowa rurka, i nie zniknął trwale z
zawodowego peletonu. Wielu z jego konkurentów przejedzie w tym roku po moim terenie (nie wiem dlaczego chciałem napisać "po moim trupie!"),
sprawdzając przyczepność naszych legendarnych asfaltów. Przejechałem fragmentami trasę dwóch etapów tegorocznego Tour de Pologne, w okolicach Lublina
i Nałęczowa. Akurat tam nawierzchnie są w porządku, Włosi nie będą płakać i dzwonić do mamy, że trzęsie; Hiszpanie trochę zmarzną, ale zawsze może ich
podbudować widok ogromnej ilości rogacizny kibicującej z pastwisk pod napięciem; a na Francuzów czekają przydrożne sklepy wypełnione tanim winem,
które mogą spożyć w doborowym towarzystwie miejscowych parafian. Jestem pełen przekonania, że naszych reprezentantów nic z tych rzeczy nie zdoła
powstrzymać, przeszkodzić im w dążeniu do zwycięstwa, odebrać chęci do walki, a ich ciąg do mety spotęgują oczekujące na nich prześliczne hostessy,
wyszperane przez Czesia Langa w sklepach z obuwiem dla niegrzecznych chłopców, i odzieżą tylko trochę używaną. Trzymam zatem kciuki (to nieprawda, ale
dobrze brzmi!) i mocno kibicuję (prawda, choć brzmi już znacznie gorzej!) polskim zawodnikom. Niech im noga podaje i dętka trzyma!!! No i niech im,
oczywiście, Bóg błogosławi - bo bez tego strach w Polsce wsiadać na rower!
PS. Na zdjęciu ubiegłoroczna czasówka w Warszawie, na której to
mokłem, to mnie prażyło, znowu mokłem, znowu grzało, więc mnie w końcu krew zalała i utknąłem na dłuższy i skuteczny czas, w barze.
| |