2008-07-29 14:25:26 JAK PRZEŻYĆ MORSKĄ PRZYGODĘ... Po krótkiej przerwie w wypoczynku, spowodowanej obowiązkami pracowniczymi, kontynuuję wakacje. Tym razem coś dla dzieci, czyli morze. Jako wzrokowiec
nie męczę się specjalnie na plaży, tym bardziej, że w razie czego jest pod ręką mnóstwo zimnej wody, a wystarczy przecież ledwie szklanka (czasem i
wiadro nie pomoże, ale trzeba wierzyć!)... Można też pograć w piłkę, ulepić babę (z piachu!), spróbować przejść pomiędzy parawanami nie następując
nikomu na nogę lub odsłoniętą pół-przypadkowo pierś dziewiczą (lub nieprzypadkowo emerycką), psu na ogon, można spróbować nie wpaść pod pędzący skuter
wodny podczas desperackiej kąpieli, można kupić jagodziankę za pięć złotych i buteleczkę wody za siedem, można udawać, że się nie widzi tego
wszystkiego wokół... ale czy można np. w Zakopanem nie dostrzec Giewontu? Myślę właśnie teraz nad sposobem zabrania dwóch rowerów (drugi dla synka,
żeby zabezpieczał tatę przed nieodpowiedzialnym zatrzymywaniem się na ulicach w celach kontemplacyjno-obserwacyjnych). Nie chcę zakładać bagażnika na
dach. Zawsze całościowo upycham się do wnętrza. Smar z łańcucha brudzi walizki i torby, powstaje więc zalążek nieporozumień, wybuchający najczęściej
dopiero w plażowym upale. Nabieram wówczas podejrzeń, że jod może i ma zbawienny wpływ na tarczycę, ale na relacje małżeńskie, to już niekoniecznie.
Jestem jednak na tyle doświadczonym małżonkiem, że radzę sobie znakomicie. Robię np. żonce beznadziejne zdjęcie. Kiedy po groźbach i prośbach (ulegam
raczej tym pierwszym, bo ona naprawdę potrafi ostro zagrać...!) wreszcie je usuwam, jest mi wdzięczna. Ogólnie rzecz ujmując takie wczasy są do
wytrzymania; mimo kretyńskich cen, kolonijnego hałasu, zbłąkanych piłek, piesków siusiających do fosy mojego zamku, pań z nadmiarem ekspresji i panów
w przyciasnych gaciach. Są do wytrzymania - jednakże pod warunkiem, że w głowie kłębi się świadomość nadejścia wieczoru. A wtedy... rowerek,
rowereczek!
| |